Potęga mitu. Bohater – Pawlik Morozow – donosiciel 001.

Potęga mitu

Autor: stan orda, 27 grudnia 2025

W dniu 4 września  1932 r.w zapadłej syberyjskiej wsi Gierasimowka  został zabity w dziwnych okolicznościach chłopiec Pawlik Morozow.

Aleksander Szczupłow, dziennikarz  „Gazety Rosyjskiej” rozmawiał o tym zagadkowym wydarzeniu z Jurijem Drużnikowem – autorem pierwszej niezależnej publikacji na ten temat, zatytułowanejDonosiciel  001, albo Wniebowstąpienie Pawlika Morozowa”)

https://www.druzhnikov.com/english/bio1.html
[Aleksander Nikołajewicz Szczupłow (1949 -2006); poeta i literat, działacz zrzeszeń literackich. Od 2001 r. dziennikarz „Gazety Rosyjskiej’. Dziennik ten jest organem prasowym rządu Federacji Rosyjskiej;  S.O.]

***************

O co chodziło w sprawie Pawlika Morozowa? Proszę w skrócie przypomnieć nam jak brzmi oficjalna  wersja mitu.

– Dzisiaj już nawet starsze pokolenie zapomina o wyczynie bohatera. Pomijając pretensjonalność sowieckich źródeł, przypomnę: pionier Pawlik Morozow zgłosił do OGPU, że jego ojciec był przeciwny władzy sowieckiej. W ten sposób pomógł zbudować komunizm. Wrogowie partii zabili chłopca. Po jego bohaterskiej śmierci otrzymał oficjalny tytuł: „Bohater-Pionier Związku Radzieckiego numer 1“. I tak jest zapisany w Księdze Honorowej Komitetu Centralnego Komsomołu. Wszystkie dzieci w kraju, a następnie w całym obozie socjalistycznym, zaczęły studiować jego biografię na lekcjach, aby w życiu postępować jak Pawlik. W różnych miastach Rosji do dziś stoją jego brązowe, granitowe, a częściej betonowe posągi, które zostały odlane wg jednakowej formy produkcyjnej. Nadal istnieją szkoły noszące jego imię, statki, biblioteki. Prasa nazwała chłopca “męczennikiem idei”. O miejscu jego śmierci pisano jak o sanktuarium, a o Pawliku jak o świętym. W ateistycznej prasie sowieckiej to oznaczało podstawowe wartości duchowe. Wystarczy dodać, że żadne dziecko w historii ludzkości nigdy nie zostało uhonorowane podobną laudacją.
[OGPU  –  policja polityczna w Związku Sowieckim (Objedinionnoje gosudarstwiennoje politiczeskoje uprawlenije);S.O.]

Od jak dawna zajmuje się pan tym tematem? Czy istnieje dokumentacja dotycząca zabójstwa Pawlika Morozowa??Spotkał się pan ze świadkami, przyjaciółmi, członkami rodziny Pawlika Morozowa?

