Doigraliśmy się!

St. Michalkiewicz Felieton    tygodnik „Najwyższy Czas!”    8 marca 2022 http://michalkiewicz.pl/tekst.php?tekst=5136

Winston Churchill powiedział kiedyś, że Polacy są narodem wyjątkowo lekkomyślnym. Wiedział, co mówi, bo najlepszym dowodem naszej lekkomyślności było przecież to, że zaufaliśmy akurat jemu. Ale powiedział on coś jeszcze innego, a mianowicie – że Polacy lekkomyślnie pozwalają, by rządzili nimi najnikczemniejsi z nikczemnych. To chyba też prawda, a najlepszą tego ilustracją jest referendum, jakie odbyło się w Polsce w czerwcu 2003 roku w sprawie Anschlussu.

Jak pamiętamy [??? md] , kampania stręcząca Polakom Anschluss sprowadzała się w gruncie rzeczy do obiecanek, że Unia sypnie złotem i znowu będzie, jak za Gierka, który budzi u wielu rodaków, z Naczelnikiem Państwa na czele, tyle nostalgicznych wspomnień. Unia rzeczywiście złotem sypała, ale nie dlatego, żeby dogodzić Polakom, czy Węgrom, tylko po to, by państwa te uzależniły się od unijnych subwencji, a jak się już uzależnią – to stawiać im coraz surowsze i coraz bardziej upokarzające warunki polityczne – czego właśnie jesteśmy świadkami. Warto dodać, że za Anschlussem Polski do Unii, agitował w roku 2003 zarówno obóz zdrady i zaprzaństwa, jak i obóz płomiennych dzierżawców monopolu na patriotyzm.

Ale nie wszyscy używali w agitacji argumentów merkantylnych, związanych z niegodziwą mamoną. Przedstawiciele innych środowisk, na przykład mój faworyt, Ekscelencja Józef Życiński, używał argumentacji mesjanistycznej. Polska powinna zgodzić się na Anschluss, by dzięki temu rechrystianizować spoganizowaną Europę. To dziwaczny argument, bo Polska w tym czasie dość skutecznie próbowała rechrystianizować spustoszoną religijnie Europę Wschodnią, ale nigdy nie słyszałem, by ktokolwiek uważał, że powinna w tym celu przystąpić do Wspólnoty Niepodległych Państw. Nie sądzę, by Ekscelencja w swoje argumenty, podobnie jak w inne rzeczy naprawdę wierzył, ale jeśli nawet – to wyszło, jak zawsze. Unia Europejska, poprzez swoje instytucje, obsadzone przez zwolenników komunistycznej rewolucji, narzuca europejskim narodom prawa prowadzące do ich spoganizowania, zaś nasi Pasterze reagują na to westchnieniami bezradności w rodzaju kuriozalnego synodu.

Warto poza tym przypomnieć, że w roku 1993 wszedł w życie traktat z Maastricht, który w sposób zasadniczy zmienił formułę funkcjonowania Wspólnot Europejskich. Odszedł od formuły konfederacji, czy związku państw, ku formule federacji, czyli państwa związkowego. Nikt zatem nie może usprawiedliwiać się, że w roku 2003 nie wiedział o tym traktacie, ani – co on oznacza. Nasi Umiłowani Przywódcy, w nadziei na udział w intratnych strukturach biurokratycznych i korzyściach związanych z rozdzielaniem subwencji, przyłączyli Polską do Unii, jako państwa federalnego. Milowym krokiem na tej drodze był traktat lizboński. 13 grudnia 2007 roku Radosław Sikorski i Donald Tusk podpisali go w Lizbonie – Donald Tusk z miedzianym czołem przyznał, że podpisał go bez czytania, a Radosław Sikorski pewnie też, bo po co miałby go czytać, skoro starsi i mądrzejsi już go przeczytali? 1 kwietnia 2008 roku odbyło się w Sejmie głosowanie nad ustawą upoważniającą prezydenta Lecha Kaczyńskiego do ratyfikacji tego traktatu. Za upoważnieniem głosowali zarówno posłowie z obozu zdrady i zaprzaństwa, jak I z obozu płomiennych dzierżawców monopolu na patriotyzm. W rezultacie 10 października 2009 roku prezydent Lech Kaczyński podpisał traktat lizboński, który wszedł w życie 1 grudnia 2009 roku.

