Jako ofiara jedna Mszy Świętej od piętnastu lat męki uwolniła umarłego

Jako ofiara jedna Mszy Świętej od piętnastu lat męki uwolniła umarłego

Ojciec Iwo, dominikanin, niegdyś prowincjał w Ziemi Świętej, odprawiając jutrznię w kościele, naraz ujrzał przed sobą jakowegoś mnicha w plugawy habit przyodzianego.

– Kim jesteś, i czego tu szukasz? – zapytał Iwo.

– Jak to? Nie poznajesz mnie? Wszak jestem twoim przyjacielem, który niedawno rozstał się z życiem. Po zgonie trafiłem do czyśćca, gdzie wyznaczono mi piętnaście lat srogiej męki.

– Aż tyle? – zdumiał się prowincjał, znał bowiem zmarłego i wiedział, że ów za żywota stawiany był jako wzór wszelkich cnót zakonnych.

– Ach! Sprawiedliwość Boska wie co czyni. Zaprawdę zasłużyłem na ów wyrok solennie. Gdybyś jednak zechciał okazać mi pomoc – na co miłosierdzie Najwyższego zezwoliło – to módl się w mojej intencji.

Skoro więc tylko rozedniało, Iwo przybrawszy się w szaty kapłańskie, podjął sprawowanie Najświętszej Liturgii, a pokonsekrowawszy hostię, tak mówił:

– Panie! Wszak nie jesteś okrutniejszy od Szatana. Błagam Cię i proszę, przez wzgląd na nieprzebrane miłosierdzie Twoje, wyzwól z więzienia czyśćcowego umiłowanego brata mego i przyjmij go do chwały wiekuistej.

A słowa te, z wielkim łez wylewaniem, powtarzał po wielokroć, tak że odprawianie Mszy Świętej niepomiernie się wydłużyło.

Następnej nocy, gdy Iwo znów modlił się w kościele, ponownie ujrzał owego zmarłego brata. Tym razem już nie w sukni plugawej, ale z jaśniejącego bisioru.

– Dobrze, że przez łaskę Bożą uprosiłeś u Pana skrócenie moich mąk, żeś mnie nie zawiódł i próśb mych nie zlekceważył. Oto dobry Bóg darował mi dalsze wypłacanie się sprawiedliwości Jego i oddał mnie tobie. Będąc tedy wybawionym z czyśćca, idę w towarzystwie duchów błogosławionych do niebieskiej ojczyzny, I wyrzekłszy to, zaraz znikł.

O dziwnym rozkazaniu św. Pachomiusza

Gdy św. Pachomiusz pewnego razu wizytował jeden z klasztorów, które miał pod swoją władzą, akurat trafił na pogrzeb pewnego zakonnika, który za życia nieświątobliwie się prowadził.

Pogrzeb był okazały, ze śpiewaniem psalmów i kadzeniami. Sam zaś umarły – zgodnie ze zwyczajem – w szaty kapłańskie przybrany. Skoro mnisi ujrzeli zbliżającego się św. Pachomiusza, jęli go błagać, by i on uczcił zmarłego, przyłączając się do okazałego pogrzebu.

Świątobliwy starzec miast tego rozkazał:

– Natychmiast przerwijcie kadzenia, a trupa rozdziejcie z szat kapłańskich, po czym cicho i bez rozgłosu złóżcie go do ziemi i usypcie nad nim mogiłę.

Skoro wszyscy jęli się oburzać na świętego za takie jego niemiłosierne postanowienie, które umarłego – w ich mniemaniu – krzywdziło, a rodzinie przynosiło despekt, Pachomiusz rzekł tak:

– Wszyscy wiecie, że ów zmarły niepoczciwe życie prowadził, i że Pan każe mu owo odpokutować w czyśćcu (a mówił to będąc pod natchnieniem Ducha Świętego). Wystawny pogrzeb, jaki zamierzaliście mu urządzić, trupowi i tak by w niczym nie pomógł, duszy zaś, która odeszła w zaświaty, przydałby jedynie dodatkowych, a wcale nie lekkich, mąk. Mając więc zmiłowanie nad nim, oszczędźcie mu tego dodatkowego bólu. W modlitwach tylko wstawiając się za nim.

Wtedy to obecni przy pochówku pojęli, że św. Pachomiusz podejmując taką właśnie decyzję, kierował się nieuprzedzeniem i niechęcią, ale miłosierdziem względem zmarłego.