W latach czterdziestych śpiewałem w chórze piosenkę “Równaj do Pawła Morozowa!”, a w latach siedemdziesiątych już mnie nie publikowano. Pisałem do biurka i dla prasy podziemnej, publikowałem za granicą.
[w Rosji Sowieckiej nazywano takie wydawnictwa terminem „samizdat; był to odpowiednik wydawnictw bezdebitowych w PRL; – S.O.]
W znanej instytucji wyjaśnili mi, że jestem “byłym pisarzem” i poinformowali o wszczęciu postępowania  karnego. Wyrzucali mnie z kraju, ale nie pozwalali wyjechać, grozili zsyłką do łagru oraz zamknięciem w szpitalu psychiat-rycznym. Wszyscy byliśmy denuncjowani, a ja chciałem zrozumieć: co nas skłoniło do donoszenia na kolegów? Pawlik Morozow stał się bowiem symbolem tej patologii.
Gdy tylko porównałem biografie Pawła Morozowa poznajdowane w zbiorach bibliotecznych, od razu wyszły na jaw fałszerstwa: zdjęcia różnych osób pod tym samym nazwiskiem.
I wówczas ta sprawa mnie zafascynowała. W archiwach informowali mnie, że nie posiadają  żadnych dokumentów w jego sprawie, a niekiedy wskazywali w milczeniu palcem w górę. W trakcie podróży przez trzynaście miast starannie nagrałem na film i sfotografowałem żyjących świadków. Znalazłem matkę bohatera Tatianę, jego brata Aleksieja, który odsiedział czerwoniaka za szpiegostwo, jego krewnych, kolegów z klasy, nauczycieli, śledczych w sprawie morderstwa, w archiwach pierwsze publikacje dziennikarskie, i wreszcie, dzięki moim (niech pozostaną anonimowi) współpracownikom, część materiałów Tajnego Wydziału Politycznego OGPU, oznaczonych jako “K” (kułacziestwo). Byłem ostatnim, któremu udało się złapać naocznych świadków. Większość z nich dzisiaj odpowiada tylko przed Bogiem. Szczególne szczęście miałem w 1982 r. – w pięćdziesiątą rocznicę śmierci mojego bohatera. Koledzy jechali do Gierasimowki, miejsca urodzenia Pawlika Morozowa, aby nałożyć mu, jak mówią Amerykanie, “make-up” – nową warstwę makijażu. Lecz nikomu nie przyszło to do głowy, że  jechałem wraz z nimi w odwrotnym celu, czyli aby zmyć starą warstwę.
[Czerwoniec – w Rosji Sowieckiej banknot  o nominale 10 rubli; tu w znaczeniu wyroku w wymiarze odsiadki 10 lat łagru;
„K” – kułacziestwo –„wyzyskiwanie”; w Rosji Sowieckiej  kułakiem (wyzyskiwaczem) nazywano chłopa, który do obróbki swoich pól podnajmował siłę roboczą, ale oczywiście nie stanowiło to żelaznej reguły ;  S.O.]
Książka pod tytułem “Snitch 001, or the Ascension of Pavlik Morozov” została  wydana w samizdacie. Opublikowano ją najpierw w Londynie, potem w innych krajach.
[“Informer 001: The Myth of Pavlik Morozov”. Yuri Druzhnikov;  S.O.]
Czytałem ją rozdział po rozdziale w Radio Liberty i wówczas stała się znana w Związku Sowieckim. Posypały się wówczas lawina publikacji oskarżających mnie o oczernianie najprawdziwszego bohatera. Mieszkałem już wtedy w Teksasie, gdy nieznajomi przysłali mi artykuł redakcyjny w gazecie “Wiecziernij  Kijew “, w którym napisano, że  Drużnikow sam był donosicielem, gdyż zadenuncjował czytelnikom i słuchaczom Pawlika Morozowa.
[Radio Liberty; u nas znane jako Radio Swoboda; rosyjskojęzyczna wersja radia Wolna Europa; S.O.]

A jaki według pańskich ustaleń był faktyczny przebieg zdarzeń związanych ze śmiercią Pawlika Morozowa?

“Młody komunista”, który wysłał do więzienia własnego ojca, stał się bohaterem narodowym. “Pionierska Prawda” tak pisała o Morozowie:
Pawlik nie oszczędza nikogo… Ojca złapali – Pawlik go wydał. Dziadka złapali – Pawlik go wydał. Kułak Szatrakow ukrywał broń – Pawlik go zdemaskował. Silin spekulował – Pawlik wyciągnął to na światło dzienne. Pawlika wychowała i wyedukowała  pionierska   organizacja. Wyrósł na energicznego bolszewika“.

Pół wieku później zaczęło to wybrzmiewać już nie tak atrakcyjnie, a wizerunek bohaterów-donosicieli zaczął ulegać zmianie. Jednak w latach rozpadu Związku Sowieckiego nadal publikowane były dysertacje dowodzące, że Pawlik wcale nie donosił, a  zwyczajnie był bohaterem.

