1.02. Kolejny test, który zużył PiS

1 lutego, dzień 701. Wpis nr 690. Jerzy Karwelis

Ja sobie zawsze robię zapas ciekawych tematów nie przywiązanych do bieżączki i odkładam. Tak właściwie to chcę o tym napisać, bo aktualne tematy prowadzą donikąd, ale ostatnio atakują. Na tyle, że kilka (-naście?) ostatnich wpisów to nie tematy ważne ale aktualne, a więc często głupawe. Ale co człowiek poradzi? Mam nadzieję, że wrócę do mniej aktualnych i dam sobie szansę na dystans. Ale muszę to zakończyć pewną codą z ostatnich zajść.

No, ja mówiłem, ostrzegałem i szydziłem z tej ustawy post Hoc, zwanej słusznie lex konfident. Opisałem jej założenia w osobnym wpisie i zorientowałem się, że większość publiczności zna te przedłożenie dość dobrze, ale… wypiera jego znaczenie – tak jest absurdalne. Projekt ustawy właśnie przepadł. Ale w kwestii merytorycznej ma to w tej chwili już tylko jedno znaczenie, reszta to skutki polityczne, które każą się zastanowić – po co ci to było Grzegorzu Dyndało?

Rozprawmy się więc najpierw z merytoryką. Ustawa, która właśnie wczoraj padła to próba załatwienia sanitaryzmu poprzez napuszczenie na siebie Polaków, by załatwić tę wrażliwą sprawę rękoma suwerena – znany wszystkim pikuś. Ćwiczymy to od dawna (pierwszy wpis o tym zjawisku miałem we wrześniu 2020), i ostatnie przedłożenie z sankcją nagrody za sanitarystyczne kapowanie było tylko ekstremalnym przykładem trwającego trendu. Przez chwilę zafrapował mnie jednak jeden aspekt – wydawało mi się, że rządzący zmienili paradygmat: wyszli od szczepiennictwa jako remedium w kierunku testowania.

Szczepionki okazały się blamażem i wydawać by się mogło, że – sprawa już się wydała na międzynarodową skalę -, że „nasi”, by utrzymać sanitaryzm przenieśli się w terroryzm testowy. Ale gdzie tam, mimo tego, że wszyscy odchodzą od szczepionek i ich paszportowania, to jednak w ostatnim dniu przed decyzją o postawieniu lex konfident na komisji, pokazały się plany by objąć nim tylko osoby zaszczepione. A więc szczepienia wróciły, bo wcześniej konfidencko wymuszony obowiązek szczepienny miał dotyczyć wszystkich po równo: zaszczepionych, niezaszczepionych i ozdrowieńców. A tu znowu weszliśmy z stare tory. Że jednak kryterium szczepienne jest ważne. Tak, te, które nie powstrzymują żadnej transmisji.

A może, i tu wracamy do polityki, ten ostatni, szczepienny gest był zrobiony w stronę… opozycji, zwłaszcza jej skrajnie lewicowej części. Ta bowiem, co potwierdziło się na komisji, z ochotą przyjęła by włączenie obowiązku szczepiennego, czym w sumie byłoby wprowadzenie takiego rozwiązania do ustawy. Ci z lewa to by wszystkich pozaszczepiali i od razu skierowali na kwarantanny, co jest kompletnym absurdem, bo skoro (co jest wynikiem nieskuteczności szczepionek) mamy się i szczepić, i kwarantannować, i maseczkować, to.. po co się szczepić. Tyle lewica. Wiadomo.

Totalsi zagrali inaczej i trochę podgrillowali władzę, co było do przewidzenia. (Tym bardzie nie wiadomo po co to było PiS-owi). Koalicja Obywatelska chciała tego podostrzenia, by się władza podłożyła społeczeństwu. KO kalkulowało tak – z 50% Polaków jest zaszczepionych, a więc jest otwarta na różne formy sanitaryzmu, PiS tego skąpi, a więc można zaabsorbować te 50% jako zawiedzione na władzy. Czyli przejąć ten elektorat. A więc trzeba było podostrzyć retorykę, że PiS nic nie robi, puszcza wolno nieszczepów, którzy zakażają lojalnych Szczepanów i pośrednio lub bezpośrednio blokują łóżka w szpitalach. A więc KO zagrała o połowę Polaków, to znaczy o o wiele więcej niż mają teraz. A elektorat PiS-u, gdzie jest więcej nie szczepów, a tak błędnie myśli KO, jeszcze dodatkowo się wkurzy na władze. Same zyski.

I PiS tu się jeszcze podłożył z ustawą. Ponieważ było duże prawdopodobieństwo, że ona nie przejdzie, opozycja i jej media od razu nazwały ją lex Kaczyński, żeby infamia za porażkę spadła na Prezesa. Bo z rachunków taktycznych wychodziło, że bez opozycji nie ma mowy o sukcesie. A KO podpuściło PiS, ten się dał wciągnąć i ustawy nie przepchał. Opozycja zaś może powiedzieć, że nie głosowała ZA, bo ustawa jest durna i że… to za mało, bo trzeba po australijsku – zamknąć wszystko i wszystkich, ale zaraz po… zaszczepieniu wszystkich.

