Jacek Bartyzel: Rekomendacja filmu „Wandea. Zwycięstwo albo śmierć”

Jacek Bartyzel: Rekomendacja filmu „Wandea. Zwycięstwo albo śmierć”

: 7 stycznia 2024 nacjonalista

Kiedy w aptekarskich dawkach film „Wandea. Zwycięstwo albo śmierć”, wchodzi na ekrany kin w Polsce, przypomnijmy jak przyjęła go „postępowa krytyka” francuska, bo to najlepsza rekomendacja:

Paul Quinio z „Libération” pisze, że produkcja ta jest „przykładem toczącej się ofensywy konserwatywnej, która używa soft power do rozpowszechniania dusznych idei”. W konfrontacji rojalistów z republikanami ma czelność pokazywać pierwszych jako dobrych, a drugich jako złych. W rozmowie z tą gazetą historyk Guillaume Lancereau krytykuje scenarzystów, za „wbijanie do głów jak największej liczby ludzi reakcyjnej i manichejskiej wizji zdarzeń”. Publikująca w tej samej gazecie Elisabeth Franck-Dumas zżyma się na wyakcentowanie walki Charette’a i jego towarzyszy z abstrakcyjnymi i ewidentnie złymi koncepcjami republikańskimi, pragnąc w ten sposób zrewidować historię w duchu reakcyjnym.

Samuelowi Douhaire z magazynu „Telérama” nie podoba się, że wojna w Wandei została przedstawiona w filmie „przez okulary szuana i w wielkich chodakach” (czyli ówczesnym obuwiu wieśniaków). Xavier Leherpeur z „L’Obs”, umieszczając film w rubryce „Porażka Tygodnia”, idzie już w wulgarny slang i nawiązując do tytułu filmu oznajmia, że „lepiej umrzeć, niż pewnego dnia zobaczyć to historyczne gówno [nanar]”. Sposób opowiadania tej historii budzi obrzydzenie recenzenta, ponieważ stara się wzmocnić Chrystusowy wymiar głównego bohatera” i „mało jest w nim kina, dużo hałasu i furii prozelickiej, a wszystko to okraszone ciężkim przesłaniem chrześcijańskim”. Również Murielle Joudet z „Le Monde” używa wulgarnego zwrotu „historyczne gówno”, charakteryzujące się „audiowizualną owsianką”. Sylvestre Picard z miesięcznika filmowego „Première” donosi ze zgrozą, że dystrybucją filmu zajmuje się firma Saje specjalizująca się w filmach chrześcijańskich, jak „złowieszczo antyaborcyjna fikcja” „Nieplanowane”, a koproducentem jest Canal + należący do ultrakatolickiego miliardera Vincenta Bolloré. Zgrozy tej dopełnia fakt, że prolog do filmu napisał „bardzo stronniczy” historyk Reynald Secher, zwolennik „kontrowersyjnej tezy” o ludobójstwie Wandei.

Antoine Desrues na stronie internetowej „Large Screen” pisze, że produkcja Puy du Fou przedstawia się jako „rojalistyczny i integrystyczno-katolicki traktat, w którym Republika postrzegana jest jako system polityczny, który krok po kroku doprowadził do upadku ‘naszych’ wartości chrześcijańskich”, a główny bohater przedstawiony jest jako „niekwestionowana ikona z powodu swoich czynów i pozycji ideologicznej”. Desrues tak samo jako Picard „demaskuje podobieństwo filmu do „otwarcie ewangelicznego kina hollywoodzkiego” i potępia przesłanie filmu jako walkę cywilizacyjną Vincenta Bolloré, oraz załamuje ręce nad powrotem w 2023 roku „najbardziej totalnego obskurantyzmu, który nie troszczy się już nawet o zapewnienie sobie atrakcyjnej oprawy, aby zamaskować swój trujący [méphitique] zapach”.

