Sędziowie przechodzą do Amerykanów. [niezawiśli… md]

Stanisław Michalkiewicz „Najwyższy Czas!”  •  13 września 2022 http://michalkiewicz.pl/tekst.php?tekst=5245

A to ci dopiero siurpryza! W walce, jaką Niemcy, przy pomocy Volksdeutsche Partei, z którą kolaborują niezawiśli sędziowie zrzeszeni w dwóch partiach politycznych: „Iniuria” i „Themis”, zanosi się na przełom. Nie chodzi oczywiście o żadną praworządność, bo to tylko pretekst, przy pomocy którego Niemcy pragną spacyfikować Polskę na drodze budowy IV Rzeszy, tylko o prawdopodobną zmianę protektora. Ale incipiam. Przypominam, że walka o praworządność w Polsce rozpoczęła się od marca 2017 roku, po fiasku „ciamajdanu”, który był kulminacyjnym momentem w walce „o demokrację”. 7 lutego 2017 roku gospodarską wizytę w Warszawie złożyła Nasza Złota Pani, która porozmawiała z kim tam trzeba i na tej podstawie, a także – jak przypuszczam – ocenach przeprowadzonych przez BND – doszła do wniosku, że nie ma co zawracać sobie głowy „demokracją” i szlajać się po ulicach z niedorżniętymi ubekami i ich konfidentami, tylko za rogi trzeba chwycić byka praworządności, a wtedy na pierwszą linię frontu będzie można rzucić niezawisłych sędziów, zaniepokojonych rządowymi zamiarami ustanowienia nad nimi batoga. Bo niezawiśli sędziowie po transformacji ustrojowej wyemancypowali się z jakiejkolwiek zależności od konstytucyjnych organów państwa, chociaż oczywiście zależności służbowe w ramach tajnej współpracy z bezpieką, które w „wolnej Polsce” rozwinęły się jeszcze bardziej między innymi dzięki „operacji Temida”, w ramach której ABW werbowała w środowisku sędziowskim nowy narybek agentury. Toteż perspektywa ustanowienia nad nimi batoga, którym rząd „dobrej zmiany” w postaci Izby Dyscyplinarnej Sądu Najwyższego by wymachiwał, psując w ten sposób wszelką przyjemność z oddawania się miłej korupcji, była nie do zniesienia. W tej sytuacji podjęcie kolaboracji z Volksdeutsche Partei stało się oczywistą oczywistością tym bardziej, że nieprzejednany wróg rządu „dobrej zmiany” w osobie Donalda Tuska, był na każde skinienie Naszej Złotej Pani, która sobie w nim szczególnie upodobała. Na tym została ufundowana strategia „ulica i zagranica”, a w ramach tej strategii niezawiśli sędziowie z obydwu wymienionych partii, zyskali w swojej walce o całkowitą bezkarność punkt oparcia w postaci instytucji Unii Europejskiej, przede wszystkim – Europejskiego Trybunału Sprawiedliwości.

I wydawało się, że dla tej kolaboracji z Volksdeutsche Partei pod kierownictwem Donalda Tuska nie ma alternatywy. Jednak w czerwcu ubiegłego roku przybył do Europy amerykański prezydent Józio Biden, który nie tylko dwukrotnie rozmawiał z Putinem, ale również raz – z Naszą Złotą Panią. Co powiedział Putinowi i co powiedział Naszej Złotej Pani – wiele bym dał za to, by się tego dowiedzieć, bo po tych rozmowach wydarzenia nabrały przyspieszenia. Putin najwyraźniej zdecydował się na stworzenie na Ukrainie faktów dokonanych w postaci „demilitaryzacji” tego państwa, to znaczy – wybicia mu z głowy udziału w NATO, a z kolei Nasza Złota Pani posłała na ojczyzny łono Donalda Tuska z misją objęcia stanowiska premiera po szczęśliwym wymiksowaniu znienawidzonego Naczelnika Państwa. Lecz – jak mówi poeta – „tymczasem na mieście inne były już treście”. Długotrwała nieobecność w Polsce Donalda Tuska sprawiła, że ożywiły się ambicje działaczy Volsdeutsche Partei drobniejszego płazu. Nie mówię o Wielce Czcigodnym pośle Pupce, bo na niego nikt by chyba nie postawił ze względów – jakby to ujął Kukuniek – „fizjologicznych i innych”, tylko o jegomościu, którego uważam za zarozumiałego blagiera, czyli panu Rafale Trzaskowskim. Tupetu mu nie brakuje, podobnie jak ambicji, którą podbiło mu uzyskanie w wyborach prezydenckich prawie 49 procent głosów. Jest jednak w jego sytuacji jeden poważny plus ujemny. Otóż Nasza Złota Pani, podobnie jak Nasz Złoty Pan i Nasza Pani Złociutka, czyli madame Urszula von der Layen, upodobali sobie w Donaldu Tusku, a nie w Rafale Trzaskowskim i tylko jego widzą na najwyższych stanowiskach w naszym bantustanie. Dlatego pan Rafał Trzaskowski, wzorem Archimedesa, musiał znaleźć sobie jakiś inny punkt oparcia, by zrównoważyć polityczny ciężar gatunkowy Donalda Tuska.

