Biskup Ypres – Cornelius Jansen. Janseniści. CMENTARZ ŚWIĘTEGO MEDARDA (2).

CZĘŚĆ DRUGA CYKLU POWIEŚCIOWEGO

Andrzej Juliusz Sarwa

CMENTARZ ŚWIĘTEGO MEDARDA (2)

Zmiażdżony

Biskup Ypres – Cornelius Jansen

Miało się ku wieczorowi. Słońce nad Leuven jeszcze nie całkiem się skryło za dachami domostw, a jego ostatnie promienie rozpalały ogniki pełgające złocistokrwawymi plamami na szybach ostrołukowych, zdobnych koronkową nieomal kamieniarką, okien kościoła Świętego Piotra.

W nieodległym budynku, w obszernej komnacie, na pociemniałym ze starości dębowym łożu przyozdobionym wspaniałą snycerką w motywy roślinne i nakrytym baldachimem, spoczywał mężczyzna w sile wieku jeszcze, bo pięćdziesięciotrzyletni, chociaż wyniszczony ascetycznym trybem życia i chorobą wyglądał na dużo więcej. Miał woskowożółtą pociągłą twarz, wydatny lekko garbaty nos, niezbyt gęsty ciemny zarost okalający podbródek, wąsy i starannie wygolone policzki. Z rysów twarzy, układu warg i nerwowych grymasów można było wyczytać, że to choleryk, któremu lepiej schodzić z drogi. Teraz jednak był bezsilny. Gdyby mu się przyjrzeć dokładniej to mimo półmroku zalegającego sypialnię, w blasku kilku zaledwie drżących płomyków świec, można byłoby dostrzec, poczerniały czubek jego nosa, jak również czarne i martwe, dotknięte zgorzelą, końce palców i to od koniuszków paznokci aż po stawy pierwszych paliczków nieomal.

Przy łożu stało dwóch lekarzy, w długich do kostek płaszczach koloru sadzy, z szerokimi rękawami. Na twarze mieli nałożone maski przypominające ptasie głowy z okrągłymi, wyłupiastymi oczami i długimi zakrzywionymi białymi dziobami, na głowach zaś szczelnie opiętych czarną materią nosili, również czarne, okrągłe płaskie kapelusze z niezbyt szerokimi rondami. Jeden i drugi trzymali w rękach coś, co przywodziło na myśl magiczne różdżki.

U wezgłowia pochylał się nad leżącym jakiś mocno wiekowy księżyna, tak suchy i pomarszczony, że równie dobrze mógł mieć lat dziewięćdziesiąt, jak i sto pięćdziesiąt. Księżyna po wyspowiadaniu i udzieleniu Ostatniego Namaszczenia zaopatrywał chorego Wiatykiem1, ekspediując go na drugą stronę życia. Mimo odrażającego wyglądu cierpiącego, świadczącego o śmiertelnej chorobie, duchowny nie okazywał ni lęku, ni wstrętu. Zapewne uznał, że przeżył już tyle lat, iż miesiąc czy dwa, no niechby nawet rok dłużej, nie zrobi mu większej różnicy.

Gdy skończył, a chory, przymknąwszy oczy, modlił się, bezgłośnie poruszając wargami, lekarze przystąpili do okadzania go dymem z suszonych ziół, a czoło i piersi natarli mu nastojem octowym, w którym macerowały się driakiew, piołun, ruta, rozmaryn, szałwia, tymianek, bieluń2 i jeszcze jakieś inne rośliny lecznicze. Robili to już jednak bez przekonania, mieli bowiem świadomość, że nadeszły ostatnie chwile dla ich pacjenta i nie dożyje dalej niż do nocy. Dopadła go bowiem czarna śmierć w swej najstraszliwszej, posocznicowej postaci, która zabijała najpóźniej w ciągu drugiej doby. A właśnie druga doba mijała…

Kiedy medycy odstąpili od niego, umierający skinął dłonią w kierunku wiekowego duchownego, a ten zbliżył się do łoża.

– Przyjacielu – powiedział chory – podaj mi, proszę, ów list do papieża, który ci rano podyktowałem, chcę go podpisać. Podaj mi też rękopis mego dzieła, który dołączysz do listu i poślesz do Rzymu, aby uzyskać aprobatę Stolicy Apostolskiej i oddać książkę do druku. Chcę ostatni raz spojrzeć i dotknąć tych kart, nad którymi strawiłem więcej niż dwadzieścia lat życia…

Umierający wyraźnie zmęczony osunął się głębiej w pościel i oddychał z trudem. Ksiądz podszedł do łoża, jak najciszej stawiając stopy, by odgłos kroków nie odbijał się od mozaikowej posadzki.