Jacek Bartyzel

Wandea_Powstanie

Źródło: facebook.com

***

https://youtube.com/watch?v=qxqc4-tPLtQ%3Fsi%3DDzPnOWKFbLzGg0TM

Promuj nasz portal – udostępnij wpis!

Wandea jak Katyń. Czy Francja odrobi lekcję z historii? [RECENZJA FILMU „ZWYCIĘSTWO ALBO ŚMIERĆ”]

Wandea jak Katyń. Czy Francja odrobi lekcję z historii? [RECENZJA FILMU „ZWYCIĘSTWO ALBO ŚMIERĆ”]

pch24.pl/wandea-jak-katyn-czy-francja-odrobi-lekcje-z-historii-recenzja-filmu-zwyciestwo-albo-smierc

(Kadr z filmu „Wandea. Zwycięstwo albo śmierć” / materiały producenta)

Tytułowe porównanie nie jest moje, ale doskonale oddaje moment, w którym powstał film Zwycięstwo albo śmierć. Gdy Francuzi wciąż zasłaniają oczy na widok porażki „ideałów” Republiki, ktoś zdecydował się przypomnieć o ludobójstwie dokonanym przez tę Republikę, która przez wiele lat była wstydliwą kartą francuskiej historii.

Film, który niedługo pojawi się w kinach pod polskim tytułem Wandea. Zwycięstwo albo śmierć, rozpoczyna się cytatem z Victora Hugo: Wandea jest raną, która niesie chwałę.

Linia narracyjna prowadzona jest tak, by widz rozpoznał – poprzez odwrócenie historycznego kłamstwa na temat Rewolucji – prawdziwą rzeczywistość. Dla republiki jesteśmy bandytami – mówi przywódca katolickiego ruchu oporu.

Widzimy, jak wandejscy chłopi powstają przeciwko terrorowi rewolucjonistów uzurpujących sobie władzę nad czymś, co nazywają Francja, choć jest to twór jak najodleglejszy od wszystkiego, co można nazwać francuskim dziedzictwem.

Ale w nowej rzeczywistości wszystko oparte jest na odwróceniu porządku. Republika nazywa buntownikami ostatnich obrońców Francji, choć to właśnie oni bronią porządku, przeciwko któremu zbuntowała się dzicz, która opanowała Paryż.

Widzimy generała „równościowej” republiki, który mówi „nie uciekajmy przed motłochem” i reprezentuje taką samą pogardę dla chłopstwa, jaką mógł prezentować arystokrata z najgorszego snu rewolucjonistów. Czyż nie jest to właśnie kwintesencja logiki Rewolucji? Pod pięknymi hasłami kryje się tylko podmiana stołków i równość w tym, że wszyscy tracą wolność na rzecz wszechwładnego aparatu państwa.

Widzimy fanatyzm, którego źródłem są najniższe ludzkie instynkty fałszywie powiązane z pojęciem wolności. Słyszymy rewolucjonistę, który mówi: Prawo nakłania do bezwzględnego służenia sprawiedliwości. Jeśli zabraknie środków, znajdziemy je. Jeśli gilotyna nie wystarczy, wrogów wolności wyeliminujemy ostrzałem. A jeśli zabraknie nam prochu, utopimy ich w Loarze. Będę egzekwować prawa, które przewidują niezwłoczną eksterminację bandytów, także tych, którzy ich wspierają i którzy nie potrafią dowieźć swojego patriotyzmu – niezdecydowani, umiarkowani i defetyści. To ich krwią scementujemy republikę.

Film pokazuje też skalę wyżynania prawdziwych elit – elit duchowych i moralnych, niezależnie od pochodzenia; tych, którzy posiadają kręgosłup, którzy są przywiązani do normalnych zasad. Jest to furia, z jaką dzisiejsi neomarksiści atakują prawo naturalne i swobody obywatelskie, z tym że jej narzędziem jest barbarzyńskie ludobójstwo, którego nie powstydziliby się spadkobiercy rewolucjonistów z Francji – bolszewicy i staliniści.

