Advocatus diaboli w sprawie o beatyfikację ś.p. Ulmów

Advocatus diaboli w sprawie o beatyfikację ś.p. Ulmów

Stanisław O. Wujek

SANCTI NUMQUAM

Przeciwko beatyfikacji rodziny ś.p. Ulmów

Krótkie wprowadzenie

Pewien kapłan mający jakieś związki z procesami beatyfikacyjnymi polskich męczenników okresu drugiej wojny światowej wyznał, że mianowicie w celu ogłoszenia błogosławionych „szukaliśmy także osób świeckich, skoro dziś, na przełomie XX/XXI wieku tak duży nacisk kładzie się na rolę świeckich w Kościele”.

Takie spojrzenie na sprawę zdumiewa. Zawsze bowiem było w Kościele tak, iż za opinią świętości – także o kimś, kto przez bliźnich objęty był taką opinią jeszcze za życia – postępował kult, tyleż spontaniczny, co w pewnej mierze porządkowany przez duchowieństwo. Tak to trwało, nierzadko poprzez pokolenia, aż wreszcie po nieśpiesznym lecz gruntownym dochodzeniu Stolica Święta publicznie i uroczyście wynosiła daną osobę na ołtarze. W tym wszystkim chodziło o to, aby nowy święty lub błogosławiony, stawiany ludziom za wzór do naśladowania i jako ich orędownik przed Bogiem, nie wywoływał swoim życiorysem żadnych wątpliwości ani kontrowersji. Aby można się było od tej pory ufnie modlić do niego, czy też za jego pośrednictwem w tej błogiej pewności, iż się oddajemy w dobre ręce. „Chwalcie Pana w Świętych Jego” – napisano na fasadzie świątyni pod wezwaniem Wszystkich Świętych.

Lecz nie w odwrotnej kolejności: że mianowicie z pobudek takiej czy innej bieżącej polityki planujemy oto wskazać na jakąś grupę społeczną, po czym poszukujemy, kogo my to w tej uprzednio przez nas wybranej grupie mamy świętego. W powyższym przypadku świeckich męczenników drugiej wojny światowej owe poszukiwania dały co do liczby wyniki niewielkie – jak wiemy – a to z prozaicznego powodu niewystarczających danych, jakie się zachowały o poszczególnych osobach. O Świętym mianowicie wiedzieć chcemy wszystko – od kołyski aż po grób – lecz w odniesieniu do jakże niewielu osób te postulaty naszej wiedzy i ciekawości mogą być spełnione.

Aczkolwiek wierzymy i pocieszamy się, że przecież sam Pan Bóg wie dobrze, jak wielu potępionych i jak wielu świętych, ze wszystkich grup społecznych, przyniósł na przykład ten zaledwie kilkuletni, lecz jakże obfitujący w traumatyczne wydarzenia okres w dziejach, zwany drugą wojną światową. I nam przecież przekonanie, że Bóg to wie, w naszej wierze wystarczy. Tak zawsze było: niekończący się orszak świętych, lecz niewielu z nich ogłoszonych świętymi przez Kościół, tu na ziemi.

Atoli niniejsza prezentacja, czyniona niestety z wieloletnim opóźnieniem – bo dopiero w roku 2018 – ma na celu przestrogę przed nową herezją, jaka przeciwko Kościołowi Świętemu się szykuje. Ważnym lub może nawet milowym krokiem w postępie tej herezji ma być szykowana od kilkunastu już lat beatyfikacja ś.p. członków polskiej rodziny Ulmów z Markowej k/Łańcuta, którzy w dniu 24 marca 1944 roku zostali zastrzeleni przez niemiecką żandarmerię za to, że w swoim chłopskim obejściu przechowywali grupę Żydów, którzy także zostali wtedy zastrzeleni, w pierwszej kolejności. Zanim do tego doszło, owi Żydzi przebywali w domu ś.p. Ulmów przez aż półtora roku.

Obecnie – wiosna 2018 r. – nie ma tygodnia, aby w polskojęzycznych telewizjach Ulmowie nie byli wspominani. „Historii Ulmów”, podawanej już w formie swoistej pseudo-hagiografii, ani niuansów przewodu beatyfikacyjnego, opowiadać tu szczegółowo nie będziemy, gdyż internetowe, więc łatwo dostępne na ten temat publikacje idą już chyba w setki. Są i druki, a nawet i „święte obrazki” z wizerunkiem całej rodziny: ojca Józefa, ciężarnej matki-Wiktorii oraz sześciorga kilkuletnich dzieci.

Bodaj żadna beatyfikacja w historii Kościoła Katolickiego, przynajmniej Kościoła w Polsce, nie była poprzedzona tak potężną „kampanią promocyjną”, którego to określenia używamy dlatego, że czynniki świeckie są w nią zaangażowane wyraźnie bardziej (i z użyciem większych nakładów materialnych), aniżeli duchowne.

Przecież wszelkie medialne wzmianki o tzw. „Sprawiedliwych wśród narodów świata” grają na rzecz beatyfikacji ś.p. Ulmów. Samym ś.p. Ulmom władze izraelskie przyznały ten tytuł wszakże późno, bo dopiero w roku 1995. Na rzecz owej beatyfikacji grają zresztą wszystkie wzmianki, publikacje, czy produkcje, także filmowe i telewizyjne o jakiegokolwiek rodzaju stosunkach polsko-żydowskich, zwłaszcza tych z owego kilkuletniego okresu drugiej wojny światowej. Skoro wszystkie, to wszystkie, skądkolwiek pochodzące, zatem i te antypolskie pochodzące od dzisiejszych Żydów, i te przeciwne pochodzące od dzisiejszych Polaków.

Porzekadło powiada: „Kto włada językiem, ten włada wszystkim”, a pokrewne mu dodaje: „Kto się tłumaczy, ten się samooskarża”.

Uwaga! To nie ten, kto komuś coś tłumaczy, jak nauczyciel uczniowi, dla rozwoju wiedzy i umiejętności tegoż ucznia; lecz ten, kto utracił był inicjatywę, ten przeciwko któremu kierowane są zarzuty, i któremu pozostało już tylko improwizować kruchą obronę, więc tłumaczyć się na zawołanie.

Zjawisko ekspansji tematyki żydowskiej w polskojęzycznych massmediach tu jedynie sygnalizujemy, gdyż poświęcone są jemu inne opracowania. Sekwencja przekazu docierającego do przeciętnego odbiorcy massmediów jest mniej-więcej następująca:

  1. Żydzi głoszą wyjątkowość swojego własnego męczeństwa pośród umęczonych narodów okresu drugiej wojny światowej, nazywają rzecz z grecka Holokaustem (pisanym dużą literą), czyli ofiarą całopalną, w nawiązaniu do ofiar składanych niegdyś w Świątyni Jerozolimskiej;
  2. Zatem Żydzi pilnują, aby masowe męczeństwo Polaków-katolików, którego sami wszakże byli świadkami, nie konkurowało w światowym dyskursie o drugiej wojnie światowej z ich żydowskim męczeństwem;
  3. Najlepszym ku temu sposobem jest przekonywanie, że Polacy wcale nie są tacy czyści i niewinni, gdyż wobec męczeństwa Żydów byli oni w najlepszym razie bierni, a w najgorszym współuczestniczyli z Niemcami w stanowiącej punkt zwrotny w dziejach świata zbrodni Holokaustu; a ostatnio pojawiają się głosy, że Polacy nawet w tym dziele Niemców prześcignęli poprzez m.in. zakładanie owych „polskich obozów koncentracyjnych”, bo to przecież Niemcy, jak ów „filmowy” i „dyżurny” Oskar Schindler, ryzykowali aby Żydów ratować;
  4. Stronie polskiej, jakkolwiek definiowanej, pozbawionej inicjatywy w omawianym tu dyskursie, wobec takich ewidentnych kłamstw pozostaje tylko co raz to zaprzeczać… i przedstawiać na dowód prawdziwości tych zaprzeczeń niezliczone fakty historyczne, na które strona żydowska ani chce spoglądać, a wraz z nią tzw. media międzynarodowe;
  5. Skoro zaprzeczenie i w ogóle rzeczowe uprawianie historii drugiej wojny światowej nie wystarczy, tzw. strona polska, a widzimy, że wraz z nią tzw. strona kościelna postanowiła tamtą żydowską narrację przelicytować. Lecz Żydom, paradoksalnie, właśnie o to szło. Przypomnijmy sobie owe, dostępne w przekazie internetowym i na nośniku papierowym, treści i obrazy z odbytej w niedzielę, w dniu 26 listopada 2017 roku w Toruniu, polsko-żydowskiej konferencji „Pamięć i nadzieja”. Transmitowane przez radio i telewizję spotkanie z udziałem najwyższych polskich czynników państwowych, kościelnych oraz wysokiej rangą delegacji Państwa Izrael oraz diaspory żydowskiej toczyło się – uwaga! – w kaplicy „poświęconej pamięci Polaków ratujących Żydów”. I chociaż natychmiast pojawiły się głosy żydowskie, także polskojęzyczne, piętnujące tamtych rodaków, którzy przyjęli gościnę u katolików i poważyli się wziąć udział w konferencji, niech nas to nie myli. Rezultatem takiej krytyki ma być zwiększenie po stronie katolicko-polskiej sympatii i uznania dla żydowskich uczestników owego spotkania, tak brutalnie za tę swoją „otwartość” potraktowanych przez niektórych spośród swych rodaków, lecz przecież uznania także dla uczestników polskich i katolickich, jako „partnerów w dialogu” – a wszystko wedle zasady „dobrego i złego milicjanta”. I nie jest to jakiś chwyt specyficznie „żydowski”, lecz rutynowy zabieg socjotechniczny.
  6. Ważąc każde słowo ośmielamy się z żalem i oburzeniem zauważyć, że narzędziem (sic!), czy też materiałem przetargowym (sic!) przyjętym przez tzw. stronę polską i katolicką do prowadzenia owej gorszącej licytacji są właśnie nieszczęśni ś.p. Ulmowie oraz liczne inne osoby, Polacy-katolicy, w tym także małe dzieci, których wojenne i okupacyjne losy potoczyły się podobnie tragicznie, co losy Ulmów. Piszemy o „narzędziu” i „materiale” „przyjętym”, a więc przez kogoś stronie katolickiej i polskiej podsuniętym, do czego jeszcze powrócimy.

