Pierwsi próbowali powstrzymać czerwoną Bestię. Zapomniani polscy bohaterowie.

Andrzej Solak https://pch24.pl/pierwsi-probowali-powstrzymac-czerwona-bestie-zapomnieni-polscy-bohaterowie/

W dalekiej Ojczyźnie niektóre miasta właśnie zdołały się wyzwolić spod zaborczej władzy; we Lwowie padły pierwsze strzały wojny polsko-ukraińskiej. Zaś u stóp Uralu żołnierze polscy prowadzili swoją walkę z bolszewizmem, która już niedługo stanie się sprawą wszystkich naszych patriotów. Poświęcenie i bohaterstwo żołnierzy polskich w Baszkirii zasługują na wieczną pamięć, choć  w istocie pamięta o nich mało kto.

Misja w Ufie

Na wiosnę 1918 roku w Rosji i na Ukrainie niemieckie i austriackie wojska okupacyjne rozbroiły trzy Korpusy Polskie, będące wówczas największą naszą siłą zbrojną. Jednakże emisariusze generała Józefa Hallera nie ustawali w pracach nad powołaniem nowych formacji wojskowych.

Zrazu nowym ośrodkiem koncentracji ochotników był kontrolowany przez Ententę Murmańsk. Wkrótce jednak, na żądanie ambasady niemieckiej w Moskwie, bolszewicy zablokowali drogi wiodące na północ, wyłapując i mordując ochotników. Dlatego polski wydział mobilizacyjny, działający konspiracyjnie w Moskwie, postanowił skierować wysiłek swych prac do wschodniej Rosji, w szczególności na Syberię. Liczbę Polaków przebywających na niezmierzonych obszarach Sybiru i rosyjskiego Dalekiego Wschodu szacowano na blisko pół miliona. Stanowiło to sporą grupę rekrutacyjną dla formującego się wojska.

Na wschód skierowano misję, w skład której wchodzili: major Walerian Czuma (weteran II Brygady Legionów i II Korpusu Polskiego), kapitan Romuald Wolikowski (były dowborczyk), porucznik Edward Dojan-Surówka (dawniej oficer I Brygady Legionów), wszyscy zaopatrzeni w pełnomocnictwa i listy. Wkrótce misja znalazła się w Baszkirii, krainie położonej na Przeduralu i na zachodnich zboczach Uralu Południowego. Działania były ułatwione, bo okolice kontrolowały rosyjskie „białe”, to jest antybolszewickie wojska, nad którymi sprawował komendę generał Siergiej Wojciechowski, wywodzący się z polskiej rodziny szlacheckiej z Witebska. To tutaj, w Ufie, najważniejszym ośrodku miejskim regionu, miały powstać zalążki wielkiej jednostki, słynnej w przyszłości Dywizji Syberyjskiej.

Polskie boje w Baszkirii

W lipcu 1918 roku w Ufie Polacy sformowali cztery kompanie piechoty. Już 20 lipca żołnierzy wysłano przeciw bandom bolszewickim pałętającym się po okolicy.

W sierpniu w potyczce pod wsią Askanysz poległ strzelec Michał Hafko – pierwsza ofiara z długiej listy. Polak został pochowany uroczyście, a w pogrzebie tłumnie uczestniczyła ludność rosyjska i baszkirska. Nad świeżą mogiłą towarzysze broni odśpiewali strofę:

Śpij, Kolego, w zimnym grobie,

Niech się Polska przyśni Tobie.
Polski ośrodek w Ufie rozwijał się prężnie. Wkrótce przystąpiono do formowania pułku piechoty, także pododdziałów ułanów i artylerii. Oprócz służby we własnych oddziałach, na mocy porozumienia z „białymi” Rosjanami, Polacy często wstępowali w szeregi miejscowych formacjach antybolszewickich jako instruktorzy bądź nawet obejmowali nad nimi komendę, jak kapitan Franciszek Dindorf-Ankowicz dowodzący rosyjsko-baszkirskim oddziałem w sile 700 żołnierzy.