Jeden z lekarzy uniósł chorego do pozycji siedzącej i podparł mu plecy poduszkami. Ten ostatni podziękował skinieniem głowy, ujął w palce gęsie pióro umoczone w inkauście, które mu podał ksiądz i z trudem podpisał dokument spoczywający na drewnianej podkładce umieszczonej na jego kolanach. Potem zaś, oddawszy wpierw pióro, położył prawą dłoń na pliku kart gęsto zapisanych równymi rzędami liter. Przerzucił kilka arkuszy, znów złożył je razem, pogładził rękopis czule, jakby gładził główkę dziecka – bo też to i było dziecko, dziecko jego umysłu – i po raz ostatni wypuściwszy powietrze z płuc, wyzionął ducha.

Lekarze o wyglądzie drapieżnych ptaków jakby z majaków sennych wyjęci skinęli poważnie głowami, a ksiądz-staruszek nabożnie się przeżegnał. Po czym wszyscy trzej wyszli z sypialnej komnaty.

Na łożu został sam umarły. Był to Cornelius Jansen doktor teologii, rektor Uniwersytetu w Leuven i biskup Ypres, którego podobnie jak tysiące innych ludzi ukąsiło jadowite żądło szalejącej zarazy.

Dzień 6 maja 1638 roku zbliżał się ku końcowi…

Zdawać by się mogło, że gdy już Cornelius Jansen osiągnął najwyższe zaszczyty, jakich mógł dostąpić syn ubożuchnych rodziców, bo odebrawszy pierwej znakomite wykształcenie na kilku europejskich renomowanych uniwersytetach, w ostatnich czterech latach życia otrzymał stopień doktora teologii Uniwersytetu w Leuven, został rektorem tejże uczelni, a zaraz potem biskupem Ypres, to będzie mógł już spokojnie pożywać owoce swojego trudu. Tymczasem skosiła go czarna śmierć… Jak byle kogo… niczym żebraka…

Augustinus

Wkomnacie, której ściany wyłożone były boazerią z barwionej na heban dzikiej gruszy, ozdobioną kunsztowną snycerką, w głębokim wygodnym fotelu obitym ciemnofiołkowym kurdybanem, tłoczonym w roślinne, pokryte srebrem wzory, siedział dostojny starzec, z wyglądu mogący liczyć jakieś siedemdziesiąt albo i więcej lat. Był nieco kościsty, o pociągłej twarzy, oczach lekko wyłupiastych, obwisłych siwych wąsach i równie siwej, przyciętej prawie w prostokąt, brodzie. Brwi miał jednak czarne i gęste wyraźnie kontrastujące z zarostem. Głowę starca okrywało karmazynowe camauro3 oblamowane gronostajami4. Ubrany był w białą, uszytą z jedwabnej mory sutannę, na którą nałożona była muślinowa komża, ramiona zaś okrywała mu karmazynowa mozzetta5. Spod sutanny wystawały stopy starca obute w również karmazynowej barwy pantofle uszyte z atłasowej pruneli6, których noski były przyozdobione wyhaftowanymi złotą nicią krzyżami. Tym starcem był Maffeo Barberini, czyli papież Urban VIII.

Naprzeciwko papieża siedziało dwu jezuitów. Jeden z nich trzymał na kolanach okazały, otwarty mniej więcej w połowie, nieoprawny manuskrypt formatu in plano7, ale nie spoglądał na tekst, tak jakby znał go już na pamięć.

Papież, zwracając się do niego, zapytał:

– Przypomnij, ojcze… jakiż to pełny tytuł nosi dzieło biskupa Jansena?

