Ferdynand Goetel – wyklęty za prawdę o Katyniu

Ferdynand Goetel – wyklęty za prawdę o Katyniu

(1939-1945) II wojna światowa

Waldemar Kowalski 17.02.2020 przystanekhistoria/,Ferdynand-Goetel-wyklety-za-prawde-o-Katyniu

Uznawany był przez Sowietów i komunistów znad Wisły za pomocnika III Rzeszy. Powód, dla którego przyczepiono mu łatkę kolaboranta, to udział w delegacji, która wiosną 1943, na wniosek Niemców, badała doły śmierci polskich oficerów w Lesie Katyńskim. Prawda o zbrodni miała nigdy nie wyjść na jaw.

Przez dziesięciolecia twórczość Goetla – polskiego pisarza, publicysty i działacza politycznego  – pozostawała nieznana wielu Polakom, bo nawet w szkołach słowo „Katyń” było zakazane. W bibliotekach próżno było szukać książek pisarza, który stał nad grobami pomordowanych i widział mechanizm sowieckiej zbrodni. W przekonaniu sprawców zobaczył o wiele za dużo.

Widział doły śmierci

Mijał trzeci rok od masowej egzekucji oficerów Wojska Polskiego w Lesie Katyńskim, gdy świat – za pośrednictwem Agencji Transocean – usłyszał pierwszy oficjalny komunikat o tej zbrodni. 11 kwietnia 1943 roku, powołując się na niemieckie ustalenia, poinformowała ona o „masowym grobie ze zwłokami 3000 oficerów polskich” pod Smoleńskiem. Po dwóch dniach o makabrycznym odkryciu mówiono już na konferencji prasowej, zorganizowanej w berlińskiej siedzibie MSZ. Niemcy, ujawniając okoliczności zbrodni, nie byli przejęci losem tysięcy pomordowanych. Realizowali własny plan, licząc szczególnie na skłócenie aliantów.

W okupowanej Warszawie zapoznawano się z pierwszym sprawozdaniem w tej sprawie, nie pochodzącym ze źródeł niemieckich. Z miejsca zbrodni raportował Ferdynand Goetel, wysłany tam z ramienia Polskiego Czerwonego Krzyża na zaproszenie Niemców, za wiedzą i akceptacją władz RP na emigracji.

Prawdę o sowieckiej zbrodni rozpowszechniały odtąd zagraniczne agencje i stacje radiowe. Gdy w Berlinie informowano media o śmierci tysięcy polskich oficerów, w okupowanej Warszawie zapoznawano się z pierwszym sprawozdaniem w tej sprawie, nie pochodzącym ze źródeł niemieckich. Z miejsca zbrodni raportował Ferdynand Goetel, wysłany tam z ramienia Polskiego Czerwonego Krzyża na zaproszenie Niemców, za wiedzą i akceptacją władz RP na emigracji.

Polski pisarz, przed wojną wieloletni prezes PEN Clubu oraz Związku Zawodowego Literatów Polskich, w czasie obrony Warszawy we wrześniu 1939 roku współpracownik bohaterskiego prezydenta stolicy Stefana Starzyńskiego, miał rzetelnie odnieść się do niemieckich sensacyjnych d. 10 kwietnia polska delegacja, a w jej składzie – poza Goetlem – m.in. publicyści Jan Emil Skiwski i Józef Mackiewicz, a także dyrektor Zarządu Głównego Rady Głównej Opiekuńczej dr Edmund Seyfried, odleciała do Smoleńska.

Nie zadbali, by ślady zbrodni starannie ukryć

Polscy delegaci ujrzeli na miejscu kaźni tysięcy rodaków wstrząsające widoki:

„Jakiż ogrom zagadnień zamyka tajemniczy katyński las! Radio sowieckie, powiadomione już o wyjeździe naszej delegacji, ujmuje tę sprawę w swoisty sposób, (…) że Niemcy natrafili w pobliżu Smoleńska na stare, archeologiczne wykopaliska, które tłumaczą oszukańczo jako groby pomordowanych Polaków. Cyniczne szyderstwo miało się częściowo sprawdzić. Katyń i wszyscy w nim pochowani mieli być wyłączeni z biegu historycznych dochodzeń, a sprawa ich miała zawisnąć nad nowoczesnym światem jak mit” – zapisał w relacji z Lasu Katyńskiego Goetel.

Zapamiętał mogiłę, do której funkcjonariusze NKWD wrzucali ofiary bez szacunku dla ludzkich zwłok.