Oglądamy rzeczywistość, w której najniższe ludzkie instynkty wyległy z najmroczniejszych głębin duszy, niczym legiony zjadliwego robactwa, by zaatakować ciało i duszę Francji. Po obejrzeniu tego filmu nie ma wątpliwości, że nie istniało coś takiego jak „Rewolucja francuska”, lecz jedynie Rewolucja we Francji czy raczej Rewolucja antyfrancuska.

Topienie i palenie żywcem, gwałty i podrzynanie gardeł kobietom, przybijanie mężczyzn do drzwi stodoły, dzieci zarzynane bagnetami w łonach matek – takich metod z kolei nie powstydziliby się Ukraińcy z zastępów Bandery, którzy zafundowali nam genocyd na Wołyniu. 

Widzimy, jak Rewolucja staje się furią samego piekła, które chce zniszczyć to, co jest zdrowe w społeczeństwie francuskim. Jest to spuszczone z łańcucha, rozkiełznane piekło, a jego wysłannikami są ludzie, dla których nie istnieje honor, a każde słowo może być złamane.

Dokładnie tak samo jak bolszewicy wymordowali rodzinę cesarską, tak oni wyrżnęli rodzinę królewską, a małego następcę tronu, Ludwika XVII zamordowali już po zawarciu rozejmu z Wandejczykami.

Prawda o Wandei jest dla Francuzów, jak prawda o Katyniu. Z tym że my walczyliśmy o udowodnienie zbrodni, której dokonał okupant, dlatego Francuzi mają zadanie trudniejsze, bo polegające na uderzeniu się w pierś. Ale wydaje się, że teraz – gdy fiasko rewolucyjnych „wartości” zaczyna zbierać żniwo w postaci upadku kulturowego i państwowego – nadszedł najwyższy czas. Aby dziedzictwo męczeństwa i heroicznej walki za Boga i króla nie rozpłynęło się w mętnych wodach, którymi od ponad dwóch wieków płynie historia Francji…

Filip Obara

===========================

mail:

Zbrodnia katyńska to masowe skrytobójstwo.

Ludobójstwo  w Wandei nie było ukrywane, wprost stawiane za wzorzec 
republikańskiego działania..

Jeśli porównywać, to raczej ze zbrodniami UPA we wschodniej Polsce.

Wandea – poligon lewicowych zbrodni

Wandea – poligon lewicowych zbrodni

https://pch24.pl/piotr-doerre-wandea-poligon-lewicowych-zbrodni/

Rozstrzeliwano ich i gilotynowano. Topiono i palono żywcem. Przebijano bagnetami i miażdżono. Metodycznie wymordowano kilkaset tysięcy ludzi, niemal połowę mieszkańców całej prowincji, a pamięć o tej zbrodni systematycznie wymazano. „Nie opłakała ich Elektra, nie pogrzebała Antygona” – słowa te, choć nie Wandejczykom poświęcone, oddają tragizm ich losu nie mniej, niż Wyklętych. Minęło już 230 lat lat od chwili, kiedy jedną kartką papieru skazano ich na okrutną śmierć.

Dwa rozkazy

Pierwszy dzień sierpnia to dla Polaków przede wszystkim data wybuchu powstania, w wyniku którego zniszczeniu uległa stolica naszego kraju, a około dwustu tysięcy jej mieszkańców poniosło śmierć. Rozkaz ich zgładzenia paść miał na wieść o wybuchu powstania z ust samego Hitlera, który, według generała von dem Bach-Zalewskiego, miał powiedzieć: „każdego mieszkańca należy zabić, nie wolno brać żadnych jeńców. Warszawa ma być zrównana z ziemią i w ten sposób ma być stworzony zastraszający przykład dla całej Europy.”

