Timeo Donaldos et dona ferentes

Timeo Donaldos et dona ferentes

Izabela BRODACKA

Tytuł mego tekstu jest prostą trawestacją łacińskiej sentencji „Timeo Danaos et dona ferentes” oznaczającej „Obawiam się Greków, nawet gdy niosą dary” a pochodzącej z „Eneidy” Wergiliusza. W tym utworze Laokoon przestrzega przed podstępem Achajów którzy ofiarowali Trojanom drewnianego konia z ukrytymi w jego wnętrzu wojownikami.

Tacy jak Donald przed którymi tu przestrzegamy nic nie ofiarowują tylko obiecują, ale niektórym to jak widać wystarcza.

Linia Imaginota – tak nazwali internauci propagowaną przez koalicję 13 grudnia rzekomą linię obrony Polski przed agresją ze wschodu. Umocnienia tej nieistniejącej linii obronnej a raczej ich makietę zbudowano w Wesołej i tam powstały zdjęcia ilustrujące tę wyimaginowaną inwestycję.

Rząd się po prostu ośmiesza. Co istotniejsze dla jego zwolenników, nie realizuje żadnych obietnic. Wyborcy wydają się jednak zapominać, że koalicja PO-PSL też nie tylko nie zrealizowała obietnic, które składał Donald Tusk lecz większość tych obietnic była absurdalna.

Nie wprowadzono podatku liniowego, nie zmieniono ordynacji wyborczej [obiecywali – na JOW md] ani sposobu finansowania partii, nie przeprowadzono reformy KRUS.

Natomiast z wdziękiem drwala naprawiającego zegarek siekierą i z równą skutecznością zabrał się Tusk do spraw bardzo trudnych, takich jak walka z pedofilią. Na jego szczęście nikt nie traktował poważnie jego niefortunnych pomysłów, gdyż nikt przy zdrowych zmysłach nie głosowałby na te idiotyzmy. Takim porzuconym idiotyzmem był projekt chemicznej kastracji pedofilów bez ich zgody.

Jako sztandarowe osiągnięcia rządu Tuska przedstawiano również zmianę ustawy o ewidencji ludności. Tak zwany obowiązek meldunkowy faktycznie był typowym komunistycznym przepisem restrykcyjnym, umożliwiającym władzy nękanie niewygodnych obywateli. Należało więc znieść sankcje za jego niedopełnienie i na tym koniec. Obowiązek zamieniłby się w wymóg, a osoba nie dbająca o posiadanie stałego adresu sama ponosiłaby konsekwencje swojej niefrasobliwości. Na przykład nie odebrałaby w terminie ważnego pisma.

Tymczasem zgodnie z projektem nowej ustawy, każda osoba miała sama zgłaszać do gminy swój stały adres definiowany jako: „miejsce, w którym koncentrują się jej więzi osobiste, w którym najczęściej spędza codzienny czas wolny od pracy i do którego zwykle powraca..” Trudno wymyślić podobnie nieprecyzyjną, wręcz idiotyczną definicję. W jej świetle miejscem zamieszkania alkoholika byłaby ulubiona knajpa , a dewotki pobliski kościół. A co na to właściciel knajpy i ksiądz?

Nic, bo ustawa dopuszczała rejestrację bez zgody i udziału dysponenta lokalu. Trudno uwierzyć, że autor projektu ustawy nie rozumiał konsekwencji takiego zapisu. Przecież opłaty za media, ciepłą wodę czy wywóz śmieci zależą od liczby mieszkających w lokalu osób. Każdy łaskawca, który bez mojej wiedzy i zgody raczy zarejestrować się w moim mieszkaniu naraża mnie zatem na wymierne straty finansowe.

Ustawa przewidywała wprawdzie sankcje karne za podanie fałszywych danych, ale łatwo się domyślić, że nikt by tego nie egzekwował, bo kryteria były nieprecyzyjne. Trudno na przykład ustalić jak długo wyrzucony za drzwi kochanek ma prawo „ koncentrować więzi osobiste” w mieszkaniu byłej ukochanej i jak długo może używać naszego adresu osoba, której udostępniliśmy lokal na czas wyjazdu.

Jak większość ustaw pozornie chroniących prawa słabszych, nowa ustawa działaby na ich niekorzyść. Ceny wynajmu mieszkań nieustannie rosną, między innymi dlatego, że wielu właścicieli bojąc się praw nabytych przez lokatorów, trzyma mieszkania puste.

Sprawa wydaje się błaha ale obowiązek meldunkowy wrócił po cichu tylnymi drzwiami. Brak meldunku uniemożliwiłby rejonizację szkół, żłobków i przeszkoli i prowokował wiele innych problemów organizacyjnych. Para poszła w gwizdek.

Zauważmy, że inne proponowane na ogół przez lewicę ustawy rzekomo chroniące przed wykluczeniem są równie absurdalne i nie do zrealizowania. Lewica troszczy się na przykład o prawa majątkowe osób żyjących w konkubinacie, które nie chcą zawierać związku małżeńskiego. Przecież jeżeli takie osoby zarejestrowałyby w jakiejkolwiek formie swój związek, byłby on małżeństwem z wszelkimi tego konsekwencjami prawnymi, również z koniecznością rozwiązywania takiego związku przez sąd. W innym przypadku każdy przelotny romans a nawet jednorazowa przygoda mogłyby owocować nabyciem praw własnościowych czy spadkowych. Która z licznych jednorazowych kochanek prowadzącego bujne życie erotyczne pana miałaby prawo do jego majątku? Łatwo sobie wyobrazić nieład prawny, który generowałoby takie szlachetne na pozór rozwiązanie.

Dlatego należy ono do postulatów o których się tylko nieustannie gada, a nikt nie zamierza ich realizować.

Z linią Imaginota w Wesołej śmiało może konkurować sprawa rzekomego zakupu stoczni polskich przez inwestorów z Kataru. Kłamstwa Tuska osiągnęły taki poziom absurdu, że oficjalne dementi ogłosił w tej sprawie rząd katarski. Tusk fotografował się poza tym w towarzystwie śniadych mężczyzn w burnusach. Ciekawe kim byli? Jak głosiła wieść gminna byli to przebrani borowcy, ale nie mając sprawdzonych informacji na ten temat, tego nie podtrzymuję. Jak mawiają miłośnicy tygrysów Rosjanie- и страшно и смешно.

Bardziej jednak страшно niż смешно. Bo o ile kłamstwa na temat inwestorów katarskich były tylko śmieszne gdyż było jasne, że prawda szybko wyjdzie na jaw, sprzedaż poniżej ceny remontu kolejki na Kasprowy Wierch zupełnie nie była śmieszna. Zdjęcia przedstawiające syna Tuska ciągnącego jakiś samolot też nie były wyłącznie śmieszne jeżeli uświadomimy sobie, że za jego działaniami stała próba wyeliminowania z rynku Polskich Linii Lotniczych.

Popularne jest wśród opozycji przeświadczenie, że rząd koalicji 13 grudnia jest jak gang Olsena, którego członkowie potykają się o własne nogi. To kiepskie i mylne pocieszenie. Szkody poczynione przez durniów mają wieloletnie i trudne do przewidzenia skutki. Wszak jak mówi klasyk: „wariat na swobodzie największą klęską jest w przyrodzie.”