Rosja, cerkiew, katolicyzm. Prof. Marek Kornat

Rosja, cerkiew, katolicyzm. Prof. Marek Kornat dla PCh24.pl

https://pch24.pl/rosja-kontra-papiez-kiedy-moskwa-wreszcie-sie-nawroci

(Oprac. PCh24.pl)

Idea unii była podstawowym środkiem realizacji idei jedności chrześcijan w Kościele sprzed soboru Watykańskiego II. Po tym soborze obrządki unijne zachowano, bo też trudno sobie wyobrazić, aby takie wspólnoty rozpędzać. Rzym poszedł jednak daleko w odstąpieniu od idei unii. Znalazło to wyraz w deklaracji podpisanej w Balamand (1993), w której Stolica Apostolska nawet odżegnała się do stosowania unii jako metody działania. Dokument ów operuje neologizmem „uniatyzm”, a zjawisko to krytykuje, zaliczając go do prozelityzmu. Tu oczywiście zaznaczyła swoją obecność ideologia ekumenizmu, jakże groźna. Nie nawracajmy, ale uprawiajmy dialog – tak można streścić to stanowisko. Jednym słowem, ważniejszy jest ekumenizm niż unia – mówi prof. Marek Kornat w rozmowie z PCh24.pl. 

PCh24.pl: Szanowny Panie profesorze, dlaczego Rosja jest prawosławna, a nie katolicka? 

Prof. Marek Kornat: Na ten temat można by napisać kilka solidnych książek. Spróbuję odpowiedzieć w maksymalnym skrócie. Jest prawosławna, bo przyjęła chrześcijaństwo od Bizancjum, które zerwało z Rzymem w r. 1054. Rzecz wszakże w tym, że Ruś Kijowska to była jednak cywilizacja europejska, czego o Moskwie nie można powiedzieć. W Europie miał wówczas miejsce dualizm cywilizacyjny, podział na łaciński Zachód i grecki Wschód. Rozwój cywilizacji wschodnio-chrześcijańskiej, do której Ruś Kijowska należała, doznaje straszliwego wstrząsu, jakim jest opanowanie kraju przez Mongołów w pierwszej połowie wieku XIII. Symbolem ówczesnej klęski Rusi jest bitwa nad rzeką Kałką w 1223 roku. Wówczas dopełniła się katastrofa Rusi, a Mongołowie stali się panami ogromnych przestrzeni geograficznych Europy Wschodniej. Dopiero kiedy załamuje się Imperium Mongolskie, Ruś otrzymuje szansę odzyskania wolności. Na gruzach mongolskiego panowania wybija się Moskwa, gdzie znajduje się najsilniejszy ośrodek aspirujący do zjednoczenia ziem ruskich.

Moskwa bierze początek od Iwana Kality. Jego przydomek nie jest przypadkowy. Słowo „kalita” po rosyjsku znaczy sakiewka. Iwan był wyznaczony na swego rodzaju skarbnika Mongołów w zbieraniu danin, które trzeba było płacić im jako lenno. W Moskwie, w centrum tamtej organizacji państwowej, powstaje Nowa Ruś. Choćby ze względu na położenie geograficzne Moskwy jest bardzo wyraźnie obciążona wpływami Wschodu. Trzeba też pamiętać o ponad dwustu latach panowania mongolskiego. To jest prawie dwa razy tyle, ile trwały rozbiory Polski, które przecież odbiły się mocno na naszej narodowej świadomości i kulturze.

Bitwa na Kulikowym Polu, w której książęta ruscy zadali ciężkie straty armii Mongołów, została stoczona w roku 1380. Wtedy pojawiają się przed Rusią nowe perspektywy. Ruś jednak jest już z zasadniczym centrum w Moskwie, a takie ośrodki jak Kijów schodzą na plan dalszy. Tu oczywiście ogromne znaczenie ma przyłączenie tych terytoriów do Wielkiego Księstwa Litewskiego, które zostanie pod koniec XIV wieku, jak wiadomo, związane z Polską unią personalną.

Oczywiście idea unii po zerwaniu więzi z Rzymem przez schizmę Cerulariusza jest ciągle żywa. Ideę unii mocno wyartykułował najpierw Sobór Lyoński w 1274, a potem Sobór Florencki w 1439, ale carowie moskiewscy nie mieli jakiejkolwiek ochoty rzeczywiście iść w stronę unii, choćby dlatego, że oznaczałoby to zależność od Biskupa Rzymskiego w polityce kościelnej. Pamiętajmy, że Stolica Apostolska nigdy nie odstąpiłaby od prymatu jurysdykcyjnego i prymatu w nauczaniu Biskupa Rzymskiego, chociaż to nie było wtedy formalnie ogłoszone i potwierdzone dogmatami, co zrobił dopiero I Sobór Watykański; nauka pozostawała jednak cały czas w mocy. Trudno dziwić się carowi, że prowadził politykę samowładcy, a więc despotyczną, politykę podbojów. Politykę tę prowadzili carowie przemocą nie tylko wobec potęgi państwowej, jaką była polsko-litewska Rzeczpospolita, ale rozpoczęli ją od zdławienia Nowogrodu Wielkiego, który był republiką (1470). Ten epizod pokazuje bezwzględność carów w dążeniu do ekspansji za wszelką cenę. Takiemu państwu unia kościelna w oczywisty sposób nie była potrzeba i sądzę, że nie ulegało wątpliwości dla wielkich książąt moskiewskich, zwłaszcza dla Iwana III, Wasyla III czy Iwana IV, że schizma Cerulariusza to było błogosławione zrządzenie losu czy też Opatrzności.