Augustinus Cornelii Jansenii, Episcopi, seu Doctrina Sancti Augustini de Humanae Naturae, Sanitate, Aegritudine, Medicina adversus Pelagianos et Massilienses8 – ojcze święty – duchowny z szacunkiem skłonił głowę. – Cornelius Jansen – kontynuował – przez większość dorosłego życia interesował się problem łaski, który – opierając się na dziełach św. Augustyna – starał się rozwikłać do końca. Owocem zaś owych ponad dwudziestoletnich przemyśleń jest właśnie ten manuskrypt, zawierający wszystkie jego wnioski dotyczące tejże kwestii. Przysłał go Waszej Świątobliwości do oceny i aprobaty…

– Drogi księże! – papież się skrzywił. Przejrzeliśmy Augustinusa, i owszem, ale nie mamy już sił, by go gruntownie przestudiować. Prawdę powiedziawszy, niewiele z tego zrozumieliśmy. Polegamy więc na waszej ocenie. Będziemy ci wdzięczni, jeśli zechcesz nam przedstawić esencję nauki Jansena.

Jezuita skinął głową, a papież przymknął oczy i jął pilnie, w skupieniu, słuchać.

– Tak oczywiście. A oto i ona: Popełniając grzech pierworodny, człowiek stracił nieograniczoną wolną wolę. Jej miejsce zajęły dwie żądze: dobra – niebieska i zła – ziemska. Każdy czyn, tak dobry, jak i zły, jest uzależniony od tego, która z żądz jest w danej chwili silniejsza. Człowieka wspomaga Łaska Boża, której przeciwstawić się nie jest w stanie. Każdy więc czyn ludzki spełniany jest pod przymusem zewnętrznym. Łaska Boża bywa jednakowoż silniejsza lub słabsza od żądzy zła. Z tego wszystkiego wynika zatem, że Bóg, żądając spełnienia przykazań, żąda rzeczy dla człowieka niemożliwej. To tak, ojcze święty, w wielkim skrócie…

– Och! – papież spojrzał w górę, rozłożył dłonie i impulsywnie je uniósł. – Od tego poglądu już tylko krok do nauki o predestynacji, która stanowi jeden z najważniejszych punktów w doktrynie tego arcykacerza Kalwina!

– Tak, to prawda. Ale Jansen nie odważył się wydać Augustinusa za swojego życia. Przed śmiercią natomiast polecił przesłać go do Rzymu, na twoje ręce, ojcze święty. W zakończeniu księgi umieścił nawet takie zdanie: Pozostawiam tę pracę do osądu Kościołowi Rzymskiemu. Jego samego nie ma zatem za co potępiać. Co innego poglądy…

– I kiedyż ją przysłał?

– Raczej przysłano w jego imieniu, bo sam wcześniej zmarł.

– Zatem kiedy przysłano?

– W maju 1638…

– I?…

– I, niestety, ojcze święty. Nie udało się zaradzić złu.

– A to dlaczego?

– Ponieważ nie czekając na osąd Świętej Inkwizycji, znaleźli się ludzie, którzy wydali ją drukiem w roku 1640…

– Gdzie?

– W Louvain… a bieżącego roku także i w Paryżu…

– Niedobrze – papież z dezaprobatą pokręcił głową. – Zatem nic już nie można poradzić?… I co mamy teraz czynić?

– Zostawić wszystko w spokoju, a z czasem moda na tę nowinkę się skończy i samo wszystko ucichnie. A teraz? Cóż… inutile piangere sul latte versato.9 – powiedział jezuita, mrużąc powieki i rozkładając ręce.

– Nie, nie! – tak nawet myśleć nie można! Działać… trzeba działać! Dlaczego nie reagowaliście szybciej? Przecież mieliście na to całe dwa lata!

– Ojcze święty… wszak wiesz… młyny Boże mielą wolno, a kościelne jeszcze wolniej…

Urban VIII pokręcił tylko głową z dezaprobatą i nic już na to nie odrzekł.

Zapadło długie i niezręczne milczenie, które w końcu przerwał papież.

– Przygotujcie opinię, a potem się zastanowimy co mamy uczynić w tej kwestii.

– Oczywiście, wasza świątobliwość…

Papież, wyraźnie zmęczony, znów przymknął oczy i gestem dłoni odprawił jezuitów.

* * *

Urzędnikom kurii rzymskiej jednak nadal się nie śpieszyło. Zbadanie dzieła Jansena trwało bardzo długo i Święta Inkwizycja wypowiedziała się na jego temat dopiero w roku 1641, a zatem blisko trzy lata po dostarczeniu jej rękopisu do zaopiniowania i kilkanaście miesięcy po jego wydaniu drukiem. Oczywiście, jak można się domyślić, ocena Augustinusa nie była mu przychylna – wręcz przeciwnie, księga została potępiona. Do owego wyroku skłonił się również i papież Urban VIII, zatwierdzając go w roku następnym, czyli 1642, bullą In eminenti10.