Postać z mitu oraz realny nastolatek z obwodu swierdłowskiego są całkiem innymi postaciami. Na podstawie licznych świadectw udowodniłem, że Pawlik Morozow nie zadenuncjował swojego ojca dla dobra komunizmu i partii komunistycznej. Po prostu matka zachęcała syna do denuncjacji, aby zemścić się na ojcu: porzucił ją bowiem dla innej kobiety. W Gierasimowce nie było kułaków z  którymi walczył Pawlik, ale na polecenie władz konieczne było rozpalenie walki klasowej we wsi.
[Obwód swierdłowski  –  pow. 192,4 tys. km2;  zajmuje terytorium z obu stron południowego Uralu (stolica Jekaterynburg, która w latach 1924 – 1991 r. nosiła nazwę  Swierdłowsk;  S.O.]

Okręgowy Komitet Partyjny i OGPU inicjowały określone działania za pośrednictwem nauczycielki. Była ona żoną wiejskiego donosiciela i polecała dzieciom sprawdzać, którzy z sąsiadów ukrywali zboże. Chłopi ci byli okradani, “co do kłoska”. Poza kilkoma donosami Pawlik nie ma żadnych zasług  wobec aktualnej polityki, zaś kołchoz, którego Pawlik bronił przed wrogiem klasowym, nie istniał w Gierasimowce. Komu więc było potrzebne brutalne morderstwo nastolatka, i to jeszcze z bratem w pobliżu ich wsi? Rozkaz przyszedł z góry: niszczyć kułaków wszędzie i organizować kolektywne gospodarstwa za wszelką cenę. Na bierny opór  kułaków OGPU przygotowywało odpowiedź  –  terror czekistowski. A ponieważ chłopi zachowywali się spokojnie, trzeba było “zorganizować” akt brutalnego terroru ze strony kułaków. W odpowiedzi na morderstwo czekiści zapędzili chłopów do chaty i trzymali ich na muszce, dopóki nie zarejestrowali się jako kolektywni rolnicy. Za krwawe morderstwo Pawlika i jego brata aresztowano ponad dziesięciu chłopów.  W gazetach pisano  o nich jako o “osobach o antyradzieckich poglądach”, o “bandzie kułaków”.

Czy jest  prawdą, że proces zabójstwo Pawła Morozowa ukazał oblicze spektaklu na zlecenie?

„Proces pokazowy przeciwko kułakom” w stolicy rejonu mieście Tawda był pierwszym tego rodzaju. Naoczni świadkowie dobrze go zapamiętali i opowiedzieli mi o szczegółach. Klub im. Stalina przy ulicy Stalina w centrum miasta pospiesznie odrestaurowano. Władze przysyłały dyspozycje  telegramami: „Wysłać delegatów na proces”;  „Zorganizować czerwony konwój z chlebem jako dar od państwa”. Sprowadzono orkiestrę dętą. Wódka była dostępna bez ograniczeń. Czekiści z karabinami stali wokół klubu i wpuszczali ludzi według listy. Na scenie powoli podniesiono czarną kurtynę, odsłaniając hasła z czerwonych liter. Na kotarze zawisł portret Pawlika, namalowany przez miejscowego artystę. Po lewej stronie widniało hasło:  „Żądamy egzekucji morderców!”. Po prawej:  „Zbudujmy samolot „Pionier Pawlik Morozow”! “.

Ale czy chociaż wina oskarżonych o popełnione przestępstwa została udowodniona?

Nie przeprowadzono żadnego dochodzenia. Zwłoki kazano zakopać przed przybyciem śledczego, a więc  nie przeprowadzono oględzin. Dziennikarze zostali zaangażowani w charakterze oskarżycieli, uzasadniali polityczne znaczeniu rozstrzelania kułaków. Obrońca wyznaczony „z urzędu” obwinił oskarżonych o dokonanie morderstwa, po czym, przy aplauzie Sali, demonstracyjnie  zrezygnował z ich obrony. Jako że różne źródła podawały różne sposoby zabójstwa, prokurator i sędzia byli zdezorientowani co do faktów. Znaleziony w domu nóż ze śladami krwi został uznany za narzędzie zbrodni, ale tego dnia Daniło, kuzyn Pawlika rozbierał zabite cielę – lecz nikt nie sprawdził, czyja była to krew. Oskarżeni dziadek, babcia, wujek i Daniło próbowali powiedzieć, że podczas przesłuchań byli bici i torturowani. Rozstrzelenie niewinnych w listopadzie 1932 r. było sygnałem do masowej rzezi chłopów w całym kraju.

