Jak św. Mikołaj zagrał na nosie KGB. Historia z samego środka ZSRR.

Jak św. Mikołaj zagrał na nosie KGB. Historia z samego środka ZSRR.

Łukasz Kobeszko – 6.12.22 aleteia.-cud-w-kujbyszewie-stojanije-zoi-sw-mikolaj-i-zoja-karnauchowa [Poniżej – jak „postępowi katolicy” ten cud opisują. Prawda wyglądała bardziej „soczyście”. MD]

Był Sylwester 1955 roku. Zoja – działaczka młodzieżówki komunistycznej [komsomoł md] – przed zabawą pokłóciła się ze swoim chłopakiem. Nie mając z kim tańczyć, rzuciła ironiczny żart pod adresem ikony św. Mikołaja. „On też jest Nikołaj, więc mogę z nim zatańczyć. Jeżeli jest Bóg, niech mnie ukarze!”. Dziewczyna zdjęła ikonę ze ściany i zaczęła z nią tańczyć. Nagle znieruchomiała…

Starożytny święty działał także w samym środku programowo ateistycznego państwa, jakim był ZSRR w latach 50. XX w. O wydarzeniach w Kujbyszewie opowiadano sobie w czasach radzieckich szeptem i pomimo ścisłej cenzury historię – której bohaterem stał się biskup Mir Licyjskich i członkini młodzieżowej organizacji komunistycznej – znano od Moskwy po Władywostok. Poznaj mało znaną historię cudu św. Mikołaja biskupa.

Legendy i prawda o św. Mikołaju

Święty Mikołaj jest zapewne przodującym świętym, jeżeli chodzi o ilość związanych z nim opowieści o cudach, zarówno na chrześcijańskim Zachodzie, jak i Wschodzie, gdzie zawsze był otaczany szczególną czcią. Dzisiaj trudno jest orzec, ile z nich to legendy, niemniej w każdej z nich znajdziemy dwa ważne, powtarzające się elementy.

Po pierwsze, święty ratuje w nich ludzi znajdujących się w sytuacjach – racjonalnie patrząc – niemal zupełnie bez wyjścia i beznadziejnych. Z drugiej strony nadprzyrodzone interwencje biskupa Mikołaja, bardzo często nagłe i nieoczekiwane, nie miały tylko i wyłącznie charakteru doraźnego „pogotowia ratunkowego”, ale mają zawsze głębszy cel: skłonić człowieka do nawrócenia, przyjaźni z Bogiem, do pełnego zaufania Jego opiece oraz zachęcić do dostrzeżenia potrzeb drugiego człowieka, w którym objawia się Chrystus.

Stąd wartościowe jest przypominanie tych opowieści nie tylko w dzień wspomnienia liturgicznego Świętego, ale również w Adwencie, zachęcającym nas do „przygotowania drogi Panu”.

Mało znana w Polsce jest historia niewyjaśnionego do dzisiaj zdarzenia [?? sic!! md] , które miało miejsce w samym środku ZSRR w mieście Kujbyszew (obecnie Samara) niedługo po śmierci Stalina. Nie był to jednak jeszcze czas odwilży politycznej, a władze komunistyczne, po krótkotrwałej liberalizacji polityki religijnej podczas II wojny światowej, stopniowo powracały do restrykcyjnej polityki wobec chrześcijaństwa i ludzi wierzących.

Zdjęła ikonę św. Mikołaja i zaczęła z nią tańczyć

Obchodzenie Bożego Narodzenia było w ZSRR przez długi czas wykorzeniane z tradycji społecznej i zastąpiły ją zupełnie świeckie świętowanie sylwestra i Nowego Roku, choć zachowujące pewne dawne świąteczne atrybuty w postaci choinek, życzeń i uroczystych kolacji w gronie rodzinnym.

W ostatni dzień 1955 roku na domowej imprezie w prowincjonalnym Kujbyszewie bawili się członkowie Komsomołu – masowej organizacji politycznej młodzieży. Wśród nich była robotnica zakładów przemysłowych Zoja Karnauchowa. [To obecnie, jak dawniej – miasto Samara, działo się w domu przy ulicy Czkałowa 84]

Według opowiadań Zoja tuż przed zabawą pokłóciła się ze swoim chłopakiem, stąd przyszła na nią sama. Czuła się nie najlepiej, zwłaszcza że niemal wszyscy goście stawili się na imprezę w parach. Nie mając z kim tańczyć, Zoja rzuciła ironiczny żart pod adresem schowanej gdzieś w zakamarkach ściennych ikony św. Mikołaja, należącej do dziadków gospodarzy zabawy. „On też jest Nikołaj, więc mogę z nim zatańczyć!”. Dodała przy tym: ”Jeżeli jest Bóg, niech mnie ukarze!”. Dziewczyna zdjęła ikonę ze ściany i zacząć z nią tańczyć.