Traktat lizboński amputował Polsce ogromny kawał suwerenności, o czym właśnie boleśnie się przekonujemy.

Wprawdzie ustanawia on zasadę przekazania, stanowiącą, że Unia Europejska ma tylko takie kompetencje, jakie przekażą jej państwa członkowskie – na co powołują się polskie władze – ale ustanawia on też zasadę lojalnej współpracy, która zasadę przekazania zręcznie obchodzi. Zasada ta stanowi, że państwo członkowskie musi powstrzymać się przez każdym działaniem – a więc i niezależnym od kompetencji przekazanych Unii – które mogłoby zagrozić urzeczywistnieniu celów Unii Europejskiej. Wystarczy tedy wpisać, że praworządność, bez względu na to, co to miałoby znaczyć, jest bardzo ważnym celem UE – co nawiasem mówiąc, zostało do traktatu wpisane – by władze UE mogły pod tym pretekstem zażądać od państwa członkowskiego wszystkiego. Uzupełnieniem tej zasady jest tzw. klauzula solidarności, według której w razie zagrożenia demokracji w którymś państwie członkowskim, Unia Europejska, na jego prośbę, może udzielić mu „bratniej pomocy” dla likwidacji tych zagrożeń. Traktat nie precyzuje, kto ma taką prośbę w imieniu państwa złożyć, więc skoro są trzy władze państwowe: ustawodawcza, wykonawcza i sądownicza, to prośbę taką może złożyć każda z nich. I dopiero na tym tle lepiej rozumiemy, dlaczego Niemcy w imieniu Unii Europejskiej prowadzą przeciwko Polsce wojnę hybrydową pod pretekstem „praworządności”, dlaczego była taka zażarta batalia wokół obsadzenia przez panią Małgorzatę Gersdorf stanowiska Pierwszego Prezesa Sądu Najwyższego i dlaczego wokół Sądu Najwyższego od 2017 roku toczy się cała awantura. Gdyby prośbę o „bratnią pomoc” złożył Pierwszy Prezes SN, to pozory legalności byłyby zachowane tym bardziej, że podpisana przez prezydenta Komorowskiego w styczniu 2014 roku ustawa nr 1066, przewidująca udział formacji zbrojnych obcych państw w tłumieniu rozruchów na obszarze Rzeczypospolitej Polskiej, cały czas obowiązuje, chociaż „dobra zmiana” rządzi już 7 rok.

Jak widzimy, traktat lizboński był milowym krokiem na drodze federalizacji Unii Europejskiej, ale bynajmniej nie ostatnim. Oto w ubiegłym roku, kiedy to do umowy koalicyjnej między trzema partiami tworzącymi aktualny rząd niemiecki, wpisana została expressis verbis intencja zbudowania IV Rzeszy w postaci europejskiego państwa federalnego, Naczelnik Państwa Jarosław Kaczyński, pomstujący na IV Rzeszę i w ten sposób uwodzący swoich wyznawców patriotycznym frazesem, przeforsował w Sejmie, przy pomocy klubu parlamentarnego Lewicy – bo część posłów PiS nie chciała tego poprzeć – ustawę o ratyfikacji tzw. ustawy o zasobach własnych Unii Europejskiej, która wyposaża Komisję Europejską w dwie nowe kompetencje, których przedtem ona nie miała: w uprawnienie do zaciągania zobowiązań finansowych w imieniu całej Unii oraz uprawnienie do nakładania z własnej inicjatywy „unijnych” podatków. Jest to kolejny milowy krok na drodze budowy państwa federalnego, więc patriotyczne frazesy Naczelnika Państwa możemy spokojnie włożyć między bajki.

Wreszcie sprawa mechanizmu warunkującego, który Europejski Trybunał Sprawiedliwości przyklepał 16 lutego, odrzucając skargę Polski i Węgier na użycie go przez Niemcy za pośrednictwem instytucji UE do finansowego szantażu wobec tych dwóch państw. Wprawdzie orzeczenie TSUE w tej sprawie zostało opatrzone warunkiem, że mechanizm warunkujący, a więc – uzależnienie wypłacania funduszy unijnych od oceny stanu praworządności w danym państwie – od tego, czy niedostatki w zakresie praworządności wpływają na prawidłową gospodarkę unijnymi funduszami – ale to tylko pretekst, o czym świadczy odrzucenie również skargi węgierskiej.