Tymczasem na jesieni ofensywa regularnych jednostek Armii Czerwonej zagroziła regionowi. Położenie „białych” stało się krytyczne. W tej sytuacji generał Wojciechowski sięgnął po ostatnie rezerwy – oddziały polskie. Na front wydelegowano 1. pułk strzelców im. Tadeusza Kościuszki, dowodzony przez podpułkownika Kazimierza Rumszę. Pułk tworzyły trzy bataliony piechoty, batalion ckm, kompania zwiadowcza, kompania łączności, pluton techniczny, oddział sztabowy. Ponadto przydzielono doń szwadron ułanów i baterię artylerii. Ogółem Rumsza dowodził blisko 1300 ludźmi. Jeśli uwzględnić przysłane później uzupełnienia, przez jego oddział przewinęło się ogółem 104 oficerów i 1728 żołnierzy.

Czarne gwoździe

Polacy mieli to szczęście, że trafili do Grupy Symbirskiej „białych”, pod rozkazy Władimira Oskarowicza Kappela.

Kappel, wtedy jeszcze pułkownik, w niedalekiej przyszłości jeden z najwybitniejszych generałów Białej Armii, był błyskotliwym dowódcą, profesjonalnym i zarazem nieugiętym. Podejmował się najbardziej ryzykownych zadań, odnosząc zwycięstwa nawet tam, gdzie inni już opuścili ręce. Był przy tym zwyczajnie ludzki, po ojcowsku troszczący się o powierzonych żołnierzy, humanitarny także wobec pojmanych jeńców (co w kraju ogarniętym amokiem wojny domowej nie było częste). Szanowali go nawet dowódcy wojskowi wroga, starannie ukrywający owo uczucie przed politrukami dyszącymi odgórnie zleconą nienawiścią.

Władimir pojmował wojnę z bolszewizmem jako krucjatę, walkę w obronie cywilizacji chrześcijańskiej. To o takich jak on Marina Cwietajewa pisała:

Białogwardziści! Czarne gwoździe

W żebra Antychrysta.

W rzeczy samej odezwy tego dowódcy przepojone były treściami religijnymi. Swoich żołnierzy pouczał: „Do służby Ojczyźnie jesteś naznaczony palcem Bożym. Idź więc z podniesioną głową i otwartą duszą, z krzyżem w sercu i karabinem w dłoniach, po ciernistej ścieżce Krzyża, która dla Ciebie może zakończyć się tylko na dwa sposoby: albo chwalebną śmiercią na polu bitwy, albo życiem w niewysłowionej radości, w świętym szczęściu […]”.

Sowiecka propaganda przez dziesięciolecia zohydzała postać Kappela. Dopiero w roku 2008 reżyser Andriej Krawczuk oddał mu sprawiedliwość w filmie „Admirał”. O ile sam film bywa oceniany rozmaicie, jest w nim przepotężna sekwencja, bodaj jedna z najlepszych w dziejach kina batalistycznego. Oto w śniegach Syberii bolszewicy osaczają oddziały „białych”, całkowicie już pozbawione amunicji. Dowódcy są bezradni, czują nadchodzącą klęskę. I wtedy przed szeregiem żołnierzy staje Kappel. Jego przemówienie odtworzono z dokumentów źródłowych:

– Panowie oficerowie, żołnierze… Bracia! Nabojów nie mamy i czort z nimi! Z nami Bóg! A z Bogiem i modlitwą biliśmy wroga i bić będziemy! Nad wszystkim jest wola Boża. Jeśli jest nam sądzone zginąć – to zginiemy z honorem. […] Za Wiarę, za Ojczyznę – bagnet na broń! Naprzód!

