Król, szlachcic i alchemik. WIESZCZBA KRWAWEJ GŁOWY (12).

Andrzej Juliusz Sarwa

WIESZCZBA KRWAWEJ GŁOWY (12)

Król, szlachcic i alchemik

Dzień 13 lutego roku Pańskiego 1575 uroczysty był nad miarę. Bo był to dzień ważny, dzień koronacji Henryka na króla Francji, który, chociaż już w maju utracił tron krakowski, nadal uważał się za władcę Polski, Litwy oraz innych polskich i ruskich ziem i księstw i ani myślał rezygnować z tej tytulatury, przydając do niej jeszcze i tytulaturę francuską.

Aktorami owej doniosłej uroczystości, prócz oczywiście jej głównego bohatera, byli: arcybiskup Reims, który władcę koronował w swojej katedrze, w asyście miejscowej kapituły oraz panów duchownych – biskupów Laon, Langres, Beauvais i Châlons, z których każdy piastował któreś z regaliów i święty olej do pomazania Bożego wybrańca. Panowie świeccy natomiast w osobach książąt Burgundii, Normandii, Akwitanii i hrabiów Tuluzy, Flandrii oraz Szampanii, zebrani w świątyni, dzierżyli królewskie godła, sztandary i inne symbole wojenne.

Henryk nie był ni spięty ani stremowany, wszak nie była to jego pierwsza koronacja, miał wprawę. Zdawał się raczej być nieco znudzony. Kiedy zatem rzecz cała dobiegła końca, zapragnął odprężyć się nieco. I to tak, jak szczególnie lubił…

Kiedy zatem znalazł się w swoich prywatnych komnatach, w otoczeniu jedynie dwóch zauszników wyłuszczył, czegoż to teraz bardzo, najbardziej pragnie…

* * *

Cadaver Illuminatus ślęczał nad jakimś starodawnym potężnym pergaminowym manuskryptem zapisanym karolińską minuskułą i, przygryzając wargi, wpatrywał się w tekst. Był to zaszyfrowany przepis, pełen symboli i słów o wielu znaczeniach, na doskonałą truciznę i jednocześnie na niezawodne antidotum na nią. Gdybyż mu się udało go rozszyfrować! Fortuna wreszcie uśmiechnęłaby się do niego, ponieważ prace nad uzyskaniem lapis philosophorum utknęły w martwym punkcie – brakło mu bowiem środków, by je kontynuować, choć do sukcesu było bliżej niż na grubość źdźbła trawy. Mając zaś truciznę lepszą niż osławiona cantarella1, ulubiona przez Borgiów, mógłby zdobyć środki niezbędne, by finansować dalszą pracę nad wytworzeniem kamienia filozoficznego i eliksiru nieśmiertelności.

Towarzyszył mu, siedzący wpodle kominka, w którym przyjemnie buzował ogień, roznosząc wokół miłe ciepło, pan Jakub Białecki, dworzanin królewski, który sam, z własnej i nieprzymuszonej woli od czasu do czasu odwiedzał starego alchemika, żeby mieć do kogo po polsku gębę otworzyć. A nie było to trudne, albowiem obaj mieszkali teraz w Luwrze. Jakub, jako się już rzekło, jako dworzanin, Illuminatus zaś, jako zaufany Katarzyny Medycejskiej.

– I cóż tam doktorze? Zgłębiłeś sedno?

– Zdaje się, iżem bardzo, bardzo blisko, a zarazem bardzo, bardzo daleko…

– A cóż wam sprawia trudność największą?

– Nijak pojąć nie mogę tego zdania: „Item dodaj dwie krople żółci kochanka monarchy, który będzie mu żoną…” Jakaś zawiła a niepojęta przenośnia…

– Oj doktorze, doktorze, wszak to trzeba rozumieć dosłownie! Żadnej przenośni w tym nie ma! Wszak tu o sodomitach mowa i tyle.

– Ba! To i ja sam skonstatowałem, ale jak, kto i komu ma być w tym układzie żoną? Monarcha kochankowi, czy kochanek monarsze? I tu jest owa zagadka.

– A z kontekstu to nie wynika?

– Rzecz w tym, że nie.

– Może z bliższego, a z dalszego?

– Czekaj, czekaj! Możesz mieć waszmość pan rację!

Illuminatus plasnął w dłonie i ponownie zagłębił się w tekst.

Pan Białecki, widząc, że nie porozmawiają, wstał, pożegnał się i udał do swojej komnaty. Alchemik zaś dalej wgryzał się w recepturę, drapał w nos, szczypał w policzki i myślał, myślał, myślał…

Niebo zaczęło już blednąć, gdy nareszcie pojął cały sens. Humoru mu to wszakże nie poprawiło, zdobycie bowiem tych kropli żółci było dlań po prostu niewykonalne…

Nie wiedział jednak, że diabeł nad nim czuwa i niebywale się o niego troszczy… Najpewniej mu się to z jakiegoś powodu kalkulowało…

* * *

Do drzwi komnaty Illuminatusa ktoś dyskretnie zapukał.