Kto, wg pana, był faktycznym zabójcą braci Morozowych?

W dokumentach Tajnego Wydziału Politycznego OGPU, które odnalazłem, mordercami nie są krewni Pawlika, ale dwaj czekiści. Ich nazwiska są wymienione w mojej książce, a ja również ich namierzyłem. Spiridon Kartaszow, zastępca komisarza Wydziału Specjalnego OGPU, powiedział mi, że osobiście zastrzelił 38 osób bez procesu podczas kolektywizacji. Zabiłby więcej, ale został usunięty z organów z powodu napadów padaczkowych. Dostał jednak zasłużoną emeryturę. Inny – Iwan Potupczik – informator Kartaszowa we wsi Gierasimowka, chwalił mi się, jak to był zaangażowany w rozstrzeliwania w karnym oddziale NKWD. W prokuraturze w Magnitogorsku znalazłem jego sprawę: poszedł do więzienia za gwałt na nieletniej dziewczynie, ale został z niego wyciągnięty i mianowany szefem działu personalnego fabryki. Obaj już nie żyją, ale skomplikowany łańcuch dowodów został dokładnie zbadany, są przestępcami. Chcę podkreślić: moje śledztwo jest literackie. Oskarżenie jest więc werbalne. Ale innego, instytucjonalnego, choć koniecznego, nadal nie ma. Wszystko, co napisano od czasu ukazania się mojej książki 20 lat temu jak dotąd tylko zaciemnia prawdę.
[20 lat temutj. w 1982 r.;   S.O.]
Sprawa nr 374 w sprawie zabójstwa Pawlika Morozowa” w archiwum sądowym, które niedawno odmówiło mi wglądu, to tylko wierzchołek góry lodowej. I nie tam należy szukać. Za to morderstwo faktyczna odpowiedzialność spoczywa na OGPU-KGB, według słów Lenina, “zbrojnym ramieniu Partii”, a za moralne skalanie milionów innych nieletnich Pawlików – na samej partii komunistycznej

Jaki był Pawlik Morozow?

Bohater nigdy nie był pionierem. Został nazwany pionierem po swojej śmierci, najpierw w tajnych dokumentach OGPU, a następnie w gazetach. Wymyślono legendę, że został  „zaproszony do rejonowej organizacji” i przyjęty tam jako pionier. Z biegiem lat dodano, że był  „pierwszym przewodniczącym grupy pionierów”. A już po jego śmierci zrobiono z niego Rosjanina, bo bohater nr 1 ma być “starszym bratem”, ale Pawlik, jego rodzice i cała wieś to Białorusini. Rodzina Morozowych  została przesiedlona na Syberię w czasach reform Stołypina.
[Piotr Arkadiewicz Stołypin (1862 – 1911); premier i minister spraw wewnętrznych w latach 1906 – 1911. Zmarł z powodu obrażeń odniesionych w zamachu na jego życie; S. O.]
Cieszyli się dobrym zdrowiem, a w wieku dziewięćdziesięciu lat zmarła ich matka. Żyliby i karmili kraj chlebem, ale bezpośrednim celem władz było zniszczenie rodzin “kułackich”, zabranie chleba dla wojska i miast. Sam Morozow nie jest niczemu winien. On, jak dowiodłem, był ociężały umysłowo, w wieku trzynastu lat ledwo nauczył się liter, w ogóle nie miał pojęcia o polityce. Opiekował się bydłem, chodził na jagody, palił cygaretki, grał w oczko na kapsle od butelek. Gdyby nie został zabity 4 września 1932 r., mógłby żyć do dziś. Gazety pisały, że zostałby astronautą. Ale ja nie mam zamiaru bawić się w zgadywanki na podstawie fusów z kawy.

