Wszyscy wygrali?

Wszyscy wygrali?

11 kwietnia, wpis nr 1259 dziennikzarazy
No i mamy po wyborach samorządowych. W mediach dyżurne spekulacje kto wygrał, ale – jako się rzekło – wybory te są tak złożone, że właściwie każda z sił politycznych, no może oprócz Lewicy, ale o tym po tym, może powiedzieć, że wygrała. Wedle Ziemkiewicza to właściwie wszyscy przegrali, ale to nie jest precyzyjne, bo przegrała Polska, a więc przegraliśmy wszyscyśmy, no może z wyjątkiem właśnie paru taktycznych wiktoryjek w wykonaniu partii.
Ale partie polityczne dawno już praktycznie wszystkie leżą poza dobrem wspólnym kraju, skrzętnie kumulując swoje drobne ugrane blotki kosztem kondycji Ojczyzny naszej. O rozmiarach tej alienacji na przykładzie ostatnich wyborów będzie dzisiaj.
PiS – dwie konsekwencje i trzecia, zasadnicza
Nie trzeba było wielkiej przenikliwości, żeby wieszczyć, iż wszyscy odtrąbią zwycięstwo. Procentowo wygrał PiS, co ma dwie ważne konsekwencje i trzecią – zasadniczą. Pierwsza, to taka, że się wynikowo zawrócił znad przepaści, co prawda sondażowej, ale to sondaże wyznaczały PiS-owi trend spadkowy i rzeczywiste policzenie szabelek w wyborach samorządowych zweryfikowało ten trend. Korzystnie dla partii Kaczyńskiego. Co prawda ten warunek istnieje tylko w przypadku uznania wyników tych lokalnych przecież wyborów za wyraz sympatii politycznych na szczeblu centralnym, ale – jak już od dawna się mówi – jednym z aspektów traktowania tych wyborów przez partie (szczególnie w obliczu zaostrzania się wojny polsko-polskiej) jest używanie ich jako pogłębionego sondażu poparcia na poziomie politycznym w wymiarze ogólnopolskim. Obecne wybory samorządowe są w tym względzie ważne, gdyż będąc drugimi w triadzie parlamentarne-samorządowe-europerlamentarne czerpią jednocześnie z trendów tych pierwszych i oddziałują na te trzecie.W tym względzie szczególnie poszło dobrze PiS-owi, bo odwrócił on po raz pierwszy od 15 października 2023 roku trend spadkowy i wyszedł z optymizmem na wybory do europarlamentu. A miało być wedle mediów, sondaży i rozgrzanych mścicieli spod znaku serduszka, już z PiS-em pozamiatane.
Druga konsekwencja to jednak powtórka z wyborów parlamentarnych: PiS wygrał procentowo, ale i tak nie uchroniło go to od utraty władzy. Patrząc na sejmiki, a o tę główną kasę (oprócz wielkich miast) jest ta gonitwa, utracił ich sporo na rzecz już nie PO, ale przyszłych lokalnych koalicji, głównie w oparciu o KO i Trzecią Drogę. Czyli jak niedawno – PiS wygrał wybory, ale przegrał rządzenie. To konsekwencja druga. To ważne, bo była partia rządząca straciła wiele obszarów, gdzie może umieścić i przechować na czas lepszego fartu swoje struktury coraz bardziej wygłodniałe po wymuszonej zmianą władzy wymianie stanowisk. Te struktury, wychudzone odcięciem od publicznego cyca państwowego, nie będą miały gdzie przeczekać czasów kolejnej smuty, po państwowym obrocie o 180 stopni, jakim charakteryzuje się polski system osadzony w plemiennej dwójpolówce. Z tych wyborów zostaje PiS-owi „trynd” na wybory do Brukseli, na zasadzie „z dwojga złego”, zaskakujące jednak wybaczenie win przez rolników, oraz pierwsze po parlamentarnej porażce odkucie się sondażowe.
      Ale pora na obiecaną trzecią konsekwencję – zasadniczą. Zaskakująco dobry wynik PiS-u zamyka ostatecznie kwestie rozrachunkowe partii i postulaty do wewnętrznego dyskursu reformatorskiego oraz ewentualnej rewizji kierunku i narracji. Żadnych marzeń, panowie. Będzie jak było, bo się sprawdziło. Ale PiS nie dostał dobrego wyniku, bo jest taki fajny, tylko dlatego, że jego polityczne otoczenie się samozapadło. Uśmiechnięta Polska pokazała swoją prawdziwa twarz i dalej, dla tych, dla których PiS jest nieakceptowalną alternatywą znowu „trzecią drogą” stała się ułuda koalicji PSL i Hołowni. Ci, co dali obecnie rządzącym nadmiarowe frekwencyjne zwycięstwo w wyborach parlamentarnych tym razem do urn nie poszli, odtworzyły się tylko procentowe proporcje. Rolnicy, nie widząc tego, że protestują na traktorach w sumie przeciwko swym