Potem następuje przerażająca, choć zarazem wzniosła i porywająca scena ataku na bagnety, gdy karnym szeregom maszerującym w czeluść śmierci podążająca wraz z nimi orkiestra gra „Pożegnanie Słowianki” (co również ma głęboki religijny podtekst – współcześnie jedną z najpopularniejszych wersji tekstu tego utworu rozpoczyna wers: „Powstań za Wiarę, rosyjska ziemio!”).

Taki właśnie był Kappel. Przy tym wszystkim darzył on żarliwym afektem nację polską, którą uważał za wzór cnót rycerskich. „To wspaniały naród!”  – zwierzał się małżonce jeszcze w czasach Wielkiej Wojny.

Kampania ufijska

Oddział Rumszy trafił na front w dniu Wszystkich Świętych, 1 listopada 1918 roku.

W dalekiej Ojczyźnie niektóre miasta właśnie zdołały się wyzwolić spod zaborczej władzy; we Lwowie padły pierwsze strzały wojny polsko-ukraińskiej. Zaś u stóp Uralu żołnierze polscy prowadzili swoją walkę z bolszewizmem, która już niedługo stanie się sprawą wszystkich naszych patriotów.

Na froncie ufijskim taktykę obu stron cechowała wielka manewrowość, z wykorzystaniem wierzchowców, konnych wozów i sań. Przeciwnikiem była również sroga zima – walki i przemarsze odbywały się wśród 40-stopniowych mrozów! Nie był to łatwy bój także z innych powodów. W szeregach bolszewików rychło odkryto obecność Polaków, marzących o rewolucji światowej. 7 listopada we wsi Tumady-Baszewa oddział Rumszy stoczył zwycięski bój z Mazowieckim Pułkiem Ułanów, sformowanym z polskich sympatyków leninizmu-trockizmu. W bratobójczej walce rozproszono „czerwonych” rodaków, zdobyto pułkową kancelarię, tabor i trzy kulomioty.

Potem przyszły kolejne wiktorie – pod Sardykami, Aleksandrowką, Nikołajewką, Ikberetiewą, Bajrakami, Znamienką… Przy zdobywaniu Belebeja Polacy zadali wrogowi (by zacytować Kappela) „junacki i śmiały cios”. Szczególną chwałę przyniosła im bitwa pod Konstantynówką, gdzie 3000 polskich i rosyjskich antykomunistów stanęło naprzeciw dwunastotysięcznej dywizji bolszewickiej, zmuszając ją do odwrotu.

Oddział Rumszy pozostawał w akcji przez 54 dni, do Wigilii Bożego Narodzenia. Potem wycofano go z frontu, do miejsc dyslokacji innych polskich jednostek. Dzięki doskonałemu dowodzeniu straty były umiarkowane – 155 zabitych i rannych w walce oraz 272 z odmrożeniami. Talenty dowódcze Rumszy i postawa jego żołnierzy zostały w pełni docenione przez Kappela. Przewagi polskiego oddziału uhonorowano w oficjalnym rozkazie, będącym entuzjastyczną pochwałą bojową:

„Bracia Polacy, dzielni towarzysze broni! […] Owiani wspólną ideą walki za sponiewierane ideały honoru i wolności, za niepodległość i wielkość Waszej pięknej Ojczyzny, Wy, bohaterscy Bracia Polacy, weszliście w nasze szeregi, by obopólnym wysiłkiem prowadzić walkę z wrogiem Niemcem i jego sprzymierzeńcem bolszewikiem. […] Boje Wasze […] – wszystko to złote zgłoski w historii Waszego młodego pułku, tworzącego jedno z ogniw odradzającej się silnej armii polskiej, sławy i dumy pięknej Polski. […]

Z głębokim współczuciem przychodzi wspomnieć o stratach, poniesionych przez Was w tych bojach. Najlepsi synowie Waszej Ojczyzny położyli życie swoje, przelali krew swoją za chwałę i świetlane jutro pięknej Polski. Pokój im i sława, skromni bohaterzy Wielkiej Polski!

