Co mają wspólnego Józef Piłsudski i Karol Wojtyła? Zachwyt teozofką i synkretystką Wandą Dynowską. W służbie powszechnego braterstwa…

https://gloria.tv/post/dhmzmVwvh6jd6yK2syLPDpLY4

Co mają wspólnego Józef Piłsudski i Karol Wojtyła? A choćby to że pierwszy, jako czołowy polityk okresu międzywojnia, a drugi jako Biskup Krakowski spotkali się z „Boginią Umą” znaną też jako „Świetlista Dusza” czyli teozofką i synkretystką Wandą Dynowską.

Urodzona w roku 1888 Dynowska pochodziła z zamożnej rodziny mieszkającej na terenie dawnych Polskich Inflant, wówczas w carskiej Rosji. Jak pisze K. Tokarski w szkicu o życiorysie Dynowskiej (por.): „Panna Dynowska wiele czytała, m.in. Biblię, Bhagawadgitę i Koran, polską poezję romantyczną i dzieła polskich filozofów XIX w.” Skąd takie zainteresowania? „Matka zorganizowała dla córki prywatne nauczanie w ich domostwie, zapraszając do siebie nauczycieli. Jednym z nich był Tadeusz Miciński, związany z Warszawskim Towarzystwem Teozoficznym, który wówczas zainteresował Wandę teozofią i mistycyzmem.” (por.) Młoda Dynowska studiowała na uniwersytetach w Krakowie i Lozannie. Weszła w rosyjskie kręgi teozoficzne i zainteresowała „duchowością” dalekiego Wschodu. Teozofia rozpropagowana przez Helenę Bławatską pod koniec XIX wieku była prekursorem New Age – modernistyczną synkretyczną mieszanką, w której łączyły panteizm, reinkarnacja, karma i powszechne braterstwo, mieszanką będącą zatem wodą na młyn masonerii i chętnie w masońskich kręgach podejmowaną. Dynowska po kontaktach z teozofami w Rosji odwiedziła m.in. Francję i Włochy, gdzie zgłosiła akces do tamtejszego Towarzystwa Teozoficznego. Jak pisze Janusz Cisek w artykule Marszałek i teozofowie (Rzeczpospolita 1997, nr 284), gdy Polska w roku 1918 odzyskała niepodległość Dynowska postanowiła utworzyć miejscowe towarzystwo teozoficzne i przyjechała do Warszawy z pełnomocnictwami prezes Towarzystwa Teozoficznego Anny Besant.
Pierwsze spotkanie teozofów odbyło się w Nowy Rok 1920 a od następnego roku Dynowska redagowała czasopismo „Przegląd Teozoficzny”, zostając też w roku 1923 sekretarzem generalnym Polskiego Towarzystwa Teozoficznego. W jednym z pierwszych numerów „Przeglądu” ukazał się manifest polskich teozofów, który głosił (por.):

„Trzy są zasadnicze cele Towarzystwa;

1) Utworzenie zawiązku wszechludzkiego Braterstwa bez różnicy rasy,

narodowości, płci, wyznania i t. d.

2) Prowadzenie studjów porównawczych nad religjami, filozofją i nauką.

3) Badanie nieznanych praw natury i ukrytych sił człowieka.

Towarzystwo nie posiada żadnych dogmatów (…), można nie przyjmować żadnej z teorji teozoficznych, oprócz idei wszechludzkiego Braterstwa, i zostać członkiem Towarzystwa – więcej

— być teozofem z Ducha. (…) Towarzystwo składa się z ludzi różnych ras, narodowości, wyznań;

z ludzi, którzy uczą się, studjują, badają głębokie prawa natury, rządzącej ewolucją jednostek, społeczeństw światów; i prawdy duchowe, ukryte w religijnych systemach. (…) Najszerszą tolerancję i szacunek dla wszystkich szczerych przekonań ludzkich uważają teozofowie za swój obowiązek, starają się je stosować zawsze, do wszystkich bez wyjątku. Nie potępiają ciemnoty, ignorancji i ciasnoty w poglądach, lecz starają się wnieść wszędzie światło wiedzy prawdziwej, rozpraszające mroki przesądów i fanatyzmu, bezstronność i rozumiejącą życzliwość. Pragną wszystkiemi siłami służyć ludziom, wnosząc we wszystkie dziedziny myśli i życia pierwiastek istotnego Braterstwa, pogody i wiary w moc ducha ludzkiego. Każdą religję, filozofję, naukę uważają za przejawienie Boskiej, nieskończonej, niewyczerpanej Mądrości. Tej Mądrości sługą jest całe Towarzystwo Teozoficzne.

Aby się stać teozofem, nikt się nie potrzebuje oddalać od religji, którą wyznaje. Gdy sięgnie w samą głąb swojej wiary, gdy szerzej zrozumie mistyczne piękno jej nauki i wniknie w’żywe znaczenie jej duchowych prawd, chcąc czynem własnego życia dać im świadectwo – stanie się teozofem. Można więc być teozofem, a zarazem dobrym Chrześcijaninem, Buddystą lub Machometaninem. Ale też można być dobrym teozofem, nie należąc do żadnego z wyznań. Teozofja przywraca światu zapomnianą Wiedzę Ducha, wedle której naszą indywidualnością najgłębszą jest Duch, zaś umysł i ciało są tylko jego narzędziami. Odkrywając ezoteryczne znaczenie Ksiąg Świętych (wszystkich religji), godzi je z nauką, a tem samem usprawiedliwia przed krytycyzmem intellektu, z równą siłą, jak czyniła to zawsze intuicja. Wskazuje cel najgłębszych dążeń i tęsknot ludzkiego serca, potwierdza i wzmacnia wiarę w moc ducha ludzkiego, dążącego nieustannie naprzód ku szczytom ewolucji — ku „nadczłowieczeństwu”.