To, co było dalej, wiadomo z zachowanych w archiwach raportów milicji i KGB:

Towarzyszka Zoja Karnauchowa natychmiast zastygła w bezruchu. Pozostawszy na środku pokoju, tow. Z. Karnauchowa została sparaliżowana wraz z ikoną, którą przycisnęła do piersi. Towarzyszka Z. Karnauchowa nie upadła, tylko stała z ikoną Mikołaja Cudotwórcy w rękach. Ponieważ tow. Z. Karnauchowa nie wykazywała aktywnych oznak życia, ale stała z otwartymi oczami (…) członek Komsomołu urodzony w 1939 r., posłał po okręgowego oficera milicji.

Partię i KGB ogarnął lęk

Do domu przy ulicy Czkałowskiej 7 przyjechała również karetka. Zoja była rzeczywiście sparaliżowana i nie mogła wykonywać żadnych ruchów, stała się jakby zupełnie skamieniała. Pacjentka jednak cały czas oddychała, jej gałki oczne wykonywały ruchy mimowolne, a puls był normalny. Nie było możliwe podanie Zoi żadnego rodzaju zastrzyku rozluźniającego (igły strzykawek nie były w stanie wbić się w skórę) ani doustna aplikacja środków zwiotczających mięśnie lub uspokajająco-nasennych, gdyż nikt nie był w stanie otworzyć młodej kobiecie ust i zaciśniętej twardo szczęki.

Już następnego dnia wiadomość o dziwnym zdarzeniu rozpowszechniła się po całym mieście. Milicja i KGB otoczyły dom wstrzymując wokół niego ruch uliczny, wkrótce większość mieszkańców przesiedlono do lokali zastępczych, dopóki afera, na co bardzo liczono, się nie wyciszy.

Już kilkanaście dni później zebrały się lokalny komitet partii komunistycznej oraz funkcjonariusze KGB. Zastanawiano się, jakimi środkami zablokować szerzenie się w mieście „paranoi religijnej” oraz skonstatowano, że mamy do czynienia z „prowokacją wymierzoną w komunistyczne i ateistyczne społeczeństwo, szykowaną przez wywiady państw zachodnich przed kolejnym zjazdem Komunistycznej Partii Związku Radzieckiego”.

Z drugiej strony, funkcjonariusze, którzy raportowali w sprawie, sami zaczęli mieć nieprzyjemności od swojej „góry” i być oskarżani o uleganie „religianctwu i przesądom niegodnym leninistów”. „Czegoś takiego jeszcze nie było! W dokumentach radzieckiej milicji pisać o św. Mikołaju i ikonach?! Przecież to niedopuszczalne!” – mieli się w rozmowach prywatnych skarżyć szef miejskiego KGB i sekretarz partii.

Na licznych funkcjonariuszy bezpieki w Kujbyszewie padł blady strach. „Pracownicy aparatu bezpieczeństwa w społeczeństwie komunistycznym boją się św. Mikołaja, nastolatki oraz ikon. Święty z bajek wam gra na nosie?!” – wyśmiewano z kolei Kujbyszewian w Moskwie. Pomimo tego zadecydowano nałożyć na wydarzenie ścisłe embargo informacyjne. Nie było ono jednak szczelne, gdyż wiadomości o incydencie w noworoczną noc rozbiegły się po całym kraju.

Dalsze losy Zoi

Co jednak stało się z samą Zoją? Po 128 dniach letargu, w Wielkim Poście i tuż przed Wielkanocą, po odmówieniu w jej intencji specjalnej modlitwy błagalnej w tradycji wschodniej – molebnia, dziewczyna została uwolniona od paraliżu i z jej rąk wyjęto ikonę.[Tu „zapomnieli” napisać o przyjściu staruszka, którego widziało dziesiątki osób. MD]

Władze postarały się niestety, aby o dziewczynie słuch zupełnie zaginął – odizolowano ją od najbliższych, po czym zamknięto w nieznanym z adresu szpitalu psychiatrycznym. Pieczołowicie zniszczono też jej dokumentację osobistą, stąd przypuszcza się, że Zoja zmarła w jednym zakładów zamkniętych, trudno więc określić, jakiego wieku dożyła.[?? md].

W mieście powtarzano sobie, że ponoć nocą z domu, w którym przebywała sparaliżowana dziewczyna, dobiegało wołanie żeńskiego, donośnego głosu: „Nawróćcie się, toniecie w grzechach!”. Pomimo że w mieście działało bardzo niewiele świątyń, a chodzenie na nabożeństwa było bardzo źle widziane przez władze, w 1956 r. w cerkwiach Kujbyszewa pojawiło się wielu nowych wiernych.

Cud w Kujbyszewie jest dzisiaj określany w rosyjskiej kulturze mianem „Stojanija Zoi” (dosł. „Stania Zoi”). Niektórzy łączyli dziwne wydarzenia w Kujbyszewie z symboliczną zapowiedzią zmian, które zaszły w ZSRR w 1956 r., gdy na XX zjeździe KPZR sekretarz generalny Nikita Chruszczow po raz pierwszy ujawnił masowe zbrodnie Stalina.

Drewniany dom, w którym doszło do wydarzenia, istniał do 2014 r. i był odwiedzany przez pielgrzymów oraz turystów, jednakże „uległ spaleniu”. W 2009 r. na motywach wydarzenia nakręcono również film fabularny w reżyserii Aleksandra Proszkina.