„Przeszywa ją wąwóz wykopany wzdłuż pokładu trupów, leżących zwartą i zlepioną masą jeden na drugim. Tu wychyla się ze ściany ręka bezwładna, ówdzie zwisają nogi. W miejscu, gdzie odkryta jest wierzchnia warstwa zwłok, jest postać związana sznurem. Ta zdaje się żyć jeszcze dramatem przedśmiertnej walki. Na dnie opadającej ku dołowi mogiły czernieje woda zmieszana z krwią” – relacjonował.


Pierwsza ekshumacja zamordowanych przez NKWD oficerów Wojska Polskiego w Katyniu zlecona przez Niemców – kwiecień 1943 r. Fot. AIPN


Na stole leżą zwłoki ofiary mordu katyńskiego. Komisja ekshumacyjna przegląda dokumenty znalezione przy ciele ofiary – kwiecień 1943 r.
Fot. AIPN

Widok tysięcy rozkładających się ciał musiał być wstrząsający. Jak zwrócił uwagę Goetel, Sowieci nie przywiązywali nawet wagi do dokładnego ukrycia śladów zbrodni.

„Staję na uboczu i usiłuję ogarnąć myślą wszystko, co tu zastałem. Mogiły znajdujące się w tym lesie nie były trudne do odnalezienia. Najprostszym wskaźnikiem są przecież posadzone na nich sosenki. (…) Trupy, choć ułożone w największym porządku w grubej warstwie, przysypane są niewielką tylko warstwą ziemi (…) Przypominam sobie dokumenty, oznaki, mundury pozostawione przez zabitych i pojmuję, że oprawcom i grabarzom tutejszym przyświecać miała pewność, iż miejsce to długo, długo jeszcze będzie niedostępne dla nikogo, prócz zaufanych, swoich ludzi” – pisał.

Polski pisarz, przed wojną wieloletni prezes PEN Clubu oraz Związku Zawodowego Literatów Polskich, w czasie obrony Warszawy we wrześniu 1939 roku współpracownik bohaterskiego prezydenta stolicy Stefana Starzyńskiego, miał rzetelnie odnieść się do niemieckich sensacyjnych doniesień.

Dzieło „faszystowskich zbirów”

O sensacyjnych doniesieniach członków polskiej delegacji do Katynia na bieżąco informowano na pierwszych stronach tzw. gadzinówek – propagandowych gazet wydawanych w języku polskim za przyzwoleniem Niemców. Między innymi ten fakt posłużył później komunistom do oskarżeń pod adresem Goetla, jakoby współpracował z Niemcami. Ostro atakowała go m.in. Wanda Wasilewska, rzeczniczka wcielenia Polski do Związku Sowieckiego. Związek Patriotów Polskich, którym kierowała, wydał nawet publikację „Prawda o Katyniu”. Z prawdą, rzecz jasna, nie miała nic wspólnego.

Natychmiast po ujawnieniu przez Niemców mogił katyńskich Sowieci rozpoczęli szeroką akcję propagandową, która miała przedstawić opinii publicznej rzekome fakty. 15 kwietnia 1943 roku Sowieckie Biuro Informacyjne obwieściło, że winnymi śmierci polskich jeńców, zatrudnionych jakoby przez Sowietów przy robotach budowlanych, są „faszystowskie zbiry”, które „nie cofają się w tej swojej potwornej bredni przed najbardziej łajdackim i podłym kłamstwem, za pomocą którego usiłują ukryć niesłychane zbrodnie, popełnione, jak to teraz widać jasno, przez nich samych”. Dziesięć dni po tym komunikacie Stalin zerwał stosunki dyplomatyczne z polskim rządem w Londynie.

Komisja Burdenki

W styczniu 1944 roku Sowieci powołali specjalną komisję – pod przewodnictwem Nikołaja Burdenki – która miała znaleźć „dowody” niemieckiej winy. Gdy już obwieszczono światu rzekomą prawdę, wyprawiono dodatkowo ofiarom uroczysty pogrzeb…