Jak widać podpisałby się pod tym manifestem nawet dziś niejaki Juval Harari.



W cytowanym wyżej numerze Dynowska przedstawiła relację z „wszechświatowego” kongresu teozofów w Paryżu. Jak wskazywała: „Religje, nie dając odpowiedzi zadawalniaiącej na główne uporczywie dręczące pytania, nie rzucają światła, które by chaos dzisiejszy rozjaśnić mogło. Teozofowie, przyjmując wielkie Prawa Reinkarnacji i Przyczynowości, ewolucji ducha zarówno jak materji, posiadają klucz do szerokiego filozoficznego zrozumienia wielkich linji ludzkiej historji i tragicznych jej powikłań i węzłów.”

Plakat reklamujący jeden z odczytów Dynowskiej

Dynowska pisała okultystyczne i synkretyczne teksty np. antychrześcijańską (godzącą w Bóstwo Chrystusa) książkę Czy tylko raz żyjemy na ziemi : rzecz o reinkarnacji. Podjęła współpracę z angielską teozofką Arnold przysłaną do Polski przez Besant celem założenia szkoły ezoterycznej. Brała również udział w reaktywacji masonerii w Polsce. Jak wskazuje K. Tokarski: „Dynowska wraz z Tadeuszem Bibro i Michałem Tokarzewskim-Karaszewiczem tworzą, w oparciu o federację angielską, w 1925 pierwszy trójkąt “Le Droit Humain” i do czasu powstania samodzielnej polskiej federacji Wanda, nosząca w organizacji nazwisko Doboszówna, była przedstawicielem Masonerii Mieszanej w Radzie Najwyższej w Paryżu. (…)Wanda Dynowska uczestniczy we wszystkich europejskich kongresach Towarzystwa Teozoficznego i w zjazdach Zakonu Gwiazdy na Wschodzie. Przebywa w Austrii, Bułgarii, Czechosłowacji, Francji, Jugosławii, Rumunii, na Węgrzech i w Wielkiej Brytanii. (…)Podobnie jak wielu polskich teozofów należała do Zakonu Gwiazdy na Wschodzie, który u nas nosił nazwę Zakonu Jutrzenki (przewodniczyła mu Helena Bołoz-Antoniewiczowa). Zakon miał za zadanie przygotować ludzkość na pojawienie się na Ziemi kolejnej inkarnacji Wielkiego Nauczyciela Świata, co miało się dokonać w osobie Jiddu Krishnamurtiego. W 1927 r. Rada Zakonu ogłosiła, że inkarnacja już się dokonała i w związku z tym zmieniono nazwę na Zakon Gwiazdy (u nas od początku 1929 r. na Zakon Gwiazdy w Polsce) i przyjęto nowy program działania. W sierpniu 1927 r. przyjechała do Warszawy Sekretarz Generalny Wszechświatowego Towarzystwa Teozoficznego, Annie Besant. Odbyła szereg grupowych i indywidualnych spotkań z polskimi teozofami” (por.)

Jej współpracownikiem w różnych wywrotowych dziełach był generał Michał Tokarzewski-Karaszewicz. Został m.in. on „kapłanem” utworzonego przez Dynowską „Liberalnego Kościoła Katolickiego”, który miał na celu forsowanie masońskiego założenia rozmywania religii na bazie „wolności religijnej” i działań „ekumenicznych”. Powstało również teozoficzne wydawnictwo „Adyar” oraz społeczno-polityczne ramię – organizacja Służebnicy Polscy.

Swoimi działaniami w służbie postępu Dynowska zainteresowała też Józefa Piłsudskiego przebywającego w roku 1924 w Sulejówku. Jak wskazuje autor biografii Karaszewicza-Tokarzewskiego D. Bargiełowski (Po trzykroć pierwszy. Michał Tokarzewski-Karaszewicz, generał broni, wolnomularz, kapłan Kościoła liberalnokatolickiego) Dynowska zwróciła się do Piłsudskiego w kwestii utworzenia Zakonu Wolnomularstwa Zjednoczonego, „pytając o zdanie, radę, niemal pozwolenie.

Bargiełowski cytuje też wspomnienia Aleksandry Piłsudskiej dotyczące Dynowskiej: „[Karaszewicz-Tokarzewski] zainteresował Piłsudskiego organizacją kobiecą, prowadzoną przez panią Dynowską, organizacją teozofów, której dobór personalny odpowiada wszelkim wymogom konspiracji. Uważa, że jeżeli zajdzie potrzeba, Piłsudski może się nią posłużyć bez obawy, gdyż pani Dynowska ręczy za solidarność członkiń”. Faktycznie, gdy nastąpił zamach majowy teozofowie i służebnicy pomagali siłom Piłsudskiego (por. np.). Piłsudski odwdzięczał zaufanie Dynowskiej – Bargiełowski cytuje jej list wspomnieniowy, wskazujący że w latach 1925/26 Piłsudski odwiedzał jej wspólnotę i nawet nocował tam kilka razy. J. Cisek cytuje z kolei list Dynowskiej z roku 1958 do Władysława Poboga-Malinowskiego, w którym pisze ona że: „Komendant interesował się okultyzmem, przekazywaniem myśli na odległość, przeczuciami, itd. Do Towarzystwa Teozoficznego miał stosunek b. pozytywny głównie jako dla siły pracującej dla odrodzenia moralnego (…) Nieraz prosił mnie o opowiadanie o jego pracach. W 1925 Piłsudski zetknął się z prezesem światowego Towarzystwa Teozoficznego dr Arundal(e)”.

