Janusz Szewczak: Piękno zdeptane, kult brzydoty

Janusz Szewczak: Piękno zdeptane, kult brzydoty

https://www.fronda.pl/a/Janusz-Szewczak-Piekno-zdeptane-kult-brzydoty,224787.html

Janusz Szewczak: Piękno zdeptane, kult brzydoty

Z reguły odrzucamy to, co nie jest piękne. To, co niedoskonałe, tak nie przyciąga, dlatego zaprzeczamy prawom natury poprawiając urodę i przedłużając młodość – by być nadal pięknymi. Bywa jednak, że egocentryzm niszczy wszystko, co staje nam na drodze, liczy się tylko zewnętrzne i cielesne piękno. Piękno, które jeszcze pozostało w nas, jest już często tylko czystą wydmuszką. A przecież, żeby kogoś nazwać piękną osobą i uznać za nią, trzeba czegoś więcej niż tylko urody i atrakcyjnej powierzchowności.

Umberto Eco twierdził, że „Piękno jest (…) ograniczone kanonem, a brzydota jest nieograniczona w swoich możliwościach”. I rzeczywiście, obecnie widzimy wokół nas prawdziwie nieograniczone morze brzydoty. „We współczesnym świecie wszystkie formy tradycyjnego porządku są w oczywisty sposób zagrożone. By je utrzymać przy życiu, z pewnością nie wystarczy tylko pisać o nich książki, pisał Roger Scruton. Trzeba mieć wizję przyszłości, wizję celu, do którego zmierzamy. A czy zmierzamy do pięknego celu, czy w ogóle mamy jakieś cele?

Modyfikacje piękna i brzydoty poszły współcześnie zdecydowanie za daleko; występek stał się cnotą, brzydota pięknem, prawda postprawdą, czyli nowoczesnym kłamstwem. Dziś możemy stwierdzić, że piękno zamieniło się miejscem z brzydotą. Piękno kwitnącej róży, sonety Shakespeare’a, piękno szybującego orła, uśmiech dziecka, zorza poranna, piękno kobiecego ciała przestały być bezdyskusyjnym kanonem piękna. Zostały przez wielu wprost wyszydzone.

Poszukiwanie piękna nie jest już fascynujące i atrakcyjne dla nas współczesnych, zwłaszcza dla młodego pokolenia, estetyczny sposób życia i bycia przestał być wymagany i na tzw. topie. Nie dążymy już do piękna, bo nie jest dziś ono najwyższą wartością, głębokie pragnienie ładu i harmonii jedynie irytuje, a skoro nie potrzeba dobra i piękna ani ładu, to nie potrzeba też religii, hierarchii, tradycji, honoru, miłosierdzia, miłości, a tym bardziej pokory, wstrzemięźliwości itp. Św. Tomasz z Akwinu piękno zaliczał do podstawowych, powszechnych cech bytu zwanych transcendentaliami, ceną piękna, także tego moralnego, jest umiarkowanie. Jednakże zło, głupota i brzydota są dziś odmalowywane w bardzo powabnych kolorach.

Poglądy Akwinaty na piękno, jego istotę w cywilizacji chrześcijańskiej, są nadal trwałe, nie tylko dla ludzi wierzących czy prawdziwych intelektualistów. To właśnie prawda, dobro i piękno są prawdziwymi aspektami bytu ludzkiego – są ciągle transcendentne, są ze sobą nie tylko nierozerwalnie powiązane, ale wręcz tożsame i prowadzą do jednego wspólnego celu – zbawienia ludzkiego. Choć są przecież piękności niebezpieczne, zdradliwe, amoralne, czy wręcz zabójcze – te też istnieją. Liczą się tak naprawdę ludzkie uczucia, jeśli potrafią być piękne.

