Nasz kat uciekł sprawiedliwości. Szlomo Morel – bohater Izraela.

Nasz kat uciekł sprawiedliwości

Marek Rudnicki marek.rudnicki@gs24.pl 27 marca 2007 https://gp24.pl/nasz-kat-uciekl-sprawiedliwosci/ar/4290423

Komendant Szlomo-Morel

W Tel-Awiwie zmarł niedawno Salomon Morel [w 2007. md] . Wiele lat był szefem obozu w Jaworznie, gdzie strażnicy pastwili się nad młodymi więźniami.

Jego ofiary, wśród których są mieszkańcy Pomorza, nie doczekały się ukarania zbrodniarza.

Ten funkcjonariusz Urzędu Bezpieczeństwa w 1992 r. uciekł z Polski do Szwecji, a później do Izraela. Jedenaście lat temu katowicka prokuratura oskarżyła go o doprowadzenie do śmierci co najmniej 1538 więźniów obozu w Jaworznie. Izrael od wielu lat odmawiał zgody na jego ekstradycję. Twierdzono, że prawo izraelskie nie przewiduje ekstradycji swoich obywateli. Morel umarł w wieku 88 lat kilka tygodni temu.

Nazwisko jak wyrok

Wielu młodych więźniów Jaworzna było przed wojną harcerzami. Ich główną winą było przywiązanie do Polski, udział w niepodległościowych organizacjach, a nierzadko pochodzenie z rodzin, których socjalizm nie tolerował.

Taką rodzinę miał Bogdan Ehrenkreutz Steliński, który na początku lat 90. ubiegłego wieku tworzył Związek Młodocianych Więźniów Politycznych lat 1944-1956 “Jaworzniacy”, a później był szefem okręgu zachodniopomorskiego organizacji.
UB aresztowało Bogdana we Wrocławiu. Miał 16 lat i był członkiem Podziemnej Organizacji Młodzieżowej. Oskarżono go o “zbrodniczą działalność przeciwko ludowej ojczyźnie”. W Jaworznie komendantowi Morelowi nie spodobał się pierwszy człon nazwiska. “Faszystowski bękart” – usłyszał Bogdan tuż po przekroczeniu bram więzienia.

Przeszłość rodzinna, dawniej powód do dumy, teraz stała się przekleństwem.

Patriotyzm miał we krwi

Nazwisko Ehrenkreutz nie pochodziło z Niemiec, jak myślał Morel, lecz od barona kurlandzkiego Ehrenkreutza, który w XVIII w. wyzwał na pojedynek cara i, zagrożony śmiercią, salwował się ucieczką do Polski.

Inny przodek, Nikodem Ehrenkreutz, był współtwórcą Organizacji Narodowej w 1905 r., a po pierwszej wojnie światowej organizował zręby państwa polskiego we Lwowie. Od 1923 r. pełnił funkcję skarbnika Związku Zawodowego Pracowników Miejskich RP oraz wiceprezydenta Warszawy. Stryj, Stefan Ehrenkreutz, był senatorem RP i ostatnim rektorem uniwersytetu w Wilnie. Po wybuchu wojny działał w założonym tam Komitecie Polskim. Zamordowali go Rosjanie.

Ojciec Bogdana, Kazimierz, był dowódcą okręgu zachodniego AK w Warszawie. Po aresztowaniu w 1942 r. zginął w Oświęcimiu. Jego brat, Włodzimierz, lekarz wojskowy, został zamordowany w jednym z obozów katyńskich. Drugi brat, Jarosław, jeden z dowódców powstania warszawskiego, zginął w Schoembergu.

Mieli Polskę od ściany do ściany

– Jaworzno odwiedził kiedyś międzynarodowy czerwony krzyż – Bogdan wspominał z niechęcią pobyt w więzieniu, o którym mówił, że mimo upływu tylu lat ciągle śni mu się po nocach. – Na co dzień dostawaliśmy czarną kawę i kawałek chleba. Tym razem dali nam niedogotowane kawałki mięsa w roztopionym smalcu. Wszyscy dostali biegunki, co wywołało salwy śmiechu u Morela. Zapowiedział nam, by nikt nie śmiał się poskarżyć. Oni z tej komisji pojadą, a ja tu pozostanę – mówił. Wiedzieliśmy, że ten, kto piśnie choć słowo, w dzień po wyjeździe komisji będzie martwy.