A cóż może zrównoważyć ciężar gatunkowy Donalda Tuska, gdzie szukać punktu oparcia dla dźwigni, przy pomocy której można by tego dokonać? Nietrudno się domyślić, toteż Rafał Trzaskowski w maju br. poleciał do Ameryki za pieniądze Uniwersydtetu Yale – chociaż nie było na nich napisane, skąd pochodzą naprawdę, no i odbył tam rozmowy z rozmaitymi osobistościami, między innymi – a może nawet przede wszystkim – z przedstawicielem Światowego Kongresu Żydów Ronaldem Lauderem. Czego mógł chcieć chciał od Rafała Trzaskowskiego Ronald Lauder – nietrudno się domyślić, skoro Światowy Kongres Żydów od 1996 roku stoi na nieprzejednanym stanowisku, by z Polski ściągnąć ile się da pod pretekstem zadośćuczynienia tak zwanym „roszczeniom”, a obecnie, tj. od 2018 roku, może użyć do tego celu rządu Stanów Zjednoczonych, który wskutek ustawy nr 447 zobowiązał się do dopilnowania, by Polska tym „roszczeniom” zadośćuczyniła.

Wojna na Ukrainie, w ramach której Polska nie pozwala nikomu się wyprzedzić, jako wzorowy ormowiec USA sprawia, że na razie nie trzeba o tym głośno mówić, ale wiadomo, że w Światowym Kongresie Żydów wszyscy mają to w tyle głowy cały czas. W tej sytuacji możemy, a nawet powinniśmy postawić pytanie, co Rafał Trzaskowski powiedział Ronaldowi Lauderowi, czy też Alexandrowi Sorosowi, przewodniczącemu Fundacji Open Society i synowi starego grandziarza? Coś chyba musiał jednemu i drugiemu powiedzieć, coś musiał im obiecać, skoro poleciał do Ameryki, by znaleźć punkt oparcia dla dźwigni, przy pomocy której mógłby zrównoważyć ciężar gatunkowy Donalda Tuska?

I wygląda na to, że dźwignia zaczyna działać. Donald Tusk wprawdzie szlaja się po Polsce i prawi duby smalone, jak to będzie nosił na rękach sodomczyków, ale jednocześnie żydowska telewizja dla Polaków, czyli TVN robi mu psikusa, puszczając bez jego wiedzy konfidencjonalną deklarację, że perspektywa ponownego zasiadania w polskim Sejmie jest dla niego „upiorna”. Z kolei Rafał Trzaskowski nie zaprasza na Campus Polska Przyszłości Donalda Tuska, tylko ambasadora USA w Warszawie Marka Brzezińskiego, który swoją obecnością Campus „zaszczyca” oraz Szymona Hołownię, którego impresariem w Polsce jest pan Michał Kobosko – ongiś członek wpływowego waszyngtońskiego think-tanku: Rady Atlantyckiej, w której są i bezpieczniacy amerykańscy i wojskowi i goldmany-sachsy. Na Campusie umizgują się do Rafała Trzaskowskiego rozmaici arywiści, np. pani „Basia” – górnym węchem przeczuwając, że skoro już jest tam Brzeziński, to może warto postawić na niego?

Ale arywiści to jeszcze nic. Znacznie większy ciężar gatunkowy ma pielgrzymka, z jaką po tym wszystkim przybyła do JE ambasadora USA w Warszawie, Marka Brzezińskiego delegacja niezawisłych sędziów, reprezentująca obydwie sędziowskie partie opozycyjne; „Iniuria” i „Themis”. Co tam mu naskarżyli – tego też możemy się domyślić. Były minister spraw zagranicznych Witold Waszczykowski zapytał w związku z tym retorycznie ambasadora, czy on też chce obalić polski rząd, jak pragną tego niezawiśli sędziowie.

Obawiam się, że Witold Waszczykowski się myli. Ambasador Brzeziński nie chce obalać polskiego rządu, tylko najwyżej ustanowić następny, bez Donalda Tuska, który jest za bardzo proniemiecki, był użyteczny dla Amerykanów, którzy i wobec Niemiec i wobec naszego, bantustanu mają swoje widoki i pomysły. Niezawiśli sędziowie też nie chcą obalać rządu, tylko chcieli powiedzieć panu ambasadorowi, że tak, jak dotąd wysługiwali się politycznie Niemcom, to teraz mogą wysługiwać się Amerykanom, byle rząd, jaki USA zamierzają tutaj ustanowić, zapewnił im bezkarność.

Stały komentarz Stanisława Michalkiewicza ukazuje się w każdym numerze tygodnika „Najwyższy Czas!”.