Odnośnie tej wizyty Arundala oddajmy znów głos K. Tokarskiemu: „Pod koniec pierwszego pięciolecia działalności PTT, kiedy Dynowska utworzyła wspólnotę podobną do paryskiej, w której przez jakiś czas mieszkała na zaproszenie Pasqualine Mallet, postanowiła zaprosić do Polski dra George’a Arundale z żoną Rukmini Devi. Dwukrotne ich odwiedziny były wydarzeniem wielkiej miary, w ich wyniku kilku polskich teozofów, a wśród nich bohaterkę niniejszego szkicu, przyjęto do Zakonu Służebników.”

Sierpień 1927. Pożegnanie Anny Bessant – szefowej “Wszechświatowej” Teozofii na lotnisku w Warszawie. W I rzędzie : M. Karaszewicz-Tokarzewski (w mundurze), A. Bessant, W. Dynowska (obie z kwiatami)

Śmierć Marszałka wywarła wielkie wrażenie na Dynowskiej. „Jesienią 1935 r. pożegnała się z Polską, odwiedzając w Krakowie Wawel i Kopiec Piłsudskiego” (por.) Wyjechała do Indii, do aszramu jednego z miejscowych guru, poznając hinduizm i jogę. Dalej prowadziła działalności „filantropijną” – także na rzecz tych Polaków, którzy podczas II wojny światowej dotarła do Indii. Po wojnie działała na rzecz niepodległości Indii i Tybetu. Formalnie wystąpiła z Towarzystwa Teozoficznego, ale przy pisaniu swoich dzieł m.in. Antologii indyjskiej korzystała z gościnności biblioteki Towarzystwa Teozoficznego w Adyarze, zaś wśród wydanych przez nią dzieł znalazły się pisma wspomnianych Arundala i Anny Besant.

W sierpniu 1960 przyjął ją na audiencji w Krakowie Biskup Karol Wojtyła, któremu podarowała Antologię indyjską. Potem Dynowska wyjechała znów do Indii, gdzie zamieszkała w Dharamsali, siedzibie Dalaj Lamy na wychodźstwie. Uważano ją nawet za „przybraną matkę dalajlamy”. Dalej pisała. „W 1962 r. ukazuje się Nauka Buddy Paula Carusa. Książka ta była podstawą do nauczania religii w opowiadaniach, kiedy młodzi Tybetańczycy przebywający w Madrasie (porą zimową) w każdy wolny dzień przychodzili do adyarskiego mieszkania – jak ją nazywali – Babci Moli. W 1965 r. ukazuje się Buddyzm mahajana, a w 1967 uroczy tomik Wianuszek drogocenny o Dharmie Buddy wśród Ptaków – Ludowa Pieśń Tybetańska.” (por.)

To co potem następuje doskonale obrazuje posoborowy zamęt.

W październiku 1969 w piśmie Kurii Metropolitalnej kard. Wojtyły – „Tygodniku Powszechnym” ukazał się wywiad ks. Adama Bonieckiego z Wandą Dynowską pt. „Gandhi, aszramy i Tybetańczycy”. Po udzieleniu wywiadu Dynowska nie wyjeżdża jednak z Krakowa, lecz czeka aż wróci do niego Karol Wojtyła już jako Kardynał. Podczas audiencji Wojtyła obiecał Dynowskiej, jak pisze Boniecki, odprawić Msze w intencji zamordowanych Tybetańczyków (buddystów i animistów). Dynowska miała z kolei zapowiedzieć że „Kardynał Wojtyła będzie pierwszym słowiańskim papieżem”.

W roku 1970 Dynowska zapadła na zdrowiu i zamieszkała w katolickim klasztorze w Mysore. Odwiedzali ją jednak z pociechą duchową lamowie. Jak pisze K. Tokarski spotykała się też z ks. Marianem Batogowskim (por.): „Dzięki katolickiemu arcybiskupowi Mysore nawiązał z nią kontakt ks. Marian Batogowski. Długie były rodaków rozmowy, czytali wiersze Konopnickiej, dyskutowali, ksiądz przyniósł jej okruchy polskiego chleba (…)20 marca 1971 r. przyjęła Sakramenty św., odprawiła wspólnie z ks. Batogowskim medytację i krótko przed północą umarła. Zgodnie z jej ostatnią wolą i za zgodą arcybiskupa Mysore tej samej nocy jej zwłoki Tybetańczycy zabrali do Bylakuppe , gdzie następnego dnia lamowie, przy współudziale tamtejszej społeczności, dokonali obrzędów pogrzebowych. Pamięć Wandy Dynowskiej uczczono bardzo znaczącym gestem, budując w pobliżu Bylakuppe stuppę Tenzin Chodon”.

Jak należy dodać przyjęcie Komunii Świętej nie sprzeciwia się w żaden sposób podejściu synkretycznemu a ciało Dynowskiej „katolicki” klasztor wydał, zgodnie z jej ostatnią wolą, by pochowano ją według pogańskich obrzędów buddyjskich zaś zwłoki spalono. Jak podaje anglojęzyczna “Encyklopedia Teozoficzna” epitafium dla niej głosi:

“Tu spoczywa Dusza Uniwersalna – polska teozofka – urodzona jako katoliczka, przyjęła hinduizm i zajęła się służbą na rzecz praktycznego altruizmu buddyjskiego”

W Polsce ks. Boniecki posunął się nawet do tego że w „Tygodniku Powszechnym” z 9 maja 1971 (nr 19) zamieścił tekst o zmarłej pod bluźnierczym tytułem „Wanda Umadewi-Dynowska” (dewi oznacza boginię)



Teozofowie nadwiślańscy: gen. Michał Karaszewicz-Tokarzewski, Wanda Dynowska i Helena Bołoz-Antoniewiczowa

podobne tematy:

Teatr posoborowy
Król-Duch i jego poddani
„Niezapomniany Loluś Wojtyła” i „kult Słowa”
“Doktor” posoborowy : Jan Paweł II do hinduskich pogan (I)
“Doktor” posoborowy : Jan Paweł II do hinduskich pogan (II)
“Doktor” posoborowy : Jan Paweł II do hinduskich pogan (III)
Jan Paweł II i Przyjście Pana Buddy
Jan Paweł II do animistów nad Jeziorem Togo i hinduistów w Kenii
Posoborowe rozumienie świętości: Koran to “Księga Święta”
Przeciw bałwochwalcom

Potajemne święcenia wbrew prawu Kościoła – przypadki kard. Wojtyły i kard. Slipyja

Jeden z najbardziej niezwykłych epizodów w życiu Karola Wojtyły – a także epizod, z którego możemy dziś wyciągnąć wiele użytecznych wniosków – miał miejsce w czasie, gdy był on kardynałem arcybiskupem Krakowa. Dziwi mnie, że (biorąc pod uwagę całe zainteresowanie osobą Jana Pawła II) incydent ten zdaje się nie zwracać niczyjej uwagi, nie wspominając już o komentarzach. To samo dotyczy doniosłego wydarzenia z życia wielkiego kardynała Josyfa Slipyja.

dr Peter Kwasniewski https://www.piusx.org.pl/zawsze_wierni/artykul/3030

[Temat numeru – Demo[no]kracja w Kościele]

————————-

Potajemne święcenia kapłańskie

Na wstępie wyjaśnić musimy niezorientowanym w sprawie czytelnikom, że termin Ostpolitik dotyczy strategii Watykanu z okresu zimnej wojny, polegającej na spełnianiu pewnych żądań komunistów w krajach Europy Wschodniej w zamian za tolerowanie przez nich dalszego istnienia Kościoła w tym regionie, choćby tylko w postaci szczątkowej. Sam Weigel był szczerym i surowym krytykiem Ostpolitik, do którego to tematu powrócił zaledwie dwa tygodnie temu w artykule na temat jej architekta, Agostina kardynała Casaroliego1. Napisana przez niego biografia Jana Pawła II, zatytułowana Świadek nadziei, prezentuje najistotniejsze fakty wiernie, choć w sposób nieco upiększony:

Kardynał Wojtyła nigdy nie wątpił w dobre intencje Pawła VI w jego Ostpolitik i na pewno wiedział o osobistym cierpieniu Papieża, rozdartego pomiędzy wypływającym z serca instynktem konieczności obrony prześladowanego Kościoła a rozumowym sądem, że musi kontynuować politykę salvare il salvabile – która, jak to ujął raz arcybiskup Casaroli, nie była «polityką chwalebną». Arcybiskup krakowski był także przekonany, że jego obowiązkiem jest okazywanie solidarności z prześladowanym i głęboko zranionym sąsiadem, Kościołem w Czechosłowacji, gdzie sytuacja w latach nowej watykańskiej Ostpolitik pogorszyła się. Tak więc kardynał Wojtyła i jeden z jego biskupów pomocniczych, Julian Groblicki, potajemnie wyświęcali kapłanów z Czechosłowacji, pomimo (albo może z powodu) faktu, że Stolica Apostolska zabroniła podziemnym biskupom tego kraju dokonywania takich święceń.

Potajemne święcenia w Krakowie odbywały się zawsze za wyraźnym pozwoleniem zwierzchnika kandydata – jego biskupa, lub, w przypadku zakonu, jego prowincjała. Trzeba było obmyślać jakieś systemy zabezpieczeń. W przypadku salezjanów używano systemu przedartych kart. Zaświadczenie zezwalające na wyświęcenie było przedzierane na pół. Kandydat, który musiał zostać przeszmuglowany przez granicę, przywoził ze sobą do Krakowa jedną połówkę, podczas gdy drugą wysyłano przez konspiracyjnego kuriera do przełożonego krakowskich salezjanów. Następnie obie połówki dopasowywano i święcenia mogły się odbyć w kaplicy arcybiskupiej przy Franciszkańskiej 3. Kardynał Wojtyła nie informował Stolicy Apostolskiej o tych święceniach. Nie uważał ich za akt nieposłuszeństwa wobec polityki Watykanu, lecz za obowiązek w stosunku do cierpiących braci w wierze. I prawdopodobnie nie chciał stwarzać problemu, którego nie dałoby się rozstrzygnąć bez sprawiania bólu którejś ze stron. Mógł też sądzić, że Stolica Apostolska i papież wiedzą, iż takie rzeczy dzieją się w Krakowie, ufają jego zdaniu i dyskrecji i może nawet są zadowoleni z tego swoistego wentyla bezpieczeństwa w sytuacji, która stawała się coraz bardziej rozpaczliwa2.

Zwróćmy uwagę, w jaki sposób Weigel stara się umniejszać znaczenie prezentowanych przez siebie faktów. W Kościele połowy XX wieku, przenikniętym jeszcze duchem ultramontanizmu, kard. Wojtyła w ewidentny sposób zlekceważył papieski zakaz udzielania takich święceń i dokonywał ich – przy współudziale swego biskupa pomocniczego oraz za wiedzą przełożonych kandydatów. Sformułowanie „pomimo (albo może z powodu)” jest w istocie bełkotem: jak można mówić, że ktoś dokonywał zakazanych święceń, ponieważ były one zakazane? A jeśli kardynał, który wiedział, że działa wbrew woli i rozporządzeniu papieża, nie informował go o tym, czy faktycznie można powiedzieć, że „nie uważał ich [potajemnych święceń] za akt nieposłuszeństwa wobec polityki Watykanu”, skoro tym właśnie one były?3 Najwyraźniej nie poruszał tej kwestii z „władzami”, ponieważ uważał, że w sprawie tej popełniają one błąd. Bezcelowe jest też utrzymywanie, w celu usprawiedliwienia owych święceń, że Wojtyła „mógł też sądzić, że Stolica Apostolska i papież wiedzą, iż takie rzeczy dzieją się w Krakowie”. Czy są na to jakiekolwiek dowody? To właśnie dlatego, że papież i jego ówczesny sekretarz stanu nie ufali zdaniu i dyskrecji takich bohaterów i wyznawców wiary, jak Stefan kard. Wyszyński czy (jak pokażemy dalej) Josyf kard. Slipyj, Watykan zakazał udzielania święceń, czy to jawnie, czy też potajemnie. Weigel powinien po prostu trzymać się prawdy: jak słusznie pisze, kardynał wiedział, że miał obowiązek wobec Boga oraz swych cierpiących współwyznawców. To wszystko, co należało w tej kwestii powiedzieć4.