W postaci samej Zoi – niewątpliwie tragicznej, która w doczesnym wymiarze życia nie doświadczyła happy endu – widać ślady popularnej w tradycji wschodniej teologii jurodiwych – szaleńców dla Chrystusa, którzy odrzuceni przez społeczeństwo, są swoistym znakiem skłaniającym ludzi do nawrócenia, modlitwy i zbliżenia się do Boga.

W przypadku „cudu kujbyszewskiego” pomógł w nim św. Mikołaj, który najwyraźniej właśnie owianej złą sławą służbie bezpieczeństwa komunistycznego reżimu zagrał na nosie.

Na podstawie. Жоголев А. Стояние Зои : чудо святителя Николая в Самаре. — Рязань : Зерна, 2010.

Nowy cud eucharystyczny w Ameryce Południowej. Biskup potwierdził jego autentyczność. A zamienili „Gracias a Dio” na „Gracias”.

Nowy cud eucharystyczny w Ameryce Południowej. Biskup potwierdził jego autentyczność. Mimo, że zamienili „Gracias a Dio” naGracias”.

22 lipca 2023 nowy-cud-eucharystyczny-w-

(Unsplash / Oprac. GS/PCH24.pl)

Biskup diecezji Gracias w Hondurasie Walter Guillén Soto, uznał nowy cud eucharystyczny. Po przeprowadzeniu niezbędnych badań oficjalnie stwierdził, że zdarzenie, które wydarzyło się w miejscowości San Juan, było cudem eucharystycznym.

Cud eucharystyczny potwierdzony przez biskupa miejsca Waltera Guillén Soto miał miejsce rok temu. Wydarzył się w niewielkiej parafii San Juan, wchodzącej w skład diecezji Gracias. Cud wydarzył się w kaplicy wspólnoty El Espinal. Biskup po przeprowadzeniu odpowiednich badań potwierdził, że plama na korporale, która pojawiła się po przeistoczeniu, jest plamą ludzkiej krwi.

Honduraskie Gracias to miasto w departamencie Lempira, które liczy nieco ponad 57 tys. mieszkańców. Jak wynika z dokumentacji i przekazów historycznych, miasto zostało założone w 1536 roku, a jego pierwotna nazwa brzmiała Gracias a Dios, co tłumaczymy „Bogu niech będą dzięki”.

Źródło: catholicnewsagency.org

UZDROWIENIE PIOTRA RUDDERA

UZDROWIENIE PIOTRA RUDDERA

 [artyuł z mego Archiwum, to przygotowanie do nowego tekstu. MD]

[ks. St. Bartynowski – Apologetyka podręczna

Należy ono do cudów najbardziej głośnych, albowiem stwierdzone zostało prawdziwie klasycznie, tak ze strony świadków naocznych, jak i powag lekarskich:

Kiedy w 1867 r. Piotr Rudder, robotnik, przechodził przez las, ścięte drzewo padając nań zgruchotało mu nogę poniżej kolana, tak że końce złamanych kości sterczały przez otwartą ranę. Wezwany do nieszczęśli­wego kaleki dr Affenaer tak opisuje stan pacjenta: “Rudder miał nogę złamanq. Kości w miejscu złamania były potrzaskane na tak liczne kawałki, że poruszając chorą nogą, słyszeć można było chrzęst, jak gdyby ktoś potrząsał wor­kiem orzechów. Część dolna nogi wisiała i obracała się na wszystkie strony”.

Po 5 tygodniach otworzyła się na złamanej nodze ropiejąca rana i kość się zaczęła psuć. Dr. Affenaer widząc swoją niemoc wezwał in­nych lekarzy, ale i ci nic nie pomogli. Biedny robotnik leżał rok znosząc męczarnie, poczym przez lat 8 nie mógł ani kroku o własnej sile zrobić – wlókł się tylko na kulach. Rana w nodze była ciągle otwarta i usta­wicznie sączyła się z niej ropa.

P. Rudder miał od dziecka wielkie nabożeństwo do Matki Boskiej. Wi­dząc tedy, że mu lekarze nic pomóc nie mogą, postanowił w intencji swe­go wyzdrowienia odbyć pielgrzymkę do Ooslackel~ miejsca łaskami słyną­cego, w którym urządzono grotę Matki Boskiej na wzór groty w Lourdes.

W dzień przed uzdrowieniem, 6 kwietnia 1875 r., odwiedził go są­siad, J. v. HOOl’en, z synem i sąsiadką, i – jak w pisemnym świadectwie zeznali – byli obecni przy tym, kiedy chory odkrył nogę do bandażowa­nia. Przy tej sposobności widzieli dwa końce złamanych kości; były one rozdzielone raną na 3 cm wielką, a dolna część nogi była ruchoma tak, że można nią było obracać.

Nazajutrz zawlókł się Rudder na kulach do stacji kolejowej, o pół godziny drogi od mieszkania – idąc przeszło dwie godziny! – Konduk­tor szydził sobie z jego pielgrzymki; ponieważ zaś rana wydawała woń nieznośną, a sącząca się z niej materia zanieczyściła wagon – robił jesz­cze choremu wyrzuty. Woźnica, który go wiózł z Gandawy do Oostac­ker, widząc jego nogę, wiszącą tylko na skórze, wykrzyknął: “Ten zgubi jeszcze nogę po drodze!”.