Opozycji zależało, żeby ten proces przedłużać. W komisji wniosek o pozytywną rekomendację przepadł, ale wniosek, by to dalej procedować na obradach – przeszedł. I to dzięki głosowi z Polska 2050. A więc sprawa wyszła z zakamarków komisji i naród ujrzał na obradach plenarnych kompromitujący akt utraty większości przez obóz władzy, który sprokurował sam sobie takie przedłożenie, że wiedział, że ono nie przyjdzie i widoki będą gorszące.

Teraz odbywają się sabaty rachunkowe ilu to posłów Kaczyńskiemu zabrakło (brakuje?) do większości, że koalicja się rozpada, zaś Ziobro był zawsze przeciw. Jest to też mylące dla… elektoratu PiS, bo ten slalom potrafi już zawrócić w głowie. Najpierw się mówiło, a twardzi wierzyli i powielali te argumenty, że pracodawca powinien mieć moc wywalania z pracy nieszczepa. Jak już się elektorat samonakręcił mediami, że to słuszne, to pac… i lex Hoc poleciało. I to nie „przez” opozycję, tylko je sam PiS wycofał.  No to hura – lecimy z innym przedłożeniem, jeszcze bardziej absurdalnym. I znowu próba dla wiernych, że tak, że 15 tysi się należy od nietesta. I jak się już to w skołowanych głowach poukładało, to pac… ni ma. Oczywiście PiS będzie opowiadał, że oni właśnie chcieli zabić tę epidemię takimi ruchami, ale to opozycja nie pozwoliła.

Tylko to już kwestia ratunkowa. Bo pytania zadaje się PRZED takimi ruchami, a pytania są dwa: po co i co się stanie jak nie wyjdzie? Zacznijmy od drugiego – to łatwo było policzyć, że nie wyjdzie, a więc obecne ruchy gwałtowne to jest reakcja nerwowości, że przez jakieś złe moce nie wyszło. Czyli złość na innych. I pierwsze pytanie – po co? Czy PiS skorzystał na kolejnej ofensywie i rejteradzie w tych obszarach? No, nie – stracił. Trochę zyskała opozycja, która już na „dzień ów” była gotowa z publikacją korzystnych dla siebie wyników poparcia zrobionych przez Kantar. Wynik poszedł w świat: obóz rządowy się chwieje, bo sam sobie wymierzył cios, zwolennicy sanitaryzmu utwierdzili się, że PiS „nic nie robi z pandemią”, twardy elektora PiS się znowu obił o kolejną tyczkę slalomu ofensyw i rejterad, które sam sobie funduje, a lud nieszczepny (czyli 50% rodaków i plus transfer z tych 70%, którzy nie chcą się zaszczepić po raz trzeci) zobaczył, że… nikt (oprócz Konfederacji, której nawet urosło w badaniach Kantara) go politycznie nie reprezentuje.

Nie dziwią więc próby racjonalizacji tych podrygów. Jest to rozpaczliwe działanie, które poszukuje wyjaśnienia takich karkołomnych ruchów. Próby te są wielopiętrowo intryganckie, szukające trzeciego dna, tym bardziej absurdalne im bardziej absurdalny jest fakt, który mają wytłumaczyć. Trzeba stanąć dwa razy bardziej na głowie, by uzasadnić takie fikołki. Jedna próba jest ciekawa – to ma być kolejna próba lojalności wobec Prezesa, coś na kształt „Piątki Kaczyńskiego”, akt tak absurdalny, że sprawdza czy lojalność posłów przeważy nad logiką. I tak ma być w tym przypadku – wiadomo było, że nie przejdzie, ale Prezes przejrzał listę głosowań i wie na kogo może liczyć bezgranicznie.

Przypomina mi to pewną przygodę z… 1981 roku. Jest pierwszy Zjazd Solidarności. Ja jestem tam jako korespondent Radia Solidarność i siedzę ciurkiem na obradach. Po wielu dniach zjazdu dochodzi do kulminacji – wybory na przewodniczącego związku. Pewniak strategiczny, czyli Wałęsa ma słabiutkie wystąpienie, jedzie wyłącznie na zaczynach przyszłego „nie chcę, ale muszę”, beze mnie nie dacie rady, wrogowie wewnętrzni się szykują – cały ten jazz. Wyszło słabo, bo konkurenci – Gwiazda czy Rulewski – wypadli o niebo lepiej (o Jurczyku nie wspominam). Nasza delegacja z Dolnego Śląska robi listę z zakładami z nagrodą pieniężną na obstawianie kto wygra. Wałęsa wygrywa, nagroda zostaje wypłacona, ale lista została. Podobno bardzo o nią, by ją posiąść, walczył Władek Frasyniuk – chciał po prostu zobaczyć kogo ma w swojej ekipie.

I jeśli to prawda, że to całe zamieszanie było po to, żeby się PiS policzył, to wieje grozą. No, bo za takie policzenie straty obozu rządzącego są nieproporcjonalnie duże w stosunku do wątpliwego zysku. Aż tak, że nie chce się wierzyć w taką wersję. Ale czy ktoś by uwierzył, że PiS wstawi ustawę, która każe Polakom kablować na siebie, bo jeden z drugim nie dał sobie raz w tygodniu wsadzić patyczka do nosa, by testowa maszyna losująca zdecydowała o tym, czy pójdzie do domowego aresztu na tydzień?

Jerzy Karwelis

Wszystkie wpisy na moim blogu „Dziennik zarazy”.