Tworzyła się oczywiście też określona ideologia, uznania Moskwy za „trzeci Rzym”. Zgodnie z tą ideą „pierwszy” Rzym upadł wraz z krachem Cesarstwa Zachodnio-Rzymskiego w 476 roku; „drugi”, czyli Konstantynopol, upadł w 1453, a w tych warunkach przejmie całe dziedzictwo Moskwa jako „trzeci”. „Czwartego Rzymu” już nie będzie.

Czasami Stolica Apostolska – co mówię już na marginesie – przyczyniała się do niechcący do udzielenia Moskwie pomocy. Na przykład wyraziło się to w naciskach na króla Stefana I Batorego, aby zatrzymał ofensywę polską na wschód, bo car obiecywał Rzymowi unię. Oczywiście kiedy tylko zagrożenie minęło, odstąpił od jakichkolwiek przyrzeczeń. To była już końcowa część XVI stulecia.

Kiedy pojawiła się idea, że prawosławie jest prawdziwą wiarą chrześcijańską? Jak w ogóle ów „trzeci Rzym” miał wyglądać? Dlaczego dzisiaj Rosja wraca do tej koncepcji?

Przede wszystkim operowano tu następującymi argumentami: Zachód jest materialistyczny, nie tak duchowy jak Wschód; chrześcijaństwo na Zachodzie doznało swoistego zepsucia. Papiestwo to nic innego jak po prostu wielki renesansowy dwór książąt świeckich prowadzących doczesne interesy – tymi książętami są oczywiście papieże, którym cały świat Zachodu składa hołd i uznaje wobec nich swoje posłuszeństwo. Kierownictwo Kościoła uznano za skażone i tym samym nieprawowite. Dodawano do tego takie argumenty jak na przykład, że w Kościele Rzymskim doszły sprzeczne z ortodoksją dodatki jak choćby dogmat o pochodzeniu Ducha Świętego od Chrystusa, czego prawosławni nie chcieli przyjąć. Powoływali się na to, że pojawiło się to dopiero w hymnie pochwalnym ku czci Trójcy Przenajświętszej, jakim jest Gloria in Exclesis Deo, który obowiązkowo zaczęto śpiewać we mszach uroczystych dopiero w XI wieku i to podczas koronacji królów niemieckich na cesarzy rzymskich. Doszły argumenty, że ogromną rolę w Kościele odgrywa machina biurokratyczna. Że jest potęga jezuitów, którzy sprowadzili naukę Kościoła do kazuistyki i do formułek prawnych oraz dystynkcji pojęciowych. W końcu podnoszono, że prawosławie ma świeżą wiarę ludu, nie jest zepsute, nie doznaje tych wszystkich skażeń cywilizacją zachodnią i w związku z tym ma w rękach przyszłość. Oczywiście pomijano to, że Cerkiew prawosławna jest bezwzględnie podporządkowana despotycznemu państwu, że jest narzędziem takiej władzy. To było oczywiście pomijane w narracji propagandowej, która miała uzasadnić słuszność tezy o „trzecim Rzymie”.

Ale z tego co Pan profesor przed chwilą wymienił wychodzi, że Moskwa nie wysuwała praktycznie żadnych argumentów i ataków dogmatycznych, tylko polityczne i administracyjne…

Nikt nie mógł powiedzieć, że Biskup Rzymski nie jest chrześcijaninem. Nie dało się głosić, że w Kościele katolickim nie ma wiary w Boga. Można było za to powiedzieć, że ta wiara jest skażona, obciążona naleciałościami i dodatkami heretyckimi i tak dalej. Należało mówić, że cywilizacja Zachodu wywarła taki wpływ na Kościół, iż ten Kościół jest skażony i tym samym bez przyszłości. Słynna wizja Dostojewskiego w powieści „Bracia Karamazow” coś nam mówi, prawda? Oskarża Inkwizycję o bezduszność, o bycie swego rodzaju machiną polityczną sterowaną rękami przywódców Kościoła. Pisarz ten mówił, że Inkwizycja, gdyby mogła, skazałaby Chrystusa Pana na śmierć, jak uczynił to żydowski Sanhedryn. Wielki Inkwizytor (w wizji Dostojewskiego papież) zwraca się do Zbawiciela w zuchwałych słowach, nakazując mu milczenie i otwarcie mówiąc, że „przyszedł nam przeszkadzać”.  

Wobec tego stwierdzić należy, że jedyna, prawdziwa wiara jest w Moskwie, tak?

Może nie tyle w Moskwie, co na Wschodzie. Wschodnie chrześcijaństwo ma przyszłość. Zachodnie – nie. Takie było to rozumowanie.

Na wschodzie, a nie w Moskwie?

Tak, bo jest to chrześcijaństwo wschodnie, greckie. Gdyby ocalał Konstantynopol, to Moskwa nie mogłaby podstawić się w jego miejsce, stosując narrację o swojej misji. Jednak Konstantynopola nie ma od 1453, bo został zlikwidowany przez barbarzyńców. W związku z powyższym w rolę kontynuatora jego misji wchodzi Moskwa, biorąc na siebie obowiązek obrony chrześcijaństwa jako mandatariuszka prawdziwego Kościoła.

Kiedy Cerkiew została podporządkowana państwu?

