W stepie szerokim. Dlaczego upadła Rzeczpospolita Obojga Narodów
W trudnych czasach porozbiorowych, gdy przetrwanie narodu pozbawionego bytu politycznego, stało się przedmiotem troski jego rzeczywistych elit, znalazło się wielu “ojców założycieli” różnych gałęzi myśli społecznej, bez których trudno sobie wyobrazić polską naukę. Niestety ludzie ci, przytłoczeni ogromną przewagą stronnictw insurekcyjnych, nie funkcjonują w naszej historycznej świadomości i o ile ci, bez przerwy krzyczący “do broni!” mają w każdej polskiej mieścinie place, pałace i ulice ich imienia, a także masę pomników i tablic ku czci, o tyle ci wzywający do powściągliwości, pracy i nauki, są zupełnie zapomniani, a przy tym bardzo często oskarżani o kapitulanctwo, albo wręcz zdradę.
Dorobek twórców naszej ekonomii politycznej – Fryderyka Skarbka, socjologii – Józefa Supińskiego, czy psychologii – Michała Wiszniewskiego, trzymamy zatem w od lat zamkniętych szufladach, do których nikt nie zagląda.
Józef Supiński miał to nieszczęście, że swoją świetną “Szkołę polską gospodarstwa społecznego” wydał tuż przed wybuchem powstania styczniowego, dlatego nie trafiła w podgrzewane przez wzmożonych patriotów nastroje społeczne, choć już po katastrofie powstania stała się “biblią” pozytywistów, co zresztą potwierdził sam Bolesław Prus w “Lalce”, gdy przygotowującemu się do rozmowy z Wokulskim Łęckiemu, wkłada w ręce właśnie dzieło Supińskiego.
Jeszcze mniej niż o Supińskim wiemy o Michale Wiszniewskim, niezwykłej postaci, zasłużonej między innymi pierwszą profesjonalną “Historią Literatury Polskiej”. Wiszniewski jak wielu mu współczesnych starał się przy tym poznać Europę i zbadać mechanizmy nią rządzące, z opcją wykorzystania sprzeczności między mocarstwami dla podniesienia sprawy polskiej. Zrobił na zachodzie, zwłaszcza we Włoszech dużą karierę, a przy tym był bardzo czynnym publicystą, dzięki czemu pozostawił po sobie kilka świetnych dzieł, w tym pięknie wydaną w Warszawie w 1848r. “Podróż do Włoch, Sycylii i Malty”.
Swoją peregrynację po Półwyspie Apenińskim zaczął w Trieście, ale głównym celem pierwszej części podróży była Wenecja, której poświęcił Wiszniewski bardzo wiele uwagi, nie ukrywając przy tym, że inspirowała go pewna analogia w dziejach dwóch Rzeczpospolitych – polskiej i weneckiej, które niemal równocześnie zeszły ze sceny dziejów, wcześniej przeżywszy dni wielkiej potęgi i chwały.
Jedną z najbardziej dojmujących obserwacji w porównaniu tych dwóch państw jest różnica ich potencjałów, najwyraźniej podkreślona we fragmentach dotyczących opisu weneckiego arsenału:
Niegdyś w arsenale weneckim pracowało szesnaście tysięcy robotników, znanych w historii weneckiej pod nazwiskiem Arsenalotti. Wenecja przy końcu piętnastego wieku miała czterdzieści tysięcy majtków i trzysta trzydzieści wielkich okrętów wojennych, kupieckich zaś okrętów trzy tysiące jeszcze przy końcu wieku dwunastego.
A Rzeczpospolita Obojga Narodów? Ogromny kraj, potężnym obłym cielskiem zapychający wielkie przestrzenie środkowej i wschodniej Europy, do morza przylegający nędzną wypustką, ze wszystkich stron zagrożoną przez wrogów i zakorkowaną przez niemal eksterytorialne miasto, trzymające za gardło większość handlu tego “imperium”, zasiedlone niemal w całości przez element etnicznie obcy. Na dodatek ten kolos nie miał własnej floty, wszelkie morskie operacje opierając na siłach zewnętrznych.
Dlaczego Polska, tak zależna od obrotu towarowego opartego na handlu wiślanym, nie była w stanie wytworzyć minimalnego choćby zasobu pozwalającego na eksploatację własnych portów?