Ludzkie życie jest niewątpliwie bardzo złożone i zmienne, nie mówiąc już o tym, jak bardzo kruche, niczym porcelanowa filiżanka, ale to właśnie piękno winno nam dostarczać w tej ziemskiej pielgrzymce przyjemności, wrażliwości, dodawać smaku, radości, wytchnienia, głębszych przemyśleń. To piękno właśnie winno powodować chęć poprawy, pogłębienia naszej edukacji, skutecznie pobudzać ludzkie zainteresowania i poszerzać horyzonty. Francis Hutcheson (1694–1746), irlandzki filozof okresu oświecenia, twierdził, że: „Piękno polega na jedności w wielości”, tak jak wcześniej greccy stoicy czy sofiści, którzy uważali, że „piękno dzieła zasadza się na odpowiedniości formy wobec treści, na doskonałości, której podstawą są stosunki, relacje matematyczne jej elementów, ale również na świetności wykonania, które jest wynikiem indywidualnego geniuszu na lśnieniu tej piękności”. Doskonale widać to na obrazach Joana Miró, że można zamordować sztukę – co też sam głosił i udowadniał swą twórczością ten artysta – w młodości kataloński księgowy. Nie wiadomo, czego tu było mniej, geniuszu czy piękności?

Często spieramy się na temat piękna, rzadziej brzydoty i choć istnieją teoretycznie eksperci od piękna i sztuki, to każdy oceny dokonać musi sam, musi przede wszystkim poczuć to piękno, różne rzeczy, postawy i wizerunki jako te piękne i te brzydkie. Piękno dostarcza przyjemności oku i uchu, ale pobudza nasze endorfiny, serotoninę, ale również skłania do przemyśleń, tworzy dobre obyczaje i przyjazny klimat, to piękno, a nie brzydota tworzy ten pożądany kontekst naszego życia, zaspokaja nasze oczekiwanie harmonii i szczęścia. To, że epoki i ideologie modernizmu, konstruktywiści, fowiści czy dadaiści, surrealizm czy komunizm i niemiecki hitleryzm zakwestionowały dobro, prawdę, miłość, to w efekcie musiało też doprowadzić do zerwania z pięknem. To surrealista André Breton (1896–1966) pisał o tzw. pięknie konwulsyjnym, które oznaczało zgrozę, czarny humor, prowokację, destrukcję, histerię bezbożności, bluźnierstwo, erotyzm, samowolę, eksplozję pożądania i wielki niepokój. Było to więc jawne zaprzeczenie piękna jako kategorii estetycznej – to był właśnie początek triumfu brzydoty, to, co dzisiaj, współcześnie, stało się już praktycznie normą. Dziś owe mroki naszej egzystencji, wiwisekcja najdziwniejszych upodobań i wszelkich zboczeń – to też niektórzy nazywają „pięknem i wybitną, nowoczesną sztuką” – awangardową czy konceptualną.

Dzisiaj bezszokową codziennością stała się seksualność wszystkiego i wszystkich, zwłaszcza aktualnej sztuki. Ciało może być brzydkie, byle było nagie, nawet wulgarne, odarte z godności i delikatności. Taka „sztuka” zawsze dziś znajduje adoratorów i amatorów, jest nagłaśniana i promowana, tak jak choćby instalacja rzeźby „Złotej Waginy”, „Wilgotna Pani” w warszawskim Teatrze Dramatycznym, bo tak najwyraźniej piękno sztuki i teatru pojmuje i postrzega dyrektor artystyczna tego przybytku Melpomeny, tytułująca się mianem „Artystki – Waginistki”. Według dyrektor tego warszawskiego teatru o długiej i pięknej tradycji, Moniki Strzępki, rzeźba „Złota Wagina” w holu Teatru Dramatycznego: „ma wzmocnić energię społecznej zmiany, którą tworzą protesty kobiet, ruchy klimatyczne oraz ludzie walczący o prawa mniejszości, prawa człowieka i demokrację”.

Tylko dlaczego ta walka musi być tak brzydka i obsceniczna, tak ewidentnie bez gustu, tak skrajnie ideologiczna i upolityczniona i taka wulgarna? Dlaczego musi demoralizować, często deprawować, degradować nasz kod kulturowy i cywilizacyjny? Dlaczego teatr ma być dziś miejscem, gdzie tak niewiele jest piękna, pięknego obrazu, pięknej scenografii, pięknego słowa, a tak dużo bluźnierstwa, brzydoty i co w tej manifestacji płciowej jest takiego urokliwego? A może lepiej byłoby wystawić tam rzeźbę muzy pieśni i dramatu, Melpomeny? Łatwo przecież porównać i odróżnić to, co prawdziwe, piękne i zwyczajnie brzydkie i obsceniczne.