Jednakowoż z chwilą, gdy ów dokument został opublikowany, natychmiast podniósł się gromki krzyk protestu przeciw takiemu stanowisku Rzymu. I nie dziwota, ponieważ Cornelius Jansen zostawił po sobie licznych uczniów i zwolenników głoszonych za życia i zawartych w Augustinusie poglądów, co stało się w późniejszych dwóch stuleciach przyczyną gorzkich podziałów w Kościele, walk, wzajemnych oskarżeń, ataków, ale także zdarzeń nadzwyczajnych i… ale o tym później.

W roku 1644 Urban VIII odszedł do wieczności, nie doczekawszy się spokoju w Kościele. On sam, co prawda, uwolnił się od owego ciężaru, jednakże zażegnywanie sporów i walka z jansenistyczną herezją spadła na barki jego następców.

Wokół nauk zmarłego biskupa toczyły się więc nadal zagorzałe spory, którym kres usiłowała położyć ogłoszona przez następcę Urbana, Innocentego X (w prostej linii praprawnuka papieża Aleksandra VI Borgii) w 1653 roku konstytucja apostolska Cum occasione11, w zdecydowany sposób potępiająca heretycką naukę, która się zawierała w niektórych zdaniach z Augustinusa.

Ale byłby w błędzie ten, kto by sądził, iż spełniła ona pokładane w niej nadzieje. Wręcz przeciwnie – dolała tylko oliwy do ognia. Zresztą niektórzy janseniści, prócz innej niż katolicka nauki o łasce, poczęli jeszcze wygłaszać poglądy, które dla Rzymu były bardzo niebezpieczne, godziły bowiem w prymat jurysdykcyjny następcy apostoła Piotra na papieskiej stolicy. Oto na przykład dowodzili, iż Kościół miał nie jedną, ale dwie głowy – świętych apostołów Piotra i Pawła, dalej, że wszyscy biskupi są sobie równi, a zatem przypisywanie sobie władzy zwierzchniej nad Kościołem przez biskupów rzymskich jest bezprawne. Posunęli się zresztą jeszcze dalej, twierdząc, że sobory lokalne i sobory powszechne mają takie samo znaczenie i wagę.

Księża jansenistyczni rozpowszechniali, a lud przyjmował ich coraz radykalniejsze nauki, głoszące choćby to, że Łasce Boskiej nikt się nie może oprzeć. Ale jeżeli Stworzyciel jej nie udziela, to człowiek może jedynie grzeszyć. Dalej, że kochać wolno i trzeba jedynie Boga, każda zaś inna miłość to nic innego, tylko grzech śmiertelny, a lęk przed ewentualną karą w życiu pozagrobowym to również grzech. Jak również, że grzechem będzie i modlitwa grzesznika. Grzesznicy bowiem nie są członkami Kościoła, który składa się jedynie ze świętych.

Janseniści wprowadzili również dziwaczną praktykę, polegającą na tym, że zanim penitent nie wypełni nałożonej nań przez kapłana po spowiedzi pokuty, nie wolno mu udzielić rozgrzeszenia.

W tym miejscu koniecznym jest zauważyć, iż pokuty wyznaczane przez tych księży były tak ciężkie i surowe, iż niejednokrotnie zdarzało się, że rujnowały zdrowie penitentów, a bywało, iż nie pozwalały doczekać owego rozgrzeszenia, przyprawiając ich o śmierć.

Po odejściu na drugą stronę życia Innocentego X jego następcy – Aleksander VII, Klemens IX, Klemens X, choć nie pochwali jansenizmu, to i nie potępili tej herezji żadnym oficjalnym dokumentem. Dopiero Giovanni Francesco Albani, czyli papież Klemens XI zdecydował się ostatecznie zakończyć spory teologiczne, przeciąć i oczyścić ów „wrzód na ciele Kościoła”.

Klemensowi się zdawało, że dokona tego, ogłaszając w roku 1713 bullę Unigenitus12, ostatecznie potępiającą wszystkie heretyckie poglądy zwolenników jansenizmu.