Tak więc być musi, dopóki owa strona polska i katolicka nie przypomni sobie o własnej tożsamości oraz o tym, że obowiązana jest samodzielnie i suwerennie formułować swoje cele i sposoby ich osiągania. Uleganie albowiem jakimkolwiek wpływom, naciskom, czy sugestiom pochodzącym spoza katolicyzmu, w omawianym zaś przypadku z judaizmu rabinicznego, czy z tzw. judeochrześcijaństwa, prowadzi wprost do herezji, która pociąga za sobą apostazję tych, którzy jej ulegną.

Powyższe sześć punktów ilustruje przecież sytuację, kiedy to kto inny – w tym przypadku Żydzi – ustala czas, miejsce, tematykę, sposoby prowadzenia i wszelkie inne okoliczności debaty, czy raczej walki, a strona polska i katolicka poddaje się jedynie inicjatywie tamtej strony, sukcesywnie – jak to się mówi – spychana do narożnika.

Pomijamy tu towarzyszące tamtemu duchowo-religijnemu naciskowi, a nie mniej obszerne naciski pozareligijne – polityczne, gospodarcze, finansowe, paszportowe, roszczeniowe; te ostatnie związane z podejmowanymi przez podmioty żydowskie próbami restytucji mienia bezspadkowego na terenie Polski i innych krajów naszego regionu. Wiąże się to z przyjętą niedawno przez Kongres USA ustawą 447/1226, na który to temat istnieją już inne opracowania. Aktywność zatem Państwa Izrael oraz żydowskiej diaspory jest dziś w świecie bardzo rozwinięta. My jednak poprzestańmy na zagadnieniu wszakże katolickim i polskim, jakim są usiłowania zmierzające do przeprowadzenia beatyfikacji ś.p. Ulmów.

Kto jest moim bliźnim?

Jak już powiedziano, inspiracja do podjęcia przez władze Kościoła w Polsce procesu beatyfikacyjnego ś.p. Ulmów nie pochodzi z katolicyzmu, lecz z judaizmu rabinicznego. Powstała ona na bazie owego ciągnącego się już przez dziesięciolecia, gdyż zapoczątkowanego na Soborze Watykańskim Drugim „dialogu katolicko-żydowskiego”. Skoro coś przedstawiane jest jako katolickie, lecz nie z katolicyzmu pochodzi, jest to po prostu herezją, i to jakże podstępną.

Ś.p. Ulmowie mają być ogłoszeni Męczennikami za Wiarę Chrystusową. Czy zatem Polak (lub inny nie-Żyd), który w czasie wojny stracił życie za to, że uratował był innego Polaka (lub człowieka innej, lecz nie żydowskiej narodowości lub religii), też jest z tego powodu męczennikiem za Świętą Wiarę Chrystusową, którego uroczyście należy wynieść na ołtarze i uczynić tym samym naszym orędownikiem u Boga?

Najwidoczniej nie jest, bo gdyby był, to liczba ogłoszonych uroczyście błogosławionych i świętych szła by już w miliony. Lecz Kościół tego rodzaju liczbowym „biciem rekordów” się nigdy nie zajmował, zadowalając się przekonaniem, że przecież to Pan Bóg zna prawdę o każdym człowieku, lecz także zawsze stojąc – na co już wskazywaliśmy – wobec niedostatku wiarygodnych danych dotyczących jakże licznych osób cieszących się szacunkiem bliźnich za życia i po śmierci.

Druga wojna światowa i uczestniczące w niej miliony żołnierzy różnych armii (i religii). Ile to razy jeden drugiego – Polak Polaka, Niemiec Niemca, Rosjanin Rosjanina, Amerykanin Brytyjczyka i wzajemnie, zdrowy rannego wynosił spod ostrzału w bezpieczne miejsce. Bywało, że to owemu rannemu niosło ratunek, ale tego zdrowego dosięgała w ostatniej chwili jakaś zbłąkana kula niosąca mu śmierć. Bywało, że ginęli obydwaj, bywało że obydwaj ocaleli. Lecz przecież lekarz wojskowy, a na pierwszej linii sanitariusz mieli nawet regulaminowy obowiązek nieść taką pomoc, gdyż ich służba wojenna na tym właśnie polegała. Obydwaj zbierali z pobojowiska rannych własnych, lecz nierzadko także rannych żołnierzy przeciwnika. Ale to nie był i nie jest teologiczny powód, aby jakiegoś lekarza wojskowego, albo i wszystkich lekarzy wojskowych, oraz sanitariuszy, nawet tych, którzy stracili na wojnie życie lub zdrowie, uroczyście ogłaszać aż „Męczennikami za Wiarę Chrystusową” i wynosić ich wszystkich na ołtarze jako błogosławionych i świętych Kościoła Katolickiego.

W czasie pokoju też mamy groźne sytuacje – nieszczęśliwe wypadki; katastrofy komunikacyjne, budowlane, czy górnicze; tonące statki, spadające samoloty; klęski żywiołowe; bohaterskie akcje strażaków, ratowników medycznych, wodnych czy wysokogórskich, policjantów oraz straży granicznej; można wymieniać w nieskończoność. Pytamy więc, acz z na pewno niewłaściwym dla powagi omawianego tu tematu przekąsem, dlaczego tego wszystkiego nie zamieniono dotąd na beatyfikacje?!

Bo wedle zwolenników, nie dość że samego czynu, ale beatyfikacji – podkreślamy! – beatyfikacji rodziny Ulmów owi ludzie uratowani (a w tym konkretnym przypadku właśnie nie uratowani, bo zastrzeleni razem z Ulmami) muszą być koniecznie i tylko Żydami, aby ich nieszczęśni dobroczyńcy goje-Polacy zostali ogłoszeni przez Kościół w naszych czasach błogosławionymi Męczennikami.

Zagorzali zwolennicy beatyfikacji ś.p. Ulmów bez wahania odpowiadają na to, że przecież każdy człowiek, więc także Żyd, jest naszym bliźnim, zatem nikt nie może być a priori wykluczony z obszaru czynionego przez nas Miłosierdzia.

Właśnie tak! Nikt! Lecz przecież w omawianym przypadku wykluczeni, zmarginalizowani i zamilczani zostają wszelkiej narodowości dobroczyńcy, oprócz tych tylko, którzy udzielali byli pomocy beneficjentom jednej tylko narodowości, właśnie żydowskiej. Tak więc akurat Żydzi są tu traktowani przez stronę tzw. katolicką i polską jako bliźni uprzywilejowani (sic!), wyższej rangi (sic!), skoro pomoc im udzielona ma wyższą wartość (sic!) od identycznej pomocy udzielonej komuś innej niż żydowska narodowości, chociażby polskiej; i to nawet pomocy skutecznej, gdyż ta udzielana przez ś.p. Ulmów okazała się w końcu nieskuteczna.

Owa zatem zasada wyższości, czy też szczególnego wybraństwa narodu żydowskiego, jest sprzeczna z katolicyzmem, z chrześcijaństwem, ale leży ona u podstawy judaizmu rabinicznego, tego powstałego już w erze chrześcijańskiej, a zarazem po zburzeniu w roku 70 po Chr. Świątyni Jerozolimskiej i po ustaniu żydowskiego kultu świątynnego.

Zwolennicy beatyfikacji ś.p. Ulmów wychodzą z judaistycznego, więc nie-katolickiego założenia, że pomiędzy Żydami a pozostałymi ludźmi zachodzi różnica na korzyść Żydów, w następstwie czego Żydzi mają prawo żądać dla siebie od pozostałych nieograniczonego uznania, a nawet czynnej pomocy za wszelką cenę.

Natomiast Chrystus naucza, i czyni to Kościół, że wszyscy ludzie są równi w swoim człowieczeństwie, więc że wszyscy jesteśmy bliźnimi sobie nawzajem.

Z tego wynika – co powtarzamy – że liturgiczne wyróżnianie Polaków (i innych gojów) ratujących Żydów, jako „Męczenników za wiarę w Jezusa Chrystusa”, wywiedzione jest z przesłanek judaistycznych, a nie katolickich; daleko wykracza ono nawet poza standardy dotychczasowego „posoborowego ekumenizmu” i nosi znamiona herezji.

W widocznym miejscu na ścianie wspomnianej tu już toruńskiej kaplicy widnieje napis „Męczennicy polscy módlcie się za nami”. Pomysłodawcy, inwestorzy i budowniczowie tego obiektu najwyraźniej nie czekają nawet na procesy beatyfikacyjne, gdyż oni już sprawę na swój sposób rozstrzygnęli i na ścianie ogłosili. W jakim celu? W czyim (duchowym?) interesie? I to w liczbie mnogiej! A na ścianach owej kaplicy umieszczono setki nazwisk „Polaków ratujących Żydów”, zebranych przez kilka zaledwie lat przez pewnego księdza pracującego „z bratem”, jak to często podkreślano w audycjach pewnej rozgłośni radiowej. Przez kilka lat, we dwie osoby, chociaż przez z okładem siedemdziesiąt lat dzielących nas od zakończenia drugiej wojny światowej całe zespoły badawcze takiej kwerendy, jako żywo, przeprowadzić nie były zdołały.

Samej tej kaplicy należałoby się dokładniej przyjrzeć, czego my już tu nie będziemy rozwijać. Lecz – dla przykładu. Wiadomo, że religijnym Żydom-judaistom nie wolno wejść do chrześcijańskiej świątyni. Ale wtedy, w dniu 26 listopada 2017 liczni Żydzi do owej kaplicy, będącej częścią dużego kościoła, weszli i tam przebywali, a nawet przemawiali. Czy wszyscy oni byli bezreligijni? Jest to wątpliwe, aczkolwiek na ten temat nie mamy żadnej wiedzy. Lecz jeśli owi Żydzi byli religijni, to może właśnie owa wybudowana ze składek wiernych radiosłuchaczy kaplica ma charakter bardziej „ekumeniczny”, aniżeli katolicki, więc dla religijnych judaistów jest dzięki temu dostępna? A może na okoliczność konferencji „Pamięć i nadzieja” ludzie ci od swojej rabinackiej zwierzchności otrzymali jakąś dyspensę? Mnożą się pytania bez odpowiedzi.

Ktoś w związku z tym wszystkim zauważył trzeźwo: „Daliśmy się wkręcić w ‘sprawiedliwych wśród narodów świata’, których istnienie oznacza, że cała reszta jest ‘niesprawiedliwa’. A teraz judeochrześcijanie zaczynają robić z nich świętych. O tempora! O mores!”.

Inny autor stwierdza: „Jesteśmy zakleszczeni w judeocentrycznej narracji o historii, w której wszystko zmierzało do holokaustu i z niego wypływa, jak ‘przed’ i ‘po’ Chrystusie, którą to historię zbawienia hagada ta ma w oczywisty sposób unieważnić i zastąpić”.