W jaki sposób tworzona była heroizacja postaci Pawła Morozowa?

Pawlik urodził się na Syberii i został odlany w brązie w Moskwie. Donosy napływały z całego kraju. Rok po śmierci Pawlika gazeta  „Pionierska Prawda” zapewniała:  „Miliony bystrych oczu będą śledzić…”. A w grudniu 1937 r. gazeta  „Prawda” w artykule redakcyjnym wezwała wszystkich do potępienia: “Każdy uczciwy obywatel naszego kraju uważa za swój obowiązek aktywnie pomagać organom NKWD w ich pracy“. Początkowo Pawlik był wykorzystywany w wojnie przeciwko kułakom. Dwa lata później – jako pozytywny bohater literatury, wzór do naśladowania, co zostało ogłoszone przez Maksyma Gorkiego na Pierwszym Kongresie Pisarzy Radzieckich w 1934 r. Pojawiły się o nim książki, reżyser Siergiej Eisenstein zaczął kręcić film. Powstały setki dzieł w różnych gatunkach – od wierszy po operę. Jego portrety znajdują się  w galeriach sztuki, na pocztówkach, znaczkach pocztowych, pudełkach zapałek. Nikt jeszcze nie obliczył całkowitej kwoty wydatków państwa na propagandę zdrady, w czasach kiedy ludzie w kraju umierali z głodu.

Mieli mu postawić pomnik tam, gdzie teraz ma pomnik marszałek Żukow siedzący na koniu, ale pod koniec życia Stalin zmienił zdanie i wskazał miejsce w moskiewskim zaułku na Krasnej Presni.

Wygląda na to, że obecnie jestem jedynym na świecie „kolekcjonerem Pawlików Morozowych”. Powstały one we wszystkich regionach i republikach. Zebrałem informacje o pięćdziesięciu młodych bohaterach, którzy zostali zabici za donosy, ale tysiące ich przeżyło.

Według różnych amerykańskich źródeł, w Związku Radzieckim było od 6 do 18 milionów dobrowolnych informatorów. Liczba  małych donosicieli nie została policzona, choć w latach trzydziestych sporo pisano o tym, jak nagradzano je za pomoc władzom wyjazdem do Arteka, rowerami i nowymi butami.
[Artek – kompleks obozów pionierskich utworzony w 1925 r. po konfiskacie w 1918 r.terenów wsi Charta należących do łódzkiego przemysłowca Gustawa Biedermanna. To były tereny u podnóża Aju Dah (Ajudag – Góry Niedźwiedziej) obok miejscowości Gurzuf, znajdującej się ok. 12 km na północ od Jałty;  S.O.]

Jaka dla nas lekcja płynie  z mitu o Pawliku Morozowie?

W sierpniu 1991 r. Moskwiczanie obalili pomnik bohatera-donosiciela 001. Ci, którzy przez wszystkie lata pewnie pukali zajmował się taka działalnością, byli niezadowoleni. Ironia historii była taka, iż w latach pierestrojki brakowało dwóch produktów: mydła i wstydu. Jak się umyć? Mydło można importować. Ale skąd wziąć wstyd? Pachniało rewelacjami, ale do nich nie doszło.

W jednej z gazet przeczytałem dwuznaczny artykuł o Pawliku Morozowie i bardzo konkretny wywiad z pułkownikiem z wiadomych organów, który mówił o potrzebie “wzmocnienia sieci nieetatowych członków w każdym kolektywie”. To właśnie ta instytucja, obawiając się zdemaskowania w erze tłumienia stalinowskiego kultu jednostki , nakazała wykopanie szczątków braci Morozowych z grobów, zmieszanie kości w jednym pudle i zalanie ich dwumetrową warstwą betonu, aby uniemożliwić ekshumację. Ale dotychczas nikomu nie udało się wyrwać tych haniebnych kart z historii.