późniejszym wybrańcom z PiS-u znowu zawierzyli w „mniejsze zło”, a to oznacza, że nie widzą na scenie innej politycznej siły, z którą utożsamialiby swe interesy. Drobnica polityczna, która się na ten protest chciała załapać poległa, zaś same protesty nie wyłoniły nowej siły, programu ani liderów. Największym dowodem na to, że PiS nie dostał potwierdzenia słuszności swej „taktyki” jest to, że praktycznie kampanii nie prowadził, a dostał dobry wynik. Źródła więc tego fenomenu muszą być zewnętrzne. Nie ma się więc z czego cieszyć, bo trend się może odwrócić, zwłaszcza, że, jak widać, nie zależy on w dużym stopniu od kierunku działań PiS-u.
Krowa na łyżwach
To, iż PiS może popaść w próżność, że jednak stojąc tam gdzie stoi daje radę, jest dla Polski bardziej szkodliwe, niż  gdyby wyciągnął wnioski ze swej porażki w wyborach parlamentarnych. Chodzi o to, że i obecne wybory potwierdziły mumifikację dwóch tendencji: dwójpodziału plemiennego oraz tego, że PiS zajmuje już na trwałe miejsce jedynej alternatywy dla „koalicji uśmiechniętej Polski”. I dlatego wybacza mu się wcześniejsze winy (vide rolnicy) i obecne wpadki, jak i bezrefleksyjność co do źródeł swej porażki z 15 października. A więc nie jest bez znaczenia jakość tej alternatywy, a „stary dobry PiS” właśnie „zajmuje miejsce” i nie jest wszystko jedno czy jego postawa, a wychodzi, że ta się nie zmieni, skoro uzyskała w pewnym stopniu potwierdzenie, będzie uwzględniała sygnały z rzeczywistości. Nie chcę nawet dodawać, że skostnienie niezreformowanych struktur i treści w PiS-ie jest na rękę… Tuskowi. Dalej będzie miał ostrzelanego przeciwnika, nikt mu nowy nie wyskoczy, zaś wojenka polsko-polska, to zawód (dla Polaków życiowy) dla drugiego już pokolenia polityków i po co to zmieniać?
Stąd te narracje, że w tych wyborach Polska przegrała.
Fenomen relatywnego sukcesu PiS-u mimo praktycznego braku kampanii ma jeszcze jeden podtekst. PiS traci w aktywnej kampanii. Jest jak krowa, która jeśli się ją chce wywrócić daje się łyżwy i wypuszcza na lód. Tymi łyżwami jest ciągła tendencja do powrotu do starej narracji. Jak tylko takiej dać megafon, to PiS przegrywa. Jak miał przekaz pozytywny – to wygrywał. Tak odwojował Polskę w 2015 roku, ale stare demony wróciły. W przegranej kampanii parlamentarnej mieliśmy same negatywne przekazy – straszenie Tuskiem, fur Deutschland, sitwa, panie i dalejże. Dokładnie takie same zaśpiewy jak w przegranych wyborach za PiS-u pierwszego w 2007 roku. Za to PiS potem siedział w oślej ławce opozycji przez lat osiem, a wrócił, bo miał przekaz spokojny, nie wojowniczy.
I znowu o tym zapomniał, bo jego powtarzalni medialni macherzy zagrali na konflikt i różnicowanie tak bardzo, że przy nich Tusk wyglądał na koncyliacyjnego gołąbka społecznego spokoju.I teraz jak zamilkli w kampanii, co nie było ich ruchem taktycznym, ale zbiegiem okoliczności „oszczędzania” na kampanię do europarlamentu – to tylko im pomogło. W dodatku jeśli były już jakieś małe przebłyski kampanii, to były one pozytywne, przypomnijmy, że hasłem tegorocznych wyborów był optymistyczny przekaz: „Jesteśmy na TAK”. Przypomnę tę metaforę, którą PiS zna, ale jej nie słucha. Skoro został zamknięty w klatce opozycji poprzez przegraną parlamentarną, to jak Tusk przejeżdża prętem po kratach klatki to najgorszą rzeczą jest się dać prowokować. I jak Tuski widziały, że to znowu działa (jak w latach 2007-2015), to waliły po klatce z całą mocą. PiS się wzmagał i pokazywał pokrzywioną od gniewu małpią mordę. Ale jak by się zaparł i nie dał prowokować, to widz widziałby tylko jak jakiś debil wali prętem po klatce. Coraz głośniej. I tak PiS przeszedł te wybory, choć w klatce tylko przysnął. Kłopot jest taki, że się wybudził i wyciągnął odwrotne wnioski – skoro to działa (ale przecież nie dlatego), to wracamy w stare koleiny. I zaczęło się – znowu wrócił Smoleński, Antoni! Antoni! przez pałacem prezydenckim i elektorat labilny znowu widzi małpią twarz.
Wygrani-przegrani