Od początku w Kościele prawosławnym nie było mowy o tym, żeby tam wystąpił jakikolwiek biskup przeciwko władcy, cesarzowi, księciu, czy carowi, niezależnie od tego, czy była to Ruś Kijowska, czy było to Bizancjum, czy Moskwa jako Wielkie Księstwo, a potem Rosja. Tym właśnie różni się Zachód o Wschodu, że na Zachodzie takie przypadki sprzeciwu wobec władzy w imię zasad moralnych zaistniały. Przypadki św. Stanisława w Polsce (XI w.) czy Tomasza Becketa w Anglii (XII w.) są na to dowodem.

Uzależnienie Kościoła od państwa w chrześcijaństwie wschodnim była praktyką utrwaloną i nie nastąpiły od tego jakiekolwiek odstępstwa. Warto dodać, że w Bizancjum praktykowana była tradycja mianowania na stolicę patriarszą ministrów. Cerulariusz, który tak wybitnie przysłużył się sprawie schizmy 1054 r., był wcześniej ministrem, a nie duchownym. Z woli cesarza został głową Kościoła w Konstantynopolu. Skoro tak było, to pojawia się pytanie: jakiej idei ktoś taki służy, zajmując tak wysokie stanowisko. Kościołowi, czy państwu? Oczywiście służy temu, kto go mianował. A więc cesarzowi, czyli państwu. Tak mamy do czynienia ze ścisłym podporządkowaniem państwu Kościoła, bo o żadnej niezależności mowy być nie może.

Dalsze podporządkowanie Cerkwi państwu przeprowadził Piotr I. Jego wielka reforma kościelna zniosła, jak wiadomo, urząd patriarchy, czyli głowy Kościoła, degradując w ten sposób Moskwę do roli metropolii. Urząd najwyższy w Kościele przejął tak zwany Najświętszy Synod, a w tym Najświętszym Synodzie zasiadała grupa biskupów wybranych przez cara. Kierował nim minister, którym był człowiek świecki, nie musząc mieć żadnych święceń. Nosił tytuł prokuratora Najświętszego Synodu. Nie miał żadnych święceń, ale wydawał polecenia biskupom. To właśnie pokazuje, na czym polega najściślejsza zależność Kościoła od państwa w Rosji. Oczywiście, kiedy upadł carat, za Rządu Tymczasowego, Cerkiew nie pytając się o zgodę nowej władzy sama się w pewien sposób emancypowała. Zdobyła się na czyn, jakim było zwołanie już nie urzędowego, tylko prawdziwego synodu biskupów i proklamowała wznowienie Patriarchatu Moskiewskiego. Przeprowadzono kanoniczny wybór patriarchy. Potem zakomunikowano to rządowi.

Ale to był tylko przebłysk wolności Kościoła, bo zaraz go zgasił bolszewizm, który dążył do rozprawienia się z Kościołem prawosławnym tak, aby on po prostu zniknął z horyzontu.

Dzisiaj wiele osób odpowiedziałoby Panu profesorowi, że Cerkiew wcale nie jest podporządkowana państwu, tylko jest współpraca na linii państwo-Cerkiew. Mało tego! Podobno Rosja to modelowe państwo dla teorii dwóch mieczy – świeckiego i duchowego. W związku z tym państwo nie może istnieć bez Cerkwi, a Cerkiew bez państwa. One po prostu siebie potrzebują.

Jakby tak było, to musiałyby się przydarzyć takie fakty, które poświadczałyby, że Cerkiew, choćby broniąc nauki moralnej, wypowiedziała się przeciwko rządowi, albo poddała krytyce takie czy inne jej posunięcia. Tymczasem nie ma o czymś takim nawet mowy. Jest to nie do pomyślenia. Wręcz przeciwnie, mamy najściślejsze uzależnienie Cerkwi od państwa.

Cerkiew korzysta z profitów, także środkami wątpliwymi, jak chociażby słynne uprawnienie, które miał dostać przywódca Cerkwi od rządu na import papierosów na korzystnych warunkach (bez cła). To jest przecież bardzo dobry przykład na to uzależnienie. A że przywódca Cerkwi tak samo myśli o świecie, czy stosunkach międzynarodowych, jak prezydent-dyktator, to zrozumiałe, bo jego władza wybrała do rządzenia w Kościele. Potwierdza to tylko to, że istnieje najbardziej ścisła zależność Cerkwi od państwa. Zresztą w Kościele prawosławnym wszystkie stanowiska muszą być obsadzane przez porozumienie z rządem i za zgodę rządu, co oznacza jego decydujący głos. W związku z tym jest niemożliwe, żeby Synod swobodnie uchwalił wybór hierarchy, a potem tylko zakomunikowano to rządowi. Najważniejsze jest to, że Cerkiew nie sprzeciwia się w jakikolwiek sposób polityce rządu, jaki by obrót ta polityka nie przyjmowała. Czasami Cerkiew coś mówi, na przykład wtedy, kiedy była w Rosji sprawa preambuły do konstytucji a chodziło o wprowadzenie do tego tekstu słowa „Bóg” jako ozdobnika. Owszem, wystąpiły środowiska ateistyczne, które podniosły głos, że to jest złe. To jednak nie świadczy o sprzeciwie wobec władzy, tylko raczej o chęci uwiarygodnienia się w społeczeństwie. Powstała dobra okazja, aby powiedzieć, że Cerkiew szczerze broni zasad chrześcijaństwa w sferze publicznej, a nie głosi tylko poglądu, iż wolno się modlić, ale nic poza tym. Cerkiew czasami występuje w obronie prawa do obecności religii w życiu publicznym, ale to nie oznacza niezależności od państwa.