Wyczerpany cierpieniem, znużony dotarł wreszcie Rudder do groty, usiadł na ławce naprzeciw statuy Matki Najświętszej i zaczął się mo­dlić, błagając o uleczenie, aby móc zarabiać i własną pracą wyżywić żonę i dzieci.

– Nagle odczuł wstrząs i uczuł, że traci przytomność, a po chwili wstał o własnych siłach bez kul, przebiegł wzdłuż ławek i rzucił się na kolana przed statuą Matki Najświętszej.

Po kilku minutach modlitwy przyszedłszy do siebie, ze zdziwieniem zapytał: “Gdzie ja jestem?”. Spostrzegłszy, że klęczy o własnej mocy i że kule, bez których przedtem nie mógł się ruszyć, leżą opodal – wstał, wziął je i oparł o grotę, wołając: “Dzięki Ci, Maryjo!”.

Żona, która tuż przy nim klęczała i była naocznym świadkiem na­głego uleczenia, była bliska zemdlenia na widok tego, co się stało… Tłum obecnych otoczył uzdrowionego, chcąc obejrzeć cudownie uleczoną nogę; on sam – jakby nic nie wiedząc i nie słysząc, trzykrotnie obszedł grotę, potem odsłonił nogę i przekonał się, a z nim świadkowie cudu, że obie kości w nodze były zupełnie zrośnięte, a noga nie była skrócona, mimo że dr Affenaer zaraz przy pierwszych opatrunkach wyjął z niej duży kawałek odłamanej kości. Rana ropiejąca, która bezpośrednio przed cudem rozdzielała przełamane kości na 3 cm, znikła, zostawiwszy bli­znę. Noga spuchnięta, przybrała od razu zwykłą objętość.

Kiedy Rudder wrócił do domu, mały syn jego August nie poznał ojca, albowiem nigdy nie widział go bez kul. Cudownie uleczony zrobił nazajutrz pieszo kilka mil drogi, ciesząc się, że mógł użyć przechadzki, której przeszło osiem lat był pozbawiony.

Dr Affenaer, badając nogę Ruddera i przesuwając powoli palcem wzdłuż kości od góry do dołu, znalazł pewną nierówność w miejscu zrośnięcia (tak jak ją późniejsza fotografia wykazała) oraz małą bliznę na skórze. Widząc to, rozpłakał się i zawołał: ,.Jesteś zupełnie uzdrowiony. a twoja noga jest tak zdrową, jak u nowonarodzonego dziecka. Wszystkie środki były wobec twojej choroby bezsilne lecz czego nie potrafili dokonać lekarze, uczyniła Maryja!”.

Dr von Hoestenberghe, który przedtem badał nogi Ruddera, dowie­dziawszy się o nagłym jego wyzdrowieniu nie chciał temu dać wiary. Uwierzył dopiero, kiedy ujrzał dawnego pacjenta, podskakującego we­soło na uzdrowionej nodze, aby tak przekonać lekarza, że uleczenie było zupełne.

Dr Royer z Lens-St.Remy nie wahał się porzucić swojej praktyki lekarskiej, aby przenieść się do miejscowości, w której mieszkał Peter Rud­der i tu zbierać świadectwa lekarzy, oraz świadków naocznych cudu

i wszystkich, którzy bliżej znali uzdrowionego. Temu lekarzowi wła­śnie zawdzięczać należy, że dużo pisemnych dokumentów, poświad­czających prawdziwość całego zdarzenia, zachowało się do dnia dzi­siejszego.

Rudder po swym uzdrowieniu żył jeszcze i pracował jako ogrodnik lat 24. Umarł na zapalenie płuc w 1899 r. W 14 miesięcy po jego śmierci wspomniany dr von Hoestenberghe wyjął z grobu kości obu nóg zmar­łego, aby je obfotografować i podać osteologicznemu zbadaniu.

Trzej doktorzy, którzy Ruddera przez 8 lat nie mogli uleczyć, opisali cały przebieg tej choroby oraz nagłe i zupełne jego uzdrowienie w ob­szernym sprawozdaniu lekarskim, w którym dochodzą do następują­cego wyniku.

l. Nagłego zrośnięcia dwóch kości w nodze Ruddera, które przez 8 lat zróść się nie mogły i w miejscu złamania psuć się zaczynały, nie można w sposób naturalny wytłumaczyć. Chodzi tu bowiem o wytworzenie się nowej tkanki, zamiast zniszczonej, na co potrzeba kilka tygodni czasu.

2. Również jest niemożliwe, aby rana, przez 8 lat ropiejąca, według zwykłych praw natury zabliźniła się całkowicie w jednej chwili; tu tak­że musi się wytworzyć nowa tkanka, na co w niniejszym wypadku medycyna wymaga bezwarunkowo dłuższego czasu.

