Meandry “chrześcijańskiego syjonizmu”.

Meandry chrześcijańskiego syjonizmu

pch24/meandry-chrzescijanskiego-syjonizmu

Chrześcijański syjonizm to jeden z najsilniejszych nurtów wspierających państwo Izrael. Jego wpływ wykracza poza religię i obejmuje sferę polityczną, szczególnie w Stanach Zjednoczonych. Warto przyjrzeć się temu nurtowi religijno-politycznemu, by lepiej zrozumieć realia amerykańskiej i światowej polityki.

Chrześcijański syjonizm rozkwitł na glebie protestantyzmu. Jego praprzyczyną jest rejudaizacja chrześcijaństwa następująca wskutek reformacji. Wraz z nią doszło bowiem do odejścia od kultu katolickich świętych i skupienia się wyłącznie na Biblii. Z objętościowego punktu widzenia najwięcej miejsca zajmuje w niej Stary Testament. Rejudaizacja wiązała się niekiedy ze wzrostem zainteresowania starożytnymi Izraelitami, za których potomków uznano nowożytnych Żydów.

Pierwsi protestanci niekoniecznie byli jednak filosemitami. Na przykład Marcin Luter słynął z antyżydowskich wystąpień. Niemniej stopniowo ulegało to zmianie. Na kanwie protestanckiego filosemityzmu narodził się także syjonizm. Po kilku stuleciach, w 1878 roku podczas Biblijnej Konferencji w Niagara-on-the-lake ustanowiono złożoną z 14 punktów proklamację tego stanowiska. Jeden z nich głosił, że „Pan Jezus przyjdzie osobiście by ustanowić erę milenium, gdy Izrael będzie ustanowiony na swej własnej ziemi, a cały świat będzie pełen wiedzy Pańskiej”.

Również Ezra Stiles, XIX-wieczny prezydent Uniwersytetu Yale, wzywał do powrotu Żydów do ich ojczyzny. Podobne pragnienie wygłaszał Asa McFarland, prezbiterianin.  Chrześcijańskich syjonistów w świecie anglosaskim nie brakowało także na wysokich szczeblach władzy. Na przykład w 1818 roku prezydent USA John Adams stwierdził, że „naprawdę pragnie by Judea stała się niepodległym narodem”. Ten unitarianin (chrześcijanin odrzucający Bóstwo Chrystusa) wyraził także przekonanie, że inni Żydzi przejdą na unitaryzm.

Z kolei George Bush XIX-wieczny hebraista z Uniwersytetu w Nowym Jorku przekonywał, że powrót Żydów na tereny Izraela doprowadzi do spłynięcia korzyści dla całej ludzkości i ustanowienia specjalnej więzi między Bogiem a człowiekiem.

Chrześcijański syjonizm kwitł także w Imperium Brytyjskim przed I wojną światową. Czołowy przedstawiciel tego ruchu, anglikański duchowny William Hechler, już w 1896 roku twierdził, że zgromadzenie się Żydów w rządzonej przez nich Jerozolimie umożliwi upragnioną Paruzję – ponowne przyjście Chrystusa.

Ważnym przejawem chrześcijańskiego syjonizmu w Wielkiej Brytanii była tak zwana deklaracja Balfoura z 1917 roku (brytyjski sekretarz spraw wewnętrznych, Arthur Balfour wysłał w listopadzie list do Lorda Waltera Rothschilda, wyrażając poparcie brytyjskich władz dla ustanowienia państwa Izrael na terenie dzisiejszej Palestyny).

W okresie międzywojennym wielu chrześcijan popierało ustanowienie państwa żydowskiego w Izraelu z przyczyn „pragmatycznych”. Boleli nad rosnącą dyskryminacją żydów i pragnęli ich ochrony w nowym państwie. Po II wojnie światowej i tragedii Holocaustu, w 1948 roku ten cel osiągnięto – ustanowiono państwo Izrael na ziemi palestyńskiej.