     Tusk tę w sumie swoją (sondażową) porażkę przekuć chce na sukces. Stąd też pogłoski, że jak się popatrzy pod różnym kątem na lustro suwerena, jakim są wybory, to każdy może powiedzieć, że wygrał. Tusk sprzedaje to podmieniając procenty na władzę. Znów wrócił do mówienia „my, koalicja”. Skoro więc w procentach krajowego poparcia (do sejmików, dodajmy) przegrał, to przesiadł się na mandaty, a tych z koalicjantami ma prawie wszędzie więcej niż (znowu niekoalicyjny) PiS. W poprzednich wyborach na sejmikach wyszedł remis, w tym roku PiS ocali pojedyncze województwa. A więc koalicja centrozlewu wygra rządzenie. Drugi sukcesem Tuska jest słaby wynik Lewicy, co daje mu możliwość przeczołgania koalicjanta. Zwłaszcza, kiedy w dzień po wyborach samorządowych padł strach na koalicjantów, bo premier ogłosił przyszłą rekonstrukcję rządu. Co prawda mówi się o sześciomiesięcznym rządzie technicznym praktycznie od momentu jego powstania (miał on się zająć audytowaniem w swych resortach ścieżek kradzieżowych poprzedniej ekipy, w celach paliwa do igrzysk), ale rekonstrukcja to zawsze wstrząs dla koalicji. I nie tylko może będą musieli się posunąć jacyś ministrowie czy ministry, ale może zostać zakwestionowany koalicyjny podział włości, skoro niektóre formacje słabo dowożą poparcie. Tusk więc czyści w swoich szeregach, przy okazji odwracając uwagę swych zwolenników od własnego słabego wyniku.„Trzecia droga” właściwie odtworzyła swój wynik z wyborów parlamentarnych, co dla nie jest… drogą PiS-u. Ona też zaczęła łapać trendy spadkowe, mówiło się już o partii jednorazowego użytku, coś jak Wiosny, Palikoty czy Nowoczesne. A tu wynik przyzwoity, w sumie niepomijalny koalicjant, języczek u wagi wielu koalicji sejmikowych i nawet nie ma się czego bać, jakby nawet Tusk zarządził przedterminowe wybory.
Lewica, jako się rzekło – poległa najbardziej i jest jedyną partią, która nawet nie może udawać, jak inne, że wygrała. Wielu uważa, że jej porażka to cena za skupienie się na bezsensownej kompetencyjnie i politycznie tematyce aborcyjnej (w wyborach samorządowych to istotnie niezła jazda) i, że Lewica będzie musiała zrewidować swój tak negatywnie zweryfikowany przez wyborców kierunek. Ale należy w to wątpić, gdyż wtedy, bez tych postulatów, lewicy już programowo nie ma. Wszystkie inne postępackie postulaty są już zaabsorbowane przez KO, Hołownie i… PiS i właściwie po porzuceniu aborcji, genderyzmu i progresywizmu w edukacji nic już z lewicy nie zostaje. A więc wychodzi na to, że wciąż będzie wysadzać te pociągi, choć nic już nie jeździ po tych torach.
Bezpartyjni
Alternatywa do dwójpolówki przegrała i o tym się nie mówi, bo niewielu tę alternatywę w kampanii zauważyło. Pogłębił się niestety stan upartyjnienia tych wyborów. W poprzedniej kadencji było więcej bezpartyjnych w różnych gremiach. Teraz lud głosujący, w tym pomieszaniu wojny polsko-polskiej jest tak daleko od autonomii własnych decyzji przy urnie, że wybiera już tylko partyjne flagi i to w pozycjach najwyższych na listach, układanych w gabinetach naczelników i lokalnych baronów. W sejmikach nie ma i nie będzie żadnych niepomijalnych „języczków u wagi”, kilkuosobowych grupek, od których zależeć może złożenie koalicji w sejmiku. Wszystko pójdzie na dwójpodział: albo-albo. A to źle. Ten trend – na mitygowanie dwóch plemion za pomocą niepartyjnego elementu zewnętrznego – nie udał się i widać, że długa droga jeszcze przed takim wyjściem z zaklętego kręgu polskiej nawalanki o totem władzy.
Odbył się więc sondaż opinii kosztem pogorszenia się jakości życia publicznego w małych ojczyznach. Czy suweren to widzi lub czy zobaczy? Widzieć to chyba nie widzi, sądząc po wynikach, ale na pewno zobaczy. Problem w tym, że i własny wstyd przed tym, że dał się nabrać i cały system polityczno-medialny będą mu tłumaczyć, że wybrał dobrze, ale to inni sknocili. Zaś powody zapaści życia publicznego w jego najbliższym otoczeniu nie wynikają z jego wyborów, ale istnienia tego okropnego przeciwnika politycznego oraz złowrogiego Putina. 
Napisał Jerzy Karwelis
Wszystkie wpisy na moim blogu „Dziennik zarazy”.