Kiedyś, podczas więziennych obchodów 22 lipca, Morel zauważył, że Bogdan trzyma czapkę w lewej ręce, a nie w prawej, jak chciał regulamin. Chłopak dowiedział się, że jest faszystowskim bękartem, który zdradził ludową ojczyznę. Dostał 48 godzin karceru wodnego.

Znane było powiedzonko Morela, powtarzane później przez strażników więziennych: – Chcieliście Polski od morza do morza, macie ją więc od ściany do ściany.

Morel to był sadysta

Władysław Gardas miał 17 lat, gdy aresztowało go UB. W najgorszych chwilach czerpał siłę z rodzinnej historii. Do dziś lubi wracać do “Potopu” Sienkiewicza i tego fragmentu, w którym górale ratują przed Szwedami polskiego króla Jana Kazimierza. To nie był wymysł pisarza. Górale rzeczywiście ratowali polskiego króla. Jednym z ich dowódców był Franciszek Gardas, który za zasługi otrzymał ziemię i pół wsi.
UB oskarżyło Władysława o przynależność do WIN, w tym wykonanie dla zachodniej organizacji w Poznaniu matrycy ówczesnych banknotów. To było prawdą. Zarzucono mu też posiadanie broni, co już prawdą nie było. Prokurator zażądał kary śmierci. Sąd skazał go na 15 lat więzienia.

– Morel to było zwierzę, sadysta, wyjątkowy s…syn – nawet po tylu latach Władysław nie może się powstrzymać. – Mój przyjaciel, von Western Argon, tylko ze względu na swoje nazwisko był przez niego non stop katowany.

Zginęli w zapomnieniu

Terror psychiczny, fizyczny i ciągły głód, to najbardziej pamięta Władysław z tamtego okresu. I ludzi, którzy mimo warunków i okoliczności, zachowali godność. Wspomina inżyniera Symulańskiego, pilota Bieruta, który trafił do więzienia na podstawie pomówień, że chciał uciec za granicę. Siedział w Jaworznie pięć lat bez wyroku. Był więźniem, ale o lepszym statusie. Powierzono mu funkcję nadzorcy młodych podopiecznych.

– Kiedyś przy wyrobie betonowych pustaków, belek stropowych i sześciokątnych trelinek, o mało co, a bym zmarł z głodu i wycieńczenia – wspomina Gardas. – Dostawaliśmy raz na dzień jeden kilogram chleba na czterech. Gdy nogi załamały się pode mną, Symulański dał mi kawałek chleba. A później postarał się, bym dostał funkcję brygadzisty organizującego pracę. Bez jego opieki bym nie wytrzymał.
Mimo upływu tylu lat, oczy zachodzą mu łzami, gdy wspomina nazwiska kolegów, którzy nigdy nie wyszli na powierzchnię z kopalni Wieczorek, gdzie również pracowali “młodociani przestępcy”.

– Tyle lat minęło, a nikt nie interesuje się, ilu młodych ludzi, w tym moich najbliższych kolegów, tam zginęło – ubolewa. – Władek Wilk zmarł w lipcu, po nim Kaziu Pewiński, który tuż przed aresztowaniem brał ślub i z żoną spodziewali się dziecka.

Jaworzno śni mi się po nocach

– Gdy wracaliśmy z kopalni Feliks, przemęczeni, głodni i mokrzy, Morel trzymał nas kilka godzin w mrozie na apelu, a gdy część zemdlała, tylko się śmiał – wspomina Stanisław Ratajczak, który w okresie pobytu w Jaworznie przeżył zasypanie w kopalni. Wydobyto go dopiero po tygodniu.

Pochodził ze znanej rodziny kominiarskiej z dużymi tradycjami w zawodzie. Jego ojciec, Józef Ratajczyk, był mistrzem kominiarskim w Dopiewie i pełnił funkcję naczelnika straży pożarnej.

Stanisława aresztowało UB z Tomyśla za udział w nielegalnej organizacji działającej w Opalenicy. Wówczas był w 36. brygadzie Służby Polsce i kładł tory na trasie od Krzyża do Rokietnicy pod Poznaniem. Na procesie z niego i jego kolegów zrobiono bandytów. Przyczyną miało być zastrzelenie UB-owca, co nie było prawdą. Stanisław dostał 10 lat więzienia i nie był to najwyższy wyrok. Jego kolegę, Antoniego Maliszewskiego, skazano na podwójną karę śmierci, zamienioną po amnestii na 25, a później 15 lat. Stanisław w Jaworznie siedział 4 lata bez dwóch dni.