– Proszę wejść.

Drzwi się uchyliły i mag ujrzał w nich postać zaufanego królewskiego, pana Gillesa de Souvré2.

– Witam, witam!

Mag powstał i skłonił się z szacunkiem przybyszowi.

– Cóż to acana sprowadza w moje skromne progi?

– Król chce was widzieć, doktorze.

– Król? – zdumiał się alchemik.

– No właśnie?

– Och! Muszę się ogarnąć!

– Jakie ogarnąć?! Natychmiast! Bez zwłoki!

* * *

Henryk III wżerał się wzrokiem w oczy Cadavera.

SireSire… Najjaśniejszy Panie, nie podołam temu zadaniu… nie wiem, jak to zrobić… Wszak ty możesz wszystko, o największy z chrześcijańskich monarchów! Rozkazem, przymusem…

– Cóż, tak właśnie nie chcemy. A ty nie masz wyboru, bo inaczej przestaniesz nam być przydatny… i chyba wiesz, co mamy na myśli?

Illuminatus się zasępił, a jednocześnie drżał ze strachu. Naraz jednak oświeciła go pewna myśl. Nie wiedział jednak, czy król się z nią zgodzi. Ponieważ jednak nie mógł się nazbyt długo ociągać, wyłuszczył Henrykowi intrygę, jaką na podorędziu wykoncypował.

Walezjusz aż plasnął w dłonie!

– Genialne, genialne! – i rzucił alchemikowi kilka sztuk złota, które ten skwapliwie, na klęczkach pozbierał z podłogi.

– Do dzieła zatem.

– Tak, Najjaśniejszy Panie. Będzie, jak rozkazałeś.

Odprawiony skinieniem monarszej dłoni, zginając się w ceremonialnych ukłonach, tyłem podążył ku drzwiom…

* * *

Pan Jakub Białecki przechadzał się po Tuileriach. Dzień był cichy, bez jednego oddechu wietrzyku, słoneczny i spokojny bardzo. Pan Jakub Białecki szukał wytchnienia po ledwo co przebrzmiałych uroczystościach z okazji koronacji, a potem ślubu Najjaśniejszego Pana z Louise de Lorraine3, bo jeszcze od ich przepychu, zabaw, wystawnego ucztowania w głowie mu się kręciło.

Przystanął na chwilę, odetchnął pełną piersią raz i drugi i już zamierzał podjąć spacer na nowo, kiedy naraz, spoza kępy krzewiastych cisów o ciemnozielonym igliwiu, doleciało go kilkakrotne:

– Psyt… psyt…

Zaintrygowany ruszył w tamtą stronę. Za krzakiem zauważył jedną z dam dworu, a zarazem przyjaciółkę królowej Margot. Skłonił się jej dwornie i próbował zagadać, ale dama położyła mu palec na ustach, wcisnęła do ręki jakiś karteluszek i oddaliła się szybko, skręcając w najbliższą alejkę.

Nie pozostało zatem szlachcicowi nic innego, jak odczytać liścik. Rozwinął go tedy delikatnie i najpierw podniósł do nosa. Poczuł wyraźny zapach ulubionych perfum królowej Nawarry. Na karteczce było tylko jedno zdanie: „Dziś o północy, tutaj. Koniecznie!”

Pana Białeckiego przebiegł dreszcz emocji i podniecenia. Znakomicie udało mu się pozbyć już nie tylko wyrzutów, ale i samego sumienia nawet.

* * *

Echo kroków odbijało się od kamiennych ścian tunelu prowadzącego z Ogrodów Tuileries do wnętrza Luwru. Jakub znał tę drogę, tyle że tym razem nie wychodził, a wchodził nią do pałacu, tajnym przejściem wiodącym wprost do królewskich komnat, zakrytym przed niepożądanymi oczami.

Zaufana królowej Nawarry szła przodem, stąpając ostrożnie i oświetlając podążającemu za nią Jakubowi drogę. Gdy dotarli do szczytu kręconych, metalowych schodów zatrzymała się.

Monsieur le Chevalier! Muszę zawiązać ci oczy.

– A to czemu?

– Monsieur?! – spojrzała nań ze zdziwieniem. – Powinno być to dla ciebie oczywiste!

– Skoro tak być musi, niechże będzie.

Sprawnie nałożyła mu opaskę z czarnego aksamitu i wziąwszy za rękę, poprowadziła ku jakiejś niezbyt odległej komnacie, bo w drodze do niej naliczył mniej niż dwadzieścia kroków.