Moje śledztwo, którego wyniki zostały opublikowane w różnych krajach, mogło zostać wydane w Rosji dopiero w 1995 r. Instrukcje, aby zachować Pawlika jako bohatera, otrzymano jako dyspozycję od władz centralnych. Najwyraźniej im więcej jest otwartych ust, tym więcej potrzeba uszu. Paradoks polega na tym, że mit o Pawliku zaczął działać przeciwko samej FSB, która zmieniła płeć z męskiej na żeńską: Komitet na Służbę i dlatego bardziej dba o własną twarz.
[FSB – Federalna Służba Bezpieczeństwa;  S.O.]

Komunistyczna moralność klasowa, której symbolem jest Morozow, różni się od normalnej moralności. W końcu okłamywanie wroga klasowego, zgodnie z tą moralnością, jest usprawiedliwione, a nawet pożyteczne „dla naszej wspólnej sprawy”. A kiedy jest więcej prawdy, hipokryzja jest bardziej widoczna.
Pojawił się też inny aspekt sprawy Pawlika Morozowa – międzynarodowy. Na Zachodzie, jak sam widziałem, z ciekawością przyglądano się temu, co się dzieje w Rosji. W kraju  można komponować kantaty dla donosiciela, można przedstawiać  sprawę tak, jakby on nie donosił. Ale dopóki przywódcy kraju mają moralność inną niż reszta społeczności, nie można im ufać. Ani w sprawach globalnych, ani
w drobiazgach.

Pawlik Morozow nie żyje, ale jego syndrom, który wciąż znajduje swoich obrońców i naśladowców, wciąż nadal ma się wcale nieźle .

Syndrom Pawki Morozowa. Telefon „zaufania”.

Syndrom Morozowa. Telefon „zaufania”.

4.01.2024 Autor:Leszek Szymowski nczas/syndrom-morozowa

Pawlik Morozow. Portret używany w radzieckiej propagandzie.
Pawlik Morozow. Portret używany w radzieckiej propagandzie.

Budżet na „telefon zaufania” dla dzieci ma się w tym roku zwiększyć o 10 milionów złotych. Te pieniądze, zabrane podatnikom, posłużą w rzeczywistości do realizacji skrajnie lewackich pomysłów wymierzonych w rodzinę.

W koszmarnych czasach stalinowskich sowiecka propaganda wykreowała bohatera socjalistycznej młodzieży. Okazał się nim 14-letni Pawlik Morozow. Jego uczynek, który sowieccy spece od otumaniania mas przedstawiali jako wzór godny naśladowania, polegał na złożeniu donosu na własnego ojca. Morozow senior zaangażował się bowiem w nielegalne przechowywanie zboża, czyli w działalność „kułacką”.

Dzięki „czujności” rewolucyjnej, a potem donosowi Pawlika, o całej sprawie dowiedziały się organy stojące na straży bezpieczeństwa ZSRR. Konkretnie owiane złą sławą NKWD. Obywatela Morozowa aresztowano i rozstrzelano, a Pawlika zaczęto przedstawiać w prasie jako bohatera, który przedłożył interes komunistycznej ojczyzny ponad więzy rodzinne. I choć komunizm upadł i ZSRR upadł, wzór Pawlika Morozowa jako donosiciela idealnego pozostał nieśmiertelny.

Telefon „zaufania”

Obrzydliwe zachowanie Pawlika Morozowa stało się inspiracją dla biurokratów odpowiedzialnych za politykę prorodzinną, która w praktyce służy celom przeciwnym niż deklarowane. Teoretycznie bowiem setki polskich urzędników zajmujących się dobrem rodziny reagują na patologie, które się w niej dzieją. W 2018 roku, w czasach rządów PiS, stworzono w tym celu „dziecięcy telefon zaufania” złożony z kombinacji cyfr łatwych do zapamiętania. Ten numer podawany jest w szkołach uczniom od najmłodszych klas jako miejsce, w które można zadzwonić, aby uzyskać pomoc.