Jednakże i ta bulla nie przywróciła spokoju w Kościele. Stało się wręcz odwrotnie – jej publikację przyrównać można do włożenia kija w mrowisko. Przeciw dokumentowi najgłośniej gardłowali biskupi francuscy, a kilku spośród nich wręcz odmówiło złożenia pod nim – na znak przyjęcia – swego podpisu, organizując się z czasem w nie do końca formalne stronnictwo tak zwanych apelantów, którzy od owej bulli chcieli się odwołać do najbliższego soboru powszechnego.

Czuli się bezpieczni, bo sądzili, że mają poparcie arcybiskupa Paryża, Louisa Antoine, kardynała de Noailles. Ale w rzeczywistości Noailles był miękki i chwiejny, bo z jednej strony potępił heretyckie zdania, z drugiej zaś sprzyjał jansenistom, a ostro przeciwstawiał się ich przeciwnikom, jezuitom. Nie służyło to nikomu. Ostatecznie zraził do siebie wszystkich – jezuitów i jansenistów, papieża i króla, zwolenników i przeciwników bulli Unigenitus.

W końcu większość biskupów uległa i bullę podpisała, ale nie zrobiła tego szczerze, więc tak naprawdę wszystko zostało po staremu – spory, klątwy, walki, oszczerstwa trwały za pontyfikatów kolejnych papieży: Innocentego XIII, Benedykta XIII, Klemensa XI i Benedykta XIV.

We Francji zaś panował klimat wyjątkowo sprzyjający jansenizmowi, dlatego stała się ona głównym bastionem herezji, która pleniła się na jej terytorium bez większych już przeszkód, rozszerzając się na Niderlandy.

Patrząc jednakowoż na dzieje tego sporu, musi się dojść do wniosku, że może by on i wcześniej wygasł, może by nie było aż tak wielkiego uporu i oporu ze strony jansenistów, gdyby nie nadprzyrodzone znaki, które ich utwierdzały w przekonaniu, iż samo niebo ich wspiera.

Pierwszym z nich był tak zwany Cud świętego ciernia, jaki miał miejsce 24 marca 1656 roku w kościele klasztornym opactwa cystersek w Port-Royal odległego o niecałe czterdzieści kilometrów od ścisłego centrum Paryża. Oto Marguerite Périer, dziesięcioletnia siostrzenica wybitnego uczonego Blaise Pascala, po dotknięciu z wiarą jednego z cierni pochodzących z korony Chrystusa Pana, doznała nagłego uzdrowienia przetoki woreczka łzowego, choroby bardzo nieprzyjemnej i w tamtych czasach absolutnie nieuleczalnej. Na podstawie opinii chirurgów i zeznań licznych świadków owego nadzwyczajnego wydarzenia, arcybiskup Paryża uznał je za cud. Ataki na jansenistów odrobinę ustały, nie wypadało ich bowiem nadal tak otwarcie nękać. Jednakowoż bynajmniej nie zapomniano o nich.

Klasztor w Port-Royal, bastion francuskiego jansenizmu, nad którym od roku 1622 opiekę duchową sprawował bliski przyjaciel Corneliusa Jansena, Jean-Ambroise Duvergier Hauranne, opat Saint-Cyran13, był solą w oku i hierarchii duchownej i władzy świeckiej, a w szczególności kardynała Richelieu14. On to kazał w roku 1638 aresztować Saint-Cyrana i osadzić w twierdzy Château de Vincennes, skąd został uwolniony w dwa miesiące po śmierci swojego prześladowcy, ale o wiele go nie przeżył, bo fizycznie wyniszczony i wycieńczony psychicznie zgasł jeszcze tego samego 1643 roku.

A potem, gdy zmarł król Ludwik XIII15, a rządy w imieniu nieletniego Ludwika XIV16 objął regent, kardynał Jules Raymond Mazarin17, nasiliło się nękanie zwolenników jansenizmu, które przybrało wręcz charakter polityczny. Ostatecznie zdecydowana większość duchownych w 1655 roku została zmuszona do podpisania deklaracji potępiającej Jansena, a kto się nie ugiął, był prześladowany.