Dziś stosunek tzw. elit, zwłaszcza tych artystycznych, sprowadza się do całkowitego zanegowania harmonijnego, tradycyjnego piękna, ich podstawowych kanonów i estetyki mającej istotne wartości. To właśnie owi heroldzi brzydoty i zła zarazem narzucają ton tzw. sztuce nowoczesnej i wyzwolonej. Ich stosunek do klasycznego piękna to głównie negacja, szokowanie, prowokowanie, bluźnierstwo, ale i kiczowatość, skrajne upolitycznienie przekazu, no i oczywiście seksualizacja postępowa i tęczowa. Brak jakiegokolwiek umiaru, głębszego humanistycznego przekazu, wulgarność, a także mówiąc bardzo łagodnie, wyjątkowo elastyczny stosunek do pierwowzoru artystycznego. Brzydota ich znarkotyzowała i usynowiła zarazem, nic dziwnego, że dziś brzydota triumfuje na salonach, nie tylko tych artystycznych, na scenach, kartach powieści, w malarstwie, w muzyce, filmie, w architekturze, kulturze, no i oczywiście w internecie.

Jak to się ma do kanonu klasycznego piękna, do normalności i subtelności – najzwyczajniej ma się nijak. Jak to się ma do klasycznej wizji piękna, do wizerunku kobiecego piękna z końca XVIII wieku, choćby tego z obrazu George’a Romneya (1734–1802), sami Państwo oceńcie.

Brzydota, zamiast piękna, ma dziś pełnić główne funkcje estetyczne, ma śmieszyć, zadziwiać, podobno pobudzać wyobraźnię, wyrażać ekspresję, protestować, odrzucać i wzniecać bunt, ma być interesująca. A jak twierdził niemiecki pisarz i poeta Friedrich Schlegel, „Interesujące ma zawsze przewagę nad pięknem”.

Jednak brzydota deformuje, wykoślawia, często też wyszydza, uczy pogardy i nienawiści. A wszystko po to, by brzydota wyzwoliła nas z okowów wszelkiego tradycjonalizmu, religii, konserwatyzmu, a zwłaszcza patriarchatu, by zmusić nas do porzucenia konwencji, płci, tradycyjnych ról społecznych, ale też zwykłej delikatności, wrażliwości czy rycerskości. To właśnie ta nowoczesna brzydota ma nas zniechęcić do hierarchii, porządku, myślenia, oceniania i wybierania tego, co dobre i prawdziwe, jak i tego, co piękne i normalne. Ta postępowa brzydota pod sztandarem transhumanizmu, neomarksizmu, jak i genderyzmu ma nas poprowadzić ku temu „lepszemu” światu. Czy na pewno jednak warto byle do przodu, byle szybko, ale też byle jak, bez oglądania się na boki, a tym bardziej spoglądania wstecz na dorobek minionych pokoleń w sferze kulturowej i etycznej? Dr Janusz Janowski, polski malarz, nie tak dawno stwierdził w Polskim Radiu, że: „Epatowanie brzydotą stanowi oś współczesnej wypowiedzi artystycznej (…). Piękno stało się znamieniem tego, co minione, sztuki już nieaktualnej”. Smutna refleksja

To gorzkie, a zarazem prawdziwe słowa o współczesnej sztuce i dzisiejszej twórczości, to coś zdecydowanie gorszego i smutniejszego niż nawet turpizm, czyli kierunek w sztuce afirmujący brzydotę, wywołujący szok artystyczny, z drugiej połowy XX wieku, promujący swoisty kult brzydoty.

Dla tzw. lewactwa sztuka zawsze była i miała być formą walki ideologicznej, rewolucji społecznej i kulturowej, a wiadomo, że rewolucje muszą mieć swoje ofiary i jednymi z pierwszych padają zawsze prawda, dobro i piękno. Wystarczy spojrzeć choćby na kilka tylko współczesnych tzw. dzieł sztuki i ich autorów, z Andym Warholem (1928–1987) na czele, którego wylansowano na szamana tej nowoczesnej sztuki, z jego mało pięknym dziełem, „Puszką z zupą firmy Campbell” (1962), które właściwie zapoczątkowało kierunek sztuki znany jako pop-art. Tylko, że to jest raczej gastronomiczne i marketingowe „piękno” w czystej postaci. Czy też tzw. dzieło Damiena Hirsta z londyńskiej galerii sztuki „Eyestorm” zatytułowane „Nie ma jak w domu” – przedstawiające popielniczkę wypełnioną niedopałkami, śmieci, resztki jedzenia, puste butelki i stare gazety, które rano sprzątacz wyrzucił do śmietnika, najwyraźniej nie zdając sobie sprawy z tego, jaka to „piękna sztuka”.