Biolog ks. E. Wasmann SI, objaśniając w obszernym artykule wy­nik badania lekarskiego, oświadcza, iż przy każdym zrastaniu się kości czy zabliźnianiu rany, dzielą się dawne komórki dla wytworzenia są­siednich nowych. Otóż nauka wykazuje, że do powstania jednej ko­mórki potrzeba pokaźnej chwili; zatem według tej samej nauki musi być stanowczo wykluczone, aby w krótkiej chwili mogły się wytworzyć w naturalny sposób całe miliony komórek, potrzebnych do uzupełnie­nia wyjętego kawałka kości oraz wypełnienia miejsca, objętego przez zaropiałą ranę wielkości kurzego jaja.

Że sugestia nie mogła nagłego uleczenia sprawić, jest także nauko­wo stwierdzone, bo nie może być zastosowana tam, gdzie idzie o wy­tworzenie tkanek nowych zamiast zniszczonych.

Wobec naukowo stwierdzonego cudu rozgłos nagłego uleczenia Ruddera był wielki, a lekarze z różnych stron przybywali, aby się na­ocznie przekonać o wypadku.

Nie dziw też, że we wsi rodzinnej Ruddera, Jabeke, jego cudowne wyzdrowienie wywarło wstrząsające wrażenie. Kiedy dawniej miejscowość znana była z niedowiarstwa i rozpusty – od czasu cudu zmieniła się zupełnie; współziomkowie Ruddera stali się wzorowymi katolikami.

Gabriel García Moreno – Prezydent Ekwadoru, męczennik, ofiara masońskiego mordu

Wypełnienie przepowiedni Maryi: Gabriel García Moreno – Prezydent Ekwadoru, męczennik, ofiara masońskiego mordu.

Sebastian Skowronek https://www.piusx.org.pl/zawsze_wierni/artykul/729

Cały chrześcijański świat opłakiwał jego śmierć. Papież Pius IX, określił go jako umierającego „śmiercią męczennika, ofiarę za swoją wiarę i chrześcijańskie miłosierdzie”. W tym samym czasie od Ekwadoru po Berlin odbywały się uroczystości w lożach masońskich.

W południe 6 sierpnia 1875 roku, w zaciszu katedry w Quito, Gabriel García Moreno w wielkim skupieniu modlił się przed Najświętszym Sakramentem. „Ekscelencjo, ktoś na zewnątrz pilnie potrzebuje z panem rozmawiać!” – nadbiegł nagle jego sekretarz. Po wyjściu na plac katedralny prezydent został nagle otoczony przez grupę zamachowców, którzy pod wodzą wolnomularskiego fanatyka Faustyna Rayo dobywszy maczet zarżnęli prezydenta Moreno, a następnie dobijając go strzałami z pistoletu krzyczeli: „Giń, wrogu wolności!”. Konającego zrozpaczeni przechodnie przenieśli do wnętrza katedry, gdzie u stóp ołtarza Matki Boskiej wyzionął ducha. Ostatnie słowa prezydenta brzmiały: „Wrogowie Boga i Kościoła mogą mnie zabić, ale Bóg nie umrze nigdy (Dios no muere!)”. Cały chrześcijański świat opłakiwał jego śmierć. Papież Pius IX określił go jako umierającego „śmiercią męczennika, (…) ofiarę za swoją wiarę i chrześcijańskie miłosierdzie”. W tym samym czasie od Ekwadoru po Berlin odbywały się uroczystości w lożach masońskich, a ich członkowie cieszyli się zejściem z tego świata znienawidzonego katolickiego polityka.

=========================

Gabriel García Moreno urodził się 25 XII 1821 roku w mieście Guayaquil w Ekwadorze, w tym czasie jeszcze hiszpańskiej kolonii, która 10 VIII 1819 roku proklamowała niepodległość na kongresie w Angosturze (obecnie Ciudad Bolivar nad rzeką Orinoko). Był to burzliwy czas uniezależniania się kolonii hiszpańskich w Ameryce Południowej, ostatecznie zakończony wygraną przez kolonistów bitwą pod Ayacucho w Peru 9 XII 1824 roku. Jednak po wkroczeniu do Ekwadoru oddziałów Simona Bolivara (El Libertador – Wyzwoliciela) państwo to zostało przyłączone do Republiki Wielkiej Kolumbii, a faktyczną niepodległość uzyskało dopiero po śmierci „oswobodziciela Ameryki” i po wystąpieniu z federacji 13 V 1830 roku. Pierwszym prezydentem Ekwadoru został katolicki konserwatysta gen. Juan José Flores (1830–35, 1839–45), z czasem po 1845 roku do władzy doszli liberałowie (Vicente Rocafuerte), a członkowie ich rządu byli zarazem aktywnymi działaczami lóż masońskich. Na każdym niemal kroku widoczna była silna polaryzacja i konflikty pomiędzy antyklerykalnymi, wpływowymi i skorumpowanymi „elitami” władzy a katolickim ludem, przy czym warto mieć na uwadze, że ten niewielki, liczący zaledwie 12 milionów ludzi naród w 95% składał się z katolików.

