Opętanie Ojca Surin. Jansenizm: Konwulsjoniści z cmentarza św. Medarda.

Opętanie Ojca Surin

Andrzej Sarwa UDRĘCZENI PRZEZ DEMONY; opowieści o szatańskim zniewoleniu

Jan Józef Surin S.J., urodził się w roku 1600 w Bordeaux. W roku 1616 wstąpił do zakonu jezuitów, gdzie ukończył studia teologiczne. Następnie, w roku 1628, został wyświęcony na kapłana. 17 grudnia 1634 roku, w kilka miesięcy po wykonaniu wyroku śmierci na księdzu Grandier (a zatem - nie był zamieszany w sprawę tego występnego duchownego!), skierowano go do egzorcyzmowania opętanych urszulanek w Loudun. Z powierzonego mu zadania wywiązał się nadzwyczaj sumiennie. Widząc jednak, iż jego wysiłki nie przynoszą spodziewanego rezultatu, po kilku miesiącach bezowocnych prób uwolnienia opętanych spod władzy demonów, ofiarował się Bogu jako ofiara zastępcza owego opętania, prosząc by demony opuściły ciała zakonnic, a weszły w niego. Jego prośby zostały wysłuchane i tak też się stało.
Ojciec Surin był przekonany, że jego ciało i wyobraźnia podlegają jakiejś obcej woli. Stan opętania świątobliwego kapłana utrzymywał się nieustannie od tego czasu do roku 1658, a więc przez ponad dwadzieścia lat.
Przez pewien okres - uznany przez władze zakonne za umysłowo chorego - przebywał w odosobnieniu. W tym też właśnie czasie powstały jego głębokie dzieła ascetyczne, które są najlepszym dowodem na to, iż Ojciec Surin był całkowicie zdrowy psychicznie i że stan, któremu podlegał był rzeczywistym, a nie urojonym opętaniem (poseją). Dopiero na trzy lata przed śmiercią został uwolniony spod władzy demonów. Potworne udręczenie ustąpiło miejsca niewyobrażalnej wprost radości. Umarł w Bordeaux 22. kwietnia 1665 roku. Napisał wiele dzieł i rozpraw, w tym i na temat opętania w Loudun. Nas interesować będzie, jak sam określał swój stan i co odczuwał, znajdując się we władaniu demonów. (Encyklopedia Kościelna... przez X. Michała Nowodworskiego, Warszawa 1904, t. XXVII, s. 147.).
A oto słowa Ojca Surin:
''Zdawało się, że cała moja istota, wszystkie władze mojej duszy i członki ciała, z niewypowiedzianą gwałtownością wydzierały się ku Panu Bogu mojemu, którego uznawałem jako najwyższe moje szczęście, jako dobro nieskończone, jako jedyny przedmiot mojego istnienia. Ale jednocześnie czułem, że jakaś siła, mimo mojego oporu, gwałtem mnie odrywa i trzyma z dala od Niego tak dalece, iż stworzony na to, aby żyć, widziałem się i czułem pozbawiony Tego, który jest Żywotem; stworzony dla prawdy i światła, widziałem się stanowczo odpychanym od światłości i prawdy. Stworzony dla miłości, byłem bez miłości i odepchnięty od niej. Stworzony dla dobra, byłem pogrążony w otchłani zła. Trwogę, rozpacz, która przenikała mnie w tym niewymownym ścisku serca, mógłbym chyba przyrównać do stanu lecącej strzały, z wielką mocą wypuszczonej ku pewnemu celowi, a nieustannie od niego odpychanej nieprzepartą siłą: koniecznie dążyć musi naprzód, a ciągle coś ją odpycha wstecz.'' (Ks. L.G. de Ségur: Piekło..., s. 32.).