Nie dziwi więc, że podobnej proweniencji artystycznej współczesny malarz Willem de Kooning mówił o tym cudownym dziecku sztuki nowoczesnej, Andym Warholu, że: „Jest zabójcą sztuki, mordercą piękna, a nawet katem śmiechu, nie cierpię twojego pacykarstwa” – twierdził przedstawiciel abstrakcyjnego ekspresjonizmu, którego twórczość też nie ma zbyt wiele wspólnego z klasycznym pojęciem piękna. To była dopiero prawdziwa kłótnia w rodzinie. Choć wydaje się, że piękno skutecznie potrafili mordować wspólnie. I tak dobrze, że obaj panowie nie poszli śladem pewnego chińskiego artysty, który rzeźbę Wenus z Milo (oryginał 130–100 p.n.e.), wykonał w całości z ludzkich odchodów. To dopiero musiało być wysublimowane poczucie piękna i estetyki, dość charakterystyczne dla współczesnych twórców, i cóż to była za twórcza odwaga i głębokie przesłanie dla przyszłych pokoleń – nieprawdaż? Co prawda wybitny polski filozof Władysław Tatarkiewicz (1886–1980) pisał swego czasu, że: „Ostatecznie pojęcie piękna wydaje się dziś teoretykom zbyt nieokreślone, a artystom zbyt sztywne, staroświeckie, patetyczne, obce”, to jednak o roli ekskrementów ludzkich w sztuce nie wspominał, a rzeźby tej klasy i piękna w marmurze, takie jak Wenus z Milo, Pieta, Bachus, Dawid, czy Madonna z Brugii przetrwały ponad 500 lat i dalej urzekają swym unikalnym pięknem. I to nie tylko dlatego, że Michał Anioł (1475–1564) wolał rzeźbić w czymś innym niż chiński artysta, ale robił to zwyczajnie staranniej, z błyskiem prawdziwego geniuszu, a i pewnie pachniało piękniej przy ich tworzeniu.

Jak widać, prawdziwe piękno potrafi przetrwać setki i tysiące lat i ciągle zachwycać, brzydota na szczęście tej nadzwyczajnej mocy nie posiada, a to głównie dlatego, że opiera się na dysharmonii, negacji, na wykoślawieniu. Sama negacja z reguły nie może być fundamentem czegoś szczególnie ważnego i trwałego, w tym nowego bytu. Sokrates podkreślał też, że: „Nawet złota tarcza jest brzydka, a kosz na śmieci piękny, jeśli w stosunku do celu, jakiemu służą, ona jest źle, a on dobrze wykonany”.

W Paryżu w 1980 roku w siedzibie UNESCO św. Jan Paweł II mówił: „Człowiek żyje prawdziwie ludzkim życiem dzięki kulturze. Pierwszym i podstawowym wymiarem kultury jest zdrowa moralność, kultura moralna”.

Możemy mówić o pięknie, gdy idzie o urodę ludzką, o naturę, możemy rozprawiać o pięknie przedmiotów, najlepszych cechach ludzkiego charakteru, pięknie czegoś szczególnie atrakcyjnego, pięknie krajobrazu, pięknie pór roku, ale możemy też oceniać piękno w odniesieniu do estetycznego wyglądu czegoś lub kogoś w stosunku do wyjątkowego charakteru barw, zwyczajów, przepychu, nastroju czy wytworności. Istnieje piękno kompetencji, kunsztu, perfekcji, przydatności, doskonałości rzemiosła, talentu, wirtuozerii wykonania, kobiecego powabu, gracji i doskonałości. Mówimy o wyjątkowości piękna danego dzieła czy osoby i o pięknie w kontekście elegancji, finezyjności, o pięknie harmonii, o pięknie mistrzowskiego stylu i wyrafinowaniu. Gdybym sam miał zdefiniować pojęcie piękna, to ująłbym to tak: „Piękno jest nierozerwalnie związane z człowiekiem, to magnetyzm i wieczne przyciąganie ku temu, co dobre, prawdziwe i godne, ale też sprawiedliwe, to szaty, które zdobią naszą cywilizację i jej boski wyraz”.