A tymczasem półtora wieku wcześniej, również pierwszego sierpnia, przesądzony został los innego powstania, które wybuchło w miejscu o nazwie również zaczynającej się na literę „W”.  Oto Konwent obradujący w Paryżu wydał rozkaz całkowitego unicestwienia Wandei – prowincji w północno-zbuntowanej przeciw rewolucji. Bandyci, jak zwolennicy Republiki nazywali powstańców, mieli być wystrzelani, lasy całej prowincji – wycięte lub spalone, pola uprawne – spustoszone, inwentarz żywy – skonfiskowany. Dowódcy republikańskich oddziałów wcielali rozkaz w życie z wyjątkowo rewolucyjną gorliwością, równając z ziemią setki wandejskich wsi i eksterminując ich mieszkańców.

Czymże zasłużyli sobie Wandejczycy na straszny los, który ich spotkał? Jakiej dokonali zbrodni? Dlaczego powstanie, do którego wybuchu doszło w marcu 1793 roku zostało przez Rewolucję uznane za śmiertelne zagrożenie?

Dlaczego Wandea?

Jak podkreślają historycy, Wandea była właściwie… rewolucyjnym tworem. To przecież władze republiki, wprowadzając nowy podział administracyjny kraju, który za nic miał sobie kształtujące się przez wieki więzi lokalnych społeczności, tradycje i obyczaje, stworzyły departamenty, będące zlepkami dawnych prowincji pociętych dla ulepienia nowej Francji na modłę „filozofów”. Tak stworzono „departament Vendee”, który obejmował część historycznej Andegawenii, Dolne i Górne Poitou oraz południową Bretanię. Teren ten nie należał nigdy do najbogatszych, zamieszkiwany był zaś przez ludność spokojną i trzymającą się z dala od polityki. Wyróżniała ją głęboka religijność, do której z pewnością przyczyniła się praca św. Ludwika Marii Grignon de Montfort, w początkach XVIII wieku szerzącego tu kult Najświętszego Serca Pana Jezusa, a także nabożeństwo do Matki Bożej i modlitwę różańcową.

Mieszkańcy Wandei dość entuzjastycznie popierali na początku rewolucyjne przemiany w kraju, jednak już w 1790 r. ich zaangażowania malało, a w kolejnych latach zmieniło się w otwartą wrogość. Nasilające się prześladowania religii katolickiej oraz uwięzienie króla Ludwika XVI, sprawiły, że nawet ci prości chłopi zaczęli sobie zdawać sprawę z rewolucyjnego szaleństwa. Kiedy 21 stycznia 1793 r. w Paryżu stracono króla, w Wandei zaczęło wrzeć. Sygnałem do wystąpienia stała się jednak uchwała Konwentu z 24 lutego 1793 r., na mocy której przeprowadzić miano pobór 300-tysięcznego wojska do obrony Republiki przed zbrojną interwencją nowej koalicji. Powołując się na prastary przywilej nadany im przez królów, Wandejczycy poczęli odmawiać stawienia się przed komisjami poborowymi. Próbowano ich jednak do tego zmuszać, co było kroplą, która przelała czarę goryczy. W Cholet, mieście położonym w centrum departamentu, z początkiem marca wybuchły zamieszki. 11 marca zaczęła się jeszcze spontaniczna, ale już wykazująca znamiona jakiegoś zorganizowania akcja powstańcza – pod bronią stanęli bowiem chłopi z kilkuset wandejskich parafii, zaciekle atakując organy rewolucyjnej władzy.

Dlaczego ruszyli do walki? Odpowiedzią niech będą proste słowa późniejszego wodza powstania Maurycego d’Elbee: „Przysięgam na honor, że aczkolwiek pragnąłem monarchii, nie miałem żadnych szczególnych zamiarów i byłbym żył jak uległy obywatel pod każdym rządem, który by mi dał spokój oraz swobodę praktykowania mojej wiary.”