Teoretycznie chodzi o to, aby dziecko mogło poskarżyć się urzędnikom, jeśli w rodzinie patologicznej doświadcza przemocy lub innych upokorzeń. Telefon ma być dla niego „ostatnią deską ratunku”. Zawiadomieni o nieszczęściu urzędnicy wszczynają bowiem procedury, aby pomóc takiemu dziecku. Oczywiście nie zawiadamiając o tym jego rodziców. I tu zaczyna się sedno problemu.

Teoretycznie bowiem urzędnicy pracujący na infolinii mają pomagać dzieciom – ofiarom „przemocy”. Może się więc wydawać, że chodzi o patologiczne historie, kiedy dziecko jest ofiarą znęcania się lub pochodzi z biednej rodziny, w której króluje alkohol i głód. Rzecz w tym, że polskie prawo, bazując na przymusie unijnym, znacznie szerzej definiuje „przemoc”. Przemocą jest nie tylko sadystyczne znęcanie się nad dzieckiem. Prawo wprowadziło też sformułowanie „przemoc ekonomiczna”, pod którą rozumie się niespełnianie żądań dziecka co do zakupów określonych przedmiotów. Taka sytuacja generuje konieczność przeprowadzenia interwencji.

Dzieci państwowe

Jak działa w praktyce dziecięcy telefon zaufania? Konsultant prowadzi rozmowę z dzwoniącym dzieckiem i wysłuchuje jego problemu. Potem rozpoczyna procedurę interwencyjną. Przekazuje informację do lokalnego (właściwego miejscowo dla adresu dziecka) urzędu zajmującego się rodziną. Taki urzędnik (np. zatrudniony w Gminnym Ośrodku Pomocy Społecznej) szybko przychodzi do domu dziecka z interwencją. Jej celem ma być weryfikacja posiadanych informacji. Niestety prawo jest tak skonstruowane, że dalszy przebieg interwencji zależy od widzimisię urzędnika. Może on taką rodzinę objąć nadzorem (czyli nieproszony przychodzić raz na jakiś czas i kontrolować sytuację), może nałożyć grzywnę na rodziców, może też wystąpić do sądu z wnioskiem o odebranie dziecka i umieszczeniu go w tzw. „pieczy zastępczej” (tak językiem prawnym nazywa się dom dziecka), a w „szczególnym” przypadku (prawo nie definiuje tej „szczególności”) może podjąć decyzję o natychmiastowym odebraniu dziecka. Wówczas może wziąć je i umieścić w pogotowiu opiekuńczym, a jeśli rodzice się buntują, może poprosić o interwencję policji (policjanci mają obowiązek udzielić pomocy takiemu rodzinnemu biurokracie). W tym ostatnim przypadku dziecko trafia do domu dziecka i może szczęśliwie wrócić do rodziców (po wielomiesięcznej sądowej przepychance) albo trafić do innej rodziny. Jedno i drugie może oznaczać dla dziecka gehennę i psychiczną krzywdę niemożliwą do wyleczenia.

Pole do nadużyć

Taki stan rzeczy stwarza niewyobrażalne pole do nadużyć. Po pierwsze dziecko nieświadome zagrożenia płynącego z działalności antyrodzinnej biurokracji może zadzwonić i poskarżyć się na rodziców, aby zrobić im na złość. Na przykład w sytuacji, gdy dostanie klapsa. Albo w sytuacji, gdy rodzic odmówi dziecku zakupu oczekiwanego przez niego sprzętu (np. drogiego laptopa lub telefonu komórkowego). Rzecz w tym, że bunt i nieposłuszeństwo dziecka (normalna sprawa) szybko się skończy, ale procedura biurokratyczna zostanie. Gdy dziecko przeprosi już kochających rodziców za swoje kaprysy, nie zatrzyma niestety rozpędzającej się machiny biurokratycznej.