Konwulsjoniści z cmentarza św. Medarda

Przypadki, bądź to sporadycznych, bądź epidemicznie występujących, konwulsji, wywoływanych albo przyczynami naturalnymi, albo pozanaturalnymi o charakterze szatańskim, są odnotowywane od najgłębszego średniowiecza poczynając.
Najgłośniejsze z konwulsji są te, związane z jansenizmem, kultem diakona Parisa i cmentarzem św. Medarda w Paryżu.
Na wstępie kilka słów wyjaśnienia. Oto w XVII wieku powstała błędna nauka o łasce Bożej, która zyskała licznych zwolenników zwanych - od nazwiska autora heretyckiego dzieła - jansenistami. Przeciw jansenistom i ich błędom ostro wystąpił Rzym, ostatecznie potępiając ich bullą papieską Unigenitus (z 8.09.1713 r.).
Janseniści wszakże nie dali za wygraną i postanowili apelować od decyzji papieża do przyszłego Soboru Powszechnego. Jednocześnie wciąż szerzyli swoją naukę, którą w pewnym okresie wsparli rzekomymi cudami, które jakoby się miały dziać - jako potwierdzenie z nieba - tego czego uczyli.
Tak więc, czego nie mogli dokonać przy użyciu innych środków, postanowili przeprowadzić za pomocą rzekomych cudów zmarłego w Paryżu w roku 1726 diakona Franciszka de Paris, który swoim pełnym umartwień i prowadzeniem działalności dobroczynnej życiem zyskał duży rozgłos w stolicy Francji. Rozpuszczono wieści, że przy grobie owego diakona, pogrzebanego na cmentarzu św. Medarda, dochodzi do licznych cudownych uzdrowień. Sprawiło to, że na grób de Parisa wyruszyły tysiące pielgrzymów.
Zaczęto wówczas, wobec licznych świadków, dochodzić do zachwytów i ekstaz, objawiających się straszliwymi konwulsjami i wykręcaniem członków ciała. 
Na wieść o tym król Ludwik XV zakazał wstępu na rzeczony cmentarz. Wtedy czciciele zmarłego diakona, ze swymi praktykami przenieśli się do prywatnych domów, gdzie grób ''świętego'' zastępowała przyniesiona z niego garść ziemi.
Nie ma absolutnie żadnych podstaw i możliwości, by zaprzeczyć realności konwulsji, ponieważ ich świadkami było tysiące ludzi i to zarówno jansenistów (zwolenników konwulsjonizmu), jak i katolików (upatrujących w konwulsjoniźmie działań diabelskich). Ludzie ci mogli doskonale kontrolować się nawzajem. Tedy - bezwzględnie wykluczyć trzeba oszustwo.
Franciszek de Paris był diakonem, wyznawcą jansenizmu, który należał do stronnictwa apelantów (odwołujących się od bulli Unigenitus do Soboru Powszechnego). Żył, srodze umartwiając swe ciało, i słynąc z dobroczynności. Umierając oświadczył, że umiera jako jansenista. W glorii sławy świętego, przez swoich współwyznawców, został 1 maja 1727 roku pochowany na wspomnianym cmentarzu św. Medarda w Paryżu. 
O rzekomych cudach, których komisja kościelna nie uznała za prawdziwe, już wspomniałem wcześniej.
W lipcu 1731 roku zdarzył się pierwszy wypadek konwulsji na grobie ''świętego'' u niejakiej Amalii Pivert. W sierpniu podlega jej pewna głuchoniema kobieta z Wersalu, oraz ksiądz Bescherrant.
Z czasem konwulsje tak się rozpowszechniają, że ulegają im tysiące ludzi. Konwulsje owe są przyczyną wielkich cierpień tych, którzy im ulegli.
Konwulsjonistom się zdaje, że przynosi im ulgę, gdy się ich... bije po żołądkach, ściska ciała i traktuje kopniakami. Zadanie tegoż ''przynoszenia ulgi'' przypadło ludziom nazwanym wspomożycielami. Wspomożyciele owi, zwykle mężczyźni, bili swe ofiary pięścią, niekiedy po dwunastu kładli się na desce, gniotącej ciało konwulsjonisty. Później z tego zwykłego wspomagania, wynikł drugi jego rodzaj - wspomaganie zabójcze, dokonywane poprzez uderzanie ofiary sztabą żelaza lub drągiem drewnianym.
Władza - zarówno świecka, jak i duchowna (z wyjątkiem biskupów sprzyjających jansenizmowi) - rozpoczęła ostrą walkę z konwulsjonistami, zabraniając im występowania publicznie.
Mimo to, zjawisko nie tylko, że nie ustępuje, ale nawet się wzmaga. Zgromadzeni po prywatnych domach janseniści doświadczają konwulsji, popadają w ekstazy, przemawiają nieznanymi językami, prorokują. Mimo fizycznego znęcania się przez ''wspomożycieli'' nad ich ciałami, nie doznają najmniejszych nawet urazów! Na ciałach niektórych pojawiają się stygmaty Męki Jezusa i zjawisko konania. Ta epidemia trwa aż do wybuchu Rewolucji Francuskiej w 1789 roku. Potem o niej już nie słychać.