Wielka Armia Katolicka i Królewska

W ciągu trzech pierwszych dni insurekcji chłopskie oddziały opanowały większą część prowincji, z wyjątkiem większych miast. We wsiach spontanicznie powstawały komitety parafialne. Już 13 marca kilka tysięcy powstańców przeprowadziło udany szturm na Cholet. Miasteczko stało się siedzibą władz powstańczych, jednak z ich powołaniem czekano aż do wystąpienia dołączy się szlachta. Chłopi bowiem, widząc brak koordynacji swych działań, zwrócili się do doświadczonych w bojach arystokratów i przedstawicieli drobnej szlachty, z których wielu przeszło służbę w armii, z prośbą o objęcie przywództwa nad swymi oddziałami. Kiedy, nie bez wahania co do szans na sukces militarny, część szlachty przyłączyła się do powstania, poparli je również tzw. oporni księża, którzy nie zgodzili się na złożenie przysięgi wierności republice.

Armia powstańcza nie przypominała regularnego wojska, pomimo, że po pierwszych większych sukcesach przyjęła nazwę Wielkiej Armii Katolickiej i Królewskiej. Stanowiła ona właściwie federację kompanii parafialnych, przewodzonych przez miejscowego dziedzica w asyście proboszcza. Posiadała, owszem, stały trzon, który stanowiło kilkuset szlachty i kilka tysięcy chłopskiej młodzieży. Pozostali jednak rozchodzili się po bitwie do domu, aby w razie sygnału stanąć pod bronią. Wandejczycy byli dobrymi strzelcami, ale niewielu miało doświadczenie wojenne, najbardziej odpowiadała im więc walka typu partyzanckiego.

Wielka Armia Katolicka i Królewska różniła się od rewolucyjnych oddziałów nie tylko gorszym uzbrojeniem, brakiem regularnych mundurów i wyobrażeniami Najświętszego Serca Pana Jezusa, widniejącymi na piersiach walczących i ich sztandarach. Charakterystyczne były też jej obyczaje: powstańcy modlili się przed każdym posiłkiem, wymarszem i bitwą, a podczas przemarszów śpiewali tradycyjne pieśni religijne.

Dowódcy tej armii też nie byli zwykłymi żołnierzami. Jacques Cathelineau, w chwili wybuchu powstania był woźnicą, ale jako niezwykle pobożny człowiek cieszył się u chłopów wielkim autorytetem. Jego mądrość, prawość i zdolności przywódcze sprawiły, że w bardzo krótkim czasie został jednym z przywódców chłopskich oddziałów, a po kilku miesiącach wybrano go naczelnym wodzem Wielkiej Armii Katolickiej i Królewskiej. Wkrótce jego postać otoczył niemal religijny kult. Żołnierze zwali go „świętym z Anjou”.

Wspomniany już Maurycy Gigost d’Elbee służył w kawalerii armii saksońskiej Augusta III, króla Polski, później zaś przebywał w swej posiadłości La Loge-Vaugirault. Do powstania przyłączył się niechętnie, pod namową swych chłopów, szybko jednak stał się jednym z najpopularniejszych przywódców, szefem sztabu armii powstańczej, zaś po śmierci Cathelineau – jej generalissimusem, czyli naczelnym wodzem. Nazywano go Ojcem-Opatrznością, gdyż w każdej sprawie zalecał zdanie się na Opatrzność, a obok pobożności i odwagi znany był z miłosierdzia, opanowania i skromności. Warto wspomnieć też innych wybitnych przywódców, jak Henri hrabia de La Rochejaquelein, markiz Charles de Bonchamps, Louis-Marie de Lescure, czy walczący jeszcze do 1796 roku Francois Charette de La Contrie.

Okrucieństwa „niebieskich”

Wojna od początku miała wyjątkowo brutalny charakter. Głośne były zwłaszcza wyczyny oddziałów bezlitosnego rzezimieszka Franciszka Westermanna, do którego później przylgnęło miano „rzeźnika Wandei”. To jego żołdacy nie brali jeńców, palili wsie i mordowali wszystkich napotkanych ludzi, gwałcili kobiety, zaś małe dzieci rozrywali na strzępy! Okrucieństwa zdarzały się też po stronie Wandejczyków, jednak generałowie wkładali wiele wysiłków w powstrzymywanie chłopów od rzezi. Wielokrotnie uwalniano republikańskich jeńców, wzięci do niewoli Wandejczycy nie mogli natomiast liczyć na miłosierdzie.