Pod niektórymi względami Rosjanie zdystansowali Niemców, urządziwszy przed mogiłami defiladę czerwonych wojsk i wystawiwszy honorowy posterunek. Pod innymi nie dociągnęli, zaniechawszy dopuszczenia do grobów przedstawicieli już nie Polski, ale chociażby nie zainteresowanych narodów. Jest coś niewymownie potwornego w sarabandzie, wyprawianej przez Niemcy i Rosję nad grobami wymordowanych najhaniebniej Polaków. Z naszej strony możemy powiedzieć tylko jedno: chcemy wiedzieć prawdę Katyniu. Mamy głębokie przekonanie, że prawda ta jest wiadoma rządowi rosyjskiemu (…). Spór polsko-sowiecki nie jest sporem o granice. Nie jest sporem o taki czy inny skład rządu. Jest czymś więcej. O pojmowanie człowieka i świata. Polaków poległych w Katyniu będziemy uważać i uważamy za najlepszych synów Polski. Kiedy jednak słyszymy, że Rosja na równi z Niemcami nazywa ich «bohaterami», stygnie nam krew w żyłach i pytamy: kto ich w takim razie zamordował, bo przecież nie popełnili samobójstwa” – napisano w artykule o Katyniu, zamieszczonym w konspiracyjnym piśmie kulturalnym „Nurt”, wydawanym przez Goetla do spółki reżyserem teatralnym Wilamem Horzycą.

Kłamstwo katyńskie powtarzano przez dekady. Stało się jednym z mitów założycielskich komunizmu nad Wisłą. Gdy w listopadzie 1960 roku w Londynie umierał Ferdynand Goetel, w PRL o Katyniu nie mówiono jeszcze głośno. Dopiero przemiany roku 1989 pozwoliły Polakom na nowo odkryć dorobek skazanego na przymusową emigrację, ściganego listem gończym pisarza. „Wyklętego” za to, że miał odwagę pisać prawdę.

Generuj PDF

Z nieba do Nieba

2022-04-01   Sławomir M. Kozak www.oficyna-aurora.plhttps://www.oficyna-aurora.pl/aktualnosci/z-nieba-do-nieba,p1015681863

W dniu 32 urodzin polskiej szybowniczki, porucznik pilota Wojska Polskiego Janiny Lewandowskiej, bolszewicki bandyta strzelił jej beznamiętnie w potylicę. Dłonie ściągnięte na plecach pętlą drutu bronić się nie mogły. Możliwe również, że jej usta, podobnie jak innym współwięźniom, też zapchano trocinami… 

Oprawcy bali się nie tylko czynnej obrony mordowanych, bali się także ich krzyku i słów pogardy. A może najbardziej głośno odmawianej modlitwy? Przed spojrzeniem zabijanych uciekali stając za ich plecami i strzelając im po prostu w tył głowy. Dwaj kompani pomagali trzymając ofiarę między sobą.  Ciało kobiety osunęło się do dołu wykopanego w katyńskim lesie i legło pośród setek innych, by w naiwnej wierze rozkazodawców mordu pozostać na zawsze pod zwałami piachu. Jednak już po trzech latach zwłoki pomordowanych, w tym również te jedyne kobiece, wydarto tej nieludzkiej ziemi, by wszem i wobec dawać mogły świadectwo sowieckich zbrodni.

Wydobyli je Niemcy w roku 1943. Na miejscu, pośród przedstawicieli innych narodowości, których Niemcy przywieźli na miejsce zbrodni w charakterze świadków, był obecny Józef Mackiewicz. Na udział w tym przedsięwzięciu otrzymał zgodę polskich władz podziemnych. Po powrocie, 3 czerwca 1943 roku, w Gońcu Codziennym, piśmie zależnym od okupanta,  ukazał się z nim wywiad zatytułowany “Widziałem na własne oczy”, w którym przedstawił wrażenia z miejsca mordu polskich oficerów. Za ten wywiad Polska Partia Robotnicza wydała na Józefa Mackiewicza wyrok śmierci. Na szczęście nigdy nie został on wykonany. Wiele niestety zrobiono, by zamilczeć w Polsce jego dzieła, których młodsze pokolenie praktycznie nie zna. A nie zna właśnie z powodu ciągłego ukrywania prawdy o Katyniu. 

To książka Mackiewicza, „The Katyń Wood Murders”, wydana w roku 1951, była pierwszą pozycją o Katyniu w języku angielskim. Sam autor został zresztą powołany przez komisję Kongresu USA do zbadania zbrodni katyńskiej, jako świadek i ekspert.

To z relacji Mackiewicza wiemy, że jeszcze w roku 1941, na pytania generałów Sikorskiego i Andersa o losy polskich oficerów, Stalin odpowiadał: „Ja już wydałem wszystkie rozkazy, by ich zwolnić. (…) Nie wiem, gdzie są. Na co mnie ich trzymać? Może byli w obozach na terenach, które zajęli Niemcy, i rozbiegli się”.