Fragment książki Janusza Szewczaka „Piękno zdeptane, kult brzydoty” Wydawnictwa Biały Kruk

Publikacja za zgodą Wydawnictwa

https://bialykruk.pl/ksiegarnia/ksiazki/piekno-zdeptane-kult-brzydoty

God and Beauty Are One. The Missing Ingredient: An Appeal to Beauty.

God and Beauty Are One. The Missing Ingredient: An Appeal to Beauty.

by Michael Whitcraft https://www.tfp.org/the-missing-ingredient-an-appeal-to-beauty

Recently, Daily Wire host Michael Knowles commented that of the three transcendentals—goodness, truth and beauty—American conservatives love to frame their arguments in terms of truth, often have recourse to goodness but give little importance to beauty. It is an astute observation that greatly affects their effectiveness.

The Missing Ingredient: An Appeal to Beauty

However, what are the transcendentals and why are they important?

Goodness, Truth and Beauty

The transcendentals are those properties that are common to all beings. As such, they go beyond, or “transcend,” individual characteristics. Since God is the origin of being and the only necessary being, He can be referred to in terms of these transcendentals. However, while His creatures possess a relative goodness, truth and beauty, only God possesses them in an absolute way. That is why creatures can be described as good, true and beautiful, whereas only God is Goodness, Truth and Beauty.

Among all creatures, men and angels are destined to spend eternity with God. Indeed, this is why they were created. To help them achieve this end, God placed within them an insatiable appetite for Himself. That is why St. Augustine famously affirmed: “We are made for Thee, O Lord, and our hearts are restless until they rest in Thee.”

This appetite that humans have for God means that they also crave goodness, truth and beauty and need to experience all three.

God and Beauty Are One

Fortunately, beauty abounds throughout creation. Be it expressed through marvelous sunsets, brilliant flowers or majestic birds of prey, some form of beauty is accessible to everyone. When one experiences these marvels, they can transport the person’s mind directly to God.

Whittaker Chambers experienced this as a child. Although God was never discussed in his home, he had three religious experiences in his youth. This second of these was provoked entirely by beauty. This is how he described it:

“One day I wandered off alone and found myself before a high hedge that I had never seen before. It was so tall that I could not see over it and so thick that I could not see through it. But by lying flat against the ground, I wriggled between the privet stems.

“I stood up, on the other side, in a field covered from end to end, as high as my head, with thistles in full bloom. Clinging to the purple flowers, hovering over them, or twittering and dipping in flight, were dozens of goldfinches—little golden yellow birds with black, contrasting wings and caps. They did not pay the slightest attention to me, as if they had never seen a boy before.

“The sight was so unexpected, the beauty was so absolute, that I thought I could not stand it and held to the hedge for support. Out loud, I said: ‘God.’ It was a simple statement, not an exclamation, of which I would then have been incapable. At that moment, which I remembered through all the years of my life as one of its highest moments, I was closer than I would be again for almost forty years to the intuition that alone could give meaning to my life—the intuition that God and beauty are one.

This demonstrates how natural beauty nourishes the soul. However, it alone does not suffice. Man wants to experience beauty in his fellow men as well. The beautiful things made by man should sate this appetite. Be it art, music, architecture, elegant furniture or the like, these man-made marvels are important because whenever someone makes something, he imprints it with something of himself. Indeed, the artist can only produce something if a model of that thing is present within him.

Thus, when man makes something beautiful, it is the expression of something beautiful that exists in his soul. Since God is the origin of all beauty, it proclaims that a reflection of God’s beauty shines in the souls of men. It attests that man is made in God’s image and likeness and therefore aids men in giving proper respect to each other, facilitating the practice of charity for one’s neighbor.