Ojciec prezydenta, don Gabriel García Gomez, opuścił rodzinną Kastylię i przeniósł się z Hiszpanii do odległego Ekwadoru, gdzie zaczął z powodzeniem trudnić się handlem. Osiadł na stałe w Guayaquil wraz z matką przyszłego prezydenta Mercedes Moreno, pochodzącą z arystokratycznej rodziny ze stolicy państwa Quito. Ojciec zmarł, kiedy Gabriel był jeszcze dzieckiem. Cały trud wychowania spadł na jego pobożną matkę, która dzięki wyjątkowej sile woli doskonale sprostała temu trudnemu zadaniu, tym trudniejszemu, że pod jej opieką pozostawało pięciu synów i trzy córki, a dodatkowo interesy jej męża nie szły wówczas najlepiej. Udało jej się zapewnić synowi prywatne lekcje u znajomego księdza don José Betancourt, który wielce zdziwił się, kiedy jego młody wychowanek zaczął bezbłędnie posługiwać się łaciną już po dziesięciu miesiącach nauki. Przekonany o powołaniu do kapłaństwa, Gabriel rozpoczął studia teologiczne, przyjął tonsurę i niższe święcenia duchowne, wkrótce jednak wystąpił z seminarium. 26 października 1844 roku ukończył studia prawnicze na uniwersytecie w Quito i otworzył kancelarię adwokacką. Rozpoczął także karierę polityczną w Partii Konserwatywnej. W 1853 zaczął publikować w piśmie „Naród”, które ze względu na antyrządowy charakter i ostrą krytykę sytuacji politycznej zostało zamknięte przez władze tuż przed ukazaniem się trzeciego numeru. Gdy został wybrany senatorem, ujawnił korupcję rządu liberałów, w wyniku czego został aresztowany i deportowany z kraju.

Pobyt we Francji stał się punktem zwrotnym w jego życiu duchowym. Gdy bowiem podczas jednej z dysput z paryskimi antyklerykałami bronił Kościoła, zarzucono mu, że mówi bardzo ładnie, lecz wydaje się, że sam nie praktykuje tej pięknej religii. Zaskoczony García Moreno odrzekł: „Twój argument może dziś jest trafny, lecz daję słowo, że jutro będzie bezwartościowy!”. Moreno postanowił powrócić do dawnej, wyniesionej z domu rodzinnego pobożności, którą w ostatnim czasie nieco zaniedbał. Znany XIX-wieczny pisarz i dziennikarz katolicki Louis Veuillot tak napisał na temat atmosfery Paryża w tym czasie:

Paryż, katolicy z jednej strony, a z drugiej barbarzyńcy, ukazują przed światem spektakularną walkę pomiędzy dwoma przeciwstawiającymi się elementami. Paryż jest szkołą kapłanów i męczenników, a z drugiej strony antychrystów i katów. Przyszły prezydent i męczennik Ekwadoru miał stale przed oczami dobro i zło. I kiedy wrócił do odległego kraju, jego wybór był już dokonany. Już wiedział, gdzie znaleźć prawdziwą chwałę, prawdziwą siłę i jak stać się prawdziwym sługą Boga („L’Univers”, wrzesień 1875 r.).

Uświadomił sobie także, że powinien wrócić do Ekwadoru i uczynić coś dla ukochanego kraju: „Bóg nie stworzył mnie po to, abym czynił dobro gdziekolwiek indziej niż w Ekwadorze”.

W 1856 roku powrócił do Ameryki Południowej i ponownie zaangażował się w działalność polityczną. Został rektorem uniwersytetu w Quito, burmistrzem stolicy, szefem Partii Konserwatywnej, senatorem, a po upadku skorumpowanego, prześladującego katolików reżimu Robleza – szefem rządu tymczasowego. W 1861 roku został wybrany przytłaczającą większością głosów w wyborach powszechnych na prezydenta republiki. Moreno, świadom spoczywającej nań odpowiedzialności, dał pierwszeństwo ponownemu uprzywilejowaniu religii katolickiej. Rząd zrezygnował z ustanowionego przez liberałów prawa do mianowania biskupów i zezwolił na powrót wypędzonych w czasie prześladowań jezuitów. Zainicjował naprawę stosunków państwa z Rzymem, podpisując 22 IV 1863 roku konkordat pomiędzy Republiką Ekwadoru a Stolicą Apostolską. Zniósł za rekompensatą istniejące w Ekwadorze niewolnictwo, zlikwidował domy publiczne. Udało mu się także ograniczyć korupcję; gospodarka zaczęła się pomyślnie rozwijać. Został jednak zmuszony do ustąpienia z urzędu przed końcem kadencji, między innymi z powodu krępującej jego poczynania laickiej konstytucji. Oddał ster rządów w ręce Jeronimo Carriony, który pozwolił dojść do władzy dawnym zdemoralizowanym elitom i zaprzepaścił wszystkie dokonania poprzednika.

W wyniku pogorszenia się sytuacji w kraju w 1869 roku Gabriel García Moreno ponownie został wybrany prezydentem. Tym razem postanowił działać z większą determinacją. Opierając swój program na encyklikach papieża Piusa IX, ustanowił nową konstytucję, która uznawała katolicyzm za religię państwową, a innym religiom zapewniała tolerancję, czyli prawo do kultu prywatnego. Odtąd tylko katolicy mogli być wybierani i obsadzani przez katolików na urzędy państwowe. Gabriel García zaprzysiągł nową konstytucję tymi słowami:

Przysięgam na Boga i świętą Ewangelię wykonywać wiernie swe obowiązki prezydenta tej republiki, wyznawać wiarę rzymskokatolicką, zachować integralność i niepodległość państwa, przestrzegać i czuwać nad przestrzeganiem tej konstytucji i praw. Jeśli to osiągnę, stanie się tak tylko dzięki Bogu, który jest moim oparciem i obroną, jeżeli nie, niech moimi sędziami będą Bóg i Ojczyzna.