– Jaworzno śni mi się nadal po nocach. Tych przeżyć nie można wyrzucić ot, tak, z pamięci – mówi. – A najbardziej boli to, że nasi oprawcy nadal są bezkarni i żyją sobie jak pączki w maśle. Nawet Morel wymknął się sprawiedliwości.

Macie milczeć!

Gdy po okrągłym stole dziennikarze zaczęli interesować się Jaworznem, Morel był oburzony.

To były zupełnie inne czasy – przekonywał i żądał: – Dzisiaj w ogóle nie powinno się do tamtych spraw wracać. To powinno być zakazane. Żądam, żeby o tym w ogóle nie pisać.

Kolega Bogdana, Wincenty Bogusław Pyka, napisał w 1990 r. otwarty list do Morela, który publicznie zaprzeczał wszystkim oskarżeniom: – Przecież to w myśl pańskich wytycznych strażnik z wieżyczki strzelał do Zbyszka Toporowskiego, gdy ten podawał chleb, część skromnej racji, kolegom skazanym na głodówkę przez pana właśnie. To wyszkolony przez pana funkcjonariusz postrzelił śpiącego więźnia. Pan osobiście zapowiedział Mirkowi Kryszczyńskiemu w maju 1951 r., gdy przyjmował pan transport z Poznania, że stąd już nie wyjdzie.

Z grupy ponad 70 byłych więźniów obozu, która utworzyła w Szczecinie oddział zachodniopomorski Związku Młodocianych Więźniów Politycznych “Jaworzniacy”, dziś żyje tylko 9 osób.

Komendant Szlomo-Morel

Salomon Morel posługiwał się kilkoma życiorysami. Raz twierdził, że był w Oświęcimiu, innym razem, że w partyzantce, a jeszcze innym, że w ZSRR, gdzie jeździł czołgiem.

W rzeczywistości – jak mówił dwa lata temu Jerzy Stokowski podczas otwarcia ekspozycji na Uniwersytecie Warszawskim – Morel był w kilkuosobowej bandzie rabunkowej działającej na terenie Lubelszczyzny, złożonej z Żydów, Rosjan i Polaków. Podczas jednego z wypadów rabunkowych jego brat, Izaak, został zastrzelony przez partyzantów z Armii Ludowej. Mimo tych faktów Morel już po wojnie, mordując więźniów niemieckich twierdził, że mści się za Oświęcim, a mordując Polaków, że to odwet za brata.

Jak pomyleniec

– Byłem w Oświęcimiu – oświadczył Szlomo (Salomon Morel – MR), okłamując więźniów. – Byłem w Oświęcimiu przez długie 6 lat i przysięgłem sobie, że jeśli stąd wyjdę, zapłacę wam. – Odrzucił gumową pałkę, którą wcześniej bił więźniów, złapał za nogę drewnianego taboretu i ściskając go w pięści, jął walić Niemca po głowie.
Przez wiele wieczorów się to powtarzało. Zabitych “brygada wniebowstąpienia” wynosiła do trupiarni i posypywała chlorkiem wapna. Uwięzionych ciągle przybywało. Morel zdał sobie sprawę, że z pomocą swoich podwładnych nie będzie w stanie zniszczyć wszystkich. Wpadł na nowy pomysł. Zaprosił 20 pracowników Urzędu Bezpieczeństwa i kilka uległych dziewcząt, w tym swoją kochankę Lolę (komendanta więzienia w Gliwicach) na wielką zabawę i, choć było to w piątek wieczorem, czyli na początku Szabasu, podał kiełbaski i cały gąsior wódki, którą wypili, poczym zaczęła się zabawa w obozie.

– Ty, duży – krzyknął Szlomo do wysokiego blondyna. – Kładź się tutaj! Długi – do innego wysokiego Niemca. – Kładź się obok niego.

Tak ułożył trzech, a następnie na nich trzech w poprzek itd., aż powstała wysoka na wyciągnięcie ręki kostka z ludzi. – W porządku – oświadczył Szlomo i jego goście zaczęli wywijać pałkami, waląc nimi w ten sześcian. Gdy się zmęczyli, odeszli, a Morel patrzył na to zmasakrowane kłębowisko z uśmiechem, jak muszugene (pomyleniec).