Według innego biografa Karola Wojtyły:

Wojtyła miał ściślejsze powiązania z Praską Wiosną, niż mógł się do tego przyznać. Na przestrzeni lat stopniowo poszerzał skalę potajemnego wyświęcania księży dla podziemnego czeskiego Kościoła. Do 1965 roku formował również i wyświęcał tajnych kandydatów do kapłaństwa z komunistycznych Ukrainy, Litwy i Białorusi, gdzie seminaria także zostały pozamykane. Niektórzy z kandydatów przedostawali się do Polski przez «zieloną granicę», inni zaś załatwiali sobie w niej jakąś pracę, co pozwalało im podróżować legalnie; przykładowo jeden z nich był psychologiem, który regularnie odwiedzał polski Instytut Zdrowia Publicznego. W Warszawie Wyszyński świadomy był przynajmniej natury, jeśli nie samych szczegółów, tych działań. Gdyby dowiedziały się o nich władze, Wojtyle grozić mogło aresztowanie5.

Niezależnie od tego, czy należymy do wielbicieli „Jana Pawła Wielkiego”, czy też nie, jedno jest jasne: to, co robił wówczas w Krakowie, było w pełni usprawiedliwione – i przydaje raczej, niż ujmuje, blasku jego postaci.

Potajemne konsekracje biskupie

Z kolei powinniśmy przyjrzeć się analogicznemu przypadkowi Josyfa kard. Slipyja (1892–1984), którego proces beatyfikacyjny niedawno się rozpoczął. Prześcignął on niejako Wojtyłę, przeprowadzając zakazane potajemne konsekracje biskupie, przekonany, że wymagało tego dobro ukraińskich grekokatolików. Jak pisze ks. Raymond J. de Souza:

W roku 1976 głowa ukraińskiego Kościoła grekokatolickiego, kard. Josyf Slipyj, żyjący na wygnaniu w Rzymie po 18 latach spędzonych w sowieckim łagrze, obawiał się poważnie o przyszłość ukraińskich grekokatolików. Czy będą oni mieli jeszcze biskupów, biorąc pod uwagę, że sam Slipyj miał wówczas ponad 80 lat? Tak więc konsekrował potajemnie trzech biskupów bez zgody Ojca Świętego, bł. Pawła VI. W czasie tym Stolica Apostolska prowadziła nieasertywną politykę względem bloku komunistycznego; Paweł VI nie udzieliłby zgody na konsekrację nowych biskupów z obawy przed rozdrażnieniem tym Sowietów. Konsekracja biskupów bez upoważnienia papieskiego jest bardzo poważnym przestępstwem kanonicznym, za które karą jest ekskomunika. Błogosławiony Paweł VI – który prawdopodobnie wiedział, choć nieoficjalnie, co uczynił Slipyj – nie nałożył na niego jednak żadnych kar6.

Rozmawiałem niedawno o tej sprawie z kompetentnym źródłem, które przeczytało Wspomnienia kard. Slipyja, niewydane jeszcze w języku angielskim. Powiedziało mi ono, że kardynał zwabiony został do Rzymu pod pretekstem „odbycia spotkania”, a następnie powiedziano mu, że nie może powrócić do Związku Sowieckiego, aby żyć pośród swych prześladowanych współwyznawców, pomimo że gotów był wrócić do łagru. Fakt, iż on sam żył wygodnie w Rzymie, podczas gdy jego owczarnia doświadczała prześladowań ze strony komunistów oraz prawosławnych, był źródłem jego wielkich cierpień. Jak pisze Jaroslav Pelikan w swej książce Confessor Between East and West:

Tu, na wygnaniu w Rzymie, dla którego on sam oraz jego Kościół tak wiele poświęcili, ukraiński metropolita czuł się coraz bardziej osaczony przez to, co nazywał, w jednym z podtytułów dokumentu przedłożonego papieżowi, «negatywnym nastawieniem», z jakim spotykał się nieustannie ze strony «świętych kongregacji kurii rzymskiej». Niekiedy, poirytowany tą postawą, czynił nawet mogące szokować porównanie, stwierdzając że nigdy nie doświadczył tak złego traktowania ze strony ateistów w Związku Sowieckim, co obecnie ze strony swych współwyznawców oraz współbraci w Rzymie7.

Według wspomnianego wyżej źródła, Paweł VI wiedział bez wątpienia o potajemnych konsekracjach biskupich, nie ukarał jednak kardynała, ponieważ szanował go bardzo jako nieustraszonego wyznawcę wiary. Jednym z tych potajemnie konsekrowanych biskupów był Lubomyr Huzar; Jan Paweł II uznał później oficjalnie jego konsekrację, mianował go arcybiskupem większym ukraińskiego Kościoła grekokatolickiego, a w roku 2001 wyniósł do godności kardynalskiej8.