Ludzie, którzy się z Panem nie zgadzają, mają gotową odpowiedź – przecież w kręgu cywilizacji łacińskiej przez wieki władcy wybierali sobie biskupów, a Kościół tylko potwierdzał ich wybór. Mało tego – władcy obsadzali na tronach papieży, albo za sprawą ekskluzywy odbierali możliwość zostania papieżem komuś, kogo uważali za wroga, przeciwnika etc. Dzisiaj podobny mechanizm działa w Rosji, więc co w tym złego?

Tyle tylko, że papieże narzuceni Kościołowi przez cesarzy w XI wieku zdobyli się na sprzeciw wobec nich. Także później św. Pius X, wybrany w drodze ekskluzywy Franciszka Józefa, okazał się wielkim papieżem i nie słuchał żadnych sił świeckich. Służył Kościołowi z niezwykłym oddaniem..  

Dodam tutaj tylko, że ci, którzy bronią w powyższej kwestii Rosji, jednocześnie oburzają się na pakt między Chinami a Watykanem, którego jeden z punktów mówi, że Pekin będzie wyznaczać biskupów, a Watykan będzie przyklepywał ten wybór. W tym wypadku jest to zdrada Chrystusa, herezja, niszczenie Kościoła etc. W przypadku Rosji tak nie jest i jestem przekonany, iż usłyszelibyśmy kilkadziesiąt argumentów za tym, że to są w ogóle sytuacje nieporównywalne. No właśnie, Panie profesorze: są czy nie są?

Cóż, to już kwestia oceny stanu rzeczy ze strony tego, kto się jej podejmuje. Kościół prawosławny nie specjalnie – szczerze mówiąc – mnie obchodzi w swojej sytuacji. Skoro on służy państwu – cóż mnie do tego. Bardziej mnie przejmuje Kościół katolicki w Chinach. Oddanie nominacji biskupów w ręce władz komunistycznych jest tragedią. Z upływem czasu powstanie hierarchia, która będzie narzędziem komunistycznego rządu. Nie będzie już możliwości łatwego odwrócenia tego stanu rzeczy. To zresztą jest skopiowanie rozwiązań, które próbował zrealizować bardzo życzliwie nastawiony do ZSRR Paweł VI w swojej Ostpolitik na początku lat siedemdziesiątych XX w.

Kolejna kwestia: w roku 2024 mieliśmy do czynienia z de facto likwidacją na Ukrainie prawosławia moskiewskiego. Bardzo wiele osób to oburzyło. Czy słusznie, to już zostawmy czytelnikom. Dlaczego znalazły się głosy w obronie patriarchatu moskiewskiego na Ukrainie, a praktycznie w ogóle nie słychać głosów w obronie księży katolickich, którzy głoszą Słowo Boże na Syberii, którym państwo rosyjskie cały czas rzuca kłody pod nogi?

To jest sprawa poglądów prorosyjskich środowisk w Polsce, które nie chcą stosować jednej miary. Jeżeli chodzi o katolików w Rosji, do tej pory nie było zarządzeń takich, które by prowadziły do zabronienia sprawowania kultu. Tak to wygląda, aczkolwiek władze tego kraju na pewno by sobie gorąco życzyły, żeby doszło do likwidacji struktur Kościoła katolickiego w Rosji. Były natomiast wprowadzone działania i to niewątpliwie programowe, przemyślane, żeby ograniczyć do absolutnego minimum obecność wspólnot katolickich, nie dążąc jednak do ich likwidacji fizycznej, np. żeby katolików zmusić do przejścia do Cerkwi albo zamknąć w obozach. Myślę, że zwłaszcza obecnie dyktatorowi Rosji zależy na podtrzymaniu jakiegoś kontaktu z Watykanem, a takie prześladowania by na pewno sprawę pogorszyły. Skoro Chiny tolerują jakiś rodzaj obecności katolików w swoim kraju, oczywiście tych prorządowych, to Rosja nie chce iść jeszcze dalej. Rosja dąży na pewno i z całą konsekwencją do depolonizacji katolickich wspólnot na swoim terytorium, tak, żeby one na przykład nie miały Polaka biskupa, czy innego hierarchy polskiego. To się im kojarzy z kulturową ekspansją polskości. W czasie, kiedy był robiony tak zwany reset z rządem Tuska (2007-2010), Rosja wymogła na Watykanie, żeby skierować do Moskwy na metropolitę kogokolwiek, ale nie Polaka. W efekcie został wybrany hierarcha włoski (Pezzi). Więc raczej depolonizacja, a nie likwidacja.

A jeśli chodzi o Ukrainę… No cóż, sytuacja prawnie i jurysdykcyjnie to sprawa bardzo czysta, dlatego, że Ukraina ma zgodę Konstantynopola na autokefalię swego Kościoła prawosławnego. Zgoda ta wyraża się w nadaniu tego samorządu na mocy tak zwanego tomosu. Jest to autokafalia, czyli samodzielność, czy też samorządność. Chodzi o to, że nie może być tak, że jakieś części kraju jurysdykcyjnie zależą od kierownictwa kościelnego, które rezyduje za granicą i to jeszcze w państwie nieprzyjaznym.  Rosja jest państwem nieprzyjaznym Ukrainie. To chyba oczywiste. W związku z tym Ukraina chciała przeprowadzić realizację swego planu. W sumie sprawa udała się połowicznie. Część parafii przeszła na autokafalię, a część nie. Część biskupów ukraińskich zaczęła się na przykład obawiać, co będzie wtedy, gdy dojdzie do takich zmian politycznych, które spowodują, że Rosja rozciągnie swoje panowanie nad Ukrainą. Na przykład powstanie na Ukrainie z powrotem prorosyjski rząd i tak dalej. Co wtedy? Pojawiło się więc dużo obaw. Znaczna część parafii nie przeszła na autokafalię. Powstał nowy rozłam w Kościele, a to jest bardzo poważny problem. Ponieważ wojna podsyciła nastroje antyrosyjskie, postanowiono ustawą przeprowadzić zmiany, delegalizując wierny Moskwie odłam Kościoła prawosławnego.