Czy w sejmokracji istnieje Alternatywa dla Polski?

[Zupełnie się nie zgadzam z Autorem. W partiokracji nie mamy żadnej szansy. Tylko wymuszenie na łobuzach i ich “panach” ordynacji JOW dałoby nam jakąś szansę realną.

Ale – “na bezpticzu”.. Więc umieszczam. MD]

=============================

Nowak: Alternatywa dla Polski? Korwin, Braun i Mateusz Piskorski

konserwatyzm.pl/nowak-alternatywa-dla-polski-korwin-braun-i-mateusz-piskorski

Aż 78 proc. Polek i Polaków popiera protesty rolników. Co więcej, skala poparcia się nie zmniejsza, gdy konfrontujemy interes polskich rolników z potrzebami walczącej Ukrainy i Zielonym Ładem UE – alarmuje skrajnie proukraiński portal OKO.press. Aż 79 proc. (47 proc. zdecydowanie) uważa, że należy zatrzymać import żywności z Ukrainy i odrzuca argument, że może to zaszkodzić walczącemu z Rosją krajowi – podkreśla serwis, powołując się na zamówiony przez siebie oraz przez TOK FM sondaż przeprowadzony przez Ipsos.

Powyższe dane, które sprawiają wrażenie oddających realne nastroje społeczne, muszą być dla Systemu co najmniej alarmujące. Oto miażdżąca większość Polaków nie tylko popiera rolników, ale jest gotowa popierać ich nawet przy świadomości, że może to zaszkodzić Ukrainie. Rację ma zatem kol. Krystian Jachacy, który powiedział na kanale „Chrobry Szlak”:

Tabu wobec Ukrainy przez te protesty padło. Ludzie zaczynają dostrzegać bardzo poważne ekonomiczne koszty ukrainofilskiej polityki. Dla środowisk ukrainofilskich w Polsce te protesty są gwoździem do trumny i do polityki ukrainofilskiej nie ma powrotu ani ekonomicznie, ani politycznie – zauważył celnie wzmiankowany komentator.