Jak wyjaśnił minister spraw zagranicznych Węgier, tak naprawdę chodzi o tzw. ustawę antypedofilską, na mocy której w węgierskich szkołach zakazana jest propaganda homoseksualizmu i zmieniania płci. Z gospodarowaniem unijnymi funduszami nie ma to nic wspólnego, a jednak środki z funduszu odbudowy zostały zarówno dla Węgier, jak i dla Polski zablokowane. O co zatem chodzi w przypadku tych dwóch państw naprawdę? Naprawdę obydwa te państwa znalazły się na niemieckim celowniku dlatego, by raz na zawsze wybić im z głowy wszelkie mrzonki o „Trójmorzu”. Kiedy w lipcu 2017 roku prezydent Trump na konferencji prasowej w Warszawie powiedział, że projekt Trójmorza bardzo mu się podoba i Stany Zjednoczone będą go popierały, wywołało to w Niemczech zaniepokojenie do tego stopnia, że … zgłosiły one akces do Trójmorza! Mówiąc nawiasem, jedynym politykiem, który z tego powodu wyraził radość, był pan prezydent Andrzej Duda. Co mu się stało – nie wiem.

Chodzi o to, że projekt Trójmorza godziłby w trzy ważne interesy niemieckie. Po pierwsze – podważałby niemiecką hegemonię w Europie, co jest priorytetem niemieckiej polityki europejskiej od czasu powstania Cesarstwa Niemieckiego. Państwa Trójmorza, mając w Ameryce swego protektora, już nie musiałyby słuchać Niemiec, więc musiałyby one porzucić, a przynajmniej odłożyć ad calendas graecas marzenia o hegemonii. Po drugie – projekt Trójmorza blokowałby budowę IV Rzeszy i po trzecie – pozwoliłby na uwolnienie państw Europy Środkowej od ograniczeń nałożonych na nie przez niemiecki projekt „Mitteleuropa” z roku 1915, realizowany od roku 2004. Nic więc dziwnego, że chociaż teraz projekt Trójmorza nie jest już przez Stany Zjednoczone popierany, to Niemcy nie chcą z tego powodu znowu się denerwować. Jeśli tedy uda im się wybić Polsce i Węgrom wszelkie mrzonki o Trójmorzu z głowy, to będzie bezpiecznie, bo bez tych dwóch państw projekt Trójmorza nie ma sensu. Dlatego znajdują się one na niemieckim celowniku, a jakiś pretekst zawsze się znajdzie.

W tej chwili takim pretekstem jest „praworządność”, przy czym ocena, o co tu naprawdę chodzi, jest absolutnie dowolna. W Parlamencie Europejskim folksdojcze z Polski, uczestniczący w Volksdeusche Partei, gardłowały za wprowadzeniem mechanizmu warunkowości, ale nienawiść do Naczelnika Państwa za odsuniecie od koryta tak im padła na mózg, że gotowi byliby nawet dać się wypatroszyć, gdyby to mogło sprawić Kaczyńskiemu przykrość. Ale premier Mateusz Morawiecki w Volksdeutsche Partei nie uczestniczy, przynajmniej aktualnie, więc tym bardziej trudno zrozumieć, dlaczego w roku 2020 wyraził on zgodę na ten mechanizm, chociaż mógł tej zgody odmówić.

W rezultacie Polska została rozbrojona w obliczu starannie przygotowanego przez Niemcy szantażu finansowego, którym mogą być objęte nie tylko środki z Funduszu Odbudowy, ale i środki przewidziane w budżecie na lata 2020-2027. Próby rozmontowania tego mechanizmu przez kierowanie skarg do Trybunału Konstytucyjnego w Warszawie nie mają najmniejszego znaczenia w świetle znanego od 1964 roku orzeczenia Europejskiego Trybunału Sprawiedliwości w sprawie Flaminio Costa przeciwko E.N.E.L.. Trybunał sformułował tam zasadę pierwszeństwa prawa wspólnotowego przed prawem krajowym bez względu na rangę ustawy. Dlatego instytucje unijne przechodzą spokojnie do porządku nad orzeczeniami TK w Warszawie tym bardziej, że niemiecka piąta kolumna w Polsce nawet z ostentacją go lekceważy, nazywając go „trybunałem Julii Przyłębskiej”. Wygląda tedy na to, że strumień złota z Unii Europejskiej właśnie wysechł – chyba, że Polska wywiesi białą flagę i zdegraduje się ostatecznie do roli obdarzonego niewielkim zakresem autonomii europejskiego landu.