Warto również zauważyć, że wspomniany akt kard. Slipyja miał miejsce w czasie, kiedy wciąż jeszcze w mocy pozostawał Kodeks prawa kanonicznego z roku 1917. Znajdujący się w nim kanon 2370 brzmiał: „Episcopus aliquem consecrans in Episcopum, Episcopi vel, loco Episcoporum, presbyteri assistentes, et qui consecrationem recipit sine apostolico mandato contra praescriptum can. 953, ipso iure suspensi sunt, donec Sedes Apostolica eos dispensaverit” (Biskup, który konsekruje kogoś na biskupa, obecni podczas tego biskupi oraz asystujący księża, jak również ci, którzy przyjmują konsekrację bez mandatu papieskiego, wbrew brzmieniu kanonu 953, zaciągają karę suspensy na mocy samego prawa, do czasu uchylenia jej przez Stolicę Apostolską). Kodeks jednoznacznie dawał do zrozumienia, że tacy duchowni nie zaciągają suspensy wskutek zadeklarowania kary, ale ipso facto, tj. przez sam fakt uczestnictwa w konsekracji bez mandatu papieskiego – którego Paweł VI nigdy kard. Slipyjowi nie udzielił. Pozytywista prawny powiedziałby, że suspensa, którą w ten sposób zaciągnął, musiałaby zostać później w wyraźny sposób uchylona. Jednakże fakt, iż nic takiego nie miało miejsca, stanowi wymowne świadectwo roli epikeia w interpretacji i stosowaniu prawa. Mówiąc w skrócie: pojawiła się sytuacja, w której pogwałcenie tego kanonu po prostu nie pociągało za sobą skutków prawnych. Powinno to skłonić nas do zastanowienia się nad granicami pozytywizmu prawnego.

Konsekracje z Écône widziane z nowej perspektywy

Kiedy Kościół jest atakowany i na szali znajduje się samo jego przetrwanie, lub też kiedy w poważny sposób zagrożone jest jego wspólne dobro, wyraźne nieposłuszeństwo rozporządzeniom lub prawom papieskim może być usprawiedliwione – a w istocie nie tylko usprawiedliwione, ale słuszne, godne pochwały oraz świadczące o osobistej świętości. Nikt nie kwestionował nigdy faktu, że papież ma prawo określać zasady dotyczące konsekracji biskupich, oraz że Wojtyła i Slipyj bezdyskusyjnie i świadomie pogwałcili prawo kościelne, co powinno ściągnąć na nich potępienie, podobnie jak miało to miejsce w przypadku abp. Lefebvre’a. Zamiast tego uznajemy ich jednak za bohaterów oporu przeciwko komunizmowi.

Jest tak dlatego, że uznajemy istnienie prawa bardziej fundamentalnego niż prawo kanoniczne: salus animarum suprema lex – zbawienie dusz jest najwyższym prawem. To właśnie dla zbawienia dusz istnieje cała struktura prawa kościelnego; nie posiada ona innego celu niż ochrona i szerzenie życia Chrystusa w duszach. W normalnych okolicznościach prawo kanoniczne tworzy strukturę, w której misja Kościoła może być realizowana w sposób uporządkowany i spokojny. Pojawić się mogą jednak sytuacje anarchii, kryzysu, zepsucia lub apostazji, w których zwyczajne struktury nie tylko nie ułatwiają Kościołowi realizowania jego misji, ale wręcz stanowić mogą w tym przeszkodę. W takich przypadkach to głos sumienia podpowiada, co należy uczynić, kierując się roztropnością i miłością, aby osiągnąć nadrzędny cel.

Obserwując z upływem kolejnych lat, jak Kościół katolicki pogrążał się coraz bardziej w chaosie doktrynalnym, moralnym oraz liturgicznym, nie mogę już zaakceptować opinii, że abp Marcel Lefebvre był winny „nieusprawiedliwionego niczym nieposłuszeństwa”9. Znalazł się on w straszliwej sytuacji, w której Watykan zdawał się w najmniejszym stopniu nie troszczyć o Tradycję, a światowa diaspora tradycyjnych katolików oczekiwała od niego jakiegoś, choćby prowizorycznego, rozwiązania. Narzucenie Novus Ordo oraz zainicjowana przez Sobór teologia aggiornamento stanowiły rodzaj „Ostpolitik względem współczesności”, przeciwko której abp Lefebvre słusznie protestował i w obliczu której gotów był podjąć zdecydowany krok w sytuacji, gdy wiara zdawała się być zagrożona jak nigdy dotąd.

Inicjatywy Wojtyły i Slipyja stawiają konsekracje biskupie w Écône w nowym świetle. Nie oznacza to, że wszystkie trudności znikły, ponieważ dla nikogo (czy to przyjaciela, czy wroga) nie może być rzeczą normalną, aby bractwo kapłańskie działało w diecezjach całego świata bez oficjalnej jurysdykcji, i trzeba modlić się o szczęśliwe rozwiązanie problemu stworzonego przez tych, którzy (zaniedbując swe obowiązki) pozwolili, aby swąd szatana – a obecnie powiedzieć należałoby raczej płonącego chrustu (użyte przez autora ang. słowo faggots oznaczać może zarówno chrust, jak i pederastów – przyp. tłum.) wdarł się do Kościoła Bożego. Kiedy budynek płonie, powinno się gasić ogień i ratować ofiary wszelkimi dostępnymi środkami, a nie czekać spokojnie na przyjazd wozów strażackich – zwłaszcza jeśli wie się z doświadczenia, że komendant miejscowej remizy gdzieś wyjechał, śpi, jest pijany albo przekonany, że pożar jest czymś dobrym, a większość jego podkomendnych to niekompetentni głupcy, lub też, co gorsza, opłaceni zostali przez sabotażystów, aby dolewać benzyny do ognia.

Jedno jest pewne: za kryzys nie można obwiniać tych, którzy – świadomi swego obowiązku względem Boga i cierpiących współwyznawców – reagowali na ten stan rzeczy najlepiej jak potrafili, wierni najwyższemu prawu: salus animarum suprema lex.