Jakie zatem korzyści odniosło szerzenie Świętej Wiary Chrystusowej z męczeńskiej śmierci owej rodziny polskiej i katolickiej oraz rodziny żydowskiej (której członkowie się przecież na katolicyzm nie nawrócili), ostatecznie na próżno ukrywanej przez tamtą? Gdyby nawet tamci nieszczęśni katolicy, z jakichś nieznanych nam powodów, solidaryzowali się ze swymi żydowskimi podopiecznymi we wszystkim, to – znowu pytamy – jakie to by miało przełożenie na wzrost Kościoła Powszechnego?

Samego aktu dopomagania bliźnim, którym grozi niebezpieczeństwo, jako takiego oczywiście nie kwestionujemy. Lecz jest on zawsze osadzony w jakimś kontekście. W omawianym przypadku ten kontekst jest zdeterminowany przez okupacyjne niemieckie prawo nakazujące natychmiastową karę śmierci dla zarówno ukrywanych Żydów, jak i ukrywających ich Polaków. Kwestionujemy więc narażanie na śmierć osób trzecich, w tym zwłaszcza najbliższej rodziny, a w niej bezbronnych małych dzieci. Najbardziej nas – powtarzamy – niepokoi i wręcz oburza, że taka właśnie postawa ma być wpleciona aż w doktrynę katolicką i skutkować wyniesieniem na ołtarze ludzi, których szczególna – powtarzamy – szczególna zasługa dla rozkrzewienia Świętej Wiary Chrystusowej jest co najmniej wysoce wątpliwa. My zaś mielibyśmy podążać drogą ku wiekuistemu zbawieniu modląc się odtąd także do i za przyczyną tych ludzi (wśród nich nienarodzonego dziecka!), więc także ich uznawać za naszych orędowników przed Bogiem?

Ś.p. Ulmowie i inni Polacy dzielący ich los nie zginęli przecież za Wiarę Chrystusową, lecz za Żydów. Oni oraz wszyscy inni goje niosący w czasie wojny Żydom jakąś posługę, pomoc, czy zwłaszcza ofiarę, są dla dzisiejszych żydowskich zwolenników omawianej tu beatyfikacji warci akurat tyle i tylko tyle, ile to korzyści przyniosło Żydom i sprawie żydowskiej.

W tym kontekście dobór właśnie przypadku ś.p. Ulmów z Markowej jest niefortunny, gdyż przechowywani przez nich Żydzi bynajmniej nie ocaleli, lecz wszyscy zginęli razem ze swymi polskimi dobroczyńcami.Ważniejsze jest wszakże to, że ich polscy i katoliccy opiekunowie posłużyli im aż do końca, aż do ofiarniczej śmierci własnej i ich własnych polskich chrześcijańskich dzieci. I nie byli oni wcale nieskuteczni w swej posłudze Żydom, skoro dzisiaj, po upływie tak wielu lat, cała ta historia, i jej podobne, mogą być i są z takim powodzeniem wykorzystywane dla sprawy żydowskiej w massmediach całego świata.

Swoisty zaś kult własnego narodu, wybranego, wywyższonego, a w nowych czasach w pewnej części wyniszczonego w ramach tzw. holokaustu, jest właściwy Żydom, także tym deklarującym swoją bezreligijność (sic!). Natomiast beatyfikacja ś.p. Ulmów ma posłużyć jako element tego żydowskiego kultu umiejętnie wszczepiony w katolicyzm; przy czym Żydzi do ś.p. Ulmów modlić się przecież nie będą, gdyż to nie należy do ich religii. Modlić się mają Polacy i inni katolicy – do męczenników za Wiarę Chrystusową, którzy tak naprawdę nimi nie są. Zatem, w łonie samego już katolicyzmu – na co wskazywaliśmy – ofiara poczyniona dla Chrystusa ma być zamieniona na ofiarę poczynioną dla Żydów; ale to już nie jest katolicyzm, który wyznając i praktykując pragniemy dostąpić Zbawienia Wiecznego. I o to chodzi owym nieznanym i dalekim, ale pierwotnym pomysłodawcom całego „beatyfikacyjnego przedsięwzięcia”, o jakim tu mówimy; tu zaś na miejscu mamy czynne całe zastępy owych firmujących i wspierających to przedsięwzięcie „pożytecznych współpracowników”.

Czy to są Miłosierni Samarytanie?

Ś.p. Ulmów nazywa się w massmediach „Samarytanami z Markowej”, co jest kolejnym teologicznym i nie tylko teologicznym nadużyciem popełnianym powszechnie w omawianej tu sprawie.

Otóż miłosierny Samarytanin, pomimo przekraczania owych, zresztą ważnych, rytualnych barier i zakazów dzielących go od Żyda, któremu udzielał był pomocy (pomocy medycznej, a także w zakresie pielęgnacji), i który łożył na to dobrowolnie ze swojej kiesy, nie dokonywał czynu heroicznego (będącego wszak jednym z warunków beatyfikowania męczennika), ale czyn, co do którego Pan Jezus pragnie, aby był on pospolity, więc rozpowszechniony jak najszerzej pomiędzy wszystkimi ludźmi.

Miłosiernemu Samarytaninowi za udzielenie pomocy owemu Żydowi nie groziła ani śmierć, ani więzienie, ani żadne inne szykany; w Ewangelii nie ma o tym wzmianki. Ponadto Samarytanin działał sam, na swoją osobistą odpowiedzialność, nikogo w swoje postępowanie nie wikłając; owszem, całkiem jawnie, gdyż bez potrzeby konspirowania, opłacił on karczmarza, aby ten zajmował się poturbowanym Żydem aż do powrotu owego Samarytanina. Działo się to zresztą w Judei, czyli w kraju właśnie żydowskim, w którym ów Samarytanin był przybyszem i gościem (odwrotnie, aniżeli w przypadku ś.p. Ulmów i ukrywanych przez nich Żydów).

Natomiast w czasie drugiej wojny światowej w Polsce pod niemiecką okupacją – jak powszechnie wiadomo – żaden z tych powyższych warunków swobody, w jakich działał był ów Ewangeliczny Samarytanin, nie był, bo i nie mógł być spełniony. Warto sięgnąć do świadectw uczestników tamtych wydarzeń, jak np. do sławnego „Protestu” Zofii Kossak-Szczuckiej, więźniarki Oświęcimia-Auschwitz. Toteż opieranie przesłanek beatyfikowania rodziny Ulmów na przywołanej przypowieści jest – jak już powiedzieliśmy – teologicznym nadużyciem.

Pomiędzy Jezusową przypowieścią a przypadkiem ś.p. Ulmów wspólne są tylko trzy wątki: i tu, i tam osobą korzystającą z pomocy jest Żyd (lub kilkoro Żydów); i tu, i tam osobą (osobami) udzielającą pomocy jest nie-Żyd; i tu, i tam ów nie-Żyd udziela bliźniemu, czyli Żydowi, pomocy dobrowolnie, z własnej inicjatywy i, przynajmniej Samarytanin, na własny koszt.

Żydom to wystarczy; reszta zgadzać się nie musi i rzeczywiście się nie zgadza.

Rozumiemy i przyjmujemy, że w przypadku ś.p. Ulmów rzecz działa się właśnie dobrowolnie. Natomiast pomiędzy bajki trzeba włożyć to, że łącznie bodaj szesnaście osób utrzymywało się przez półtora roku z bodaj pięciohektarowego gospodarstwa rolnego; w tym miejscu „historia Ulmów” także nie została „dopięta” przez jej dzisiejszych propagatorów. To oczywiste, że tym i innym swym ubogim dobroczyńcom Żydzi musieli coś płacić na swoje własne utrzymanie, gdyż owych Polaków-dobroczyńców, obciążonych pod karą śmierci lub wywózki do obozu zagłady obowiązkowym kontyngentem dostaw żywności dla Niemców, częstokroć nie stać było na utrzymanie swoich dzieci i siebie, a co dopiero dodatkowych osób w obejściu. Dodatkowa opłata od Żydów – za kwaterę, za opał i zwłaszcza za nieustające ryzyko ponoszone przez gospodarzy, a poprzez nich przez całą wieś – też nikogo nie gorszyła1.

Lecz przecież – co już wyżej powiedziano – Pan Jezus opowiedział o Miłosiernym Samarytaninie w innym celu, aniżeli ten, w jakim szykowana jest beatyfikacja ś.p. Ulmów. A to już świadczy o popełnieniu przez jej promotorów nie tylko błędu teologicznego (także i logicznego), ale wręcz bluźnierstwa.

Pan Jezus chce – przypomnijmy wspomnienie z odbywanych w dzieciństwie lekcji religii – aby ludzie sobie pomagali, „jeden drugiego brzemiona nosili”, bez względu na owe liczne występujące pomiędzy nimi podziały, ponieważ wszyscy oni są dziećmi Bożymi, więc dla siebie wzajem bliźnimi.

Co zaś tyczy starań o beatyfikację ś.p. Ulmów, to nie chodzi w nich o tę bezwzględną powszechność człowieczeństwa, dziecięctwa Bożego, ani pojęcia bliźniego, ale o wywyższenie jednej grupy ludzi ponad inną, mianowicie Żydów ponad pozostałych – Yehudim ponad goim.

Bluźnierstwo sięga także samej Cnoty Miłości-Miłosierdzia, stanowiącej bazę, kolumnę i zwieńczenie chrześcijaństwa. Tą cnotą się mianowicie manipuluje, na niej żeruje i czyni ją narzędziem moralnego szantażu, przekonując mianowicie, że każdy chrześcijanin jest wręcz zniewolony do tego, aby bez względu na okoliczności bezustannie praktykować Miłosierdzie koniecznie wobec osób mu obcych, poprzez co staje się on bezbronny, gdyż tamci obcy do odpłacenia chrześcijaninowi takoż Miłosierdziem bynajmniej nie czują się zobowiązani.

Ale Cnót jest więcej, i wszystkie je trzeba praktykować jednocześnie – bo to jest spójny system. A więc także Wiara i Nadzieja, ale zarazem: Roztropność, Sprawiedliwość, Umiarkowanie, Męstwo. Czy owi nieszczęśni Polacy, dorośli rodzice małych dzieci, jak ci z Markowej, rzeczywiście wyróżnili się także pielęgnowaniem tych cnót? Czy ś.p. Józef Ulma był roztropny? Czy, będąc ojcem rodziny, w trudnych czasach, wykazał się męstwem w chronieniu swoich dzieci i żony przed rozlicznymi zagrożeniami, i przed tym w doczesnym wymiarze najwyższym – nagłą śmiercią z ręki okupanta? Jeśli nawet nie dbał on o własne życie, jeśli z jakichś powodów bez oporów stawiał je na szali, to nie upoważniało go to do tego, aby cudze życie, i to najbliższych sobie, bezbronnych osób traktować równie beztrosko.