Dlatego też uczyniono, jak im był rozkazał i w cichości, po pogrzebaniu zwłok, każdy poszedł w swoją stronę.

Nie godzi się umarłych obmawiać

Pewien szlachcic leżąc na łożu, a nie mogąc zasnąć, bo akurat pełnia była, począł przemyśliwać nad złym życiem pewnego swego znajomego, który niedawno był umarł.

Wynajdował mu różne grzechy i uchybienia – słowem niczego dobrego nie chcąc w nim dostrzec, i o samo złe go oskarżał.

Aż oto naraz, nie wiadomo skąd kiedy, ów umarły, o którym nasz szlachcic tak źle myślał, stanął przed nim, a doskonale był widoczny w blasku księżyca, który przez szeroko rozwarte okno zaglądał.

Zjawa jakiś czas milczała, by w końcu tymi się ozwać słowami:

– Przyjacielu, przestań o mnie źle myśleć, a jeżelim ci coś złego uczynił, albo w czym uchybił, z całego serca wybacz. Po śmierci bowiem trafiłem do czyśćca, gdzie srodze jestem męczony. Nie przysparzaj mi boleści ty jeszcze, a raczej wspomóż modlitwą.

Ponieważ leżący w łożu szlachcic nie należał do lękliwych, zapytał zjawę, za jakież to przewiny najsroższe cierpiała męki. W odpowiedzi usłyszał:

– Za to, żem na jednym cmentarzu w pojedynku krew przelał i za to, iżem z rannego suknię zdarł i ją sobie przywłaszczyłem. A suknia ta teraz, w czyśćcowej otchłani, bardziej mi ciąży niźli niebotyczna góra!

Gdy szlachcic przyobiecał pod słowem honoru, że pewnego zacnego i świątobliwego pustelnika uprosi, iżby się modlił w intencji owego zmarłego, ten mu oznajmił na koniec:

– Z wdzięcznością za obiecane poratowanie wyjawię ci, co jest dla ciebie ważniejsze od wszelkich innych rzeczy na świecie. Otóż, po upływie dwu lat, licząc od chwili obecnej, umrzesz. Masz czas, szykuj się na śmierć. Pokutuj, abyś uniknął losu, jaki mnie przypadł w udziale.

Dopowiedziawszy słów tych, widziadło znikło.

Przepowiednia owa zaś spełniła się co do joty, a szlachcic wziąwszy do serca słowa zjawy, dotychczasowe życie odmienił i zgromadziwszy wiele zasług, skoro owe dwa lata minęły, pobożnie zasnął w Panu.

Jako dusze zmarłych wspomogły księcia Euzebiusza

Dwoje książąt ustawicznie walki między sobą wiodło. Jeden pochodził z Sardynii, a Euzebiusz mu było na imię, drugi zaś z Sycylii Ostergisem zwany.

Euzebiusz wielkie miał staranie około dusz czyśćcowych, licznymi je wspomagając ofiarami. Ba! Mało tego! Jedno z miast swoich niejako umarłym na własność oddał. Bowiem wszelkie dochody, jakie ono przynosiło, przeznaczał na Msze i jałmużny mające dusze z ognia czyśćcowego ratować.

I stało się, iż wróg jego, książę sycylijski Ostergis, najechał owo miasto, podstępnie je zdobył i dla siebie zagarnął.

Jak nie trudno się domyślić, książę Euzebiusz wraz z wiernym sobie rycerstwem, ani myślał pozostawić zdobyczy w rękach najeźdźcy. Bał się jednak, że sromotną klęskę poniesie, ponieważ siły nieprzyjacielskie o wiele liczniejsze były od jego własnych.

Gdy tak się tym trapił, stojąc na szczycie baszty zamkowej, oto dostrzegł, iż w kierunku jego siedziby zbliża się nieprzebrana liczba zbrojnych. Armia tak ogromna, że aż po horyzont się ciągnąca. A każdy z owych zbrojnych przy–odziany był w białą zbroję, płaszcz biały, dzierżył w dłoni biały proporczyk i siedział na białym koniu, białym czaprakiem okrytym.

Czym prędzej Euzebiusz posłał swych ludzi ku owemu wojsku, aby zasięgnęli języka kim są i po co tu zmierzają.