Potem jakieś drzwi otworzyły się przed nimi bezszelestnie, a gdy weszli do środka, równie bezszelestnie się zamknęły. Jakub chciał zdjąć opaskę z oczu, ale dama gwałtownie powstrzymała jego dłoń.

– O nie!

A potem czyjeś ręce, zdawało mu się, że wiele rąk, obracało nim niczym kukłą, rozdziewając go. Ktoś, nie wiedzieć, kto, podprowadził go nagiego ku łożu i ułożył na nim. Jakub poczuł intensywny zapach perfum Margot. Kochanka leżała obnażona, odwrócona do niego tyłem.

Milczała, przysuwając się do niego w określony sposób, dała mu jednak do zrozumienia, iż oczekuje odeń sodomickich karesów… chociaż niechętnie, brzydziło go to bowiem, jednak poddał się temu, licząc, iż to dopiero wstęp do upojnej nocy… Poświęcił się więc…

Przez jakiś czas leżeli obok siebie wyczerpani. Wciąż milczeli. Smolista czerń, gęsty mrok, oblepiały ich niczym tężejący, choć jeszcze niescukrzony miód. Ostra słodycz przenikała chłopakowi trzewia i serce.

Jakub próbował wziąć kochankę w ramiona, ale ta odpychała go mocno i zdecydowanie łokciami. W końcu złość wzięła górę nad wymaganiami partnerki i młody szlachcic jednym ruchem gwałtownie zdarł przepaskę z oczu.

W półmroku, bo w komnacie płonęła ledwo jedna świeca, ze zdumieniem, które przerodziło się w zgrozę, zobaczył, iż osoba, z którą tutaj zległ, to bynajmniej nie Margot, lecz… król.

Porwał się na nogi, krzycząc:

– Najjaśniejszy Panie! Dlacze…

Nie dokończył. Pan Gilles de Souvré, niczym zjawa wychynął zza kotary i zatopił puginał w sercu Jakuba.

– I dobrze – rzekł Henryk – Dureń zepsuł całą zabawę. Uprzątnijcie go. Znał tu kogoś prócz alchemika?

Popatrzyli jeden na drugiego. Wreszcie de Souvré się odezwał:

– Może ze dwie-trzy osoby. Nikogo ważnego.

– To i nikt go nie będzie szukał.

– A co z ciałem?

– Zanieście do Illuminatusa. Wymyślił idiotyczny scenariusz intrygi, przysłał nam tu idiotę bez polotu, to chociaż niechaj teraz poniesie za to jakąś karę.

– A jakże on się pozbędzie w pojedynkę trupa z Luwru?

– Może go zjeść – król parsknął śmiechem. – No już, już, czym prędzej to uprzątnijcie.

* * *

Cadaver klęczał nad nagimi zwłokami pana Białeckiego i cały drżał – trochę z lęku, trochę z podniecenia, a najwięcej z radości. W najśmielszych marzeniach nie przyszłoby mu do głowy, że zdobędzie w tak łatwy i prosty sposób, a na dodatek tak szybko, ostatni składnik najdoskonalszej z trucizn.

Niepewną dłonią ujął ostry lancet, ale – uspokoiwszy się odrobinę – w końcu jednym zdecydowanym cięciem, nie za głębokim, nie za płytkim, otworzył brzuch nieboszczyka, ostrożnie wydobył wątrobę, delikatnie wyciął pęcherzyk żółciowy, który pieczołowicie złożył na srebrnej tacce. Wątrobę wepchnął na powrót do brzucha, ujął trupa za nogi i przeciągnął go w stronę okna. To ostatnie otworzył na oścież i z niemałym trudem wypchnął zwłoki na zewnątrz.

Z chmur zaczął właśnie osypywać się gęsty, mokry śnieg. Szczęście i w tym mu sprzyjało. Natura sama zacierała ślady potwornej zbrodni.

– Niech się teraz o niego już ktoś inny martwi – mruknął sam do siebie i zaczął zmywać z posadzki ślady krwi.

Nad ranem komnata maga lśniła czystością.

Alchemik z zadowoleniem plasnął w dłonie i rzucił się na posłanie, aby się cokolwiek zdrzemnąć. Mijająca noc bowiem była wyjątkowo pracowita.

Książkę w wersji papierowej można kupić tu:

Wydawnictwo Armoryka

wydawnictwo.armoryka@armoryka.pl

ul. Krucza 16

27-600 Sandomierza

e-book tu:

https://virtualo.pl/ebook/wieszczba-krwawej-glowy-i235158/

audiobook tu:

https://virtualo.pl/audiobook/wieszczba-krwawej-glowy-i246215/

1Trucizna o przedłużonym działaniu produkowana na bazie związków arsenu.

2Gilles de Souvré, markiz de Courtenvaux (1540-1626) – faworyt Henryka III.

3Louise de Lorraine-Vaudémont, czyli Ludwika Lotaryńska (1553-1601), żona Henryka III, królowa Francji.