My, powodowani właśnie Cnotami, oczywiście modlimy się za zbawienie dusz ś.p. Ulmów – rodziców i ich dzieci, jak i za wszystkich innych wiernych zmarłych, pomordowanych, poległych w walce. Lecz nie ma powodu, abyśmy modlili się do Ulmów, czy też za ich wstawiennictwem.

Ów Żyd, jakiemu pomógł był Ewangeliczny Miłosierny Samarytanin, wyzdrowiawszy poszedł zaś swobodnie w swoją stronę. Lecz sam ów Samarytanin także udał się w swoją stronę, bezpieczny, przez nikogo nie nagabywany. Co jego postać ma wspólnego z męczeństwem? Nic. Nie należy jej więc przywoływać w kontekście „historii Ulmów”.

Czy rzeczywiście w służbie rodzinie i czy rzeczywiście przeciwko aborcji?

Te dwa tematy są w dzisiejszym okołokatolickim piśmiennictwie i w takichże massmediach szczególnie często podnoszone, ale teraz już prawie wyłącznie przy użyciu narracji świeckiej. Więc nawet na niedzielnych kazaniach nie przypomina się już ludziom, że na straży pomyślności rodziny stoją po prostu Przykazania Boże, jak zwłaszcza „IV Czcij ojca swego i matkę swoją”, „VI Nie cudzołóż” oraz „IX Nie pożądaj żony bliźniego swego (ani męża bliźniej swojej)”; a kwestię m.in. tzw. aborcji reguluje przykazanie „V Nie zabijaj”. Rodzinę chronią też Sakramenty Święte, wśród nich Małżeństwo i Chrzest.

W sprawach konkretnych i szczegółowych w sukurs chrześcijaninowi przychodzi nauka o sumieniu i w ogóle aretologia (nauka o Cnotach), o czym już tu było wzmiankowane. Z nauki tej wynika sławny Ordo Caritatis, czyli Porządek Miłosierdzia, dający chrześcijaninowi siłę i obronę w sytuacjach konfliktowych, kiedy to trzeba decydować, jakiego to bliźniego należy bronić przed agresją innego bliźniego. Piszemy „decydować”, chociaż matka w sytuacji zagrożenia swego dziecięcia nad niczym nie deliberuje, lecz instynktownie rzuca się w jego obronie, bo to wynika po prostu z jej macierzyństwa. Zauważmy, że u zwierząt jest podobnie, co wszystko razem ma służyć rozwojowi przez Boga samego stworzonych gatunków, wśród nich szczególnie wyróżnionego gatunku ludzkiego, więc przekazywaniu życia z pokolenia na pokolenie i na chronieniu tego życia, aby całe stworzenie, na czele z człowiekiem, nieustannie chwaliło Boga Stwórcę swego.

My natomiast z przerażeniem słuchamy kazań i homilii, wygłaszanych i utrwalanych w internecie nawet przez pewnego wysokiej rangi duchownego, w których ten i inni dzisiejsi kapłani katoliccy wskazują polskiej młodzieży, przystępującej właśnie do Sakramentu Bierzmowania (lecz także w rozmaitych innych okolicznościach), aby naśladowała „bohaterskie czyny rodziny Ulmów” – „Idź i czyń podobnie!”.

Tak więc okazuje się, że w ujęciu tych kaznodziejów rodzina katolicka, jej materialne oraz duchowe bezpieczeństwo i pomyślność, wcale nie jest najważniejsza. Bo ona ma być jakąś nową żertwą dla ludzi obcego plemienia i obcej cywilizacji, co z religią Chrystusową, jako żywo, nie ma nic wspólnego.

Rozwinięcie tych oburzających zadań jest następujące: Ojcze rodziny, igraj z losem i wystawiaj swoją żonę i dzieci przez długie miesiące na śmiertelne niebezpieczeństwo; że nie wspomnimy już o niedostatku wynikającym ze wzrostu liczby ludzi do wykarmienia. Matko rodziny, cierpliwie wspieraj w tym dziele męża swego. Wrodzy żandarmi przyjeżdżajcie i ojca, ciężarną matkę-Polkę oraz wszystkie ich niewinne, małe, polskie, katolickie, ochrzczone dzieci zabijajcie. A ty, naiwny Narodzie Polski, i wy wszyscy katolicy, zachwycajcie się tym wspaniałym zdarzeniem i w dodatku jeszcze módlcie się „do” tych pomordowanych, gdyż w takich właśnie etapach zadana im śmierć ma być podobno ofiarą szczególnie Bogu miłą.

Nie pozwolilibyśmy sobie na sarkazm przy opisywaniu tej tragedii, gdybyśmy wprzódy nie usłyszeli bardzo podobnego kazania wygłaszanego w katolickiej wszakże świątyni do zgromadzonych tam w dobrej wierze wiernych – dzieci, młodzieży i dorosłych.

„Miłuj bliźniego swego jak siebie samego” – mówi Pismo. Ale na ścianie wzmiankowanej już toruńskiej kaplicy wypisano inny biblijny cytat: „Nie ma większej miłości od tej, gdy ktoś życie swoje oddaje za przyjaciół swoich” (J, 15, 13). Pomiędzy „bliźnim” a „przyjacielem” zachodzi wszakże różnica. Bliźnim jest każdy człowiek, więc nawet ten obcoplemienny Samarytanin. Natomiast sam Pan Jezus przyjaciółmi swoimi nazywa ludzi sobie bliskich, wierzących w Jego Boskość, w pierwszym rzędzie Apostołów; nawet Judasza, jeszcze wtedy, gdy ten szedł wskazać Pana szukającym Go siepaczom.

Zaraz po wypowiedzeniu cytowanego wyżej zdania Pan Jezus mówi do swoich uczniów następująco: „Wy jesteście przyjaciółmi moimi, jeżeli czynicie to, co wam przykazuję. Już was nie nazywam sługami, bo sługa nie wie, co czyni pan jego, ale nazwałem was przyjaciółmi, albowiem oznajmiłem wam wszystko, co usłyszałem od Ojca mego” (J, 15, 14-15).

Zatem wedle narracji zmierzającej ku beatyfikacji ś.p. Ulmów to nie własne rodzone dzieci miały być dla ich rodziców tymi „przyjaciółmi”, za których oddaje się życie z miości do nich. Jak tam naprawdę było, to było, lecz nam się dziś pokazuje i wmawia, że ś.p. Józef i Wiktoria ponad własne polskie i katolickie dzieci umiłowali swoich „braci” Żydów. Że zatem rzekomo ewangeliczny heroizm ś.p. Józefa i Wiktorii opiera się na tym, że oni życie przede wszystkiem własnych małych dzieci, nie mogących ani o niczym zadecydować, ani się ratować, ani się gdzie indziej schronić, lecz także życie swoje własne, dorosłych osób, ryzykowali by pomóc Żydom, w tamtym przypadku niemal wyłącznie dorosłym osobom, w tym kilku silnym mężczyznom (którzy podobno „pomagali w gospodarstwie”, co jest wszakże sprzeczne z wymogami ukrywania się przed Niemcami).

Jaka to „wiara” żądała męczeństwa i w ogóle narażania na niebezpieczeństwo tych małych katolickich dzieci? – pytamy retorycznie. Przecież nie katolicka, nie Chrystusowa!

Ktoś słusznie zauważył to, co chciałoby owo dziecko nienarodzone, które tak po prawdzie zostało wyabortowane, albowiem zmarło w łonie matki, w czasie poronienia, czy może już porodu wywołanego tym, co się właśnie z jego nieszczęsną matką działo. Ono mianowicie „chciało urodzić się, żyć, być ochrzczone, rosnąć, rozwijać się i Pana Boga chwalić”. Pozostałe dzieci też. A co z tego wszystkiego wynikło? Żydzi także zostali przez Niemców zastrzeleni, starzy i młodzi, wszyscy.

Czy nie jest to klasyczny przykład funkcjonowania owej „cywilizacji śmierci”, przed jaką jesteśmy od pewnego czasu przez duchowieństwo ostrzegani?

No więc co to jest, skoro jedni księża mówią tak, a inni przeciwnie? To jest herezja, w którą popada jedna z tych kapłańskich zbiorowości i nas za sobą usiłuje pociągnąć.

Czy oni są jak Święci Młodziankowie?

Ktoś poddał pomysł, aby poprzestać na beatyfikacji samych tylko ś.p. dzieci Ulmów (sic!). Takie atoli posunięcie zupełnie odmienia sens owej beatyfikacji nadany jej przez środowiska filosemickie, gdyż ją „katolicyzuje”, natomiast ś.p. rodziców – Józefa i Wiktorię – stygmatyzuje jako kogoś w rodzaju dzieciobójców. Pomagając Żydom owych dwoje dorosłych Polaków zagrało swoim własnym życiem. Można się spierać, czy i do tego mieli prawo w świetle Katolickiej Wiary i Moralności. Zresztą akcent pada na ś.p. Józefa, jako ojca rodziny, którego decyzjom podporządkowana była także jego ś.p. żona; aczkolwiek stosunków domowych panujących w tej rodzinie przecież nie znamy. Mogło być też odwrotnie; a mogli także oboje współdecydować.

Jednakże ś.p. Ulmowie, oraz wszyscy inni „sprawiedliwi” znajdujący się w podobnej do nich sytuacji, zagrali także życiem swoich własnych małych dzieci, z wiadomym skutkiem. To trwało długie półtora roku.

W takim kontekście beatyfikowanie samych tylko ś.p. dzieci Ulmów wnosiłoby do życia Kościoła niepokój, zatem rozmijałoby się z samą istotą beatyfikacji. W Świętych Ewangeliach czytamy o licznych osobach, które w różnym stopniu miały udział w zadaniu Panu Jezusowi przykrości, zniewagi, udręki, męki i śmierci, także poprzez bierne zachowanie się. Nawet Święci Apostołowie, którzy ze strachu się poukrywali. Nawet Święty Piotr, który trzykrotnie zaparł się Pana i którego pod Krzyżem już nie było.

