Wiara a wiedza – a CzK i Lenin

[z książki Vladimira Volkoff, „Kroniki anielskie”, czwarta nowela, Wyd. KKK]

[Genialny fizyk metafizyczny PP udowodnił matematycznie istnienie Boga w Trójcy. Na jego nieszczęście – stało się to w czasie rewolucji bolszewickiej. Dowiedziało się CzK, jest przesłuchiwany w gabinecie Lenina, a rozmawia z nim Feliks Edmundowicz (dla ciemniaków – Dzierżyński) ]

 [mówi Żelazny Feliks: ] [str. 99]

 …Zajmijmy się teraz owym narzędziem przebóstwienia czło­wieka, które zwie się wiarą. Jest to narzędzie sensu stricte. Kiedy Jezus mówi o wierze przenoszącej góry, należy to brać dosłow­nie. Wiara to buldożer. Wróćmy do cudów. Zdarzają się tylko wtedy, gdy wiara jest wystarczająco silna. Wiara została poczyta­na Abrahamowi za cnotę. Wiara jest dla człowieka przepustką do tamtego świata. Spójrzcie na mnichów, którzy dla niej gotowi są zrezygnować z doświadczeń męskości. Spójrzcie na męczenni­ków, którzy dla niej pozwalają rozszarpać swoje ciało na kawałki. Wiara to obrona przed upadkiem. Wiara to znaczona karta Pana Boga. Cała zawiera się w jednej formule, równie ge­nialnej co wzór Einsteina: “Ojcze nasz, któryś jest w niebie“. Gdyby nie był w niebie, czyli gdzie indziej, nie byłoby wiary.

Albowiem wiara zakłada brak pewności. Przypomnijcie sobie Pawła z Tarsu. Powiedział, że Grecy szukają mądrości, Żydzi znaków, a jedyne, co można im zaoferować, to ukrzyżowany Bóg. Czyż nie oznacza to, że wiara jest jedyną możliwą drogą?

Postanowiliśmy więc zniszczyć wiarę, która jako jedyna może doprowadzić do realizacji Bożego planu […]

————–

      – Powstaje następujące pytanie – ciągnął Feliks Edmundowicz. – Co się stanie, gdy ludzie zyskają pewność, że Bóg istnieje?

To prawda, nie wszyscy zrozumieją wasze matematyczne wy­wody, ale ludzie mają zaufanie do lepiej od siebie wykształco­nych. Nikt nie podważa odkryć Newtona czy Einsteina, a jeśli pewnego dnia kosmonauci polecą na Księżyc, to cała ludzkość przyjmie to za fakt, choć nie będzie im w tej podróży towarzy­szyła. Tylko, że taki kredyt zaufania nie ma nic wspólnego z wiarą. Wynika z tak zwanego poznania pośredniego, a to coś in­nego. Zatem na słowo kilku uczonych ludzie przyjmą, że Bóg ist­nieje, podobnie jak przyjmują, że E = mc2.

Czy ich życie się zmieni? Zakładam, że będą starali się zabez­pieczyć. Spróbują dowiedzieć się od Bóstwa, jaki jest aktualny kurs grzechów i kar, dobrych uczynków i nagród. I jeśli tę wiedzę posiądą, będą ją stosowali najlepiej jak potrafią, w swoim dobrze pojętym interesie. Jeśli zaś nie posiądą, to zgodnie z własnym in­stynktem spróbują prognozować i podejmować ryzyko.

Wszyscy dobrze wiemy, że istnieje policja, a mimo to popełniamy przestęp­stwa. Czego oczy nie widzą, tego sercu nie żal. Zdaję sobie sprawę, że przed Nim raczej trudno się ukryć. Skoro jednak Bóg nie może na poważnie domagać się, żebyśmy byli doskonali (sam nas stwo­rzył, wie, jacy jesteśmy), to mamy jakiś margines tolerancji. Lu­dzie będą mieli nadzieję, że ten margines jest spory i nie staną się wiele lepsi.

Będą natomiast, być może, chodzili w niedziele i święta do ko­ścioła. Trzeba będzie zbudować więcej cerkwi. Ale będą do tego podchodzili jak do służby wojskowej. Z obowiązku. Żeby sobie uzbierać więcej zasług. A przecież nawet ja, który wywodzę się z Kościoła rzymskokatolickiego, dobrze wiem, że zasługi to tyl­ko element dyscyplinujący i Duch Święty nic do tego nie ma. Może będą dawali większe jałmużny, ale tylko tak, jak się płaci podatki. I będą co tydzień przyjmowali komunię – tak jak się przyjmuje lekarstwo.

