Czyżby finał zabawy w mocarstwowość?

Czyżby finał zabawy w mocarstwowość?

Stanisław Michalkiewicz  13 kwietnia 2024 finał zabawy

Wygląda na to, że wskutek bęcwalstwa naszych Umiłowanych Przywódców w polityce zagranicznej naszego bantustanu nareszcie będziemy mogli osiągnąć upragniony sukces. Chodzi oczywiście o białoruskiego prezydenta Aleksandra Łukaszenkę, którego – od pamiętnej zabawy pana prezydenta Dudy i Naczelnika Państwa Jarosława Kaczyńskiego z panią Swietłaną Cichanouską w mocarstwowość – funkcjonariusze tubylczego Propaganda Abteilung zaczęli nazywać „uzurpatorem”. Otóż po zagadkowej śmierci jego ochroniarza w Sankt Petersburgu, w mediach coraz częściej pojawiają się doniesienia, że jego dni są policzone, a na jego miejsce Putin wprowadzi jakiegoś swojego faworyta.

Stanisław Cat-Mackiewicz twierdził, że polityka zagraniczna, to stosunki z sąsiadami. Jednak Nasi Umiłowani Przywódcy są ponadto. Uważają, że polityka zagraniczna, to stosunki z Sojusznikami – im bardziej odległymi, tym lepiej – bo to znaczy, że prowadzą politykę zagraniczną w skali światowej. I Sojusznicy to rozumieją, bo z ich punktu widzenia tacy sojuszniczkowie są bardzo przydatni. Jak się ma kilku takich sojuszniczków, to w razie potrzeby któregoś z nich można korzystnie przehandlować. Tak właśnie było w 1945 roku w Jałcie, kiedy Nasi Sojusznicy sprzedali Polskę – czyli swego sojuszniczka – Sojusznikowi Naszych Sojuszników, tak jak się rzeźnikowi. sprzedaje krowę. Ale ta lekcja niczego Naszych Umiłowanych Przywódców nie nauczyła, co jeszcze w XVII wieku przewidział francuski aforysta Franciszek ks. De La Rochefocauld pisząc, że tylko dlatego Pan Bóg nie zesłał na ziemię drugiego potopu, bo przekonał się o bezskuteczności pierwszego.

I właśnie na przykładzie Białorusi bęcwalstwo naszych Umiłowanych Przywódców widoczne jest szczególnie jaskrawo. Oto w roku 1994 prezydentem Białorusi został Aleksander Łukaszenka, uchodzący za rodzaj bicza Bożego na skorumpowanych polityków i „przyjaciela ludu”. W 1997 roku wraz z rosyjskim prezydentem Borysem Jelcynem, podpisał umowę o utworzeniu Związku Białorusi i Rosji (ZbiR). Ponieważ w tym czasie Borys Jelcyn był zaawansowanym alkoholikiem, Łukaszenka wykombinował sobie, że w tych okolicznościach, to on będzie tym całym ZBiR-em kręcił. Ale w roku 1999 Borys Jelcym abdykował; w Sylwestra wystąpił przed kamerami telewizyjnymi z oświadczeniem: „Ja uchażu w adstawku”, a jego następcą został młody czekista Włodzimierz Putin, który Jelcynowi i jego rodzinie zagwarantował bezkarność.

W tej nowej sytuacji Aleksander Łukaszenka zaczął się migać przed realizowaniem postanowień ZbiR-a, a w 2002 roku zdecydowanie odrzucił propozycję Putina, by wcielić Białoruś, jako jedną z guberni, do Federacji Rosyjskiej. Jednocześnie wykorzystywał status Białorusi, jako państwa zaprzyjaźnionego z Rosją, do uzyskiwania specjalnych warunków importu przez Białoruś rosyjskiej ropy i rosyjskiego gazu, po cenach sześciokrotnie tańszych, niż np. Polska.

Aliści w kwietniu 2005 roku, wkrótce po wybuchu „pomarańczowej rewolucji” na Ukrainie, Kondoliza Rice będąca sekretarzem stanu w administracji prezydenta Jerzego Busha, na szczycie NATO w Wilnie oświadczyła, że z tym całym Łukaszenką trzeba zrobić porządek, a jak już się zrobi z nim porządek, to starsi i mądrzejsi pomyślą, jakby tu Ukrainę i Białoruś przyjąć do NATO. Wprawdzie spotkała się w Wilnie z grupą białoruskich dysydentów, ale nie bardzo byli oni w stanie podjąć próbę obalenia Łukaszenki. W tej sytuacji ówczesny minister spraw zagranicznych w Warszawie, Adam Daniel Rotfeld, poderwał Związek Polaków na Białorusi w charakterze jeśli nie jedynego, to z pewnością czołowego oddziału antyłukaszenkowskiej opozycji.