Co sądzić o tych dziwnych wydarzeniach?
Wykluczając oszustwo (bo było niemożliwe na tak wielką skalę) musimy przypuścić, że konwulsje na cmentarzu św. Medarda, z towarzyszącymi im zwykle objawami, miały w istocie początek pozanaturalny. Nie możemy jednak przypisać ich pochodzenia ani działaniu Boga, ani dobrych aniołów, a jedynie szatana, bowiem w samych konwulsjach, w postępowaniu konwulsjonistów ich przemowach daje się zauważyć cechy diabelskie. 
Np. niejaki brat Augustyn, kładł się na stole i twierdząc, że jest ''Barankiem bez zmazy'' kazał sobie oddawać cześć boską. Inny z konwulsjonistów, ks. Vaillant, ogłosił się wcieleniem proroka Eliasza. Ba! dzięki działalności ''braci wspomagających'' dwanaście dziewcząt konwulsjonistek zaszło w ciążę, a prorocy konwulsjoniści w swych przemowach namawiali matki, by te same oddawały im córki, bo to podoba się Bogu.
Dalej. Cóż może mieć wspólnego z dziełem bożym (jak o konwulsjonizmie mówili janseniści) tzw. wielkie wspomaganie, zwłaszcza wspomaganie zabójcze? Niesłychanie brutalne katowanie ludzi znajdujących się w transie? Do okrucieństwa dodajmy rozpacz (nieomylny znak działania Szatana!). Widziano jak jedna z konwulsjonistek, rozorawszy sobie twarz paznokciami, usiłowała popełnić samobójstwo. W czasie zaś przemów i obrzędów konwulsjonistycznych dopuszczano się wielu bluźnierstw i świętokradztw.
Np. jedna z kobiet konwulsjonistek odprawiała mszę, do której służyli jej księża. Inna także odprawiała mszę, z godnością i powagą, w nikomu nieznanym języku. Jeszcze inna także odprawiała mszę, ale na leżąco, wijąc się i rzucając w sposób nieprzyzwoity tak, że musiano przytrzymywać jej ubranie, aby nie zostały odsłonięte intymne części ciała.
Co się tyczy pozanaturalnych objawów konwulsjonizmu, to słuszna jest ocena jednego z teologów, że są one przejawem działania Szatana. Dowody? Wdowa Thévenet wznosiła się od czasu do czasu na siedem lub osiem stóp nad ziemię, aż do sufitu. A unosząc się pociągała za sobą na trzy stopy od ziemi dwie inne osoby, które całym swoim ciężarem wisiały u jej nóg. Wypadek jeszcze bardziej dziwny - podczas gdy wspomniana wdowa podnosiła głowę do góry, jej spódnice i bielizna zwijały się jakby własną siłą ponad jej głową. 
Istotnym będzie zaznaczenie faktu, iż konwulsje wybuchały właśnie w chwili, kiedy dana osoba dotykała grobu diakona Parisa, a bezzwłocznie ustępowały, skoro ją tylko od grobu odsuwano. 
Nadzwyczajność bywała jeszcze bardziej widoczna, kiedy relikwie rzekomego świętego przykładano do ciał dzieci, lub dorosłych którzy nie byli tego świadomi, albo pogrążeni w głębokim śnie, a natychmiast po owym przyłożeniu relikwii następowały gwałtowne konwulsje. W momencie, gdy relikwie usuwano, natychmiast konwulsje ustawały.
Niezliczone są jeszcze bardzo okrutne doświadczenia, którym poddano dziewczęta konwulsjonistki. Niejaką Nisettę bito w głowę drągiem drewnianym. Czterech mężczyzn waliło z całej mocy pięściami w głowę Małgorzatę-Katarzynę Turpin. Tęż samą bito w twarz, plecy, boki i brzuch kawałem drewna tak grubym, że z trudem można było unieść oburącz. Takich ciosów zadawano jej nieraz aż do dwóch tysięcy (!). I tu rzecz znamienna: uderzenia owe nigdy nie pozostawiały najmniejszego nawet śladu zranienia!!! (Słownik apologetyczny..., t. II, s. 305 – 316.).
Opisane powyżej zdarzenia, jako dziejące się niezbyt dawno, i to w obecności tysięcy świadków, nie dadzą się skwitować pogardliwym wzruszeniem ramion i ''naukowym'' stwierdzeniem: zabobon.
=====================

UDRĘCZENI PRZEZ DEMONY

opowieści o szatańskim zniewoleniu

z różnych autorów zebrał, ale i własnym piórem opisał i do druku podał

Andrzej Sarwa

* * *

Książka niniejsza jest dostępna w wersjach papierowej:

wydawnictwo.armoryka@armoryka.pl

Wydawnictwo Armoryka Marta Elżbieta Sarwa

w postaci e-booka:

https://virtualo.pl/ebook/udreczeni-przez-demony-opowiesci-o-szatanskim-zniewoleniu-i5686/

i audiobooka:

https://virtualo.pl/audiobook/udreczeni-przez-demony-opowiesci-o-szatanskim-zniewoleniu-i795/