Bo rozpuściła się w wielkim stepie, gdzie polskość to były tylko enklawy w dzikim i wrogim żywiole, a to wrzucenie wszelkich zasobów w “wielki step” tak dezintegrowało strukturę społeczną, że kraj nie był w stanie wytworzyć własnego mieszczaństwa, z konieczności opierając się w jego funkcjach na elementach etnicznie obcych, które wprawdzie stworzyły sobie u nas raj, ale za cenę ogromnego upośledzenia 90% jego mieszkańców.
To właśnie te przygnębiające “zawołane ziemiańskie stolice”, w których straszyły “bram cztery ułomki, klasztorów dziewięć i gdzieniegdzie domki”, to przy tym najbardziej porażające świadectwo, czym była rozpuszczona w “wielkim stepie” i tracąca tam swoje zasoby Polska. Cena była okrutna, bo wynikała z wepchnięcia Polaków jako narodowej wspólnoty w objęcia niszczącego ją azjatyckiego Naddnieprza.
Efektem był brak państwowości z koniecznymi jej atrybutami, jak skarb, wojsko, flota, sądy i możliwość egzekwowania wyroków. W zamian stepowa anarchia ze stolicami “królewiąt” do złudzenia przypominających dzisiejszych oligarchów zza wszystkich naszych wschodnich granic.
Taki kraj jest łatwym łupem tych, którzy wiedzą, czemu służy dostęp do morza, a Europa to cywilizacja morska, bo nawet Moskale to wiedzieli, budując Petersburg i Odessę.
W chwili upadku Rzeczpospolitej Obojga Narodów, nie mającej żadnej liczącej się własnej warstwy kupieckiej, Rosjanie mieli zrzeszonych w gildiach przeszło 100 tysięcy kupców, autochtonicznego głównie pochodzenia. Z czym mieliśmy do nich startować, mając za sąsiadów jeszcze gorszych, bezwzględniejszych i o niebo lepiej zorganizowanych Niemców?
Rzeczpospolita Wenecka upadła w 1797r. Jej sławnego “Bucentaura” podburzony przez francuskich rewolucjonistów lud wenecki własnoręcznie spalił ( resztki podobno przywłaszczył Napoleon ). Jak ogromnym było bogactwo “Królowej Adriatyku”, świadczy to, że Anglikom, głównym sprawcom krachu weneckiego handlu, opłacało się rozbierać kupione od upadłych rodzin weneckich pałace, po to aby je burzyć i wydobywać pale, na których stały, tyle warte było to drewno. U nas stepowy wicher pozostawił po swoim przejściu bardzo niewiele pamiątek.
Prawowici spadkobiercy upadłej Polski, szukając sposobów odrodzenia państwa, szli wieloma drogami, z których obecnie cenimy tylko jedną, pozostałe mając w zupełnym niepoważaniu, albo absolutnej niepamięci, przy czym jakakolwiek próba dyskusji czy przypominania faktów w naszych porozbiorowych dziejach zadziwiających, wiąże się z wielkim ryzykiem, bo w Polsce deklinację rzeczowników zaczynamy od wołacza, a nie od mianownika.
Dlatego wielu spraw nie potrafimy analizować bez gniewu i uprzedzeń.
Kończąc zatem złożonym pytaniem, czy jesteśmy sobie w stanie wyobrazić taką formę polskiej państwowości, w której:
1. Budżet ma wielką nadwyżkę, a przy tym finansuje najlepszą armię na świecie i wielkie inwestycje infrastrukturalne?
2. Kraj ma nadwyżki w handlu z Rosją i Niemcami i wysyła towary do Chin?
3. Liczba ludności rośnie o przeszło 20% w ciągu dziesięciu lat?
4. Wyższe uczelnie kształcą światowej klasy fachowców we wszystkich dziedzinach?
5. Z Niemiec zjeżdżają się dziesiątki tysięcy fachowców?
6. Zaawansowanie techniczne pozwala na produkcję stali lepszej od szwedzkiej?
7. Prawo własności jest nienaruszalne, a sądownictwo osiąga stopień sprawności gdzie indziej nie znany?
mam świadomość, że trafi ono w próżnię.
A jednak, choć trudno to sobie wyobrazić, to taka forma naszej państwowości istniała. Tyle, że wyłącznie na ziemiach etnicznie polskich, bez tego nieznośnego szukania szczęścia tam gdzie nas nie chcą i gdzie w dystansie zawsze są tylko krew, pot i łzy.
Ale co to obchodzi naszych historyków? I w ogóle kogokolwiek?