Tu mielibyśmy winnych ś.p. rodziców-Polaków, którzy długo ryzykowali, aż wreszcie poprzez stworzenie określonych okoliczności wydali swoje własne dzieci na śmierć. I mielibyśmy, lecz przecież mamy, po wsze czasy, owe niewinne ś.p. dzieci, do których męczeńskiej śmierci doprowadzili wszyscy: Żydzi, bo ośmielili się ukrywać właśnie w domu tych dzieci; rodzice Ulmowie, bo tych Żydów gościli, i to długo; donosiciel, jaki tam i wtedy się pojawił; i wreszcie niemieccy żandarmi, którzy dopełnili zbrodniczego dzieła, wykonując wszakże ówczesne prawa obowiązujące w Państwie Niemieckim, w którego służbie ochoczo pozostawali.

Kogo i co, jakie wartości, my odtąd mielibyśmy czcić w związku z tym wszystkim na Ołtarzach Pańskich? Doprawdy, najlepiej to wszystko samemu Bogu pozostawić i nie próbować Go „wyręczać”, siląc się na budowanie „naciąganych” scenariuszy mających posłużyć do przeprowadzenia beatyfikacji, zwłaszcza że inspirowanej spoza katolicyzmu.

Pewien katolicki kapłan na wzmiankę o tragicznej śmierci ś.p. Ulmów zareagował przywołaniem Ewangelicznych Świętych Młodzianków – ofiar zawiści króla Heroda. Jest to kolejny Biblijny przypadek, do którego „historia Ulmów” nie przystaje. Przecież Święci Młodziankowie ginęli, a ich rodzice z tego powodu cierpieli wprost za Jezusa Chrystusa, choćby nawet o tym nie wiedząc. Dzięki tej krwawej ofierze On mógł przetrwać, ocaleć i wzrastać w celu spełnienia swojego zbawczego posłannictwa. Natomiast ś.p. Ulmowie, jak już tu powiedziano, nie zginęli za Wiarę Chrystusową, a tym bardziej „wprost” za tę Wiarę.

Kto jednak z góry wskazuje określone zbiorowości, w których następnie zamierza wynaleźć nowych błogosławionych i świętych – taką praktykę przywoływaliśmy na początku niniejszych rozważań – niech się szerzej rozejrzy po naszych polskich dziejach wojennych.

Co do ś.p. dzieci Ulmów, to nikt ich nawet z domu rodzinnego nie wyrzucał, nikt im przed świtem nie kazał się pakować dając na to pół godziny (bywało, że mniej), nikt ich nie zsyłał do takich czy innych obozów lub więzień, ani nie oddzielał od rodziców. Zestawmy to z owymi najpewniej setkami tysięcy katolickich i polskich dzieci, jakie wyginęły w czasie samej choćby drugiej wojny światowej – m.in. dzieci Zamojszczyzny, dzieci Wołynia i Galicji, dzieci z „pacyfikowanych” polskich wsi i z bombardowanych miast, z Warszawą na czele, dzieci pomarłych w wyniszczających transportach, w rozmaitych obozach przejściowych, zesłanych na Sybir, do Kazachsatnu, na Kołymę, do łagrów Północy, do Oświęcimia, na Majdanek, do Sztuthofu i wielu, wielu innych miejsc męczeństwa. One wszystkie zostały zgładzone, rozmaitymi sposobami, za to że były ochrzczonymi, niewinnymi, katolickimi i polskimi dziećmi, tak jak i dzieci Ulmów. Aczkolwiek tragiczny przypadek małych Ulmów bynajmniej nie wyróżnia się przecież na tym makabrycznym tle bezmiaru dziecięcego cierpienia.

Lecz były też całe rzesze polskich dzieci, które wprawdzie wojnę i okupację przeżyły, ale w stanie czy to fizycznego, czy psychicznego, lecz i moralnego okaleczenia; co dotyczy i dorosłych. Były przecież dzieci, które oglądały, jak złoczyńcy okrutnie mordują ich rodziców i rodzeństwo, a one same ocalały jako jedyne z całej rodziny. I żyły z tym ciężarem dalej, poprzez lata komunistycznego PRL-u, stawały się ludźmi dorosłymi; obecnie tamto pokolenie „dzieci wojny” już wymiera – czas robi swoje.

I tamtych setek tysięcy małych polskich Męczenników – tych nowoczesnych Świętych Młodzianków – nikt jakoś nie myśli beatyfikować. Może to i lepiej? Ale to wszystko Bóg widzi; i sprawę Ulmów też. Jemu to pozostawmy, a sami dbajmy usilnie, aby tamte historie były jak najlepiej zbadane, jak najlepiej i jak najszerzej poznane i zrozumiane, i aby jak najbardziej celne wnioski na przyszłość były z nich w Kościele oraz w Narodzie wyciągnięte.

Módlmy się za zbawienie dusz ś.p. Ulmów i wszystkich innych wiernych zmarłych. I aby Dobry Bóg wybaczył ś.p. Józefowi i Wiktorii ów grzech, jaki oni popełnili przeciwko własnym dzieciom.

Wokół dnia 24 marca – wspomnienia Św. Szymona z Trydentu

Mówiliśmy wyżej o wybieraniu osób spełniających pewne z góry przyjęte warunki spośród uprzednio dobranych zbiorowości. Znajdą się w takiej zbiorowości dane osoby, w tym przypadku spełniające wymogi świętości, czy nie znajdą?

Teraz przyjrzyjmy się praktyce podobnej – dobierania osób do z góry przyjętego dnia, z jakim biografie tychże osób powinny być w jakiś szczególny sposób powiązane. Stawiamy tezę – bo przecież nikt nam stosownego sprawozdania nie składał – że przypadek ś.p. Ulmów został mozolnie, bo – jak widzimy – dopiero kilkadziesiąt lat po zakończeniu drugiej wojny światowej dopasowany do innych okoliczności powiązanych z uprzednio przyjętym dniem 24 marca, gdyż w tym właśnie dniu, w roku 1944, rodzina ta została wymordowana.

Lecz w roku 1475, zatem ponad cztery i pół wieku wcześniej, takoż w dniu 24 marca, w dalekim Trydencie (w którym później obradował sławny Sobór Powszechny) zostało pozbawione życia niespełna trzyletnie dziecko katolickie – mały Szymonek (wł. Simonino), znany i od tamtych czasów przez stulecia czczony w Kościele jako Męczennik – Św. Szymon z Trydentu.

Otóż tenże Św. Szymon jest ofiarą żydowskiego mordu rytualnego, motywowanego nienawiścią do chrześcijaństwa. Oprawców małego Szymonka schwytano, osądzono i zgładzono. Pisał o nim m.in. ksiądz Piotr Skarga w swoich poczytnych „Żywotach Świętych”. W dzisiejszej internetowej epoce dotarcie do szerszych informacji na temat tego świętego nie powinno nastręczać trudności.

Jak wynika z owych informacji, w następstwie Soboru Watykańskiego Drugiego i w ramach „dialogu katolicko-żydowskiego” Św. Szymon z Trydentu po blisko pięciu wiekach kultu, został wykreślony (sic!) z katalogu Świętych Kościoła.

Kto zatem ma być wprowadzony na jego miejsce w dniu 24 marca? Oto Polacy, ś.p. Ulmowie, rodzice i zwłaszcza dzieci – ofiary swoistego mordu rytualnego „inaczej”, ponieważ popełnionego nie rękami żydowskimi, lecz przez gojów-Niemców, ale przy swoiście pojmowanej asyście żydowskiej. Feliks Koneczny w swojej „Cywilizacji żydowskiej” zauważa, że owych mordów dopuszczała się na przestrzeni dziejów pewna tajemnicza sekta żydowska, a więc wyznawcy li tylko pewnego odłamu judaizmu rabinicznego.

Uwaga! My tu nie opisujemy tego, co sądzili i do czego zmierzali uczestnicy i ofiary – żydowskie i polskie – tamtych tragicznych wydarzeń, jakie się rozegrały w podkarpackiej Markowej w dniu 24 marca 1944 roku, choćby z tej przyczyny, że tego po prostu nie wiemy.

My tylko łączymy wydarzenia w celu odkrycia motywów, wedle których postępują dzisiejsi (sic!), lecz nawet nam nieznani i zapewne daleko od Polski przebywający inicjatorzy beatyfikacji ś.p. Ulmów. No bo jeśli inicjatorzy są jednak znani, mieszkają w Polsce, gdyż z internetowych przekazów wynika, że są nimi Ich Ekscelencje poprzedni oraz obecny Arcybiskup Przemyski, to nam braknie śmiałości, aby te osoby zapytać. Bo też w takich sprawach powinna by od samego początku obowiązywać pełna jasność i otwartość, oraz postępująca za nimi kompletna i ogólnodostępna informacja skierowana do ogółu wiernych, tak aby nie pojawiały się już żadne wątpliwości. Ale wątpliwości jednak narastają i nas coraz bardziej nurtują, i to poważne wątpliwości.

W połowie marca 2018 roku Senat RP z inicjatywy Prezydenta RP ogłosił nowe doroczne święto państwowe: „Narodowy Dzień Pamięci Polaków Ratujących Żydów pod Okupacją Niemiecką” (taka jest pełna nazwa tego święta).

Święto ma być celebrowane (i w roku 2018 było po raz pierwszy) właśnie w dniu 24 marca, w każdorazową rocznicę śmierci ś.p. Ulmów; lecz przecież także śmierci Św. Szymona z Trydentu, która to treść oczywiście nie jest w ogóle podnoszona ani przez obecne władze kościelne, ani świeckie. Zauważmy, że inicjatorzy omawianej tu beatyfikacji nie wyjaśnili publicznie, dlaczego chcą ogłosić błogosławionymi właśnie ś.p. Ulmów, dzieci i rodziców, a nie jakąś inną polską rodzinę, która została wymordowana przez niemieckich okupantów w podobnych okolicznościach i z tych samych powodów. Na okolicznościowej monecie wydanej przez NBP już w roku 2012 widnieją nazwiska trzech takich rodzin; o jednej z nich, ale nie o ś.p. Ulmach, Telewizja Polska nakręciła i wyemitowała dokument fabularyzowany.

Możemy się wszakże domyślać, że tenże sam dzień 24 marca planowany jest jako liturgiczne wspomnienie nowych błogosławionych męczenników, na wypadek gdyby mieli być oni jednak beatyfikowani. Co jeszcze wiemy o dniu 24 marca?