Decyzję podjął patriarcha w Konstantynopolu. Nota bene, z tego powodu doszło do zerwania Konstantynopola z Moskwą. Kiedy odprawia mszę pop rosyjski, nie wypowiada imienia patriarchy Konstantynopola, którego imię wypowiada się we mszy prawosławnej, tak jak u nas imię papieża. My mówimy, że są to msze sine una cum, które odprawiają sedewakantyści, twierdzący, że tron papieski jest wolny, wakuje od Soboru Watykańskiego II. Rosja realizuje podobny chwyt, tylko to jest chwyt sprowadzający się do zignorowania istnienia patriarchy w Konstantynopolu. Po prostu według tej teorii patriarchą Konstantynopola jest heretyk, który samowładnie nadużył władzy i przekazał Ukraińcom prawo do autokefalii. Jednak patriarcha grecki w Konstantynopolu, szczerze mówiąc, nie mógł odmówić zgody. Nie mógł zadzwonić do Moskwy i prosić o zgodę na to, bo gdyby to zrobił, podkreśliłby, że pełni rolę marionetkową. Dodam jeszcze jako historyk, że u nas w Polsce też tak było z prawosławiem. Do 1938 roku nie była załatwiona formalnie sprawa autokefalii. Ze względu na katastrofę Cerkwi rosyjskiej sprawa była ułatwiona. Cerkiew działająca w Polsce, do której należeli Rosjanie, Białorusini, Ukraińcy etc. nie miała autokefalii, ale rząd polski wydelegował byłego ministra, niepełniącego już wtedy stanowiska, zresztą wybitnego człowieka, ale jednocześnie wolnomularza, jakim był Henryk Józewski do rozmów z patriarchatem w Konstantynopolu. Pozwoliło to uzyskać zgodę na autokefalię. Od 1938 do dzisiaj nie ma już takiej sytuacji, żeby obsadzać stanowisko biskupa w Polsce za zgodą patriarchy Moskwy. 

Jak to nazwać, jeśli nie co najmniej hipokryzją? Rosja, która głosi światu, że tylko ona naprawdę zna prawo, przestrzega go i potępia jego łamanie, tutaj ma problem, że coś stało się zgodnie z prawem…

Kościół jest narzędziem polityki i nic więcej. Pozwolenie Ukraińcom na autokefalię oznaczałoby wzmocnienie niezawisłości tego kraju. Ci, którzy rządzą Rosją – a to oni są mocodawcami Cerkwi – na to nie chcą pozwolić i trudno im się dziwić.

Cerkiew, jak Pan profesor powiedział, jest dzisiaj wykorzystywana politycznie przez Kreml. A czy w Rosji carów w XIX wieku również tak było, czy może oni jednak naprawdę wierzyli w Chrystusa? Chciałbym, abyśmy teraz przeszli do głównego tematu naszej rozmowy, czyli wybudowania  Soboru Chrystusa Zbawiciela. Świątynia ta miała być przecież dziękczynieniem za uratowanie Rosji przed Napoleonem w 1812 roku.

W XIX wieku Rosja w stosunkach międzynarodowych osiągnęła bardzo poważną pozycję. Miała ją już za panowania Piotra I – do wojny krymskiej, kiedy to poniosła spektakularną porażkę. Po tej wojnie rola Rosji na arenie międzynarodowej znacznie osłabła, ale rangi mocarstwa nigdy nie utraciła. Rosja w XIX wieku prowadziła politykę kościelną w sposób bardzo prosty, kontynuują niezmiennie kurs oparty o reformy Piotra I. Nie było zmian, które by pozwoliły na emancypację Cerkwi spod władzy państwa. Cerkiew była jego narzędziem.

Ideę wzniesienia wielkiego kościoła w Moskwie, który miał przyjąć imię Chrystusa Zbawiciela, nie pochodziła od Cerkwi. Wyszła od cara i rządu. Miała umocnić więź między państwem a Kościołem prawosławnym i podbudować religijnie potęgę państwa, wykorzystując motyw niezwykłego zwycięstwa nad Napoleonem I. Jego historyczna wyprawa na Rosję zakończyła się katastrofalną klęską jesienią 1812 r. Motyw tego posunięcia był prosty. Chrystus zbawił Rosję. Przyszło ocalenie od Boga w obliczu śmiertelnego zagrożenia. To już nie było zagrożenie papieżem i jezuitami, którzy są chrześcijanami, wprawdzie złymi, ale jednak w optyce moskiewskiej chrześcijanami. W r. 1812 szedł na Rosję rewolucyjny cesarz, który niósł rewolucję, a rewolucja jest dziełem szatana. Ten przekaz był kierowany do Rosjan i z niego wyrosła idea votum w postaci nowej okazałej świątyni w Moskwie.