Skoro posłowie wrócili, przekazali księciu najmilszą z wieści, jakich mógł oczekiwać:

– Oto, panie nasz, Bóg ci na pomoc przysyła swoje zastępy, aby odbiły z rąk nieprzyjacielskich miasto, któreś na pożytek dusz w czyśćcu cierpiących ofiarował.

I tak się stało.

Najeźdźca przestraszony niezliczoną liczbą zbrojnych, którzy ostro zażądali, by czym prędzej zagrabione miasto i ziemię opuścił, posłusznie wycofał się do swego kraju.

Tymczasem Euzebiusz wiedziony ciekawością ośmielił się zapytać zbrojnych, kim by oni byli, czyby nie aniołami samymi.

Lecz oni zaprzeczyli:

– Jesteśmy duszami zmarłych, które dzięki twoim dobrodziejstwom i jałmużnom, dostąpili chwały wiekuistej.

Potem zaś owi zmarli pożegnawszy się z księciem tąż drogą, którą przyszli, odeszli.

Nepotyzm przyczyną mąk czyśćcowych

Opat pewien, wśród podległych sobie mnichów wielkie poważania mający, a odznaczający się prawdziwą, a nie udawaną pobożnością i życiem ponad wszelki wyraz cnotliwym, umierając postanowił, przez względy rodzinne, namówić zakonników, iżby właśnie jego krewniaka, gdy czas po temu nadejdzie, obrali swoim opatem.

Stary opat umarł, a jego życzeniu stało się zadość.

Ponieważ żył świątobliwie i świątobliwie umarł, wszyscy byli przekonani, iż trafił wprost do niebiańskiej szczęśliwości. Tymczasem, razu pewnego, ukazał się on swemu krewniakowi, lamentując przy tym okrutnie.

Krewniak strachem zdjęty zapytał o powód jego narzekań. Umarły zaś odpowiedział:

– Jęczę i lamentuję, bo gorę!

– Ty goresz? Dlaczego?

– Bom z twego powodu trafił do czyśćcowej otchłani. Miast bowiem słuchać głosu Bożego, afektem ku tobie zaślepiony, ciebie poleciłem na swego następcę, i z tejże to przyczyny Bóg skazał mnie na czyściec.

Szczery żal za grzechy nawet zbrodniarza ratuje przed piekłem

Pewien młodzieniec szlachetnego rodu, z fantazji raczej, niźli z powołania, postanowił wstąpić do zakonu cystersów i po złożeniu ślubów, święcenia kapłańskie przyjął.

Krewniak jego, który był biskupem miejscowej diecezji, na próżno odwodził go od tego zamysłu. Nic owo nie pomogło.

Przeminął rok jeden i drugi, a naszemu młodemu mnichowi znudziło się klasztorne życie. Porzucił zatem zakon, zzuł z siebie habit i przywdział świeckie szaty.

Nie sporo mu jednak było wracać do rodziców, bo wstyd mu było iż nie wytrwał w zakonie. Nie bardzo wiedząc co ze sobą począć, przystał do bandy zbójców, I rychło tak się wyszkolił w bandyckim rzemiośle, że stał się najokrutniejszym spośród zbrodniarzy, budząc grozę nawet u najokrutniejszych z nich.

Ponieważ życie każdego z nas ma swój kres nadszedł też kres i owego występnego mnicha. Oto w jakiejś potyczce, śmiertelnie raniony, jął żegnać się już z doczesnością. Przed śmiercią jednak odezwały się w nim wyrzuty sumienia i poczuł prawdziwy, a szczery żal za grzechy.

Poprosił tedy kamratów, iżby przywiedli doń kapłana, by móc przed nim oczyścić się z grzechów i uzyskawszy rozgrzeszenie, przejść na drugą stronę żywota.

Gdy przybył pleban, nasz mnich uczynił przed nim szczere wyznanie. Oświadczył, iż jest kapłanem, zbiegiem z cysterskiego klasztoru. Że przez te wszystkie lata, kiedy był członkiem zbójeckiej bandy, zbroczył ręce krwią setek niewinnych ludzi, których pozbawił życia, na dodatek rabując ich mienie. Wyznał ponadto, iż zgwałcił wiele tak panien, jak i mężatek, nie przepuszczając nawet zakonnicom. Teraz zaś, stanąwszy w obliczu śmierci, szczerze żałuje tego zła, jakiego się dopuścił i ze łzami w oczach o rozgrzeszenie błaga.