Niemniej jednak pierwsze miesiące powstania to niemal nieprzerwane pasmo jego sukcesów militarnych. W kwietniu insurgenci pokonali wojska republikańskie pod Chemille, Abrais i Coron. W początku maja zwyciężyli pod Breissure, następnie zdobyli Thouars, Parthenay i Fontenay. Wreszcie w czerwcu ciężkim szturmem wzięli Saumur, gdzie mieścił się sztab wojsk republikańskich, a następnie przejściowo opanowali Angers. Wydawało się, że droga do Paryża stała przed nimi otworem.

Zamiast ruszać na stolicę, postanowiono opanować Nantes, by połączyć się z Bretanią, na terenie której operowały antyrepublikańskie oddziały szuanów. Jednak Bitwa o Nantes okazała się pierwszą klęską Wandejczyków, stracili oni w niej bowiem swego ukochanego wodza – Cathelineau. Jego następca – d’Elbee pokonał jeszcze w lipcu idące z głębi Francji wojska interwencyjne pod Chatillon, Vihiers i Pont De Ce, co zapewniło wyczerpanej Wielkiej Armii Katolickiej i Królewskiej chwilę wytchnienia. Niedługą jednak, bo przeciw Wandei skierowane zostały dodatkowe siły, na czele których stanął generał Kleber. Ten natychmiast ruszył pod Cholet, gdzie 17 października zwyciężył Wandejczyków. Ciężkie rany odniósł d’Elbee i powstanie znów straciło kolejnego wodza. Po nieudanym rajdzie nad kanał La Manche, w nocy z 13 na 14 grudnia 1793 roku generałowie Kleber i Marceau rozgromili 30-tysięczną armię powstańczą na ulicach miasta Le Mans. Tysiące insurgentów oraz ich rodzin zostało wymordowanych, sześć tysięcy niedobitków republikanie dopadli i otoczyli 23 grudnia pod Savenay. Większość zginęła. Około tysiąca Wandejczyków poddało się wreszcie po otrzymaniu obietnicy darowania im życia, jednak i oni zostali wymordowani.

„Zamiatanie ogniem”

Powstanie zostało utopione we krwi. Zaczęły się potworne represje, które przerodziły się w zorganizowane ludobójstwo. Zaraz po bitwie pod Savenay w samym tylko Angers rozstrzelano 1890 osób ustawionych w ośmiu szeregach. W Rennes zgilotynowano 90 osób i rozstrzelano 700. W Nantes rozpoczęły się masowe egzekucje nie podzielających republikańskich wartości kapłanów katolickich. Chcąc usprawnić zabijanie, zaczęto ich gromadzić w barkach, które następnie zatapiano w Loarze. Tych, którzy się wyswobodzili, dobijały szablami specjalne ekipy na łodziach pływających po rzece. Tak zamordowano co najmniej 350 księży. W tym samym okresie utopiono tam i zastrzelono około 9000 powstańców i członków ich rodzin, w tym wiele kobiet z małymi dziećmi.

Tymczasem na bezbronne wsie wyruszyły oddziały generała Turreau, uformowane w 20 kolumn, podążających z obrzeży prowincji koncentrycznie ku sobie i niszczących wszystko na swej drodze. Kolumny te zostały nazwane kolumnami piekielnymi, z powodu wyjątkowego okrucieństwa i sadyzmu. Mordowały kobiety, starców i dzieci. Młode dziewczęta topiono w studniach, gwałcono i przecinano na pół, kobiety ciężarne miażdżono pod prasą do tłoczenia wina. Małe dzieci nabijano na bagnety.