Przepraszam, ale ciężko się nie zgodzić z tym przekazem. Powiem więcej: chciałbym, żeby któryś ze współczesnych polskich przywódców powiedział słowa, że Chrystus nas uratował i w podzięce za to wybudujmy Mu największy kościół, na jakim nas stać…

Przyjmuję Pana rozumowanie i nie kwestionuję go. Pozwoli Pan jednak, że zreferuję, o co mi chodziło. Rewolucja jest dziełem szatana – to centralna myśl rosyjskiej myśli państwowej tamtego czasu. Mnie takie stwierdzenie nie razi. W rosyjskiej optyce, narzędziem rewolucji było Cesarstwo Francuzów, a obce armie chciały rozpalić pożar rewolucji, żeby doprowadzić do katastrofy i zniszczyć Rosję. Rosja się obroniła zwycięsko, choć nikt nie dawał jej szans, że stanie naprzeciw Wielkiej Armii Napoleona i zdoła zwyciężyć. Udało się to osiągnąć. Był sukces i triumf. Za to należy się dziękczynienie. Tak to uzasadniano.

Możliwe jest, że Aleksander I żywił szczere intencje. Ja bym tego nie wykluczył. Kiedy Aleksander I wznowił państewko polskie pod nazwą Królestwo Polskie, wykonując w ten sposób wolę Kongresu Wiedeńskiego, nasi patrioci, którymi możemy się szczycić jako Polacy, ale którzy byli z reguły ludźmi religijnie obojętnymi i do religii się nie odwoływali w swych wypowiedziach, chcieli wznosić mu Łuk Triumfalny w Warszawie, car odmówił zgody. Powiedział wyraźnie: „Zbudujcie kościół nie mnie, a Chrystusowi”. I tak powstał Kościół świętego Aleksandra. To bardzo piękne słowa.

Aleksander I to był oczywiście człowiek Oświecenia. Do religii pozostawał ustosunkowany z dystansem, jednak po zwycięstwie nad Napoleonem I coraz bardziej oddawał się nastrojom religijnym. Poza tym miał silne wyrzuty sumienia, bo przyłożył rękę do zamordowania swego ojca Pawła I w r. 1801. Choć osobiście tego nie zrobił, to miał wielki problem moralny. Przyczynił się do zamordowania ojca-psychopaty, despoty i szaleńca, ale jednak to czyn zbrodniczy. W efekcie Aleksander czynił różne gesty. Jest wiadome m.in. to, że spod jego pióra wyszły słowa preambuły Aktu Świętego Przymierza. A są wyjątkowo piękne. Mówią m.in., że jest „jeden chrześcijański naród, który ma w istocie jednego Pana, który sam tylko posiada władzę, bo w Nim jedynie tkwią wszystkie skarby miłości, wiedzy i mądrości nieskończonej, tj. Boga, naszego Boskiego Zbawiciela Jezusa Chrystusa, Prawdy Najwyższej, Słowa Życia. Monarchowie polecają przeto swoim ludom z najczulszą troskliwością, aby umacniały się nieprzerwanie w zasadach i wypełnianiu obowiązków, o których Boski Zbawiciel nauczał ludzi, jako że jest to jedyny sposób korzystania z dobrodziejstw pokoju, który rodzi się z czystego sumienia i który jedynie jest trwały”.

Istnieje też opowieść, że w ostatnich latach życia Aleksander I planował przejść na katolicyzm i zaprowadzić unię ze Stolicą Apostolską. W końcu zmarł w dość niejasnych okolicznościach, przeżywszy tylko 48 lat. Sprawa jest bardzo złożona. W ogóle jest to temat na napisanie rozprawy pod roboczym tytułem „Aleksander I a religia”. Natomiast nie ulega wątpliwości, że kiedy zagarnął władzę jego brat Mikołaj I, i kiedy oficjalną doktryną państwową miało być przyjęcie zasady „narodowość, soborność i prawosławie”, o żadnym szukaniu zbliżenia do Kościoła katolickiego mowy już być nie mogło. To była już ideologia inna, bo trzeba powiedzieć, że Aleksander I prowadził w gruncie rzeczy politykę liberalną, od której odstąpił, idąc twardą drogą konserwatywną jego młodszy brat, czyli Mikołaj I. Wtedy decydowała się kwestia wykonania gestu, jakim był zapowiedziany przez Aleksandra I projekt kościoła wotywnego w Moskwie. Doszło do intensyfikacji prac, ale one się przewlekały. Trzeba pamiętać, że mimo bogatego państwa, które na wojnę zawsze miało pieniądze, to pieniędzy na ten kościół zazwyczaj brakowało… Płynęły lata, a kościoła nie było. Kamień węgielny położono w 1817. Ale dopiero w osiemdziesiątych latach XIX wieku, kiedy rządził już Aleksander III, kościół wotywny ukończono i został on otwarty. Trzeba było oczywiście przeprowadzić jego konsekrację. Dopełnił tego aktu metropolita Moskwy Joannicjusz jako ordynariusz miejsca w r. 1883. Obecny był Aleksander III. Rok wcześniej w świątyni (jeszcze nie udekorowanej wewnątrz) miało miejsce wykonanie uwertury do Roku 1812 Piotra Czajkowskiego. W sumie można powiedzieć, że realizacja projektu kościoła wotywnego trwała ponad sześćdziesiąt lat.

