Hołownia, Dni Piernika i szkolny krzyż

Hołownia, Dni Piernika i szkolny krzyż

(fot. stock.adobe.com Oprac. PCh24.pl / GS)

Bożonarodzeniowe tradycje, podobnie jak lekcje religii powoli opuszczają mury szkoły. A do wyjścia odprowadza je nie Marta Lempart i jej zwulgaryzowana świta, lecz niedoszły dominikanin i były rekolekcjonista.

Jeszcze kilka-kilkanaście lat temu, o rezygnacji ze zwyczajów bożonarodzeniowych w szkole można było przeczytać wyłącznie na łamach antyklerykalnej prasy. Dzisiaj natomiast, sytuacje w których wigilię klasową zastępują kiermasze, warsztaty a nawet… dni piernika, nie należą do rzadkości. Zamiast łamać się opłatkiem, uczniowie składają „neutralne światopoglądowo” życzenia zdrowia i pomyślności, a zamiast śpiewać kolędy – słuchają świąteczne evergreeny w postaci „All I Want For Christmas”.

Z podobnymi propozycjami wychodzą już sami uczniowie, dla których wspólne spotkanie i obdarowywanie prezentami nadal jest czymś ważnym, ale cały religijny sztafaż – już niekoniecznie. Zdarza się także, że poszczególne klasy w ogóle rezygnują z celebracji Bożego Narodzenia, ponieważ rodzice otwarcie sprzeciwiają się wprowadzaniu elementów związanych z wiarą katolicką.

Odejście od wigilii klasowych, nie mówiąc już o organizacji świątecznej akademii, zbiega się w czasie z dramatycznym odpływem uczniów z lekcji religii. Jeżeli wierzyć CBOS, w 2010 roku udział w lekcjach religii deklarowało 93 proc. uczniów w wieku 17-19 lat. W 2022 r. było ich tylko 54 proc. W Warszawie na lekcje religii uczęszcza już zaledwie 42 proc. wszystkich uczniów. Według KEP są w Polsce miejsca, gdzie na lekcje religii uczęszcza zaledwie 31 proc. licealistów.

Ciężko o lepszy wyraz postępującej laicyzacji polskiego społeczeństwa, które nie tylko nie życzy sobie obecności Boga w swoim życiu, ale alergicznie reaguje na każdy przejaw chrześcijaństwa w przestrzeni publicznej. O dziwo, tym nastrojom wychodzi naprzeciw nie polityczna reprezentacja antyklerykałów spod znaku czerwonej błyskawicy, ale Szymon Hołownia; niegdysiejszy rekolekcjonista i autor kilku książek o tematyce religijnej. „Katolik otwarty”, który miejsce lekcji religii widzi głównie w zamkniętej na klucz salce katechetycznej.

Lider Polski 2050 chce „odbierać prawo biskupom” do ustalania liczby godzin religii w szkołach, a samą decyzję o uczęszczaniu na zajęcia pozostawić piętnastolatkom. Ideałem niegdysiejszego prowadzącego Religia.tv jest szkoła, w której „zanim będzie katecheta, pojawi się psycholog”, a wszystkie wyrazy ekspresji religijnej uzależnione będą od dyktatu rodziców i pedagogów. To on najgłośniej krzyczy o „rozdziale Kościoła od państwa”, a swoją agitację kieruje nawet do licealistów. Zbija z nimi „piony”, czaruje erudycją i „fajnością”, utrwala w przekonaniu o własnej wyjątkowości. Jako jedyny zstępuje z wysokości marszałkowskiego fotela, jawiąc się jako swój – spoko gość.

On także, modnym zwyczajem dokonuje podmiany wyraźnie chrześcijańskich zwyczajów. Obok tradycyjnego spotkania opłatkowego, marszałek Sejmu, w tym roku po raz pierwszy w historii zorganizuje wigilię. Będzie to spotkanie dla osób „w kryzysie bezdomności, samotności, migracyjnym”, które wybiorą organizacje pozarządowe. Czy będą kolędy, Słowo Boże, opłatek? Nie wiadomo. Marszałek zapewniał jedynie o zewnętrznym cateringu.

Zadziwiające, że to właśnie katolicki publicysta, a nie były PZPR-owiec lub aborcyjna „antyklerykałka” “twarzują” tej rewolucji. Być może metoda siekiery i piły wzbudza jeszcze zbyt duży sprzeciw opinii publicznej. Choć czerwone błyskawice i ruch ośmiu gwiazdek odegrały w całym procesie dość istotną rolę, na długim dystansie dużo lepiej sprawdzi się wilk w owczej skórze, tudzież koń trojański rozsiewający laicyzacyjny defetyzm. Co ciekawe, Hołownia pragnie uzależnić liczbę lekcji religii od woli lokalnej społeczności. Sprytny demokrata doskonale zdaje sobie sprawę, że dzisiaj większość uczniów nie chce religii w szkole. A ci, którzy chcą, najczęściej milczą w obliczu przytłaczającej większości. Pozwala mu to ustawiać się bardziej w centrum od radykalnej minister Barbary Nowackiej, jednocześnie realizując dokładnie ten sam plan.  

Niektórzy uważają, że za rządów Koalicji Obywatelskiej nie uda się wypchnąć katechezy ze szkolnych sal. Być może nie będzie takiej potrzeby; kiedy na lekcję religii nie zgłosi się żaden uczeń z trzydziestoosobowej klasy, cel i tak zostanie osiągnięty. Ale nie łudźmy się. Odzieranie przestrzeni edukacyjnej z religijnych elementów nie skończy się wraz z odejściem katechezy. W końcu trzeba będzie usunąć ostatni, już nic niemówiący symbol dogasającej wiary.

Ekspozycja krzyża w przestrzeni publicznej jest chroniona przez polskie prawo, ale szkoła nie ma obowiązku jego wywieszania. Kiedy zabraknie nauczycieli przywiązanych do symbolu Odkupienia, krzyże poznikają z sal lekcyjnych, jak kilka lat wcześniej kolędy i opłatek. – Nie chcemy krzyży w salach, rekolekcji zamiast lekcji i religii w środku zajęć. Do wiary nikt nie powinien zmuszać – mówi „Wyborczej” jedna z licealistek. I po doświadczeniu czarnych marszów, trudno nie uznać jej słów za głos pokolenia.

Ale wraz z krzyżem odejdzie również reprezentowany przezeń, uniwersalny, skierowany również do niewierzących sens. Jak opisywał J.R.R. Tolkien, sens „śmierci, która, dzięki boskiemu paradoksowi, kończy życie i żąda oddania wszystkiego; a jednak dzięki jej smakowi (lub przedsmakowi) można otrzymać (…) charakter tej rzeczywistości, wiecznej trwałości, której każdy człowiek pragnie z głębi duszy”. Oto istota wiary chrześcijańskiej; bez Krzyża nie ma Zbawienia. A przekładając na język edukacji: umartwienie i wyrzeczenia mają potencjał uszlachetniający; bez nich nigdy nie dorośniemy do swojego potencjału.

Dlatego dzisiaj świat, który brzydzi się krzyżem, zmierza w znieczulającym, hedonistycznym karawanie prosto w ramiona samotnej śmierci. A szkoła bez krzyża, zamiast wychowywać do wartości, coraz częściej zajmuje się systemową produkcją narzędzi do wstukiwania danych w Excelu.

Piotr