Przyjmujemy tezę, że mianowicie przez cały okres drugiej wojny światowej, na wszystkich ziemiach polskich, mordu takiego, jak na ś.p. Ulmach i z tego powodu, co na nich, nie dokonano ani w żadne większe święto katolickie, ani w wigilię takiego święta.

Tu zaś mamy jednocześnie mord na polskich i katolickich dzieciach, także na dziecku pozostającym jeszcze w łonie matki, a zarazem Wigilię tego – by tak rzec – bardzo „dziecięcego”, a wręcz „niemowlęcego”, i zwłaszcza „macierzyńskiego” katolickiego święta, jakim jest Zwiastowanie Pańskie, zwane też Zwiastowaniem Najświętszej Maryi Pannie, a także Wcieleniem Pańskim, przypadające na dzień 25 marca; obecnie w Kościele nieco – przyznajmy – zapomniane, chociaż w tradycyjnym kalendarzu widniejące jako święto pierwszej klasy. Oczywiście, nie mniej „niemowlęcym” i „macierzyńskim” świętem, Świętem Świąt, jest późniejsze o dziewięć miesięcy Boże Narodzenie. Ale widocznie – jest to tylko nasze przypuszczenie – akurat w Boże Narodzenie, ani w poprzedzającą je Wigilię nie zdarzyły się, znane nam dziś, mordy dokonywane na Polakach akurat za to, że ukrywali oni Żydów; podobnie musiało być w owe wojenne i okupacyjne Święta Wielkanocne (walki toczone w warszawskim getcie wiosną roku 1943 objęte są inną narracją). Niedziela Wielkanocna najwcześniej przypaść może na dzień 21 marca. Tak więc co pewien czas na sam dzień 24 marca przypada a to sama Wielkanoc – chrześcijańskie Święto Świąt – a to któryś z dni Triduum Paschalnego, to znowu któryś z dni Oktawy Wielkanocnej.

„Anioł Pański zwiastował Pannie Maryi… Oto ja, Służebnica Pańska…” – te słowa Pozdrowienia Anielskiego miliony ludzi wypowiadają w codziennym pacierzu. „Zdrowaś Maryjo, łaskiś pełna, Pan z Tobą…” – chrześcijańskie dziecko jeszcze samo mówić nie umie, a już mamusia, tatuś czy babcia szepcze mu do uszka te właśnie słowa. Samo zaś Święto Zwiastowania traktowane zawsze było w Kościele jako przypomnienie godności i wielkiego powołania każdej chrześcijańskiej niewiasty, dla której wzorem jest Najświętsza Maryja Panna. „Co było przepadło przez nieposłuszeństwo Ewy, to naprawiła Maryja”.

Wierni śpiewają starą dobrą pieśń: „Archanioł Boży Gabryjel posłan do Panny Maryjej…”, bo też ów dzień 24 marca, poprzedzający święto Zwiastowania Pańskiego, jest poświęcony Świętemu Archaniołowi Gabrielowi – zwiastującemu Wolę Bożą i Zbawienie Świata. Tenże sam dzień – zauważmy – wybrali zabójcy Św. Szymona z Trydentu, aby temu bezbronnemu dziecku zadać męczeńską śmierć.

Tak więc w dzień Św. Gabriela i zarazem w Wigilię Zwiastowania – które to święta Kościół dzisiejszy wiernym ostatnio mniej przypomina – mamy także gromko akcentowany dziś przez władze świeckie „Narodowy Dzień Pamięci Polaków Ratujących Żydów pod Okupacją Niemiecką”, jako wspomnienie masakry, jaką polskim dzieciom i ich rodzicom urządziła w roku 1944 niemiecka żandarmeria, za pomaganie Żydom.

Otwiera się tu przestrzeń do rozważań prowadzonych na polu teologii, takoż katolickiej, jak też judaistycznej, oraz do badania splatanych w ostatnich czasach przez niektóre środowiska związków pomiędzy tymi dwiema; aczkolwiek my owych rozważań tu akurat nie podejmiemy. „Po owocach ich poznacie” – mówi Pismo.

Zauważmy atoli jedynie, że nazajutrz po tym nowym państwowym święcie przypada wspomniane już Zwiastowanie Pańskie, zwane też w Polsce z dawna dniem Matki Bożej Otwornej, Zagrzewnej lub Ożywiającej, gdyż w tym właśnie dniu Najświętsza Maryja Panna pokornie i posłusznie mówi: „Niech mi się stanie według Słowa Twego”, a zarazem otwiera kolejną doroczną wiosnę; bo też dzieje się to wkrótce po astronomicznym przesileniu wiosennym.

Ale w dniu bezpośrednio poprzedzającym ma być odtąd wspominana prosta wiejska Matka-Polka żyjąca w pierwszej połowie XX wieku, niczego niestety nie otwierająca, ani nie rozpoczynająca, lecz przeciwnie – mordowana razem ze wszystkimi swoimi dziećmi i z mężem za pomaganie Żydom. Zauważmy – na ile uprawnione jest takie porównanie – że ofiara posłuszeństwa i całego życia Matki Przenajświętszej (25 marca – Zwiastowanie/Wcielenie) oraz ofiara w ostateczności życia ś.p. Wiktorii Ulmowej i jej całej rodziny (24 marca – Narodowy Dzień Pamięci) składane są każda z innego powodu, w innym celu i za kogo innego. Przy czym nas tu wykorzystywanie przypadku nieszczęsnych ś.p. Ulmów (także ś.p. Baranków, ś.p. Kowalskich oraz innych) do celów dzisiaj przez określone środowiska wskazywanych interesuje bardziej, aniżeli sama tamta okupacyjna historia.

Jeśli – jak sądzimy – dobierano okoliczności do upatrzonego uprzednio dnia, z uwagi zwłaszcza na Wielkanoc i na męczeństwo Św. Szymona z Trydentu, to dysponowano z natury rzeczy tylko tym, co znajduje się – by tak rzec – po prostu w zasobach historii. Przypadek zatem ś.p. Ulmów nie jest doskonały, skoro ukrywani przez nich Żydzi też jednak zginęli. Aczkolwiek o te wszystkie sprawy najlepiej będzie zapytać znawców współczesnego judaizmu rabinicznego (talmudycznego). Jakkolwiek by było, przypadku bardziej nad „historię Ulmów” użytecznego najwidoczniej nie znaleziono, skoro nam się wciąż mówi o tej tylko historii, a nie o żadnej innej podobnej.

W czyich to głowach i w jakim celu powstała ta makabryczna „judeochrześcijańska” zbitka teologiczna? Bo inicjatorzy nowego polskiego państwowego święta na wspomnienie wydarzeń z 24 marca 1944 r. głoszą, iż stanowią one „wzór bohaterstwa dla nas dzisiaj (sic!) i wzór dla przyszłych pokoleń”. Dla przykładu – na początku stycznia 2018, a zatem jeszcze przed rozpętaniem afery związanej z nowelizacją ustawy o Instytucie Pamięci Narodowej, w jednym z poczytnych warszawskich tygodników można było przeczytać: „Nie ma najmniejszej wątpliwości, że nasi Sprawiedliwi wśród Narodów Świata są największymi herosami naszej historii. (…) Oni ryzykowali życie własne i życie całej swojej rodziny. Sprawiedliwi są świętymi (sic!) naszej historii, którym powinniśmy wznosić pomniki, robić dla nich muzea i stawiać ich za przykład kolejnym pokoleniom naszych dzieci i wnuków”. W wielu innych polskojęzycznych czasopismach i portalach pisało się i nadal pisze podobnie, że wszystko do cna trzeba oddać Żydom.

Tak więc dla tychże naszych polskich przyszłych pokoleń przeznaczona jest już nie wiosna, nie nowe życie, lecz śmierć i totalne unicestwienie!!!

Dodajmy jeszcze tylko, że w starodawnej tradycji Kościoła, mającej przecież swoje Starotestamentowe przesłanki, dzień 25 marca był pojmowany jako data wszelkiego początku: stworzenia świata, stworzenia człowieka, rozpoczęcia odkupieńczego wszakże potopu, narodzenia Mojżesza, a także owej życiodajnej zbawczej Śmierci Krzyżowej Pana Jezusa (dopóki nie ustalono sposobu datowania Wielkiejnocy, przypadającej wszakże zawsze wczesną wiosną).

Bo też wiosna oznacza przecież narodziny, odrodzenie, początek, wzrost, dobrą nadzieję na przyszłość, a nie – przeciwnie – śmierć, upadek, koniec. Jak widać, w tej nowo w Kościele i w Państwie wprowadzanej interpretacji przesłania dnia 24 marca mamy wyraźną kolizję owych przeciwnych wektorów. Treści związane ze śmiercią wydobywa się, aby one przygłuszyły to radosne Wielkanocne „Alleluja” – afirmujące życie i Zbawienie Wieczne, pomimo lecz i w następstwie Wielkiego Piątku i Wielkiej Soboty. Ma być więc, z pozoru po dawnemu, Pascha, ale Pascha „inaczej”, bo i nowi beatyfikowani też są wyłonieni „inaczej”, a przyczyny nowej beatyfikacji mają być już „inne” od dotychczasowych, odwiecznych. To wszystko oznacza nic innego, jak po prostu herezję.

Skoro o kluczowym dla chrześcijaństwa święcie Wielkiej Nocy mowa, nasuwa się też pewna dygresja, i zapytanie. Czy mianowicie owo przez kolejne katolickie parafie w Polsce realizowane porzucanie uroczystej Mszy Św. i Procesji Rezurekcyjnej odprawianej tradycyjnie o godzinie szóstej w Poranek Wielkanocny, i przesuwanie tego świętego obrzędu o kilka godzin wstecz, na środek ciemnej nocy, jest jakoś skorelowane z tym, co tu przywołujemy w sprawie planowanej beatyfikacji ś.p. Ulmów? Tak, wiemy że ta wieczorna, bogata w znaki i obrzędy liturgia Wielkosobotnia jest odprawiana już na chwałę Zmartwychwstania, ale jednak poranna Rezurekcja to jest wartość szczególna, tak bardzo cenna dla każdego Polaka-katolika, jeśli nawet nie co roku w niej uczestniczy. Zresztą, stosowne wersety wszystkich Czterech Ewangelii nie pozostawiają w tej mierze wątpliwości, że uczestnicy porannej Procesji naśladują tamto poranne podążanie Świętych Niewiast i Świętych Apostołów do Grobu Pańskiego.

Pewne jest i to, że zarówno sprawa Ulmów, wspomnienie Św. Szymona z Trydentu, jak i likwidacja porannej Rezurekcji, mają ścisły związek ze Świętami Wielkanocnymi.