Nauka dla nas

Jeśli Watykan, po ogłoszeniu motu proprio Traditionis custodes, odważy się zakazać udzielania tradycyjnych święceń kapłańskich, całkowicie usprawiedliwione byłoby w przypadku biskupa, który rozumie, o co toczy się gra10, potajemne wyświęcanie księży wedle starego rytu, bez pytania o zgodę. Nawet jeśli nowy ryt święceń jest ważny (podobnie jak nowy ryt Mszy), został on w poważnym stopniu zdeformowany – jest pod względem liturgicznym upośledzony i nieautentyczny. Autorytatywne świadectwo, pierwszeństwo i starszeństwo lex orandi tradycyjnego rytu muszą zostać zachowane w życiu Kościoła aż do czasu, kiedy możliwe stanie się powszechne przywrócenie trydenckiego Pontificale Romanum.

Równocześnie widzimy, że Wojtyła i Slipyj działali potajemnie, co daje nam wskazówkę, że inicjatywy takie nie muszą być publicznie ogłaszane i przybierać postaci demonstracji. Obaj oni reagowali na naglącą i rozpaczliwą sytuację w sposób dyskretny, a zarazem zdecydowany. Mówiąc to, nie wykluczam możliwości pojawienia się sytuacji, w której działania takie mogłyby zostać podjęte jawnie, ale raczej wskazuję, że kiedy konieczne staje się okazanie materialnego nieposłuszeństwa, lepiej jest działać w sposób dyskretny niż publiczny.

Ma to oczywiste implikacje dla sytuacji, w jakiej się obecnie znajdujemy. Jeśli kapłan, idąc za głosem sumienia, decyduje się nie wypełniać niesprawiedliwych poleceń lub wymogów władzy kościelnej, nie musi koniecznie ogłaszać tego całemu światu, ale powinien po prostu zlekceważyć je i wykonywać swe obowiązki kapłańskie i duszpasterskie. Jeśli i kiedy zostanie ukarany, nie powinien tego faktu nagłaśniać, ale zignorować go i robić swoje. Oczywiście nie musi to być regułą: mogą pojawić się sytuacje, w których najlepszym wyjściem jest otwarty sprzeciw, jak to miało miejsce w przypadku przejęcia kościoła Saint Nicolas du Chardonnet w Paryżu pod przewodnictwem msgr. Ducaud-Bourgeta, czy ponownego otwarcia kościoła Saint Louis du Port Marly11.

Bez wątpienia pokusa wykorzystania mediów społecznościowych, z zaletami i wadami umożliwionego przez nie masowego poparcia, czyni osąd w kwestii wyboru najroztropniejszej formy działania (które może być ponadto w konsekwencji korzystania z social media monitorowane) trudniejszym niż kiedykolwiek.

Konkluzja

Jednym z wielu czynników usprawiedliwiających postawę abp. Lefebvre’a jest fakt, iż był on całkowicie przekonany o absolutnej konieczności kontynuacji wyświęcania księży (a w konsekwencji także konsekracji biskupich) w tradycyjnym rycie. Usus antiquior stanowi spójną całość: jest jednolitym, koherentnym i przekazanym przez Tradycję lex orandi, wyrażającym lex credendi religii katolickiej. Tak, są kapłani ważnie wyświęceni w nowym rycie (jak arcytradycjonalista ks. Gregorius Hesse), którzy następnie przyłączyli się do FSSP, FSSPX etc. Najważniejsze, ważniejsze niż większość ludzi to sobie uświadamia, jest jednak zachowanie starego rytu święceń – na wszystkich poziomach – nienaruszonym oraz żywym.

Gdyby Kongregacja ds. Kultu Bożego lub Kongregacja ds. Zakonów zażądały, aby nie posługiwać się już starymi obrzędami święceń, powinniśmy powiedzieć stanowczo non possumus: po prostu nie możemy tego zaakceptować. Co jednak istotniejsze, w najbliższych latach staniemy w obliczu jeszcze poważniejszej próby: czy znajdą się kardynałowie, arcybiskupi i biskupi, którzy – w takich okolicznociach – będą gotowi udzielać potajemnie święceń kapłańskich w tradycyjnym rycie? Nasz Pan, który w swojej opatrzności obdarzył nas chwalebnym dziedzictwem Kościoła Rzymskokatolickiego, z pewnością zatroszczy się o jego zachowanie w godzinie próby.

Za portalem „1P5” tłumaczył Tomasz Maszczyk12.