Uważam za swój święty obowiązek wyrazić Wam, żołnierze polscy, mój zachwyt i podziękę za Waszą mężną działalność bojową, w której tak dokładnie wykazaliście swoją moc ducha, woli, poczucia obowiązku i rycerskiej odwagi”.

Polscy weterani wspominali serdecznie tego „rycerza bez skazy”, chociaż przecie sami wywodzili się z narodu uciemiężonego m.in. przez Rosję; choć to właśnie w szeregach ich formacji byli ludzie, którzy osobiście posmakowali narzędzi carskiego ucisku. Niektórzy próbowali zracjonalizować ów afekt, przypisując Kappelowi polskie pochodzenie (jego dalecy przodkowie byli imigrantami, tyle, że ze… Szwecji), albo przedstawiając go jako „postępowego” republikanina, liberała czy nawet socjalistę (on zaś, ku utrapieniu osób lubiących szufladkować bliźnich, był zagorzałym monarchistą). Żołnierz-sybirak Stefan Wojstomski pisał o tym niezwykłym człowieku: „Kappel nie był generałem zaborczej i gnębicielskiej Rosji, lecz szlachetnym Rosjaninem, politycznym przyjacielem Polaków i towarzyszem broni, uznającym bez zastrzeżeń niepodległość Polski […] Należał do tego rzadkiego typu Rosjan, rozumiejących krzywdę wyrządzoną przez Rosję Polakom i dążących do przyjaźni z nową Polską, przez wyrównanie krzywd jej uczynionych”.

Odyseje i anabazy

Wkrótce po powrocie z frontu pułkownik Rumsza otrzymał nowy przydział – objęcie dowództwa nad formowaną właśnie wielką jednostką.

W styczniu 1919 roku powołano 5. Dywizję Strzelców Polskich, powszechnie zwaną też Dywizją Syberyjską. Stanowiła ona integralną część Armii Polskiej generała Józefa Hallera (wraz z 1., 2. i 3. Dywizjami we Francji oraz 4. Dywizją gen. Lucjana Żeligowskiego na Kubaniu). Zgłosiło się do niej kilkanaście tysięcy ochotników. Po rocznej, pełnej znoju służbie w niezwykle trudnych warunkach, podczas koszmarnego zimowego odwrotu „białych” wojsk admirała Kołczaka i Ententy, Dywizja została osaczona przez bolszewików na stacji Klukwiennaja na wschód od Krasnojarska. Rumsza chciał wydać wrogowi bitwę, ale będący jego zwierzchnikiem pułkownik Czuma nakazał kapitulację. Większość żołnierzy wybrała niewolę, która okaże się straszna.

Rumsza nie podporządkował się rozkazowi przełożonego. Wraz ze swymi zwolennikami ruszył ku odległej granicy chińskiej. Przedzierali się przez płonący kraj, niewielkimi oddziałami bądź pojedynczo. Zgodnie z wezwaniem Rumszy, kierowali się na Harbin, gdzie wyznaczono miejsce koncentracji. Po trwającej dwa miesiące odysei na mandżurskiej ziemi zgromadziło się półtora tysiąca rozbitków. Znaleźli tu wsparcie ze strony miejscowych organizacji polonijnych. Dzięki staraniom aktywnej na Dalekim Wschodzie Polskiej Misji Wojskowej zorganizowano morski transport do Polski. Żołnierze-tułacze przybyli na ojczystą ziemię latem 1920 roku – w samą porę, by stanąć na szańcach Rzeczypospolitej, w obliczu zbliżającej się bolszewickiej nawały.