Są przecież w „posoborowym” Kościele także wspólnoty, które liturgię Wielkanocną kończą w środku nocy z Wielkiej Soboty na Wielką Niedzielę, a ich członkowie w tęże Niedzielę do kościoła na Mszę Świętą już nie idą, ani w żadną inną niedzielę w roku! No bo oni czczą najwyraźniej żydowski szabes, czyli szabat.

I jeszcze o katolickiej obrzędowości i obyczajowości, tu zwłaszcza o jej aspekcie wizualnym. Procesja, jak i podobne zgromadzenia, z dawna została pomyślana jako – również – widowisko. O tak! Po to Pan Bóg dał człowiekowi zmysły, aby również za ich pomocą człowiek mógł wychwalać Swego Stwórcę.

Uroczyste stroje, święty baldachim, kościelne chorągwie z wyhaftowanymi świętymi wizerunkami i sentencjami, szarfy, girlandy, figury, feretrony, dostojne chóralne pieśni, huki radosnych wystrzałów, małe bielanki sypiące na ziemię przed Najświętszym Sakramentem ubiegłoroczny susz z płatków kwiatowych (na Boże Ciało sypie się świeże płatki). To wszystko, dobrze widoczne (i słyszalne) w blaskach wschodzącego słońca, lecz nawet w poranek pochmurny i dżdżysty, w środku nocy znika i milknie, wedle tej nie z kościelnego słownika wziętej zasady, że oto „w nocy wszystkie koty są czarne”; i nawet sukienki owych bielanek też są w nocy czarne, a treści wyrażonych na chorągwiach w ogóle nie widać. Cofnięcie ze światła w mroki! Ruch przeciwny do tego, jaki Pan nasz Jezus Chrystus wykonał był z martwych powstając. Komu na tym zależy?

Co zaś tyczy państwowego święta 24 marca, ktoś zaproponował – niewątpliwie z pewną dozą celnej przekory, aby – skoro z przyczyny faktów dokonanych już nie można inaczej – poszerzyć formułę nowego polskiego święta państwowego, bardzo atoli wydłużając jego nazwę. Jest to, powtórzmy: „Narodowy Dzień Pamięci Polaków Ratujących Żydów pod Okupacją Niemiecką”.

Niechże będzie to zarazem: „Narodowy Dzień Pamięci Polaków Ratujących Polskie Dzieci pod Każdą Okupacją”.

Lecz może nie tylko Polaków, ale ludzi różnych innych narodowości; nie tylko polskie dzieci, ale w ogóle chrześcijańskie (dzisiaj: Syria, Irak i inne kraje); nie tylko „pod każdą okupacją”, lecz i poza okupacją, w ogóle. My jednak skupmy naszą uwagę zwłaszcza na sprawie polskiej, oczywiście. I żeby w Polsce więcej dzieci się rodziło; a te już urodzone aby były dobrze chronione, wychowywane i nauczane, a nie wykorzystywane jako to „podglebie” do osiągania czyichś obcych nam celów.

Zrezygnujmy więc otwarcie z zamiarów beatyfikowania ś.p. Ulmów oraz innych osób, jakie poniosły śmierć w podobnych co Ulmowie okolicznościach; a także tych, które żyły i działały w podobnych okolicznościach, lecz śmierć z cudzej ręki je ominęła.

Owszem, to co już zostało wzniesione – pomniki, tablice i nagrobki – niech pozostanie, oczywiście, na świadectwo historycznym wydarzeniom. Pozostać może nawet owo naprędce wyszykowane Muzeum w Markowej (aby tylko nie za dużo kosztowało jego utrzymywanie). I już. I ani jednego kroku w kierunku naruszania Świętej Religii Katolickiej!

Niech promotorzy omawianej tu beatyfikacji, duchowni i świeccy, pogodzą się z tym, że beatyfikacja nigdy (!) nie obejmie ś.p. członków rodziny Ulmów.

Akcja promocyjna i świecki kult

Na obszarze co najmniej Archidiecezji Przemyskiej od lat prowadzone są działania, które można by nazwać „propagandą beatyfikacyją” lub nawet „przemysłem beatyfikacyjnym”. My dotąd o męczennikach drugiej wojny światowej informowani byliśmy przez duchowieństwo dopiero w trakcie i po beatyfikacji, jak n.p. o owych 108. beatyfikowanych przez Jana Pawła II. Tymczasem w południowo-wschodniej części kraju odbywa się m.in. przeznaczona dla uczniów szkolnych coroczna impreza o nazwie Olimpiada Wiedzy o Wielkich Polakach (sic!) – Rodzinie Ulmów z Markowej. Nagrodą dla zwycięzców są wyjazdy „na pielgrzymkę do Włoch”. W roku 2016 powstało w Markowej Muzeum Polaków Ratujących Żydów; dociera tam już młodzież izraelska, jeszcze do niedawna ograniczająca swoje wizyty na polskiej „ziemi śmierci” do łatwiej dostępnych Auschwitz i warszawskiego Umschlagplatz, która żydowskim obyczajem kładzie kamyki na grobie Ulmów. Polskie władze zapowiedziały, że filię tego muzeum otworzą w… Nowym Jorku (sic!).

Jakiegoś miejscowego człowieka bolało kolano, to – uwaga! – przyłożył był sobie obrazek z wizerunkiem Ulmów do tego kolana, a ono zaraz przestało go boleć, po czym ten ozdrowieniec czym prędzej zgłosił tę rewelację do przygotowanej zawczasu na takie okazje parafialnej „księgi łask za przyczyną Sług Bożych rodziny Ulmów”. I o tym piszą katolickie portale należące do znanych katolickich tygodników! Atoli w procesie o męczeństwie podobno „cud nie jest potrzebny”. Co za cyniczne manipulacje i szyderstwa ze Świętej Wiary Rzymsko-Katolickiej! „Oni” sprawę już przesądzili. Co na to my?

Zachęcamy do przejrzenia oficjalnej strony internetowej Archidiecezji Przemyskiej, w tym tamtejszego Radia Fara. Zachęcamy do wnikliwego wysłuchania nagrania homili nowego Arcybiskupa Przemyskiego na temat rodziny Ulmów, wygłoszonej w marcu 2017 r. w Markowej przy okazji udzielanego tamtejszej młodzieży Sakramentu Bierzmowania!!! W czym to aby, o młody katoliku XXI wieku, masz się utwierdzić? Czy aby podstawa tegoż utwierdzenia należy akurat do katolicyzmu właśnie?

Zwracamy uwagę na postać ks. dr Adama Szala, nowego JE Arcybiskupa Metropolity Przemyskiego i zwłaszcza na jego działania prowadzone w celu ogłoszenia Ulmów błogosławionymi Męczennikami. Nie mamy potwierdzenia, czy JE ks. Arcybiskup jest spokrewniony z niektórymi uczestnikami wydarzeń z roku 1944 i czy ta okoliczność nie wpływa na jego obecne zaangażowanie w promowanie beatyfikacji ś.p. Ulmów.

Przy grobie Ulmów odbywają się uroczyste apele, a także modlitwy z udziałem m.in. harcerzy oraz pocztów sztandarowych rozmaitych polskich organizacji. Na zdjęciach przypomina to, jako żywo, rozmaite spędy organizowane w czasach PRL-u mniej lub bardziej otwarcie przeciwko Świętej Religii Katolickiej, lecz wówczas nie pod kościelnymi, lecz pod czerwonymi sztandarami. Pamiętamy. A teraz, jak mawiał Pan Zagłoba, ponownie „diabeł się w ornat ubrał i ogonem na Mszę dzwoni”. I niech nam Pan Bóg Miłosierny wybaczy, jeśli się mylimy. I niech nas Duch Święty oświeci i wskaże drogę wyjścia z tej pułapki, i niech dopomoże się nam z niej wydostać!

Natomiast daleko stąd, bo aż w Parlamencie Europejskim (sic!) była w roku 2017 zorganizowana wystawa prezentująca życie i śmierć rodziny ś.p. Ulmów – aby „cały świat” się dowiedział, skoro jeszcze tego nie wie, że Polacy Żydów wcale nie mordowali, ale za nich ginęli z niemieckiej ręki. I może aby ten „cały świat” naśladował takie heroiczne postępowanie owych Polaków, prostych chłopów z dalekiej wsi?

Już nieco dawniej, bo w roku 2012 Narodowy Bank Polski – o czym wyżej wzmiankowano – wydał okolicznościową monetę na cześć „Sprawiedliwych wśród narodów świata”, z wyszczególnieniem polskich chłopskich rodzin ś.p. Ulmów, ś.p. Kowalskich oraz ś.p. Baranków, jakie spotkała z ręki niemieckiej okrutna śmierć za ukrywanie Żydów.

Od kilku lat funkcjonuje w Rzeszowie Dom Opieki dla ludzi w starszym wieku imienia właśnie Sług Bożych – rodziny Ulmów. Pamięta się tam o urodzinach wszystkich członków tej patronackiej rodziny, a więc rodziców oraz kolejnych ich dzieci.

Ostatnio zaś – o czym też już była mowa – ustanowiono państwowe święto 24 marca, w rocznicę mordu na ś.p. Ulmach.

Przyznajmy, że wywołana z dniem 27 stycznia 2018 roku tak zwana afera dotycząca nowelizacji ustawy o Instytucie Pamięci Narodowej, jak i wszystkie medialne wątki o treści polsko-żydowskiej, także działa na korzyść wypromowania beatyfikacji ś.p. Ulmów, wedle sześciopunktowego schematu przywołanego na początku niniejszej prezentacji.

Mamy przecież produkowane i emitowane od wielu lat, nieodmiennie za pieniądze polskiego podatnika, rozmaite publikacje i prezentacje na różnych nośnikach, w tym fabularno-wojenne filmy i seriale poświęcone w części lub w całości losom Żydów na obszarze ziem polskich okupowanych przez Niemcy w okresie drugiej wojny światowej (o roli Żydów pełnionej w Związku Sowieckim i na obszarach pod sowiecką okupacją prawie się nie mówi).

Wspólną cechą tej obfitej twórczości – na którą nigdy pieniędzy nie brakuje – jest głębokie, a niekiedy wręcz nachalne sięganie do sfery uczuć, wywoływanie żałości, ckliwości, zwłaszcza w kontekście udzielania Żydom pomocy przez Polaków, a szczególnie w przypadkach, kiedy jest mowa o żydowskich dzieciach. Lecz przecież wspomnienie małych gojów, czyli dzieci polskich pełniących w tych opowieściach rolę taką, jak mali ś.p. Ulmowie, też ma wywoływać ckliwe reakcje.