Pikanterii dodaje fakt, że nad protestami unosi się duch śp. Andrzeja Leppera, który staje się dla bieżących wydarzeń istotnym punktem odniesienia. „Takich protestów nie było od czasów Leppera” – można przeczytać tu i ówdzie, wchodząc na największe media elektroniczne w Polsce. Ostatni prawdziwy trybun ludowy III RP to wymowny dowód na to, że wprawdzie można zabić ciało, za to nie można zabić ducha. Wyśmiewany i kreowany za życia na chama z obory śp. Lepper nie tylko tryumfuje zza grobu nad swoim oprawcą Mariuszem Kamińskim, ale też tryumfuje jako ten, którego nadzwyczaj trafne diagnozy o nadchodzącym kolonialnym usytuowaniu III RP w Unii Europejskiej hulają po Internecie niczym natchnione mowy profetyczne. Pod nagraniami wystąpień Leppera pełno jest zaś komentarzy internautów żałujących niesprawiedliwych ocen, które formułowali pod adresem nieżyjącego dziś polityka.

Tymczasem, usiłujący zapanować nad komunikacją rządu z rolnikami wiceminister Kołodziejczak robił do niedawna karierę właśnie jako „drugi Lepper”, podczas gdy dziś znajduje się on w samym oku cyklonu, ponieważ w pewnym momencie wybrał alianse z Donaldem Tuskiem zamiast iść ścieżką dłuższą i trudniejszą, ale zdecydowanie bardziej konsekwentną i bardziej pasującą do miana „drugiego Leppera”. Bez względu na rezultat rozmów na linii rząd-rolnicy, jedno wiemy na pewno – schedy po śp. Andrzeju Lepperze Michał Kołodziejczak już nie przejmie.

Wiemy za to na pewno, że rację ma Krystian Jachacy – ukrainofile ponieśli całkowitą klęskę, ponad 10 lat propagandy od czasu Majdanu nie przyniosło rezultatu, a Polacy mimo wszystko nie zostali zaprogramowani tak, by bez względu na okoliczności popierać wbrew sobie interes ukraiński, nie pomaga też nawet szantaż w postaci agresji Rosji.

Skończony cynik mógłby też dodać, że gdyby nie było rzezi wołyńskiej, to należałoby ją wymyślić, ale akurat miała ona miejsce naprawdę, więc nie ma nic prostszego, niż nastawianie Polaków przeciwko obecnej Ukrainie. Niemniej – bezmiar okrucieństwa tej masakry nie robił na Polakach aż takiego wrażenia jak bieżący interes ekonomiczny, który ku zmorze twórców Systemu połączył  polskich konsumentów i producentów, połączył zatem miasto i wieś, a więc dwa płuca narodu zaczęły wreszcie oddychać równomiernie i w tym samym rytmie.

Desperacja jest zresztą na tyle wielka, że doszło do mało wyszukanej prowokacji wymierzonej w wizerunek rolników, gdy jakiś figurant nie tylko wywiesił baner niczym „na zamówienie”, który to baner wzywał Putina do zrobienia porządku z całym złem tego świata, ale też „przyozdobiono” ów transparent flagą ZSRR. Tyleż to jednak wyszukane, co skuteczne, bo prowokacje także trzeba umieć robić, a te jednak zbyt grubymi nićmi też szyte być nie mogą.

Mamy zatem poparcie społeczeństwa dla rolników, mamy agonię ukrainofilii, którą chamskie wypowiedzi polityków z Kijowa jedynie przyspieszają, mamy narastającą atmosferę prowojenną ze strony dotychczasowych elit politycznych, mamy też ożywienie mitu śp. Andrzeja Leppera, mamy także coraz trudniejszą sytuację społeczno-ekonomiczną w kraju, a co za tym idzie, wzrost przestępczości, mamy również tlące się konflikty etniczne, nawet jeśli ich podłoże bywa wyłącznie subiektywne.

Nie mamy za to swojej partii. I nie łudźmy się, że będzie to Konfederacja, ponieważ Kontrsystem posiada tam jedynie swojego ambasadora w postaci Grzegorza Brauna, jego misja jest zresztą w fazie schyłkowej. Dla nikogo o zdrowych zmysłach partia Wiplera, Bosaka i Mentzena nie będzie wiarygodna, ponieważ wszyscy pamiętają osamotnienie Korwina czy Brauna, gdy ci mówili rzeczy będące dziś oczywistymi.