Syjonizm po powstaniu Izraela

Mogłoby się wydawać, że chrześcijańscy syjoniści zrealizowali swe zamiary, a ruch stracił rację bytu.  Jednak choć powstanie niepodległego państwa Izrael było wydarzeniem niezwykłej wagi, to zmagania chrześcijańskich syjonistów nie zakończyły się na nim. Izrael od początku musiał się bowiem zmagać z zagrożeniem wynikającym z działań jego muzułmańskich sąsiadów. Chrześcijański syjonizm zaczął wówczas oznaczać poparcie dla jego obrony/ekspansji, a jego centrum znalazło się w Stanach Zjednoczonych. Protestanccy fundamentaliści stanowią do dziś część elektoratu wpływającą na proizraelską politykę USA.

Wśród amerykańskich „nowych ewangelików” popularne jest przekonanie, że Żydzi wciąż cieszą się szczególną łaską Boga. Na przykład teleewangelista Jerry Falwell w jednej ze swych wypowiedzi stwierdził wręcz, że krytyka Izraela to krytyka Boga. W tym środowisku modne jest także powoływanie się na wspomniany werset, w którym Pan Bóg mówi do Abrama „Będę błogosławił tym, którzy ciebie błogosławić będą, a tym, którzy tobie będą złorzeczyli, i ja będę złorzeczył. Przez ciebie będą otrzymywały błogosławieństwo ludy całej ziemi” (Rdz 12,3).  

Słowa te chrześcijańscy syjoniści odnoszą właśnie do Izraela. Zgodnie z tą interpretacją państwa popierające Izrael cieszyć się będą Bożym błogosławieństwem i płynącymi z niego korzyściami. Z kolei państwa anty-izraelskie spotka godny pożałowania los.

Zmarły w czerwcu 2023 słynny teleewangelista Pat Robertson widział w Izraelu nie tylko ostoję zachodniej demokracji, ale i nadzieję na odparcie islamskiej inwazji. Oto jak w grudniu 2017 roku komentował uznanie przez Donalda Trumpa Jerozolimy za stolicę Izraela.

Musicie uświadomić sobie, że Bóg przemawiający do Mojżesza na Górze Synaj to nasz Bóg. Abraham, Izaak i Jakub to nasi duchowi patriarchowie. Jeremiasz, Ezechiel i Daniel to nasi prorocy – mówił chrześcijański syjonista w jednym ze swoich przemówień dostępnych na patrobertson.com. – Król Dawid, człowiek według serca Bożego to nasz bohater. Święte miasto Jeruzalem to nasza duchowa stolica. A kontynuacja żydowskiej suwerenności nad Ziemią Świętą to kolejny dowód dla nas, że Bóg biblijny istnieje, a jego słowo jest prawdziwe – powiedział wówczas.

Chrześcijański syjonizm żyje także w kulturze masowej. Wydany w latach 1995-2007 cykl powieści „Left Behind”, a także powiązana z nią gra komputerowa przyczyniają się do wzrostu popularności tego ruchu i związanych z nim przekonań o roli Izraela w czasach ostatecznych i rychłym nadejściu Armagedonu.

Katolicyzm a chrześcijański syjonizm

Z katolickiego punktu widzenia chrześcijański syjonizm jest nie do przyjęcia. Po pierwsze – jako ruch protestancki – opiera się na samowolnym, oderwanym od Urzędu Nauczycielskiego Kościoła – interpretowaniu Biblii. To zaś – jak widać – może mieć złe skutki. Kolejnym problemem jest popieranie ekspansji Izraela, bezkrytyczne stawanie po jednej stronie konfliktu, bez względu na sprawiedliwość, obejmujące także przeciwników Izraela prawa naturalne. A także nieustanne dążenie do wojny. Z tym wszystkim wiąże się upolitycznienie religii i merkantylne podejście do wiary.

Zresztą Kościół katolicki początkowo nie odnosił się przychylnie do dążeń ustanowienia żydowskiego państwa obejmującego Jerozolimę. Gdy w 1904 roku przywódca ruchu syjonistycznego Theodor Herzl przybył na audiencję do Św. Piusa X, ten odpowiedział, że „nie możemy powstrzymać Żydów przed udaniem się do Jerozolimy – ale nigdy nie moglibyśmy tego usankcjonować. Ziemia Jerozolimy, jeśli nie zawsze była święta, została uświęcona życiem Jezusa Chrystusa. Jako głowa Kościoła nie mogę powiedzieć nic innego. Żydzi nie uznali naszego Pana, dlatego my nie możemy uznać narodu żydowskiego”.