Stały komentarz Stanisława Michalkiewicza ukazuje się w każdym numerze tygodnika „Najwyższy Czas!”.

Nadchodzi Dziadek Mróz

No i jak tu nie przyznać racji Ojcu Narodów, Chorążemu Pokoju, Klasykowi Demokracji Józefowi Stalinowi, że w miarę rozwoju socjalizmu nasila się walka klasowa?

Socjalizm rozwija się w najlepsze, to znaczy – rewolucja komunistyczna w pełnym natarciu przewala się przez Amerykę Północną i Europę, a ściślej – tę część, w której chcieliśmy schronić się przed komunizmem. Właśnie w Niemczech, które – jak to  wreszcie zauważył nawet sam Naczelnik Państwa – pod zmyłkową nazwą “Unii Europejskiej”, budują IV Rzeszę, tamtejsze gangi polityczne dogadały się co do rządu. Socjaldemokraci, czyli Czerwoni, spiknęli się z Zielonymi. Połączenie czerwonego z zielonym daje kolor brunatny, co w Niemczech może wzbudzać rozmaite wzruszające rezonanse.  Ciekawe, czy kiedy w roku 2003 Naczelnik Państwa, który wtedy jeszcze Naczelnikiem Państwa nie był, wiedział, że stręcząc Polakom Anschluss, stręczy nam IV Rzeszę, czy jeszcze nie wiedział? Jeśli wiedział, no to niedobrze, bo to znaczy, że jego płomienny patriotyzm można włożyć między bajki, a jeśli nie wiedział, to też niedobrze, bo to znaczy, że był mało spostrzegawczy. Budowa IV Rzeszy bowiem została oficjalnie przesądzona w roku 1993, kiedy to wszedł w życie traktat z Maastricht, który zmienił funkcjonowanie wspólnot europejskich z formuły konfederacji, czyli związku państw, na formułę federacji, czyli europejskiego państwa związkowego, a więc IV Rzeszy – bo niby czego

Mniejsza jednak o Naczelnika Państwa, który – jak się okazuje – uczy się bardzo powoli, skoro zorientowanie się, że razem z Donaldem Tuskiem i innymi folksdojczami, wpakował Polskę do IV Rzeszy, zajęło mu prawie 20 lat. Mówi się: trudno, ale przecież nie chodzi o roztrząsanie przymiotów Naczelnika Państwa, tylko o rewolucję komunistyczną, która przewala się przez zachodnią część Europy, wykorzystując w tym celu instytucje “Unii Europejskiej”. Nawiasem mówiąc, Adolf Hitler też był socjalistą rewolucjonistą i za takiego się uważał, podobnie jak Ojciec Narodów Józef Stalin, którego w swoim czasie pod niebiosa wychwalali sowieccy kolaboranci, między innymi – antenaci pana red. Adama Michnika. Przypominam o tym nie po to, by komuś dokuczyć, bo wyobrażam sobie, jak pan red. Michnik musi cierpieć w skrytości, że jest potomkiem sowieckich kolaborantów i że ta okoliczność może utrudnić w przyszłości jego kanonizację. Jakieś starania zostały już chyba podjęte, bo  pan Bogdan Białek, przewodniczący stowarzyszeniu im. Jana Karskiego, właśnie odkrył, gdzie leży Prawda. Otóż Prawda leży tam, gdzie stoi pan red. Adam Michnik. Jak pan redaktor się przemieszcza, to i Prawda się przemieszcza i wskutek tego, raz leży tu, a innym razem – zupełnie gdzie indziej, zgodnie z nieubłaganymi prawami dialektyki marksistowskiej.  Jestem pewien, że  nasilające się ostatnio na łamach żydowskiej gazety dla Polaków oskarżenia narodu polskiego o kolaborację z Hitlerem są z tą obawą co do kanonizacji jakoś związane, bo jeśli Polacy kolaborowaliby z Hitlerem, to żaden z nich nie ośmieliłby się nieubłaganym palcem wytykać rodzinie pana red. Michnika kolaboracji ze Stalinem.

