Na nieludzką ziemię – sowieckie deportacje Polaków na Sybir. Pierwsza – 10 lutego 1940-go.

Na nieludzką ziemię – sowieckie deportacje Polaków na Sybir. Pierwsza – 10 lutego 1940-go.

https://ipn.gov.pl/pl/aktualnosci/38700,Na-nieludzka-ziemie-sowieckie-deportacje-Polakow-na-Sybir.html

[Ja właśnie – „kapitalisticzeskij szpion” – z 10 lutego. No cóż, jednak wróciłem. Chyba se golnę szklaneczkę spirtu, sybirskim zwyczajem. Mirosław Dakowski]

10 lutego 1940 roku rozpoczęła się pierwsza masowa deportacja Polaków na Sybir, przeprowadzona przez NKWD. W głąb Związku Sowieckiego wywieziono około 140 tys. obywateli polskich. Wielu umarło już w drodze, tysiące nie wróciły do kraju. Wśród deportowanych były głównie rodziny wojskowych, urzędników, pracowników służby leśnej i kolei ze wschodnich obszarów przedwojennej Polski.

„Oczyszczanie” Kresów

Władze ZSRS traktowały wywózki nie tylko jako formę walki z wrogami politycznymi, ale także element eksterminacji polskich elit, a przede wszystkim możliwość wykorzystania tysięcy osób jako bezpłatnej siły roboczej. Katorżnicza praca w syberyjskiej tajdze przy sięgającym kilkadziesiąt stopni mrozie, głodzie i chorobach zabijała wielu zesłańców. Była to przemyślana i planowo przeprowadzana zbrodnia na polskim narodzie.

Początek deportacji na masową skalę umożliwiło Sowietom zaanektowanie wschodnich województw Rzeczpospolitej, usankcjonowane tajnym protokołem dołączonym do Paktu Ribbentrop-Mołotow z 23 sierpnia 1939 roku. Po 17 września tego roku, kiedy Armia Czerwona przekroczyła granice Polski, na zagarniętych przez nią terenach rozpoczął się terror na niespotykaną dotychczas skalę.

O wywózkach setek tysięcy Polaków zdecydowali najwyżsi przedstawiciele sowieckiej władzy – z Józefem Stalinem, szefem NKWD Ławrentijem Berią oraz ludowym komisarzem spraw zagranicznych Wiaczesławem Mołotowem na czele. Zarządzenia dotyczące deportacji wydano w Moskwie już w grudniu 1939 roku; na ich podstawie sporządzono instrukcje dla terenowych komórek NKWD, odpowiadających za „oczyszczanie” zachodnich części sowieckich republik Ukrainy i Białorusi. Deportacje były realizowane według imiennych spisów, opracowanych przez funkcjonariuszy NKWD przy współpracy miejscowych komunistów.

W bydlęcych wagonach

Wysiedlani mieszkańcy Kresów Wschodnich byli często zaskakiwani przez Sowietów w nocy lub o świcie, a następnie zmuszani do jak najszybszego spakowania najpotrzebniejszych rzeczy i prowiantu. Deportowanych, często całe rodziny, kierowano na dworzec kolejowy, na którym oczekiwały już nieocieplane wagony. Panujące w nich przepełnienie, chłód, fatalne warunki sanitarne oraz niedostatek wody pitnej, wpływały na znaczny odsetek śmiertelności już w czasie trwającego wiele tygodni transportu.

W lutym 1940 roku deportowano łącznie ok. 140 tys. polskich obywateli – wywieziono ich do Kraju Krasnojarskiego, Komi, a także obwodów: archangielskiego, swierdłowskiego oraz irkuckiego. Ci, którzy przeżyli transport, byli skazani na niewolniczą pracę, m.in. przy wyrębie lasów i budowie linii kolejowych. Codziennie toczyli walkę o przetrwanie w sowieckich obozach, w których – poza mrozem – więźniom dawały się we znaki głód, powodowane przez robactwo choroby, a także stosujący represje sowieccy strażnicy.

Masowe zsyłki rozpoczęte 10 lutego władze ZSRS kontynuowały w następnych miesiącach – kolejne wielkie akcje deportacyjne przeprowadzono 13 kwietnia, na przełomie czerwca i lipca oraz w maju i czerwcu 1941 roku. Ponadto Sowieci wywozili z terenów przedwojennej Polski mniejsze, kilkusetosobowe grupy mieszkańców.

Milion wysiedlonych

Według szacunków władz RP na emigracji, w wyniku wywózek zorganizowanych w latach 1940–1941 do syberyjskich łagrów trafiło około milion osób cywilnych, choć w dokumentach sowieckich mówi się o 320 tys. wywiezionych. Część z nich z łagrów wydostała się dzięki formowanej na terenie ZSRS (po zawarciu układu Sikorski-Majski) armii gen. Władysława Andersa.

 Nie wszyscy ochotnicy dotarli jednak na miejsce tworzonych jednostek, gdyż podejmowane przez nich próby były blokowane przez Sowietów. Dokumenty potwierdzające obywatelstwo polskie były odbierane przez NKWD – zmuszano Polaków do przyjęcia dokumentów sowieckich.