Cytat ten pochodzi z książki Józefa Mackiewicza „Katyń – zbrodnia bez sądu i kary”, która w roku 1997 ukazała się nakładem wydawnictwa „ANTYK”. Zgody na jej wydanie udzieliła córka pisarza, Halina Mackiewicz. Wydanie to sfinansowała Polska Fundacja Katyńska, a wpływy ze sprzedaży książki przeznaczone zostały na budowę polskich cmentarzy wojskowych w Katyniu, Miednoje i Charkowie.

Ciało Janiny Lewandowskiej leżało w katyńskim dole pośród zwłok polskich kapelanów. Jednak szczątki kobiety, która zagrażała ojczyźnie proletariatu tak bardzo, iż musiano ją zgładzić, stanowiły również problem i dla tego zbrodniarza, który je odkopał. Oprych niemiecki, zadowolony z możliwości wykazania światu, iż sowiecki zbir jest odeń gorszy, nie bardzo wiedział, jak wyjaśnić obecność w mogile ciała kobiecego. Nie pasowało ono w tym miejscu do wersji o pomordowanych polskich oficerach. W ten sposób morderca z zachodu stał się współwinnym zbrodni mordercy ze wschodu, pomagając w zatajeniu wiedzy o tej śmierci. Nie po raz pierwszy zresztą, ani ostatni w historii naszego nieszczęśliwego kraju, obaj współpracowali w jego wyniszczaniu. Badania czaszki kobiecej, z powodu braku możliwości wykorzystania materiału genetycznego, prowadzone z konieczności metodą superprojekcji i techniki komputerowej wykazały, że jest to czaszka Janiny Lewandowskiej. Dzięki tym wszystkim pracom naukowym, patriotyzmowi i zaangażowaniu wielu osób, 4 listopada 2005 roku, szczątki Janiny Lewandowskiej spocząć mogły nareszcie w grobie rodzinnym w Lusowie. Pięknie i szczegółowo opisuje całą tę historię Józef Grajek w biografii zatytułowanej „Porucznik pilot Janina Lewandowska”. Opowieść o losach Janiny Lewandowskiej, zatytułowaną „Z nieba do Nieba”, dokonał kamerą reżyser Zbigniew Kowalewski, a kiedy ją ujrzałem, zapadła tak głęboko w moje serce, że uznałem jej rozpowszechnianie za  swój obowiązek i czynię to od roku 2013. Losy polskiej pilotki znałem wówczas dość pobieżnie. Wiedziałem, że pośród polskich oficerów zamordowanych w Katyniu była kobieta. Wiedziałem też, że krótko przed II Wojną Światową wykonała skok spadochronowy z pięciu tysięcy metrów, co w tamtych czasach było wyczynem na skalę światową. Ukończyła cztery kursy szybowcowe, szkolenie na samolotach, co pozwoliło przyjąć ją do Wyższej Szkoły Pilotażu na Ławicy, następnie kurs radiotelegrafii wojskowej we Lwowie i obserwatorów lotniczych w dęblińskiej Szkole Orląt. Wiedziałem wreszcie, jako Wielkopolanin z urodzenia, że była córką szanowanego przeze mnie generała Józefa Dowbor-Muśnickiego, słynnego Naczelnego Dowódcy Powstania Wielkopolskiego, jednego z nielicznych zwycięskich powstań w dziejach Polski. 

Jego córki, choć różnica wieku między nimi wynosiła jedenaście lat, odeszły na wieczną wartę w odstępie zaledwie dwóch miesięcy. Jedna zabita strzałem bandyty sowieckiego nad katyńskim dołem, druga – Agnieszka, rozstrzelana przez bandytę niemieckiego na palmirskiej polanie śmierci. Tak Historia doświadczała najlepszych synów swoich, doszczętnie wybijając im potomstwo. 

Niniejszym, zachęcam gorąco do sięgnięcia po książkę „Z nieba do Nieba”, do której załączony jest wspomniany film Zbyszka Kowalewskiego. Jej nakład się kończy, ostatnie egzemplarze można kupić w Polskiej Księgarni Narodowej. Tym z Państwa, którzy nie zdążą kupić jej w wersji tradycyjnej, polecam ją w formie e-book, co ciekawe również z filmem. Taką ofertę, jako jedyna na rynku ma Oficyna Aurora.

Felieton pochodzi z 13 numeru tygodnika Warszawska Gazeta