Wracając tedy do rewolucji to wypada podkreślić, że zarówno Adolf Hitler, jak i Józef Stalin, pragnęli lepszego świata, nie dla siebie oczywiście, tylko dla Ludzkości, z tym, że jeden wykombinował sobie, że świat zmieni się na lepszy, gdy usunie się z niego niewłaściwe rasy, podczas gdy drugi – że świat będzie lepszy, gdy usunie się z niego niewłaściwe klasy.  Jak się okazuje, aż tak wielkiej różnicy między nimi nie było, bo co zasady, to się przecież ze sobą zgadzali. Nie ma też wielkiej różnicy między likwidowaniem niewłaściwych ras i likwidowaniem niewłaściwych klas. I w jednym i w drugim przypadku trzeba używać dołów z wapnem, w których, zwłaszcza po pewnym czasie, jednych od drugich odróżnić niepodobna.

Okazało się jednak, że rewolucję komunistyczną można robić też innymi metodami, no i właśnie na obecnym etapie te metody są w powszechnym użyciu. Chodzi nie tylko o to, że rasa uważana wcześnie za niewłaściwą, okazała się tą najwłaściwszą, na którą nikomu nie wolno podnieść ręki, bo albo mu ta rękach uschnie, albo zostanie odrąbana. Chodzi również o to, żeby zapanowała Równość, żeby nikt nie czuł się wykluczony, ani stygmatyzowany. Kiedy zapanuje Równość, wszyscy będą szczęśliwi, a jak wszyscy będą szczęśliwi, to i świat stanie się lepszy, no bo jakże inaczej? Wprawdzie poeta powiada, że “by mogła zapanować Równość, trzeba wpierw wszystkich wdeptać w gówno”, ale – po pierwsze – nie ma takich ofiar, których nie można by poświęcić dla naprawienia świata, a po drugie – niekoniecznie “wszystkich”, bo tylko nienawistników. A kto jest nienawistnikiem? Odpowiedź jest prosta, jak budowa cepa: ten, kto się z nami nie zgadza. Toteż nienawistnicy są potencjalnie przeznaczeni do dołów z wapnem, ale na tym etapie jeszcze się ich tylko “potępia”, podobnie jak obywateli niezaszczepionych. Jeśli jednak epidemia jeszcze trochę potrwa, to pewnie się okaże, że ci niezaszczepieni nie tylko, zgodnie z uprzednimi ustaleniami, będą musieli posłusznie powymierać, ale w dodatku nie zostaną wpuszczeni do Królestwa Niebieskiego, gdzie też wprowadzone zostaną stosowne certyfikaty. Już na tym przykładzie widać, że walka klasowa jak najbardziej się nasila, a tylko ofiary się zmieniają.

Nie tylko zresztą ofiary. Każda rewolucja, a komunistyczna w szczególności, poza ofiarami ma też bohaterów. Z okazji epidemii, na bohaterów wyrastają także obywatele zaszczepieni, ale przecież nie są oni ani jedyni, ani nawet najważniejsi. Rewolucja bowiem – a komunistyczna pod tym względem nie różni się od wszystkich innych – wytwarza własną szlachtę. Narodowy socjalista Adolf Hitler upatrywał kandydatów na szlachtę w “nordykach”, a z kolei Józef Stalin – w człowiekach sowieckich, którzy spenetrowali nieubłagane prawa dziejowe i z tego tytułu powinni spełniać przewodnią rolę.

Na obecnym etapie rolę takiej awangardy przyznaje się “kobietom”, które chętnie się takim łechtaczkom poddają, ale przede wszystkim – sodomitom. Jak zapowiedział pretendujący do stanowiska amerykańskiego ambasadora w Warszawie pan Brzeziński, “gdy tylko w Polsce obejmę władzę”, będzie nieustanie naciskał na tubylczy rząd by przestał sprzeciwiać się sodomitom. Najwyraźniej sodomici, obok “kobiet” zostali na obecnym etapie upatrzeni na  awangardę – a potem oczywiście się zobaczy. Zaczyna się to rozmaicie przekładać na sprawy obyczajowe i doszło do tego, że pewna maltańska durnica, którą Nasza Złota Pani wystrugała z banana na komisarza UE, zaproponowała zaprzestanie nazywania nadchodzących świąt, świętami Bożego Narodzenia. Tak samo było w Sowietach, gdzie obchodziło się Dziadka Mroza. Czegóż chcieć więcej?

Stanisław Michalkiewicz https://www.magnapolonia.org/nadchodzi-dziadek-mroz/