Ficheiro:Gabriel García Moreno.jpg

Podczas rządów prezydenta Moreno, przede wszystkim dzięki dobremu zarządzaniu, poszanowaniu prawa, sprawiedliwości i porządku, nastąpił szybki wzrost gospodarczy. Wybudowano pięć dróg w niedostępnych dotychczas Andach, kraj pokryto siecią linii kolejowych, wybrukowano ulice miejskie i rozbudowano wodociągi, w każdym większym mieście wybudowano szpital, rozwinięto usługi pocztowe i telegraficzne. Armia została zreformowana, oficerów wysłano na szkolenie do Prus, a rekrutów objęto nowym programem szkoleniowym. Edukacja, którą powierzono duchowieństwu, objęła nakazem wszystkie dzieci. Zwiększono liczbę szkół podstawowych z 200 do 500, liczba uczniów wzrosła z 8000 do 32000. Żadne z państw Ameryki Łacińskiej nie poczyniło tak szybkich postępów w edukacji jak Ekwador. Rozbudowano szkolnictwo wyższe, obok istniejącego już uniwersytetu założono politechnikę, akademię wojskową i uczelnię rolniczą. Dzięki bardzo dobremu zarządzaniu udało się zrobić to, co było uważane za niemożliwe: rząd zmniejszył podatki oraz zredukował wydatki, jednocześnie zwiększając świadczenia!

Supporters of the Canonization of Gabriel Garcia Moreno | Facebook

O ogromnym wzroście pobożności ludności, pociągniętej przykładem ukochanego prezydenta, świadczy reakcja na dramatyczne wieści z Półwyspu Apenińskiego. Kiedy w 1870 roku armia Garibaldiego napadła na Rzym, w całym Ekwadorze zawrzało na wieść o ataku „masońskich armii włoskich i prześladowaniu papieża”. Ekwador jako jedyny kraj zaoferował wysłanie swych oddziałów wojskowych w obronie Jego Świątobliwości, a parlament tego kraju uchwalił fundusze na rzecz wsparcia Piusa IX, który został faktycznym więźniem Watykanu. Prawdziwym zwieńczeniem zaprowadzenia katolickiego ładu w kraju było ogłoszenie w 1873 roku aktu poświęcenia Ekwadoru Najświętszemu Sercu Pana Jezusa, a następnie ratyfikowanie tego aktu przez Kongres Narodowy.

Wielki sukces katolickiego prezydenta spędzał sen z powiek zajadłym wrogom Kościoła w lożach masońskich na całym świecie i już w połowie lat sześćdziesiątych XIX w. zaprzysięgano mu śmierć. W 1875 roku Gabriel García Moreno został wybrany ponownie na trzecią już kadencję, lecz urząd prezydenta piastował jedynie przez 36 godzin. Jak wielką nienawiścią musieli pałać jego wrogowie! Okrucieństwo zamachowców było tak ogromne, że zadali prezydentowi Moreno czternaście ciosów maczetą i oddali do niego sześć strzałów z pistoletów. Tego tragicznego dnia, kiedy został bestialsko zamordowany, znaleziono w jego kieszeni odręcznie napisaną notatkę, która streszczała całe jego życie: „Panie Jezu, obdarz mnie pokorą i prawdziwą miłością Ciebie i naucz mnie, co mam czynić dzisiaj w Twojej służbie. Amen”.

Gabriel García Moreno świadectwem swojego życia, nade wszystko godnym naśladowania, udowodnił na przekór wszystkim możliwość zaprowadzenia katolickiego ładu w dziedzinie życia państwowego. Ponadto wykazał, że dobremu rozwojowi państwa nie musi towarzyszyć stosowanie brutalnych metod policyjnych czy biurokratycznego terroru. Ten wybitny mąż stanu pokazał, że głowa państwa jest zobowiązana dać przykład innym, a czynił to na każdym kroku, chociażby co roku w Wielki Piątek, dźwigając boso ciężki drewniany krzyż podczas nabożeństwa Drogi Krzyżowej. Prezydent Moreno często widywany był wśród tłumu oddanych mu rodaków, otaczających swojego kochanego prezydenta, gdy wracał pieszo z biura do domu i rozmawiał z nimi o ich problemach. Zapytany przez rodzinę, czy w swojej pracy nie przemęcza się i czy nie powinien trochę więcej odpoczywać, odpowiedział: „Gdyby Bóg chciał, abym więcej odpoczywał, zesłałby na mnie chorobę albo śmierć”.