Słowa te uznane niechybnie przez współczesnych za „antysemityzm” z pewnością nie byłyby wypowiedziane przez żadnego z papieży po Soborze Watykańskim II. Choć kwestia politycznej akceptacji dla Izraela należy do spraw, w których katolikom wolno mieć odrębne zdania, to fundamentalistyczny chrześcijański syjonizm pozostaje trudny do pogodzenia z nauką Kościoła.

Tymczasem, co ciekawe wielu chrześcijańskich syjonistów zamierza pomóc w odbudowie Świątyni Jerozolimskiej (zniszczonej w 70 roku po Chrystusie). Z tym też wiąże się ich poparcie dla (popieranego przez Donalda Trumpa) przeniesienia stolicy Izraela do Jerozolimy i poparcie dla silnego Izraela. Ten ostatni jest bowiem niezbędnym warunkiem przejęcia pełnej kontroli nad Wzgórzem Świątynnym i odbudowania Świątyni Jerozolimskiej. Rekrutujący się spośród amerykańskich protestantów chrześcijańscy syjoniści popierają wręcz zbiórki funduszy na odbudowę świątyni jerozolimskiej, a nawet odnowienie w niej ofiar ze zwierząt.

Zdaniem katolickiego twórcy kanału YouTube „Sensus Fidelium” zgodnie z nauką wielu ojców Kościoła odbudowa świątyni to warunek wstępny do nadejścia Antychrysta, który według świętego Pawła „zasiądzie w świątyni Boga dowodząc, że sam jest Bogiem” (2 Tes 2,4). Za tę świątynię uznawano właśnie Świątynię Jerozolimską.  

Na przykład święty Ireneusz mówił, że powtórne przyjście Chrystusa nastąpi po tym, jak Antychryst zasiądzie w jerozolimskiej świątyni. Podobne zdanie wyrażali cytowani przez niego święty Hipolit, święty Hilary i święty Teodor i wielu innych ojców i doktorów Kościołów zachodniego i wschodniego. Aby jednak Antychryst mógł zasiąść w świątyni, musi ona uprzednio istnieć, do czego przyczynić się próbują właśnie chrześcijańscy syjoniści.

Ci ostatni mogliby zresztą – omyłkowo – uznać ewentualne nadejście wielkiej religijnej postaci sprawującej obrzędy w odbudowanej świątyni za powtórne przyjście Chrystusa. Pomógłby im w tym ich bezkrytyczny stosunek do Żydów. Nawiasem mówiąc, dla tych ostatnich ewentualne przyjście Antychrysta do świątyni mogłoby zostać uznane za (pierwsze) przybycie wyczekiwanego przez nich mesjasza.

Pikanterii sprawie dodaje fakt, że na Wzgórzu Świątynnym znajduje się nie tylko Ściana Płaczu (pozostałość po zburzonej świątyni jerozolimskiej), lecz również Kopuła na Skale. To pochodzące z VII wieku islamskie sanktuarium jest jednym z najświętszych miejsc islamu. Odbudowa świątyni jerozolimskiej wymagałaby jego wyburzenia i gotowości odparcia zmasowanego kontrataku muzułmanów, którzy z pewnością nie ścierpieliby tej zniewagi. Doszłoby prawdopodobnie do wojny, mogącej przerodzić się w konflikt globalny. Działania mogąc prowadzić do bezsensownej wojny trudno zaś uznać za realizujące naukę społeczną Kościoła.

Na koniec warto zauważyć pewien paradoks. Religijni amerykańscy chrześcijańscy syjoniści stają nieświadomie w jednym szeregu z zainteresowanymi wojną cynikami, jak wielkie firmy naftowe, liczące na osłabienie konkurencji a może przejęcie bliskowschodnich pól naftowych od państw islamskich. Angażowanie się Amerykanów w wojny na Bliskim Wschodzie jest także (podobnie jak każda amerykańska wojna) w interesie kompleksu zbrojeniowo-przemysłowego. Oznacza bowiem gigantyczny wzrost intratnych i pewnych zamówień ze strony rządu federalnego.

Stanisław Bukłowicz