Dziś Konfederację trzyma przy życiu właściwie wyłącznie Grzegorz Braun, przy czym jest to głównie pudrowanie trupa, udawanie że jeszcze coś dobrego z tego projektu wyjdzie. Zresztą, sam Braun zdaje się już nie wierzyć, że projekt Konfederacji będzie tym, czy miał być u zarania. Paradoksem jest, że Bosak, Wipler i Mentzen są politycznymi beneficjentami własnej niemocy; tego, że nie są w stanie usunąć Brauna z Konfederacji.

I tak, Braun od początku przestrzegający przed ukrainizacją, Korwin wyśmiewający wręcz propagandę nadwiślańskich podnóżków upadającego z wolna reżimu kijowskiego, a dodatkowo będący zwolennikiem rozwiązań par excellence autorytarnych i zamordystycznych, stanowiliby w obecnej sytuacji społecznej zgrany duet. Obydwaj kontestują obecność Polski w Unii Europejskiej, obydwaj są też za karą śmierci, co przy spodziewanym wzroście przestępczości, w tym tej importowanej i zorganizowanej w gangi, może przysporzyć dodatkowego poparcia. Obydwaj są też wiarygodni da grup protestu kontestujących obecną rzeczywistość społeczno-ekonomiczną (ale mogący tę wiarygodność stracić, występując ramię w ramię z Bosakiem czy Mentzenem), a więc rolników, o ile nie będą zbyt nachalnie się pod nich podczepiać. Na to ostatnie się jednak nie zanosi, tym bardziej więc tandem ten może liczyć na dobry wynik w wyborach europejskich.

Wspomniany duet jest jednak niepełny, gdyż brakuje w nim elementu uwiarygodniającego kontynuowanie linii śp. Andrzeja Leppera, a tak się składa, że jednym z jego najbliższych współpracowników był także prześladowany przez III RP Mateusz Piskorski. Były poseł Samoobrony spędził 3 lata w areszcie wydobywczym właśnie za to, że postulował dokładnie to, co postulują – choć nie wprost – zbuntowani rolnicy. Zaprzestanie jednowymiarowej i kosztownej polityki proukraińskiej, otwarcie się na kraje i rynki spoza kolektywnego Zachodu, zaniechanie płacenia za cudzą wojnę interesem polskich producentów i konsumentów – linia Piskorskiego jest dziś linią polskich rolników, a ta z kolei ma zdecydowane poparcie całego społeczeństwa. Piskorski jest także i pod tym względem wiarygodny jako polityk reaktywujący mit Leppera. Jako reprezentant lewicy narodowej ma zaś wystarczająco dużo punktów stycznych z Korwinem i Braunem, by wspólnie przeprowadzić szturm chociażby na Parlament Europejski.

Dzisiejszy interes rolników, producentów, jak i konsumentów, ale i całego narodu narażonego na wojnę przez tych, którzy chcą „wgniatać Putina w ziemię”, zaciera podziały lewica vs prawica. Czas na swoisty „sojusz ekstremów”, czas na polską interpretację fenomenu AfD, czas wreszcie na postawienie żagla, gdy wieje wiatr przemian. Alternatywa dla Polski to Korwin, Braun i Mateusz Piskorski.

Jan Nowak

Korupcja polityczna – mój ulubiony skecz opowiadany przez wszystkie opcje

Przez Matka Kurka – 26 czerwca 2022 https://www.kontrowersje.net/korupcja-polityczna-moj-ulubiony-skecz-opowiadany-przez-wszystkie-opcje

PiS i Kaczyński sięgnęli po stare metody polityczne, które mają dość pospolitą nazwę, mianowicie: „sprzedał się za stołek”. Ponieważ PiS jest na tak zwanym musiku, to płaci bardzo wysokie ceny i nikt z nimi nie chce rozmawiać na niższym poziomie niż stanowisko w ministerstwie. W taki sposób do rządu „Zjednoczonej Prawicy” trafiła Agnieszka Ścigaj, niegdyś z Kukiz15, potem z Koalicji Polskiej, a ostatnio była w kole poselskim „Polskie Sprawy”. Z tego samego koła do rządu przyszedł Sośnierz senior, bo jak wiadomo mamy w polskim parlamencie jeszcze Sośnierza juniora, który też opuścił partię matkę „KORWIN” i stworzył własne ugrupowanie „Wolnościowcy”. Przywołanie tylko tych kilku przykładów pokazuje, jak się w polskiej polityce toczą kariery i chciałoby się powiedzieć, jak się staczają ludzie, ale zanim wygłosimy tak surowe oceny, to pójdźmy dalej i szerzej.