***

Ów daleki marsz żołnierzy Rumszy był fragmentem gigantycznej, syberyjskiej wędrówki ludów, uchodzących przed nadciągającymi barbarzyńcami po załamaniu się oporu Białej Armii. Najsłynniejszym elementem tego exodusu stał się Wielki Syberyjski Marsz Lodowy – odwrót białogwardzistów dowodzonych przez znanego nam już generała Władimira Kappela. Ów niezłomny do końca wódz skupił wokół siebie resztki rozbitych oddziałów i wraz z nieprzebranymi tłumami cywilnych uchodźców ruszył na wschód, w stronę odległej o ponad 2000 kilometrów zabajkalskiej Czyty.

Szli w warunkach straszliwej syberyjskiej zimy, przy 40-stopniowych mrozach. Posuwali się pieszo, konno lub na saniach, przez dzikie pustkowia, tajgę i stepy, forsując zamarznięte rzeki, przechodząc przez skute lodem jezioro Bajkał, stale tocząc walki z bolszewickim pościgiem. Był to marsz śmierci. Uchodzący masowo ginęli od zimna, głodu i chorób, zabijały ich dzikie zwierzęta i równie dzicy ludzie. Jednak topniejące kolumny stale posuwały się naprzód, gnane żelazną wolą swego wodza.

Władimir Kappel szedł w tym tłumie niczym Mojżesz na czele swego ludu, uchodzącego przed niewolą. Już wtedy śpiewano o nim pieśni. Niósł pomoc słabym, zagrzewał do wytrwałości, wlewał w serca otuchę. W końcu i jego czas się dopełnił. Najpierw doznał odmrożenia obu nóg, co wymusiło konieczność ich amputacji. Potem dopadło go rozległe zapalenie płuc. 26 stycznia 1920 roku, w pobliżu Niżnieudińska w gubernii irkuckiej, oddał ducha. Wierni żołnierze nieśli jego zwłoki, aby uchronić je przed profanacją.

***

Wedle ówczesnych meldunków Ententy, wśród dziesiątków tysięcy uczestników Wielkiego Syberyjskiego Marszu Lodowego miało się znaleźć od 2000 do 4000 Polaków. Z całą pewnością ów epicki zryw posiadał bardzo ważny polski epizod. Po śmierci Kappela, zgodnie z jego wolą, dowództwo nad uciekinierami objął generał Siergiej Wojciechowski – ten sam, który patronował naszemu wojsku w Ufie. Nowy dowódca po pięciu tygodniach morderczej wędrówki zdołał doprowadzić do miejsc schronienia kilkanaście tysięcy uciekinierów. Niemal wszyscy ocaleli zostali natychmiast umieszczeni na oddziałach zakaźnych szpitali Czyty i Wierchnieudińska, z rozpoznaniem tyfusu.

Generał Wojciechowski uszedł cało z Rosji. Osiadł w Czechosłowacji, która zaoferowała mu generalski etat w jej armii. W 1939 roku usunięto go z wojska za chęć walki zbrojnej z Niemcami. Następnie zaangażował się w działalność ruchu oporu. Bolszewicy nie zapomnieli o nim. W maju roku 1945 został aresztowany w Pradze i deportowany do syberyjskich łagrów. Zmarł z wycieńczenia sześć lat później, w obwodzie irkuckim, na ziemi, którą kiedyś próbował uratować przed bolszewizmem.

Całun

Żołnierze Rumszy byli świadkami początków kataklizmu, który potem przeorał krwawymi bruzdami niemal cały świat. Spod pióra rosyjskiej poetki Mariny Cwietajewej wyszły strofy, mogące stanowić epitafium dla ludzi, którzy jako pierwsi próbowali powstrzymać czerwoną Bestię:

Sztandar haftowany krzyżami zmienił się w całun.

Pozostanie po was pamięć, biali rycerze.

I żaden z was, synkowie, już nie powróci.

Pułki wasze dziś wiedzie Bogurodzica.

Owa pamięć o rycerzach była niczym iskierki światła we wszechobecnym mroku. Można to podsumować słowami, jakie polski Sybirak dedykował Władimirowi Kappelowi: „Imiona szlachetnych są nieśmiertelne”.