(John Sack: “Oko za oko”. Książka o wyczynach Salomona Morela w obozie w Świętochłowicach)

Więzienie Jaworzno

Progresywne Więzienie dla Młodocianych utworzono w Jaworznie w 1951 r. w obiektach po byłej przejściówce do Auschwitz-Birkenau i obozie dla internowanych w ramach akcji Wisła. Przeznaczone było dla najmłodszych wrogów ludowej ojczyzny. W latach 1951-1955 umieszczono tu ponad 10 tys. chłopców do 21 lat, w przeważającej większości skazanych za “próbę obalenia przemocą ustroju państwa polskiego”.

80-ta rocznica Tragedii Górnośląskiej. Komunistyczne obozy koncentracyjne w powojennej Polsce.

80. rocznica Tragedii Górnośląskiej i komunistyczne obozy koncentracyjne w powojennej Polsce

10 stycznia 2025 https://politykapolska.eu/2025/01/10/80-rocznica-tragedii-gornoslaskiej-i-prl-owskie-komunistyczne-obozy-koncentracyjne/

W 80. rocznicę pokonania wojsk niemieckich przez Armię Czerwoną i Ludową, należy przypomnieć Polakom i światu losy Ślązaków i żołnierzy niezłomnych, którzy ginęli w komunistycznych obozach koncentracyjnych w powojennej Polsce, a tysiące robotników, głównie mężczyzn siłą wywieziono po 1945 roku ze Śląska w głąb ZSRR do kopalń i obozów pracy. Ofiarami Tragedii Górnośląskiej były nie tylko osoby deportowane w głąb Związku Radzieckiego, ale też całe rodziny, bo większość zesłanych mężczyzn zostawiła w domu swoje żony z dziećmi.

„Ludność Górnego Śląska stała się zdobyczą wojenną Stalina – żywą reparacją wojenną. Wywózka mieszkańców Górnego Śląska i śmierć ponad połowy deportowanych uruchomiła proces głębokich zmian, jakie dotknęły rodziny i cały region.”

– b. Abp. Wiktor Skworc

Tragedia Górnośląska

Pojęcie Tragedii Górnośląskiej oraz powszechnie pielęgnowana i wyrażana pamięć o niej pojawiły się w przestrzeni publicznej kilkanaście lat temu. Terminem tym określa się wydarzenia związane z wkroczeniem armii sowieckiej na Górny Śląsk w styczniu 1945 r.: morderstwa, rabunki i gwałty, kradzież wyposażenia zakładów przemysłowych, wysiedlenia oraz – na co chcemy zwrócić uwagę w tej „Migawce archiwalnej” – wywożenie, uprowadzanie czy wręcz kradzież ludzi do przymusowej pracy m.in. w kopalniach Związku Sowieckiego. Internowanie i deportacja mężczyzn w wieku od 17 do 50 lat trwały od lutego do przełomu kwietnia i maja 1945 r., a zabieranych ludzi okłamywano, że najwyżej kilkanaście dni będą pracować na zapleczu frontu.

Ofiarami operacji prowadzonej przez NKWD i Kontrwywiad Wojskowy Armii Czerwonej „Smiersz” było prawie 50 tysięcy mężczyzn i w konsekwencji ich rodzin, pozbawionych przez kilka lat (lub na zawsze) opieki jedynego na ogół żywiciela. Ponad 25% deportowanych już nie wróciło, a ci, którzy przeżyli, wracali od połowy 1945 r. do przełomu lat 1949/1950. Jako ostatni obozy pracy opuszczali ci, którzy mimo fatalnych warunków życia zachowali względnie dobre zdrowie i mogli pracować.Sprawa wywózek do pracy przymusowej w Sowietach mogła wejść do publicznej debaty dopiero po 1989 r.

Od tego czasu temat Tragedii Górnośląskiej jest stale obecny i poświęca mu się liczne badania, publikacje i wystawy. Rodziny wracają do trudnych wspomnień i dzielą się nimi. Inni poszukują informacji o zaginionych ojcach czy dziadkach. Niemało wiadomości przynoszą akta sądowe z końca lat czterdziestych, bo w tych właśnie instytucjach rodziny wywiezionych starały się o uznanie zaginionego za zmarłego. Na rozprawach często zeznawali koledzy, którzy szczęśliwie wrócili, ale tysiące kilometrów od domu byli przy śmierci swoich znajomych. Zdarzały się i takie przypadki, że osoba uznana oficjalnie za nieżyjącą wracała do domu i musiała udowadniać, że żyje lub, co gorsza, godzić się z nowym związkiem żony.Na uwagę zasługują dwie historie z akt OA IPN w Katowicach.