Kolejną szansą na opuszczenie Syberii stało się wstąpienie do tworzonej pod auspicjami Moskwy i z inspiracji komunistów polskich, a za zgodą Stalina Dywizji im. Tadeusza Kościuszki, będącej zalążkiem późniejszego „ludowego” Wojska Polskiego.

Deportacje ludności polskiej w głąb ZSRS z lat 1940–1941 nie były ostatnimi. Po wkroczeniu Armii Czerwonej w 1944 roku na teren okupowanej przez Niemców Polski warunków życia w surowym klimacie syberyjskich stepów doświadczyli m.in. wywiezieni do łagrów żołnierze AK oraz ludność cywilna z zajętego przez Sowietów terytorium. Gros deportowanych wróciło do kraju w ramach przeprowadzanych do końca lat 50. akcji repatriacyjnych.

10 lutego − dwie daty w naszej historii…

Tadeusz Hatalski 11-02-2022 https://naszeblogi.pl/61371-10-lutego-dwie-daty-w-naszej-historii


10-go lutego. Ważna data i rocznica dwóch, jakże różnych wydarzeń w naszej historii. Jedno z tych dwóch było radosne, pełne nadziei i optymizmu. Drugie tragiczne i przepełnione rozpaczą. W moim życiu, te dwie daty wiążą się ze sobą w pewien szczególny sposób.
Otóż dawno temu przyjechałem do Gdyni na egzaminy do Szkoły Morskiej. Nigdy wcześniej nie byłem w Gdyni i nigdy wcześniej nie widziałem morza a cała moja wiedza o morzu pochodziła jedynie z tygodnika ‘Morze’ i książek o morzu. Wysiadłem więc z pociągu, torbę z rzeczami zostawiłem w przechowalni bagażu i zamiast do szkoły, do której przyjechałem zdawać egzaminy, poszedłem zobaczyć morze. Po wyjściu z dworca przez chwilę błądziłem, ale w końcu poszedłem we właściwym kierunku. I gdzieś na wysokości budynku Polskich Linii Oceanicznych zobaczyłem, hen daleko … morze! Perspektywę na szeroki świat!!! To był rok 1969 i paszportów wtedy w szufladzie w domu nikt nie miał.
Wymarzone morze, zobaczyłem właśnie z ulicy 10-go Lutego. Ulica otrzymała tę nazwę, właśnie na pamiątkę jednego z wydarzeń, których rocznicę dzisiaj obchodzimy. Tego, które miało miejsce w Pucku, niedaleko od Gdyni będącej w tym czasie jeszcze małą, rybacką wioską.  Otóż w dniu 10-lutego 1920 r. generał Haller skierował konie swojego oddziału w morskie fale i rzucając złoty pierścień w wody Bałtyku, dokonał symbolicznych zaślubin Polski z morzem. Te zaślubiny z morzem były wyrazem zarówno nadziei, jak i fantazji jaką wówczas mieli w sobie Polacy. Patrzyli daleko i mierzyli wysoko. Co więcej, umieli te zamierzenia realizować. Gdynia jest tego dowodem. Nowoczesny port i nowoczesne miasto. Port zaplanowany i zbudowany tak, że mógł przyjmować, wszystkie największe statki, jakie wówczas wpływały na Bałtyk.
Ale w naszej historii jest jeszcze inny 10-luty. Ta data odbiła się również na życiu mojej rodziny, a w konsekwencji na moim także. Choć inaczej niż data, której pamięć przypomina nazwa ul. 10-Lutego w Gdyni, gdzie po raz pierwszy w życiu zobaczyłem morze a w oczach wyobraźni daleki świat.
Ten drugi 10-luty zdarzył się w 1940 r., zaledwie dwadzieścia lat po tym jak generał Haller z fantazją wjechał na koniu w morskie fale i dokonał morskich zaślubin. Zdarzył się daleko od Gdyni, na południowo-wschodnich kresach Polski, w miejscowości Polana, w dzisiejszych Bieszczadach. Sowieccy ‘oprycznicy’ mieli sporządzone listy, według których przychodzili po ludzi. Na liście był również miejscowy leśnik.  Przyszli w nocy i otoczyli dom. Długo szukali strzelby, ale nie znaleźli. Ale i tak nad ranem kazali się spakować. Całej rodzinie z piątką małych dzieci, z których najstarsze miało 10 lat, a najmłodsze 10 miesięcy. Rodzina mogła wziąć tylko to, co się dało unieść w rękach. I kazali wsiadać do sań i popędzili konie. Dziadek, którego nie było na liście (więc jego nie zabrali) biegł trzymając się sań i błagał, aby nie zabierali syna, synowej i wnuków, tylko wzięli jego. Oprycznicy byli głusi na to wołanie rozpaczy. Bili starego człowieka kolbami karabinów po rękach i głowie aż upadł na drogę, na której został. A całą rodzinę wywieźli, na sześć lat nędzy, głodu i poniewierki. Po to, aby tam zginęli. I po to, aby rzucić strach i terror na tych co pozostali. Nie zginęli, wrócili. Nadzieja i wola życia okazała się mocniejsza niż strach i terror.
10 luty – dwie daty w historii narodu. I w historii zwykłych ludzi. Jakże różne daty!