Zakonnice z Port-Royal broniły się i nie ulegały naciskom, jak tylko długo się dało. W końcu jednak, pod przymusem zewnętrznym, wynikającym z posłuszeństwa zakonnego, choć w sumieniu uważały, że źle czynią, w 1669 roku podpisały, co im kazano. Nie na wiele się to jednak zdało. Hierarchia duchowna im nie ufała, dlatego zapadła w 1670 roku decyzja o kasacie zakonu, zakończona w roku 1709 zrównaniem z ziemią zabudowań opactwa i rozpędzeniem zakonnic na cztery wiatry…

Jednakże klasztor Port-Royal, chociaż fizycznie unicestwiony, to jednak nadal się bronił. Ruiny opactwa stały się miejscem niezliczonych pielgrzymek duchowieństwa i wiernych oraz tematem utworów literackich, pieśni, lamentacji… Tytuły ich są wręcz przejmujące: Jęcząc na gruzach Port-Royal... Jęki duszy głęboko dotkniętej zniszczeniem świętego klasztoru Port-Royal des Champs... i tym podobne.

Kamienie z rozwalin ludzie traktowali jak relikwie, zabierając je ze sobą, zresztą zabierali wszystko, co tylko zabrać się dawało. Mało tego! Wykopywali ciała zmarłych z cmentarza opactwa i przewozili je w inne miejsca… A z tymi obłąkańczymi działaniami przeplatały się cuda, niezliczone, przedziwne, niebywałe… Chociaż na te największe przyszło poczekać jeszcze kilkanaście lat…

=-=================-===============-=

Książkę w wersji papierowej można, klikając w poniższy link, kupić tu:

https://ksiegarnia-armoryka.pl/Cmentarz_Swietego_Medarda_Andrzej_Juliusz_Sarwa.html

1Wiatyk – Komunia św. udzielana człowiekowi w godzinie śmierci. Od łacińskiego słowa via – droga, czyli zaopatrzenie w duchowy pokarm na drogę do wieczności.

2Driakiew gołębia (Scabiosa columbaria), bylica piołun (Artemisia absinthium), ruta zwyczajna (Ruta graveolens), rozmaryn lekarski (Rosmarinus officinalis), szałwia lekarska (Salvia officinalis), tymianek właściwy (Thymus vulgaris), bieluń dziędzierzawa (Datura stramonium).

3Camauro – tradycyjne papieskie nakrycie głowy czerwone lub białe, oblamowane futerkiem gronostajowym.

4Łasica gronostaj, gronostaj europejski (Mustela erminea) – niewielkie zwierzę drapieżne z rodziny łasicowatych, które na okres zimowy zmienia barwę futerka z brązowej na białą, zachowując jedynie czubek ogona w kolorze czarnym. Błamy szyte ze skórek gronostajowych były wykorzystywane jako elementy stroju osób panujących, tak świeckich, jak i duchownych.

5Mozzetta (mucet) – element stroju wyższych rangą duchownych – rodzaj pelerynki okrywającej plecy, ramiona i piersi, a sięgającej jedynie do łokci.

6Prunela – rodzaj tkaniny jedwabnej.

7Arkusz papieru czerpanego wielkości sita, na którym go wyprodukowano, gładki, niedzielony i nieskładany. Czyli jedna karta posiadająca dwie strony.

8Augustinus Corneliusa Janseniusa, BiskupaalboNauczanieŚwiętego Augustyna o naturze ludzkiej, [jej] zdrowiu, chorobach i leczeniu – przeciw Pelagianom i Mesalianom. (łac.).

9Nie ma sensu płakać nad rozlanym mlekiem. (wł.).

10Nie mylić z bullą In eminenti papieża Klemensa XII z 1738 roku zakazującej pod karą ekskomuniki przynależności katolikom do lóż masońskich.

11Konkretnie papież potępił pięć takich zdań.

12Pełna nazwa bulli:Unigenitus Dei Filius – Jednorodzony Boży Syn. (łac.)

13Jean-Ambroise Duvergier de Hauranne (1581-1643), opat Saint-Cyran – znany jansenistyczny teolog francuski. Duchowy ojciec i opiekun cystersek w Port-Royal. Znienawidzony przez kardynała Richelieu, który go wtrącił do więzienia. Został wypuszczony na wolność po śmierci kardynała, lecz przeżył go zaledwie o kilkanaście miesięcy. Przez jansenistów uznany za męczennika.

141585-1642.

151601-1643.

161638-1715.

17Jules Raymond Mazarin (1602-1661), a właściwie – Giulio Raimondo Mazzarino lub Mazzarini, ponieważ z pochodzenia był Włochem.