Z jednej strony Rosja buduje piękny kościół ku czci Chrystusa Zbawiciela, a z drugiej trwają tam prześladowania, inwigilacja i walka z katolikami m. in. w dawnych ziemiach polskich… 

Rosja zetknęła się z katolicyzmem za panowania Katarzyny II. Caryca identyfikowała katolicyzm z polskością. Według niej katolicy to są przede wszystkim Polacy. Oni byli katolikami na terytoriach, które Rosja zagarnęła w wyniku I, II i III. Ale to jeszcze nie spowodowało wytworzenia się stereotypu czy też hasła, głoszącego że Polak jest zdrajcą Słowiańszczyzny przez swój katolicyzm. Rosja w XVIII wieku, będąc na fali wznoszącej jako mocarstwo, odwoływała się raczej do ideałów Oświecenia niż religii. Cesarzowa była monarchinią Oświecenia. Idea Rosji jako obrończyni chrześcijaństwa, to już pomysł Mikołaja I. Panslawizm przyszedł jeszcze później. Ten sztandar podniósł Aleksander III.

Wspomniany już Aleksander I katolików nie prześladował. Kiedy jednak sześć lat po jego śmierci Powstanie Listopadowe zostało zdławione i Rosja ogłosiła, że przyłącza się Królestwo Polskie do swego imperium – zaczął tworzyć się stereotyp Polaka jako wroga Rosji, perfidnego wroga, który porzucił ideały Słowiańszczyzny i podjął trud walki z Rosją przy pomocy katolicyzmu. Katolicyzm jawił się głównym orężem Polaków do walki z Rosją o realizację swoich aspiracji państwowych. W praktyce do odbudowy wielkiego państwa, czyli dawnej Rzeczypospolitej, co Rosja postrzegała jako śmiertelne zagrożenie dla siebie. W związku z tym wszelkie hamulce zostały spuszczone. Katolicyzm obrządku rzymskiego z liturgią łacińską jawił się jako wróg główny, a wróg drugi to jest oczywiście unia. Bo unia to jest polski pomysł na przypodobanie się Watykanowi, aby zlikwidować prawosławie przez jego doprowadzenie do wierności papieżowi. W związku z tym unię likwiduje się siłą najpierw w 1839, a potem w 1875. W niejako w dwóch etapach. Walka z Kościołem katolickim stała się kluczowym elementem składowym rosyjskiej racji stanu. Na szczęście Rosja nie była w stanie zlikwidować unii na tych terytoriach, które przypadły Austrii w wyniku pierwszego rozbioru Rzeczypospolitej, a więc mówię teraz o późniejszej Galicji Wschodniej, jak to nazywano w latach 1919-1920. 

Rosja oczywiście próbowała oszukać Stolicę Apostolską drogą dyplomacji. Dyplomacja rosyjska przedkładała prosty koncept. Polacy są narzędziem rewolucji, dążącej do zburzenia porządku w Europie, a rewolucja ta ma w istocie antychrześcijańskiej oblicze, tylko że Polacy chcą się posłużyć katolicyzmem do urzeczywistnienia swojego celu. W dobie rozbiorów naszej ojczyzny taki był przekaz rosyjski do świata. Dodajmy, że wielu konserwatywnych polityków europejskich z kanclerzem austriackim Meternichem na czele, uważało, że Polacy są urodzonymi rewolucjonistami i dążą do podkopania porządku w Europie. Nie tylko w politycznym znaczeniu, ale także i społecznym. Zapewne przyczyniło się trochę do tego – moim zdaniem – niefortunne nazywanie Powstania Listopadowego przez samych Polaków „rewolucją”. 

Jak wiemy, akcja dyplomacji rosyjskiej, żeby sobie zjednać Watykan i sprawić, aby potępił Polaków, zadając im nieoczekiwany cios, dała encyklikę Grzegorza XVI „Cum primum”. Grzegorz XVI nie wiedział, że to jest bardziej skomplikowane, niż myśli. Był to papież, jak wiemy, wybitny, ale tak jak to się zdarza, podobnie jak Pius X, nie miał za sobą kariery polityka. Bo karierę polityka robi się w Kościele generalnie służąc jako nuncjusz, ewentualnie pracując w Sekretariacie Stanu Kurii Rzymskiej. A on akurat tego za sobą nie miał. Wydał encyklikę, która była rzeczywiście największym sukcesem dyplomacji rosyjskiej. Pius IX już tego błędu nie popełnił. Był całą mocą po polskiej stronie. Potępił te czyny, których Rosja dopuszczała się dławiąc powstanie styczniowe. W efekcie powstanie styczniowe Pius IX jednoznacznie uznał za sprawiedliwą walkę Polaków o niepodległość, która nie ma nic wspólnego z rewolucją.

Dyplomacja Rosji nie zaprzestała jednak starań o to, aby zadać Polakom cios moralny. Jeszcze za Mikołaja II w początkach jego panowania Rosja osiąga znowu pewien sukces. Oto bowiem wyszła encyklika Leona XIII, też wybitnego papieża, która faktycznie nawoływała Polaków do poszanowania władz zaborczych, co można różnie rozumieć. W sferach patriotycznych tłumaczono to jako wezwanie do trójlojalizmu.

Pamiętajmy – rozmyślając o tym wszystkim – że Stolica Apostolska nie może zachęcać do wojny jako takiej. A położenie nasze (tj. narodu polskiego) było takie, że poprawę losu mogła dać jedynie wojna europejska.

Szanowny Panie profesorze, czy któryś z XIX-wiecznych carów Rosji zasługuje na miano władcy chrześcijańskiego? 