Produkcja ta idzie nadto w dwóch kierunkach, z których jeden śmiało można nazwać antypolskim (i zarazem antykatolickim) – jak m.in. takie obrazy jak „Pokłosie” czy „Ida” – a drugi bezrefleksyjną pochwałą „Sprawiedliwych wśród narodów świata”, czyli tych Polaków, którzy ukrywali Żydów. Prezentacje antypolskie są z reguły wyposażone w fabularną, fałszywą – by tak rzec – podpórkę, na jakiej budowana jest takoż fałszywa narracja. Lecz i te drugie, z pozoru tylko „propolskie”, cechują się fałszywymi założeniami, że mianowicie naczelnym, o ile nie wyłącznym zadaniem Polaków w okresie drugiej wojny światowej było nic innego, jak tylko spontaniczne i absolutnie bezinteresowne „pomaganie Żydom”, za wszelką cenę, więc także za cenę bezpieczeństwa, zdrowia i życia własnego i własnych polskich dzieci włącznie, że o życiu krewnych, znajomych czy sąsiadów już nie wspomnimy.

I tak na przykład w dniu 21 kwietnia 2018 r. w godzinach wieczornych Program 1 TVP wyemitował fabularny film polski, oparty „na faktach”, nakręcony w roku 2015, a zatytułowany „Sprawiedliwy”. Jest to fabuła w rodzaju „Ulmowie inaczej”. Cała historia skupia się wokół małej Żydóweczki, w której ofiarnym ukrywaniu bierze udział łącznie kilkadziesięcioro Polaków, w różnym wieku, różnych stanów i płci obojej. I niczym jest krwawa okupacja, nędza, wojna, tortury na Gestapo, rekwizycje, obławy, zesłanie na Syberię, następująca po wojnie komuna oraz to, że owi najwidoczniej nierozgarnięci Polacy-goje w walce o małą Żydóweczkę mordują się między sobą używając broni palnej oraz noży i siekier. Byleby Żydóweczka odczuwała dobrostan i aby odwiedzając jako dorosła już panna Polskę po wojnie nie zaznała żadnego dyskomfortu; fabuła filmu prowadzona jest bowiem na zasadzie retrospekcji.

Torturowany jest w filmie przez Niemców „dobry” Polak, ale śmierć, i to nie z ręki niemieckiej, lecz z ręki rodaków ponoszą tylko ci „źli” Polacy, co jest odmienne od „historii Ulmów”. Niemiec w filmie zabija tylko łańcuchowego psa w chłopskim obejściu – tylko to jest pokazane; bo sam mord na prowadzonych przez Niemców leśną drogą Żydach już nie.

Z „historią Ulmów” są jednak zbieżne filmowe wątki religijne-katolickie, dość silnie wyeksponowane. Na „beatyfikacyjną trajektorię” widzowie wjeżdżają atoli pod koniec filmowej opowieści, kiedy to prezentowany jest obraz Matki Bożej Wniebowziętej, czyli tak po prawdzie portret owej młodej Żydówki przybyłej w odwiedziny z Izraela, namalowany po wojnie przez tego spośród jej wojennych polskich opiekunów, którego najbardziej lubiła i który najbardziej dla niej wycierpiał, a który pożegnał był ją jako kilkuletnią dziewczynkę, więc jej dorosłej postaci, ani jej młodzieńczych panieńskich rysów nigdy nie widział. Filmowy przeor klasztoru mówi o „cudzie serca” – i oto widzowie już są zanurzeni w narracji nie tylko fabularnej-filmowej, lecz już w tej jak najbardziej „beatyfikacyjnej”, dotyczącej także i zwłaszcza owej realnej historycznej rodziny ś.p. Ulmów.

Dodajmy, że młoda panna z izraelskiego kibucu nie przybyła do Gomułkowskiej Polski aby odwiedzić swoich wojennych wybawców, bynajmniej. Ona przybyła z inspiracji władz izraelskich, aby tych Polaków przekonać do przyjęcia medalu „Sprawiedliwi wśród narodów świata”, przed czym ci się wzbraniali. Najwyraźniej Izraelczykom zależało na tym bardziej niż Polakom. Natomiast dzisiaj – czy to aby nie Żydom bardziej zależy na doprowadzeniu do beatyfikacji ś.p. Ulmów, aniżeli owym filosemickim środowiskom polskim i katolickim?

Film „Sprawiedliwy” streściliśmy tu tylko dla przykładu, zakładając, że wedle deklaracji jego autorów jego fabuła jest oparta „na faktach”, czyli bardziej na historii konkretnego przypadku, aniżeli fabuły innych, jakże licznych ostatnio produkcji o tematyce polsko-żydowsko-wojennej. Niemniej sądzimy, że jak ów przypadek został przez filmowców wybrany i przysposobiony dla celów filmowych, tak przypadek ś.p. Ulmów został wybrany i przysposobiony przez określone gremia dla celów „beatyfikacyjnych”.

* * * * *

Zaprotestujmy, póki jeszcze nie jest za późno! To nie jest przypadek „zwykłej beatyfikacji”, do przygotowywania której nie ma potrzeby wtrącać się ludziom spoza grona duchownych nad nią pracujących. Lud mógł w pewnych okolicznościach wołać „Santo subito!” (wł.), to w innych może on zawołać: „Sancti numquam!” (lat.).

Potrzebny tu jest, jak w dawniejszych czasach, rzetelny (a najlepiej zbiorowy) „advocatus diaboli” (sic!), ten przez długie wieki stały i aktywny uczestnik procesów beatyfikacyjnych i kanonizacyjnych. Niniejsza prezentacja stanowi właśnie głos takiego „adwokata”, który przyjął był za zadanie wykazać, że jednak nie ma podstaw do ogłoszenia nieszczęsnych ś.p. Ulmów błogosławionymi Męczennikami Kościoła Świętego.

Z tym może iść w parze przypomnienie postaci Św. Szymona z Trydentu. Będzie nie od rzeczy stwierdzić, że nasi bliźni prawosławni rozwijają ostatnio kult innego chłopca, który zginął w analogicznych okolicznościach, mianowicie Św. Gabriela (Gawriła) Zabłudowskiego, co dzieje się zwłaszcza na ziemiach polskich (sic!), na Podlasiu i sąsiedniej Grodzieńszczyźnie.

Za Ulmów, jak i za wszystkich innych wiernych zmarłych, modlimy się chętnie, bo to należy do naszej Świętej Wiary. Ale ani do Ulmów, ani za ich przyczyną modlić się nie możemy właśnie dlatego, że nasza Święta Wiara Katolicka nam na to nie pozwala. Kult bowiem Ulmów jest herezją, nie pierwszą w długich dziejach Kościoła, a polegającą na wprowadzaniu elementów judaizmu rabinicznego (talmudycznego) do katolicyzmu, i przez to na niszczeniu samego katolicyzmu, oczywiście. A że do tej herezji skłaniają się także duchowni, również ci wysokiej rangi, to także w dziejach Kościoła nie jest żadna nowość.

Jeśli się mylimy, niech nam wybaczy Pan Bóg Miłosierny!

I niech nas Duch Święty oświeci! Ktokolwiek znajduje się w szatańskiej pułapce, niech mu Duch Święty wskaże drogę wyjścia z tej pułapki i niech dopomoże mu się z niej wydostać!

Warszawa, w Oktawie Wielkiejnocy AD 2018

1Jeszcze inaczej: Niejeden polski ubogi, a w następstwie ciężarów okupacyjnych jeszcze uboższy chłop z tych oczywistych powodów traktował instrumentalnie i utylitarnie ukrywanie Żydów, ludzi wszakże majętnych, zwłaszcza w porównaniu z samym tym chłopem. To był po prostu zwykły kontrakt na udostępnienie lokalu mieszkalnego, acz zawierany w niezwyczajnych warunkach okupacyjnych, kiedy to władzę sprawował i prawa stanowił „ten trzeci”, czyli Państwo Niemieckie: „Żydzi, dopłacajcie na utrzymanie mojej licznej rodziny i na wywiązanie się przeze mnie z przymusowych kontyngentów na rzecz niemieckiego okupanta. Płaćcie też, oczywiście, na utrzymanie waszych osób (choćby dlatego, że mnie przecież na to nie stać), a ja w zamian będę was ukrywał w moim obejściu, ryzykując życiem własnym i mojej rodziny”.

Tak więc: Ryzyko bycia wykrytym – z Żydami – przez zadających śmierć Niemców w zamian za ryzyko popadnięcia – bez Żydów – wraz z dziećmi w niedostatek lub nawet głód (aczkolwiek w relacjach z czasów drugiej wojny światowej nie znajdujemy wzmianek o rozprzestrzeniającym się w jakimś regionie Polski głodzie; inaczej aniżeli w relacjach z ostatniej fazy pierwszej wojny światowej).

Ponieważ wielu polskich chłopów było w takiej sytuacji i wielu praktykowało takie jej rozwikłanie, ludzie nie szkodzili sobie nawzajem i dzięki temu owa konspiracyjna równowaga mogła się utrzymywać długo, w omawianym przypadku aż półtora roku. Aż wreszcie, jak w omawianym przypadku, coś „nie zagrało”, ktoś powziął inne zamiary, czego następstwem był donos do niemieckiej żandarmerii; otwartą pozostawiamy tu kwestię łapówek branych przez Niemców za udawanie, że nie wiedzą o rozpowszechnionym na danym terenie ukrywaniu Żydów przez chłopów. Żandarmeria musiała się wszakże przed swoją komendą co jakiś czas wykazać skutecznym działaniem, i stąd bierze się tragedia rodziny Ulmów oraz zdarzenia podobne.

Zwróćmy uwagę na stan permanentnego ówczesnego materialnego niedostatku. Po zabiciu Żydów oraz Ulmów-rodziców niemiecki żandarm zwracając się do obecnych przy tym miejscowych polskich chłopów stawia pytanie o to, na kogo w tej nowej sytuacji spadnie ciężar utrzymania tak licznej gromadki osieroconych dzieci; po czym żandarmi zabijają także te dzieci. Następnie zaś rabują, czyli biorą co chcą z obejścia Ulmów.

Gdyby nie przedwojenne, i przeniesione w nowe okupacyjne czasy, dość ścisłe kontakty (i kontrakty) pomiędzy ową polską chłopską społecznością, a Żydami, równoczesne wszakże z tym srogim niemieckim okupacyjnym prawodawstwem, do tych zdarzeń by nie doszło.