Pleban, który owej spowiedzi słuchał, miał jakoweś dziwnie twarde serce, bowiem spowiadającemu się, tak powiedział:

– Grzechy twoje są tak straszne, że nie są godne odpuszczenia.

Darmo kajał się umierający, darmo żebrał litości i o absolucję prosił. Pleban uparł się i nawet nie chciał słyszeć o udzieleniu rozgrzeszenia.

Wtedy ex-mnich rzekł:

– Jeśli tak, to przynajmniej, na drogę wieczności, posil mnie Ciałem Pańskim.

– Czyś oszalał?! – zawołał ksiądz. – Jeśli cię nie chcę rozgrzeszyć, to udzielę ci Komunii Świętej?!

– Ha, skoro tak, to pozwól przynajmniej, że za moje niezliczone i potworne zbrodnie, sam sobie wyznaczę pokutę.

– Cóż, na to jedno mogę się zgodzić – łaskawie skinął głową pleban, a zaraz potem zapytał: – A jakąż to pokutę sobie wyznaczysz?

– Dwa tysiące lat mąk czyśćcowych – odrzekł mnich-rozbójnik i z tymi słowami na ustach skonał.

Gdy o jego śmierci dowiedział się kuzyn biskup, zdjęty litością, zarządził, iżby we wszystkich podlegających mu kościołach i klasztorach przez rok modlono się w intencji owego umarłego, i polecenie to skrzętnie było wypełnione.

Gdy się ów rok skończył, po mszy sprawowanej przez biskupa, za ołtarzem stojąc, ukazał się mu zmarły. Blady był, wyschły, nędzny, w odzieniu żałobnym.

Kiedy go biskup zapytał jak się miewa i skąd przybywa, odparł:

– W mękach jestem i z mąk przychodzę, ale dziękuję miłości twojej, iż rok ten, dla jałmużny i modlitw twoich, także dla dobrodziejstwa Kościoła świętego, o tysiąc lat męki moje skrócono, którem w czyśćcu cierpieć miał. A jeśli jeszcze przez następny rok także o mnie staranie mieć będziesz, całkiem uwolniony od kary zostanę.

Usłyszawszy to biskup uradował się i dzięki Bogu składał, i oczywiście zarządził kolejny rok modłów w intencji zmarłego mnicha – rozbójnika.

Gdy zaś rok ów minął, a biskup Mszę Świętą sprawował, ponownie ukazał mu się umarły i rzekł:

– Dla twojej usilności i miłosierdzia jestem wyratowany z mąk czyśćcowych i już do wesela mego Pana wchodzę. A owe dwa lata waszych modlitw i ofiar są mi poczytane za dwa tysiące lat.

Od tamtej pory już go ów biskup nigdy nie widział.

Lata cierpień w ciele, niczym są wobec jednej chwili w czyśćcu

Razu jednego pewien człek zachorował i cierpiał okrutne bóle. Cierpiał zaś tak srodze, że co dzień usilnie błagał Pana Boga o to, by zesłał nań śmierć, iżby już więcej się nie męczył.

Pan zamiast śmierci posłał doń anioła, który powiedział tak:

– Nasz Wszechmogący Stwórca daje ci do wyboru albo śmierć i trzy dni czyśćca po niej, albo jeszcze rok życia w ciele, cierpiąc tak, jak cierpisz teraz. Skoro jednak ów rok przeminie, pójdziesz prosto do nieba.

Rok, a trzy dni? Chory nie długo się zastanawiał. Wybrał czyściec.

Zatem stało się zadość jego życzeniu. Umarł i trafił do ognistej otchłani. Po upływie jednego dnia, ponownie nawiedził go anioł i zapytał, czy nadal trwa przy swym poprzednim postanowieniu.

Ale nasz umarły z oburzeniem wykrzyknął, że został oszukany, bowiem nie jeden dzień, jak twierdzi anioł, lecz wieki całe już się w ogniu smaży.

Posłaniec Pański, niezrażony tymi wyrzutami, wyjaśnił duszy, co następuje:

– Nie długością czasu, ale nieznośnością męki oszukany jesteś, a rzeczywiście: zaledwie dzień jeden w miejscu tej męki przebywasz! Nie lękaj się przecie. Pan zmiłował się nad tobą i zezwolił, żebyś do swego ciała powrócił.