Jak widzicie, dalekie to wszystko od planu Jezusa Chrystusa, który mówi: “Weź swój krzyż i pójdź za Mną”. W wierze jest swoisty dynamizm, ponieważ jest ona chwiejna. W wiedzy tego dynamizmu nie ma – właśnie dlatego, że z definicji jest ona czymś pewnym. […]

Jest inny problem, powiecie. Ludzie przestaną się zapisywać do organizacji ateistycznych, zatriumfują kółka różańcowe, a komu­niści i ich partie poniosą klęskę. I co z tego! Co nam po partiach i samych komunistach?

Zdecydowanie wolimy kółko różańcowe bez Chrystusa od bolszewickiej komórki partyjnej wciąż jeszcze zajętej walką z Chrystusem. Włodzimierz Iljicz ma takie powie­dzonko, które lubi powtarzać: ,,.Kto kogo dopadnie?”. Tylko to się liczy.

Tak, ludeczkowie zamiast się gimnastykować, będą chodzili na pielgrzymki, zamiast Międzynarodówkę będą śpiewać kantyczki i będą adorować ikony zamiast haseł na murach. I co z tego? My pierwsi się nawrócimy. Tu obecny Włodzimierz Iljicz każe się wybrać patriarchą (sami wiecie, że jeśli chodzi o infiltrację, to nie ma sobie równych), a ponieważ oszczędzamy na ekumenizmie, w trymiga zostanie papieżem. Słowo będzie nasze! Bóg może działać jedynie przez Kościół – sam narzucił taką regułę, więc skoro to my będziemy Kościołem…? Nie macie chyba złudzeń co do związku: Marks-Lenin? Marks tylko użycza nam swego na­zwiska. W innych czasach Włodzimierz Iljicz byłby Ariuszem, Julianem Apostatą, Konstantynem Kopronimem, papieżycą Jo­anną – Bóg wie kim jeszcze. Jest Antychrystem lub jest nikim. (Iljicz wydawał się rozbawiony; kołysał głową, a jego łysina rzu­cała świetlne refleksy, kiedy znalazła się w kręgu światła abażuru).

Chcecie wiedzieć, co się stanie, gdy ludzie nabiorą pewności, że Bóg istnieje? Chrystus przegra, bo Jego gra opiera się na miłości i wolności. A tam, gdzie jest pewność, nie ma wolności.

I święty Adam mógłby równie dobrze nie tknąć owocu z Drzewa Dobra i Zła. Powiem więcej – Feliks Edmundowicz mimo woli podniósł głos, jakby rozgrzane wnętrzności powodowały goto­wanie się jego umysłu – jeśli człowiek zyska pewność istnienia Boga, to drugim Adamem będzie Iljicz, a nie Chrystus. I to dzięki wam. Skutek? Zbawienie stanie się niemożliwe, gdyż zniszczone zostanie narzędzie zbawienia.

Ale to jeszcze nie wszystko, Piotrze Piotrowiczu. Jest jeszcze lepiej, znacznie lepiej.

Przyznacie, że człowiek został stworzony z pewnymi fizycz­nymi i duchowymi potrzebami. Musi jeść, pić, rozmnażać się. Musi też wierzyć. Zupełnie jakby miał jakiś tajemniczy gruczoł wydzielający hormon wiary. Naturalnym obiektem tej wiary jest Bóg. Bóg lepiej lub gorzej pojmowany, Bóg osobowy lub nieoso­bowy, dobry lub zły, pojedynczy lub mnogi. Taki czy inny – ale zawsze Bóg. Przypuśćmy jednak, że ów instynkt, być może naj­silniejszy spośród wszystkich, jakimi zostaliśmy obdarzeni, zo­staje nagle zaburzony. Że staje w obliczu, jak by to powiedzieć wakatu. Że ten gigantyczny gejzer wiary, który tryska z nas nie­ustannie, pozbawiony zostaje przedmiotu. Co się wtedy stanie?

– Nastąpi atrofia – mruknął Piotr Piotrowicz.

    – Tak. Matki w końcu tracą mleko, a prawiczki popadają w impotencję. Ale tylko wtedy, gdy ich gruczoły nie znajdą ujścia dla swoich wydzielin. Jeśli udowodnimy, że Bóg istnieje, to przejmiemy kontrolę nad narządem wiary, tak jak się przejmuje fabrykę maszyn ciężkich, żeby uczynić z niej fabrykę armat. Tyl­ko tak możemy sprawić, że ludzie będą wierzyli w to, czego nie ma, bo już nie będą mogli wierzyć w to, co jest. Nieważne, że będą wiedzieli, że Bóg jest, i tak będą woleli wierzyć w coś inne­go, bo ludzie generalnie wolą wierzyć niż wiedzieć – to ich główna cnota, ich zasadnicza, nie-burżuazyjna cecha. A i dla nas to lepiej, bo nas z kolei interesuje działanie, a wiara bardziej sprzyja dowodzeniu akcją niż pewność.