Przypisy

  1. Weigel nie czytał najwyraźniej książki ks. Malachiego Martina Windswept House, w przeciwnym razie byłby mniej naiwny w ocenie kard. Casaroliego (występującego w powieści Martina jako Cosimo kard. Mastroianni) czy Pawła VI.
  2. G. Weigel, Witness to Hope: The Biography of John Paul II, Tekst polski za: Świadek nadziei. Biografia papieża Jana Pawła II, Warszawa 2001, Grupa Wydawnicza Bertelsmann Media.
  3. Niektórzy utrzymują, że zakaz udzielania potajemnych święceń dotyczył jedynie Czechosłowacji, tak więc Wojtyła, każąc seminarzystom przyjeżdżać do siebie do Krakowa, zręcznie obchodził ów zakaz i w rzeczywistości nie naruszał żadnego prawa. Jedno jest jednak pewne: powodem jego wprowadzenia była chęć ugłaskania władz komunistycznych, które z pewnością nie byłyby zadowolone, wiedząc, że seminarzyści z ich kraju przekraczają granicę, aby otrzymać święcenia gdzie indziej (jak pisze Jonathan Kwitny, Wojtyła udzielał również potajemnie święceń kandydatom z Ukrainy, Litwy i Białorusi). Ludzie sterujący watykańską Ostpolitik z pewnością położyliby kres inicjatywie Wojtyły, gdyby tylko zdawali sobie z niej sprawę. Można więc powiedzieć, że to, co robił, sprzeczne było ze znaną lub przynajmniej dającą się wywnioskować intencją prawodawcy, ale niesprzeczne z najwyższym prawem Kościoła, tj. zbawieniem dusz. I jest to mój główny argument we wszystkich omawianych w niniejszym artykule przypadkach. Podobnie jak człowiek nie jest dla szabatu, ale szabat dla człowieka, tak też Kościół nie istnieje dla prawa kanonicznego, ale prawo kanoniczne dla Kościoła.
  4. Fakt, iż Weigel dowiedział się o tych święceniach dopiero z ust samego Jana Pawła II w 1996 roku, (o czym świadczy przypis w jego książce), dowodzi, że Wojtyła nie odczuwał żadnych wyrzutów sumienia: nie miał zamiaru tego ukrywać, przynajmniej po tym, jak sytuacja uległa radykalnej zmianie. Warto też zauważyć, że gdyby Wojtyła otrzymał z Rzymu jakąś wskazówkę, że powinien kontynuować te działania (jak to sugeruje Weigel), bez wątpienia wspomniałby o tym autorowi, opowiadając całą historię. Nie uczynił tego jednak – i znacznie bardziej prawdopodobne jest, że nie prowadził w tej kwestii żadnych konsultacji z Rzymem.
  5. J. Kwitny, Man of the Century: The Life and Times of Pope John Paul II, New York 1997, Henry Holt, s. 220.
  6. Ukrainian Cardinals Husar and Slipyj are heroes to Church community, „The Catholic Register”, 22 czerwca 2017. Według innego źródła miało to miejsce w 1977 roku. W chwili pisania niniejszego tekstu de Souza ewidentnie uznawał beatyfikację Pawła VI za prawomocną; wielu tradycyjnych katolików kwestionuje ważność zarówno jej, jak i późniejszej kanonizacji. Patrz: P.A. Kwasniewski (ed.), Are Canonizations Infallible? Revisiting a Disputed Question, Waterloo ON 2021, Arouca Press, ss. 219–241.
  7. J. Pelikan, Confessor Between East and West: A Portrait of Ukrainian Cardinal Josyf Slipyj, Grand Rapids MI 1990, William B. Eerdmans Publishing Company, s. 173. Patrz też strony 182–186.
  8. Historia ukraińskiego Kościoła Greckokatolickiego stanowić powinna dla nas źródło nadziei. Zwróćmy uwagę na następujące statystyki i zestawmy je ze stanem Kościoła obrządku łacińskiego oraz liturgicznej „śmierci i zmartwychwstania” od lat 60. do chwili obecnej: „W 1939 roku ukraiński Kościół grekokatolicki posiadał ok. 3000 kapłanów. W 1989, po 50 latach wojny i prześladowań, liczba ta spadła o 90%, do jedynie 300. Biorąc pod uwagę, że średni wiek owych księży wynosił ok. 70 lat, tylko jedno pokolenie dzieliło Kościół grekokatolicki od całkowitej utraty duchowieństwa. Niecałe 30 lat później było ich jednak ponownie 3000, a średni wiek wynosił 39 lat. Obecnie formację odbiera ok. 800 seminarzystów, przy ogólnej liczbie 5 milionów ukraińskich grekokatolików” (ibidem).
  9. Pragnę tu polecić przychylną, ale nie bezkrytyczną, analizę postawy abp. Lefebvre’a w książce H.J.A. Sire’a Phoenix from the Ashes: The Making, Unmaking, and Restoration of Catholic Tradition, Kettering OH 2015, Angelico Press, ss. 410–430. (Książka ta ukazała się właśnie w Polsce pod tytułem Jak feniks z popiołów. Historia kryzysów w Kościele, nakładem wydawnictwa Key4.) W dalszym ciągu uważam, jak to napisałem w artykule opublikowanym tu 13 kwietnia 2019, że we Mszach odprawianych w kaplicach FSSPX powinno się uczestniczyć w sytuacjach wyjątkowych lub w obliczu niemożności moralnej, tj. jeśli w okolicy nie można znaleźć innej tradycyjnej parafii lub kaplicy pozostającej w jedności z lokalnym ordynariuszem. Piszę to jako osoba nieodczuwająca absolutnie żadnej wrogości do katolików korzystających z posługi FSSPX, wśród których mam licznych przyjaciół, oraz pełna najwyższego uznania i szacunku dla kapłanów Bractwa, kontynuujących odprawianie Mszy i udzielanie sakramentów w czasie „pandemii”, gdy postawa duchowieństwa „mainstreamowego” była skandalicznie nieadekwatna.
  10. Prawdopodobnie żadna część liturgii nie ucierpiała tak bardzo jak obrzędy święceń, posiadające najściślejszy związek z istnieniem i pomyślnością Kościoła. Klasyczną pozycją poświęconą temu tematowi jest książka Michaela Daviesa The Order od Melchisedech, wznowiona niedawno przez wydawnictwo Roman Catholic Books. Davies ukazuje w niej wpływ idei modernistycznych i protestanckich na nowe obrzędy święceń i podkreśla potrzebę jak najszybszego powrotu do tradycyjnych. Patrz też: D. Graham, Lex Orandi: Comparing the Traditional and Novus Ordo Rites of the Seven Sacraments, Preview Press 2015, ss. 159–185.
  11. https://rorate-caeli.blogspot.com/2020/12/resistance-is-never-futile-interview.html [dostęp: 28.11.2021].
  12. https://onepeterfive.com/clandestine-ordinations-against-church-law-lessons-from-cardinal-wojtyla-and-cardinal-slipyj/ [dostęp: 28.11.2021].