Pierwsza opowiada o losach ślusarza Pawła Prauze z Siemianowic, który 9 kwietnia 1945 r. został zabrany wprost z tamtejszej kopalni „Huta Laura”. W domu zostawił żonę z czwórką dzieci. Kobieta była zmuszona podjąć pracę w hucie w Siemianowicach, wystąpiła też w 1948 r. z wnioskiem o uznanie męża za zmarłego, aby otrzymać po nim rentę. W kwietniu 1949 r. Sąd Grodzki w Katowicach wydał postanowienie o uznaniu mężczyzny za zmarłego. W kolejnym roku wdowa miała zamiar wyjść za mąż i wtedy przyszedł list od rzekomo nieżyjącego Pawła. Ruszyła procedura (zakończona w maju 1952 r.) uchylenia poprzedniego postanowienia, a była już wdowa skarżyła się, że mąż robi jej wyrzuty z powodu planowanego zamążpójścia.

Nieco inaczej przedstawia się historia Ernesta Krzyścika z Chorzowa, który – jak tysiące innych Górnoślązaków – został przymusowo zaciągnięty do Wehrmachtu. Na początku 1945 r. żona otrzymała od niego ostatni list, a w lipcu 1950 r. uzyskała od Sądu Grodzkiego w Chorzowie dokument potwierdzający zgon męża. Okazało się jednak, że nieszczęśnik dostał się do sowieckiej niewoli i przebywał w niej aż do roku 1956. Po zwolnieniu wyjechał do matki do Berlina i starał się – jak sam to ujął – „o przywrócenie mnie do żyjących”. Do pisma skierowanego do chorzowskiego sądu dołączył posiadany dokument z komentarzem „podkłady mego istnienia dołączam”. Sąd zadośćuczynił jego prośbie w maju 1957 r.Kopie dokumentów dotyczących ww. spraw znajdują się pod linkiem: Tragedia-Gornoslaska_IPN (źródło katowicki oddział IPN)

Mała zbrodnia. Komunistyczne obozy koncentracyjne w powojennej Polsce

Komentarz redakcji: Autor w swojej pracy używa przymiotnika „polskie”, ale precyzyjniej będzie używać określeń komunistyczne obozy w powojennej Polsce (PRL powstał formalnie w 1952 r.).

Obozów nikt nie musiał budować. Były one pozostałością po niemieckiej infrastrukturze. Takich obozów jak opisana poniżej Zgoda i Łambinowice było w Polsce i na Śląsku ponad 200. Szacuje się, że zamęczonych na śmierć zostało w nich ponad 60 tysięcy osób. Obozy w niewielkim stopniu stanowiły funkcję karną, były one raczej elementem powojennej zemsty na narodzie niemieckim.

Podobno nie nadszedł odpowiedni czas, aby napisać książkę o obozach, które powstały w Polsce po wojnie na miejscu niemieckiej infrastruktury śmierci. Podobno nigdy czas nie był sprzyjający. Za Polski Ludowej – wiadomo. Po 1989 roku – co innego mieliśmy na głowie. W 2016 – przecież nie może się okazać, że to Niemcy byli ofiarami ponownie otwartych obozów. Otóż nie tylko Niemcy, ale i Polacy, i Ślązacy.

Skąd nazwa mała zbrodnia? Jak pisze sam autor Marek Łuszczyna w swojej książce Mała zbrodnia. Polskie obozy koncentracyjne – obozy powojenne to była zbrodnia mniejsza, która wydarzyła się zaraz po największej Zbrodni w historii ludzkości. Myślę, że nie tylko polityka i polska racja stanu miały i mają wpływ na to, że o powojennych obozach mówi się tak mało. One są jakby w cieniu niewyobrażalnej ludzkiej krzywdy i tragedii, którą zgotowały nazistowskie Niemcy innym narodom. Powiedzieć można by przecież – zamiast rozdrapywać ropiejącego strupa, skupmy się lepiej na rozliczeniu prawdziwych zbrodniarzy.

Skąd się wzięły komunistyczne obozy koncentracyjne?