Zawsze tak jest, że opozycja komentuje „korupcję polityczną władzy”, rzecz w tym, że mówimy o opozycji, która wcale nie tak dawno sama była władzą. Bez żadnych pomocy naukowych, podręczników historii i politologii, jestem w stanie wymienić najbardziej spektakularne transfery polityczne. Dlaczego transfery, nie korupcje? Ano dlatego, że jak opozycja jest władzą, to ona nie korumpuje, tylko właśnie przeprowadza transfery polityczne dla dobra Ojczyzny i pomyślności obywateli. Zacznę chronologicznie od Mariana Krzaklewskiego, był taki bogobojny polityk i szef „Solidarności” nazywany „Pięknym Maryjanem”. Na jego nieszczęście i nasze szczęście, poległ z kretesem w wyborach prezydenckich i to wyłącznie z jednego powodu. Krzaklewski nie był w stanie zrzucić z siebie całego bałaganu jakiego narobiła AWS pod jego przewodnictwem. Gdy się rozsypał AWS posypała się też Unia Wolności, natomiast na reszcie gruzów powstała Platforma Obywatelska, która krzyczała: „nigdy więcej AWS”. Minęło parę lat i Donald Tusk wciągnął Mariana Krzaklewskiego na listy wyborcze do Parlamentu Europejskiego. Krzaklewski znów z kretesem poległ, ale korupcja, przepraszam, transfer pozostaje faktem.

Michał Kamiński pseudonim „Misiek”, szef kampanii PiS, szef w Kancelarii Prezydenta Lecha Kaczyńskiego, to dopiero nieprawdopodobna lista transferowa i to przy jednym nazwisku. Pomijam litościwie czasy ZCHN i think tank Instytut Myśli Państwowej, który założył razem z Kazimierzem Marcinkiewiczem i Romanem Giertychem, by przejść do porzucenia PiS i założenia PJN, gdzie się Kamiński całkowicie ośmieszył. Następnym krokiem był start do Parlamentu Europejskiego pod szyldem PO, potem objęcie stanowiska szefa kancelarii Ewy Kopacz i szefa kampanii Bronisława Komorowskiego. W kolejnych etapach był start do parlamentu polskiego z listy PO i skreślenie Kamińskiego jako członka PO. Wreszcie Kamiński założył, jakżeby inaczej, własne koło poselskie „Europejscy Demokraci”, ale z takim szyldem nie miał szans dostać się do parlamentu, dlatego przeszedł do PSL i dzięki temu został senatorem oraz wicemarszałkiem. Przytoczę jeszcze historię Bartosza Arłukowicz, ale krótko, bo to klasyczna kopia. Był zagorzałym posłem lewicowym nieludzko krytykującym Tuska, ale gdy od Tuska dostał stołek ministra zdrowia, natychmiast został liberałem. Po doprowadzeniu do katastrofy służby zdrowia, w nagrodę otrzymał miejsce biorące na liście PO do Parlamentu Europejskiego.

Czy którykolwiek z liderów partyjnych pamięta o tych „karierach” swoich byłych i nowych kolegów? Z tego, co widać i słychać to żaden nie pamięta! Obojętnie, czy Tusk, czy Kosiniak-Kamysz, czy też Czarzasty, wszyscy opowiadają o korupcji, nie o transferach. Przy tych wywodach unoszą się moralnie tak wysoko, że żaden jogin nie byłby w stanie pobić ich rekordów lewitacji. W związku z powyższym bez najmniejszych zahamowań śmieję się do rozpuku za każdym razem, jak się którykolwiek polityk w tym temacie wypowie. Fenomen zjawiska polega na tym, że są to absolutnie zgrane dowcipy, modelowe suchary, ale mimo wszystko zawsze śmieszą, przynajmniej mnie.