Unfortunately, this kind of beauty is lacking in modern society. It has been replaced by what some have called a “cult of ugliness.”

The Cult of Ugliness: A Denial of God’s Existence

In 2001, Fr. Anthony Brankin gave a lecture about this very topic sponsored by the American Society for the Defense of Tradition, Family and Property (TFP). In it, he argued that contemporary man is surrounded by so much ugliness his capacity to identify something as ugly has been dulled.

He said: “When I say that you live cheek-by-jowl with this ugliness, I mean to say that in coming to and going from this hall, you are surrounded by miles and miles of unyielding ugliness: McDonalds and Burger Kings sandwiched between Amocos and tenements. You do not mistake that for beauty, but it is so ubiquitous that you may no longer recognize it as specifically ugly.

“You may never even make a mental note of the ugliness of all the malls with their false fronts and even falser interiors or of the condominiums that are just as empty and sterile on the inside as they are on the outside. That’s just how everything looks now.

“And, of course, that’s just for starters, for there is likewise in our world a spiritual ugliness no less all-pervasive than and somehow related to the visual ugliness all about us.”

A bit later, Fr. Brankin continued, saying: “Now, you might think that at least on Sunday you could be rescued from all of this visual and spiritual ugliness by going to church; but ugliness is there, too, for chances are that your church has already been despoiled by modern Catholic barbarians who haven’t even the artistic sense of the Unitarians who sit on your towns’ historic preservation boards.”2

This immersion in ugliness has detrimental effects on society. If the presence of man-made beauty reinforces the reality that God exists and is reflected in the soul of man, the prevalence of ugliness asserts the opposite.

Fr. Brankin expressed this in these terms: “The subliminal message in every confused and misshapen piece of modern architecture, art, music, or drama is that there is no God. The subliminal message in every deliberate mutilation of natural forms, in every tribute to physical and personal perversion, is that there is no God. The subliminal message in every celebration of the weird and deathly is that there is no God. This subliminal message is as surely the ‘Illuminated Gospel of Death’ as any culture could have ever proclaimed, and by virtue of its omnipresence in every aspect of modern life, we are constantly encouraged to accept this gospel.”3

So, a society that possesses beauty reflects God and one that rejects it also rejects God. This is a crucial point. It is why any solution to the modern Revolutionary crisis that does not include filling society with beauty cannot hope to be permanent or sufficiently profound.

Beauty’s Direct Action on the Soul

However, once a society is filled with beauty, it will necessarily influence those in that society. This is because beauty can act almost automatically on the soul, even with little reflection or intellectual effort. Everyone has experienced this. There are times when one encounters a beauty so profound that, almost involuntarily, the mind is drawn to God and higher realities. This is especially advantageous today because contemporary man shuns reflection.

Years ago, a TFP member reported visiting the Sainte Chapelle and seeing a shady character inside the shrine overcome with emotion. When he spoke to the poor man, all he could say was: “I feel like this place is cleaning my soul.” That is the effect that beauty can have.

While this “cleansing” or influence that beauty can have is often automatic, it does not mean its effects are ephemeral. The famous nineteenth-century author Joris-Karl Huysmans converted from the depths of vice to Catholicism by analyzing the beauty of medieval chant and art. One could say that the apostle who brought him into the Faith was beauty.

A Preferential Option for Beauty

This begs the question: How many souls languishing under the cult of ugliness in contemporary society could benefit, or even convert, by being exposed to beauty? As Michael Knowles commented, few American conservatives are asking this question.

This is unfortunate because it is an issue that should be taken seriously. Furthermore, it is a problem that must be acted upon.

That is why it is imperative that American conservatives exercise a preferential option for beauty. As much as possible, they should expose their children to beautiful things; they should decorate their homes in as fine a way as possible; they should do everything they can to fill society with the kinds of beauty for which Christian civilization is still known and admired. In this way, they will reject the cult of ugliness that surrounds them and invite God back into society where He belongs.

  1. Whittaker Chambers, Witness (Washington D.C., Regnery, 2014), p. 125, iBook.
  2. Fr. Anthony Brankin, The Cult of Ugliness in America, July 14, 2009, accessed November 19, 2022, //www.tfp.org/the-cult-of-ugliness-in-america/.
  3. Ibid.