Gabriel García Moreno uczestniczył we Mszy świętej każdego dnia, codziennie odmawiał Różaniec i spędzał pół godziny w katedrze na medytacji przez Najświętszym Sakramentem. Zachowała się bardzo cenna pamiątka, będąca świadectwem wielkiej pobożności prezydenta Moreno. Jest nią znaleziona przy jego zwłokach książeczka O naśladowaniu Chrystusa Tomasza a Kempis, wraz z odręcznie zapisanymi na marginesach jego przemyśleniami. Oto ich fragmenty: „Każdego poranka przed rozpoczęciem pracy zapiszę, co będę miał do zrobienia, muszę być bardzo ostrożnym, by dobrze rozdysponować mój czas, aby zlecić sobie tylko przydatne i konieczne zadania i czynić je z zapałem i wytrwałością. Będę skrupulatnie zachowywał prawa, sprawiedliwość i prawdę, wzbudzę intencję, by wszystkie moje czyny były zapisane na większą chwałę Boga”. „Każdego poranka, kiedy odmawiam modlitwy, będę prosił specjalnie o cnotę pokory”. „Będę robił dwukrotnie w ciągu dnia rachunek sumienia z właściwego praktykowania chrześcijańskich cnót i generalny każdego wieczora. Będę uczęszczał do spowiedzi każdego tygodnia”.

Papież Pius IX 20 września 1875 roku wyraził żal z powodu śmierci tego wybitnego człowieka, pisząc:

Republika Ekwadoru była oczarowana wybitnym duchem, sprawiedliwym i niezachwianym w wierze Prezydentem, który pokazał, jak powinien żyć posłuszny syn Kościoła, pełen oddania dla Hostii świętej i pełen zapału, by rozkrzewiać religię i nabożność w całym narodzie. (…) Wtedy to w lożach mroku zorganizowanych przez sekty mordercy postanowili zgładzić szlachetnego Prezydenta. Zginął pod ciosami zamachowców, jako ofiara za swoją wiarę i chrześcijańskie miłosierdzie. (…) Dla Piusa IX także śmierć García Moreno jest śmiercią męczennika. Ω

Opracowano m.in. na podstawie: J. Bartyzel, „García Moreno Gabriel”, [w:] Encyklopedia „Białych Plam” pod red. A. Winiarczyk, s. 261–262; P. Folley, García Moreno: katolik, prezydent i męczennik, „Viewpoint” (czasopismo TFP), tłum. Sławomir Olejniczak (Internet); Charles A. Coulombe, Quest for the Catholic state, „The Angelus” 1994, nr 6, s. 25—33.

====================================

Z:

Maryja: W chwilach najgorszego zamętu, kiedy ludziom będzie się wydawało, że zło triumfuje, wtedy wybije Moja godzina. Quito.

Matka Boża Dobrego Zdarzenia (Nuestra Seńora del Buen Suceso) wielokrotnie ukazywała się siostrze Mariannie, przepowiadając, że klasztor poświęcony Jej Niepokalanemu Poczęciu będzie chciał zniszczyć za wszelką cenę szatan, ale mu się to nie uda. Przepowiedziała bunty sióstr i wiele nieszczęść XX wieku, a także gwałtowną śmierć katolickiego prezydenta Ekwadoru, który miał poświęcić kraj Najświętszemu Sercu Pana Jezusa. Pocieszała Mariannę, mówiąc jej, jak bardzo podobają się Panu Jezusowi cierpienia znoszone za grzechy XX wieku i zapewniała ją, że nigdy nie straci odwagi.

Matka Boża miała powiedzieć, że w XIX wieku Ekwadorem będzie rządził prawdziwie chrześcijański prezydent i że zginie on śmiercią męczeńską na tym samym placu, gdzie znajduje się klasztor koncepcjonistek. Prezydent miał poświęcić republikę Ekwadoru Najświętszemu Sercu Jej Syna i dzięki temu poświęceniu przez wiele lat w kraju miała być zachowana wiara.

Przepowiednia Matki Bożej sprawdziła się co do joty. W 1859 r. prezydentem Ekwadoru został Gabriel Garcia Moreno. Człowiek niezwykle odważny, błyskotliwy i szczerze kochający Boga. W ciągu kilku lat swojego urzędowania wprowadził ważne reformy, które podniosły ten kraj pod każdym względem: moralnym, edukacyjnym, gospodarczym. Dokonał również publicznego aktu poświęcenia Ekwadoru Najświętszemu Sercu Pana Jezusa. W czasie drugiej kadencji prezydent Moreno brał udział w procesji, która szła ulicami Quito w Wielki Piątek. Niósł ogromny drewniany krzyż. Wówczas to loża masońska podjęła decyzję o zamordowaniu katolickiego prezydenta. Gabriel Garcia Moreno zginął 6 sierpnia 1875 r., gdy wracał z Mszy św. do pałacu prezydenckiego. Zabójcy dopadli go na placu centralnym, gdzie znajduje się klasztor koncepcjonistek. Zanim wydał ostatnie tchnienie, zanurzył palec w swojej krwi i napisał na ziemi: „Dios no muere!” – „Bóg nie umiera!”. W tym samym czasie na obrazie z wizerunkiem Matki Bożej Dobrego Zdarzenia, znajdującym się w katedrze w Quito, pojawiły się łzy.