Drugi obszar nadużyć to możliwość wykorzystania nieszczęsnego „telefonu zaufania” do załatwiania spraw niezwiązanych z opieką nad dziećmi. Znany jest mi przykład z gminy w zachodniej części województwa mazowieckiego, gdy dwóch sąsiadów nie mogło przez lata dogadać się co do podziału ziemi leżącej między ich działkami. Wówczas jeden z mężczyzn zaczął wykonywać telefony do urzędników i opowiadać wyssane z palca historie o tym, że jego oponent nadużywa alkoholu, bije dzieci i nie kupuje im tego, co potrzebują. Wówczas do Bogu ducha winnego człowieka przyszła kontrola „asystentów rodzinnych”, która szukała powodu, aby odebrać mu dziecko (mój znajomy wykaraskał się z tych problemów dzięki szczęśliwemu zbiegowi okoliczności, przytomności umysłu i pomocy prawnika). Sprawca całego zamieszania żądał zaś za odstąpienie od donosów podpisania ugody na korzystnych dla siebie warunkach. W ten sposób urzędnicy kochający dzieci stali się narzędziem szantażu. Ten przykład pokazuje, do czego może prowadzić umiejętna manipulacja biurokratami. Ten sam szantaż mogą stosować służby specjalne (wystarczy bowiem niepokornego obywatela postraszyć odebraniem dziecka przez urzędnika pracującego niejawnie dla bezpieki).

Jest jeszcze inny aspekt tej sprawy. To statystyka, czyli królowa polskiej biurokracji. Od urzędników w każdym obszarze działania ich przełożeni wymagają efektów działań, które można byłoby opisać w statystykach. Od biurokratów pracujących w dziecięcym telefonie zaufania szefostwo wymaga konkretów, czyli np. ilości interwencji przekładających się na odbieranie rodzicom dzieci. Taki trend wywołuje ciśnienie wśród urzędasów. Nieważne, czy dziecko odebrano słusznie, czy nie, ważne, by wszystko dobrze opisać w statystykach.

W tęczowym świecie

Cała ta instytucja jest też okazją do tego, aby wyprowadzić z budżetu konkretne pieniądze. W zakończonym właśnie roku byliśmy świadkami agresywnej kampanii promującej dziecięcy telefon zaufania. W najczęściej odwiedzanych miejscach miasta rozwieszono ogromne plakaty informujące o telefonie i zachęcające dzieci do kontaktu pod hasłem „nam możesz zaufać”. Taka kampania to okazja, aby wydać na promocję telefonu zaufania państwowe pieniądze. Ale nie tylko to. Gdy wchodzimy na stronę internetową telefonu zaufania, znajdujemy tam logo lewicowych organizacji m.in. stowarzyszenia Ponton czy Kampanii Przeciw Homofobii. Obie te organizacje chwalą się prowadzeniem aktywnych „działań edukacyjnych” mających na celu uświadamianie dzieci i ich ochronę przed dyskryminacją. W praktyce sprowadza się to do homopropagandy przejawiającej się np. w „tęczowych piątkach” czyli zajęciach z gender prowadzonych w podstawówkach. Co robią loga tych organizacji na stronie dziecięcego telefonu zaufania? Można sobie wyobrazić, że te organizacje ustawiły się w kolejce po pieniądze, które państwo zamierza wydać na telefon zaufania. A przypomnijmy, że rząd Platformy Obywatelskiej zdecydował już, że w 2024 roku budżet infolinii wzrośnie o 10 milionów złotych.

Walka z rodziną

Cały ten telefon zaufania dla dzieci jest niczym innym tylko kolejnym narzędziem agresywnej, antyrodzinnej polityki. W 2014 roku rząd PO-PSL wprowadził w życie kodeks rodzinny i opiekuńczy. Pozwalał od sądom odbierać dzieci rodzicom i kierować do adopcji lub umieszczać w domu dziecka. W czerwcu 2023 te przepisy rozszerzono – urzędnik rodzinny może odebrać dziecko „od ręki”, bez zgody sądu. Atmosferę społecznej akceptacji dla tego procederu budują medialne przekazy o zbrodniach na dzieciach, pokazujące rodzinę jako twór patologiczny. Lewica jest więc w ciągłej ofensywie.