O jakże ochotnie zgodził się na to nasz zmarły!

I tak jak miał wcześniej zapowiedziane, przez cały rok cierpiał z powodu choroby, potem zaś zawiedziono go wprost do raju.

Czyściec jako rzeka wrzącej smoły

Opisując dziwne widzenie Yinfridus albo Bonifacius w liście do siostry pewnego zmartwychwstałego człowieka, tak mówi:

Umarły brat twój widział miejsce przedziwnej uciechy, na którym piękni ludzie bawili się i weselili. A z tego miejsca dziwna jakaś słodkawa wonność do nozdrzy dochodziła.

Anioł, który mu towarzyszył, twierdził, że jest to część raju.

Ale oprócz raju ujrzał też rzekę toczącą miast wody potoki wrzącej smoły, a ponad brzegami jej przerzucony był zamiast mostu tylko pień suchego drzewa.

Po pniu owym przechodziły dusze, a wiele z nich spadało z niego. Niektóre we wrzącej smole całe się zanurzały, inne do pasa, jeszcze inne do kolan, a jeszcze inne ledwo do kostek. Po czym wychodziły na brzeg oczyszczone i jaśniejące.

Anioł przewodnik wyjaśnił, iż są to dusze, które w ten sposób przechodzą męki czyśćcowe, aby potem już godnie, dostąpić chwały wiekuistej i zamieszkać w świętym mieście, niebieskim Jeruzalem.

O duszy, która się uradowała z narodzin dziecka

Pewien człowiek, który był umarłym, a ożył, opowiadał potem, iż będąc w czyśćcu widział takie oto zdarzenie:

Oto dusza jedna, w samym największym ogniu gorejąca, nagle zawołała:

– O jakież to szczęście mnie spotkało!

A gdy ją zapytano o powód tej radości, odrzekła:

– Oto aniołowie mi objawili, że w tej minucie dziecko się narodziło, które w przyszłości zostanie kapłanem i podczas pierwszej mszy, jaką odprawi, mnie od mąk czyśćcowych wyzwoli.

W myślistwie się kochający nadmiernie, ciężką mękę cierpiał

Pewien człowiek nabożny wpadłszy w zachwycenie, widział pewnego żołnierza pogrążonego w czyśćcu. Chociaż żołnierz ów był czysty, dobry, uczynny i pobożnie żywot pędzący, trafił do ognia, bowiem w myślistwie zbytnio się kochał.

Kara zaś jego tak oto wyglądała:

Na jego ręku siedział ptak, który go w twarz, w ramię, w ręce kłując, sztukami mięso z owych miejsc wyrywał i w ten sposób pokutującego okrutnie dręczył.

A gdy ów człowiek w zachwyceniu będący pytał, czemu by to cierpiał, skoro tak przyzwoicie żył i praw Boskich nie łamał, żołnierz powiedział:

– Przykazania Boskie zachowywałem, nigdy nikogo w najdrobniejszej rzeczy nawet nie oszukał, tyle tylko żem ponad wszystko umiłował polowanie z ptakami, czyniąc z tego zajęcia bożka nieomal, I z owej przyczyny tak okrutną i ciężką mękę cierpię. A trwać to będzie do czasu, aż całkowicie oczyszczony zostanę.

Pokutujący zamilkł na chwilę, a potem znów począł mówić:

– Jeśli masz politowanie nade mną, proś Pana Boga w mojej intencji, i powiedz też synom i powinowatym, żeby mnie jałmużnami i modlitwami i świętymi ofiarami ratowali, albowiem nieopisane męki cierpię.

Człowiek nasz, o którym na początku wspomnieliśmy, skoro z zachwycenia wyszedł, nie zapomniał o prośbie duszy pokutującej, ale ją co do joty wypełnił, skarbiąc sobie wdzięczność u niej, a zasługę u Boga.

* * *

Z różnych autorów zebrał, ale też i własnym piórem opisał

ANDRZEJ SARWA

OPOWIEŚCI CZYŚĆCOWE

czyli opowieści prawdziwe o objawianiu się dusz czyśćcowych (10)

Książka niniejsza jest dostępna w wersjach papierowej:

https://ksiegarnia-armoryka.pl/Opowiesci_czysccowe_o_objawianiu_sie_dusz.html

oraz elektronicznej:

https://virtualo.pl/ebook/opowiesci-czysccowe-i129334/