Dla białoruskiego prezydenta to był prawdziwy dar Niebios, bo polskie wpływy na Białorusi zostały zredukowane do gołej ziemi, a w miejsce zdelegalizowanego dotychczasowego Związku, powołał on własny, skupiający działaczy przez niego mianowanych. Czy to był wypadek przy pracy pana ministra Rotfelda, czy też wykonywał on jakieś zadanie – trudno powiedzieć, bo wprawdzie wypadki przy pracy się zdarzają, ale z drugiej strony pan minister Rotfeld, w odróżnieniu od innych szefów naszej dyplomacji, był w swojej dziedzinie fachowcem, więc trudno przypuszczać, by nie zdawał sobie sprawy z konsekwencji swoich poczynań. W 2007 roku Polska uruchomiła radiostację i telewizję „Biełsat”, w której pani Agnieszka Romaszewska dostała posadę dyrektora, a która to rozgłośnia i stacja miała podburzać Białorusinów przeciwko Łukaszence i stręczyć im demokrację. Kto jej tam słuchał i kto ją oglądał – Bóg jeden wie – ale mimo to działała, aż do momentu, kiedy znienawidzony Donald Tusk kazał zwolnić panią Agnieszkę z posady. Wszyscy zachodzili w głowę („zachodzim w um z Podgornym Kolą…”) co się stało, aż po kilku dniach okazało się, że zażądali tego… Ukraińcy, którzy ze znienawidzonym Łukaszenką knuli przeciwko jeszcze bardziej znienawidzonemu Putinowi.

A że Amerykanie niczego Ukraińcom nie potrafią odmówić – z wyjątkiem pieniędzy, to zwyczajnie kazali Donaldu Tusku sprawę załatwić – no i została załatwiona. Ten incydent pokazuje, że ukraińska dyplomacja jest znacznie bardziej elastyczna od nieruchawej i doktrynerskiej dyplomacji naszej, której nigdy nie przyszłoby do głowy jakieś knucie do spółki ze znienawidzonym Łukaszenką. O tym schematyzmie świadczy fakt, że nasze MSZ przekazało białoruskiemu urzędowi skarbowemu informację o wypłatach dla działaczy zdelegalizowanego Związku Polaków na Białorusi – żeby Białorusini wymierzyli im podatki bo praworządność – wiadomo – przede wszystkim.

Wcześniej jednak Nasz Najważniejszy Sojusznik wpadł na pomysł, żeby ponownie zrobić porządek z Łukaszenką, chociaż wywijał się on jak piskorz. Nic mu nie pomogło, że nie uznał aneksji Krymu, ani niepodległości republik Ługańskiej i Donieckiej. Nic mu nie pomogło, że nie uznał niepodległości Osetii i Abchazji, ani niepodległości Naddniestrza. Akurat odbywały się na Białorusi wybory prezydenckie, w których przeciwko Łukaszence kandydował Wiktor Babaryka, prezes Biełhazprambanku – rosyjskiego banku, kontrolowanego przez Gazprom. Okazało się, że jest on najukochańszą duszeńką tamtejszego ludu pracującego. Kiedy jednak złowrogi Łukaszenka zablokował mu konta a w końcu zrobił z niego więźnia politycznego, rolę najukochańszej duszeńki objęła pani Swietłana Cichanouska, z którą nasi Umiłowani Przywódcy rozpoczęli zabawę w mocarstwowość. Skończyła się ona tak, że pani Swietłana uciekła za granicę, odgrywając rolę prezydenta Białorusi in partibus infidelium, a ofiarą zabawy w mocarstwowość padł pan Andrzej Poczobut, który do dzisiaj siedzi w więzieniu.

Tymczasem Łukaszenka na żądanie Putina 9 września 2021 roku podpisał 28 porozumień – między innymi o scaleniu armii i bezpieki. Podpisał – ale wszystko wskazuje, że wcale nie zamierza ich realizować – co przyznaje nawet Ośrodek Studiów Wschodnich. A tymczasem u nas można odnieść wrażenie, że politykę wschodnią RP projektują na spółkę pani red. Danuta Holecka, ongiś z telewizji rządowej, a dzisiaj – z nierządnej – i pani red. Anita Werner – ongiś z telewizji nierządnej, a dzisiaj – z nadrządowej – bo prezentującej najtwardsze jądro punktu widzenia Naszego Najważniejszego Sojusznika.

Stanisław Michalkiewicz