Obozów nikt nie musiał budować. Były one pozostałością po niemieckiej infrastrukturze. Takich obozów jak opisana poniżej Zgoda i Łambinowice było w Polsce i na Śląsku ponad 200. Szacuje się, że zamęczonych na śmierć zostało w nich ponad 60 tysięcy osób. Obozy w niewielkim stopniu stanowiły funkcję karną, były one raczej elementem powojennej zemsty na narodzie niemieckim. Skomplikowana sytuacja narodowościowa na Górnym Śląsku sprawiła, że ofiarami obozów znajdującymi się na Śląsku byli głownie autochtoni, których niesłusznie brano za Niemców. Powstałe polskie obozy podlegały Ministerstwu Bezpieczeństwa Publicznego i Centralnemu Zarządowi Przemysłu Węglowego

Kim są zbrodniarze, którzy mordowali po zakończeniu wojny?

To Czesław Gęborski, funkcjonariusz “polskiego” aparatu bezpieczeństwa, który jako komendant kierował obozem w Łambinowicach między majem 1945 a październikiem 1946 roku. Zasłynął z tego, iż:

Poddawał więźniów śmiertelnym torturom, pozwalał na wielokrotne gwałty, mordował kobiety w ciąży, bił na miazgę, zastrzelił dwuletnią dziewczynkę składającą kwiaty na grobie matki, odciął piłą nogę choremu nauczycielowi, pozwolił, aby strażnik przejechał ciężarówką po głowie osadzonego. A przede wszystkim – podpalił barak i pod pretekstem tłumienia buntu osobiście zastrzelił 48 osób. Oskarżony o zbrodnie zmarł w trakcie procesu 2006 roku w wieku 82 lat.

To Salomon Morel, funkcjonariusz polskiego aparatu bezpieczeństwa. Od lutego do listopada 1945 roku komendant obozu w Świętochłowicach Zgodzie, w miejscu byłego obozu KL Auschwitz-KL Eintrachthütte. Stworzył, jak sam powiedział warunki sanatoryjne dla osadzonych. Między innymi:

Wprowadził obowiązkową poranną modlitwę Kiedy ranne wstają zorze, zmuszał do katowania syna przez ojca, świadomie przyzwalał na kanibalizm ze względu na panujący głód, nie reagował na dziesiątkujące osadzonych epidemie tyfusu, tłukł osadzonych pałkami, tworzył piramidy z ludzi położonych jeden na drugim.

Morel w 1964 roku obronił pracę magisterską pod tytułem „Praca więźniów i jej znaczenie”. W 1996 postawiono mu zarzut ludobójstwa. Zmarł w 2007 roku w Izraelu, którego to władze odmówiły ekstradycji.

To także wielu innych, na których w tym krótkim artykule zabrakło miejsca.

Kto wie o komunistycznych obozach w powojennej Polsce ?

Polska jako kraj i Polacy jako naród nie przerobili dostatecznie wydarzeń, które miały miejsce na Śląsku i w Polsce po 1945 roku. Słuszna skądinąd kampania na rzecz poprawnego nazewnictwa obozów koncentracyjnych znajdujących się na polskich terenach okupowanych przez Rzeszę, NIE MOŻE wykluczać dyskusji i badań nad tym, czym były i kto kierował obozami po II WŚ. Śląski ból wobec Polski i Polaków wciąż jest obecny w naszych domach i sercach, mimo, że nie mówi się o nim głośno.

Marek Łuszczyna w książce Mała zbrodnia. Polskie obozy koncentracyjne za pomocą reportażu dotyka historii kilku osób, które w mniejszym lub większym stopniu były świadkami minionych wydarzeń. To właśnie żywa historia, a nie suche fakty jest najbardziej fascynująca w tej książce. W poniemieckich obozach koncentracyjnych na terenie całego kraju zamęczeni zostali nie tylko Ślązacy i Niemcy, ale także tzw. Żołnierze Wyklęci, przeciwnicy polityczni i wszyscy ci, których ówczesna władza uznała za zagrożenie.

Komunistyczne zbrodnie w powojennej Polsce zostały przemilczane z oczywistych względów podczas PRL. W wolnej już Polsce wciąż brakuje woli politycznej, aby przyznać się do okrucieństwa zadanego Polakom, Ślązakom i Niemcom. Stawia się na szali: moralność – przyznanie do zbrodni oraz politykę – teoretyczną możliwość ubiegania się o odszkodowania przez Niemców, którzy jak głosi oficjalna narracja – byli tylko sprawcami, a nie ofiarami.

za: IPN, tuudi.net

fot. kadr z filmu „Tragedia Górnośląska 1945”