Równocześnie trwał rabunek całej prowincji. Wykorzystywano wszystko, w tym ciała uprzednio zamordowanych. W Angers zdejmowano z ofiar skórę i szyto z niej spodnie lub rękawiczki dla oficerów. W Clisson palono nawet zwłoki, by pozyskać z nich tłuszcz. Francuski historyk Reynald Secher skrupulatnie wyliczył w swej książce „Wandea, departament zemsty”, że istniejące dokumenty pozwalają stwierdzić, że ludność departamentu zmniejszyła się w ciągu kilku lat o co najmniej 117 257 osób (czyli 15 procent ogółu), a równocześnie w Wandei ubyło co najmniej 20 procent domostw.

Co szczególnie istotne, ludobójstwo to było oficjalnie zadekretowane przez rewolucyjne władze. Wszak, jak mówił Robespierre „ludem kieruje się przez rozum, a wrogami ludu przez terror”. Konwent zwracał się więc do swych żołnierzy: „Trzeba wytępić bandytów w Wandei”, a jego członkowie dodawali: „wyludnić Wandeę!” (Francastel), „pozamiatać armatami ziemię Wandei i oczyścić ją ogniem (Barere), „nie wolno pozostawić przy życiu ani jednego buntownika” (Carrier). Ten ostatni zresztą, członek Komitetu Ocalenia Publicznego, argumentował, że nie wolno pozostawiać przy życiu wandejskich kobiet, bo „są potworami”, zaś „dzieci w wieku trzynastu i czternastu lat podnoszą przeciw nam broń, a dzieci młodsze są szpiegami tych bandytów”. Inni członkowie Konwentu także byli zdecydowani: „wojna może zakończyć się tylko wówczas, gdy w Wandei nie będzie ani jednego mieszkańca”.

Suma strachów Rewolucji

Wreszcie jednak akcja ludobójcza została spowolniona przez zbytnie obłowienie się przez morderców mnóstwem zrabowanych dóbr, a następnie, po upadku dyktatury jakobinów, wstrzymana. Doszło jeszcze do kolejnego, znacznie mniejszego powstania, a sytuacja w departamencie uspokoiła się dopiero w czasie rządów bonapartystowskich. Jednak ludobójstwo nie zostało wcale osądzone, a Wandeę skazano po latach na kolejny dramat – zapomnienia. Reynald Secher nazwał go nawet zbrodnią „pamięciobójstwa”, dokonaną przez kolejne republiki francuskie, propagujące wielkość rewolucji 1789 roku i absolutnie nie zainteresowane w ujawnianiu jakichkolwiek jej ciemnych kart. Skalę zakłamania pokazuje słynna „Wielka Rewolucja Francuska” Julesa Micheleta, która stała się kanonicznym dziełem dla pokoleń historyków. Jej autor oczernia powstańców i przypisuje im najgorsze motywacje, pomniejszając przy tym zbrodnie republikanów, niczym stalinowscy propagandziści opisujący „reakcyjne, polskie bandy”.

Dlaczego rewolucjoniści z taką zaciekłością postanowili zgładzić Wandeę, a później skazać ją na zapomnienie? Otóż była ona, żeby użyć współczesnego określenia, sumą wszystkich ich strachów. Była zbrojną kontrrewolucją, która pokazywała, że można z bronią w ręku przeciwstawić się rządom postępowych i oświeconych. Była reakcją ludu na niszczenie normalności przez tych, którzy rzekomo działają w imię ludu. Ujawniała wreszcie bandycką i antyludzką naturę rewolucji skrzętnie skrywaną przez szumne deklaracje o rozmaitych prawach i ponętne hasła. Podczas gdy zbrodnie dokonane przez Republikę w Wandei było inspiracją dla takich ludobójców, jak Hitler, Mao czy Pol-Pot, innym mały departament na Zachodzie Francji kojarzył się przede wszystkim z groźbą kontrrewolucji. Lenin, który uważnie studiował historię rewolucji francuskiej, gdy podjął decyzję o eksterminacji Kozaków, argumentował wszak: „To nasza Wandea”.

Piotr Doerre