Powiem szczerze, że to bardzo trudne pytanie… Moim zdaniem żadnego z XIX-wiecznych carów nie można nazwać przykładnym władcą chrześcijańskim, co nie zmienia faktu, że wielu z nich powoływało się dla realizacji celów politycznych na chrześcijaństwo. Carowie bardzo często twierdzili, że sprawują misję w służbie chrześcijaństwa, że ich państwo jest powołane do sprawowania takiej misji wobec ludzkości. Nie będzie nie na miejscu przypomnieć, że na renowację miejsc świętych w Jerozolimie – za zgodą słabnącego imperium osmańskiego – Aleksander I wyłożył największe sumy. „Oświecona” Europa nie chciała na to łożyć…

Nie ulega żadnej wątpliwości, że carowie czasów początków nowożytnej Rosji, czyli m. in. Iwan Groźny żyli tak, jak żyli – historia opowiada nam o tym dużo. Popełniali liczne zbrodnie, nie oszczędzając przy tym i własnych rodzin. Z kolei carowie XIX wieku starali się postępować zasadniczo lepiej. Ja jednak nie nazwałbym żadnego z nich władcą chrześcijańskim. Oni nie służyli na pewno ideałom chrześcijaństwa, ale swojemu imperium, które usiłowali budować i umacniać. Pamiętać też należy o takich wydarzeniach jak masakra podczas uroczystości koronacyjnych Mikołaja II (1894), do której doszło w skutek stratowania się ludzi usiłujących zdobyć tzw. podarki rozdawane z tej okazji. Oczywiście car nie był tu niczemu winien, ale nie zdobył się na przerwanie uroczystości. Tylko u nielicznych Rosjan pojawiło się uczucie, że to panowanie rozpoczyna się bardzo nieszczęśliwie i przyniesie nieszczęście krajowi.

Oczywiście zdarzały się w wykonaniu carów gesty nie pozbawione określonej klasy. Paweł I zdobył się na uwolnienie Tadeusza Kościuszki, który dostawszy się do niewoli pod Maciejowicami (1794), mógł przecież Rosji w ogóle nie opuścić. Jego syn Aleksander I – mimo jednoznacznego opowiedzenia się Polaków po stronie Napoleona I – nie żywił do nich zamiarów odwetowych. Po klęsce Francji i dostaniu się Księstwa Warszawskiego pod panowanie Rosji – nie było prześladowań. To wyjątkowe w swym rodzaju, jak na Rosję, która przecież ma taką a nie inną historię.

Rozpocząłem naszą rozmowę od tego pytania, Panie profesorze, ponieważ ostatni car – Mikołaj II Romanow został ogłoszony… No właśni kim? Bo jedni mówią, że błogosławionym, a inni, że świętym przez Rosyjski Kościół Prawosławny… 

W pierwszej kolejności, należy podkreślić, że ogłaszanie nowych błogosławionych i świętych w sposób ważny jest zastrzeżone Stolicy Apostolskiej, a ponieważ schizma podzieliła Kościół, przez co prawosławni od niego odpadli, to wszystkie ich kanonizacje są nieważne i nieobowiązujące. Cerkiew w Rosji po upadku komunizmu istotnie stawiała sobie za cel, aby przeprowadzić kanonizację cara Mikołaja II – bo Rosyjski Kościół Prawosławny nie rozróżnia dwóch stopni wynoszenia na ołtarze, co jest właściwe dla katolicyzmu, czyli beatyfikacji i kanonizacji. Kanonizacja cara Mikołaja II miała symbolicznie zadośćuczynić według koncepcji, które były głoszone pod koniec XX wieku Panu Bogu za zbrodnie, które popełniono na narodzie rosyjskim w czasach sowieckich. Egzekucja rodziny carskiej była jednym z pierwszych akordów pasma zbrodni, które popełniali rządzący tym krajem przestępcy w imię realizacji „utopii u władzy”, że użyję słów historyków rosyjskich Aleksandra Niekricza i Michaiła Hellera. To miało być posunięcie – podobnie jak inne gesty, o których jeszcze pewnie wspomnimy – symbolicznym wyrównaniem historycznym i dlatego właśnie zapadła decyzja o ogłoszeniu cara męczennikiem.  Z tego powodu w prawosławnym postępowaniu kanonicznym nie trzeba było przeprowadzać takich przedsięwzięć jak badanie życia kandydata na ołtarze. Trzeba pamiętać, że Mikołaj II był politykiem i kierował państwem autokratycznym, to nie stronił od stosowania choćby przemocy na wielką skalę. Za jego panowania zdarzały się takie wydarzenia, jak choćby masakra w „krwawą niedzielę” w Petersburgu 22 stycznia 1905 r. Nie ma też żadnych przesłanek do twierdzenia, że car oddał życie za wiarę. Wszyscy doskonale wiemy, że zgładzono go w imię odwetu i zemsty. Ci, którzy burzyli stary porządek, chcieli zacząć swą krwawą misję od zamordowania tego, który ten porządek symbolizował.

W przypadku cara Mikołaja II trudno mówić o wyróżniającej się pobożności. Zresztą w przypadku carów to niekoniecznie musiałoby oznaczać roztropność i ludzkość. Iwan IV Groźny często się modlił, ale skończywszy się modlić, zaraz zabijał. Tak postępował aż po kres swego paskudnego życia. W przypadku Mikołaja II możemy powiedzieć, że był to człowiek nieznany z pobożności w przeciwieństwie do na przykład Ludwika XVI, o którym wiemy, że zostawił po sobie wspaniały testament, który wspólnoty tradycjonalistyczne we Francji dzisiejszej, takie jak Bractwo Świętego Piusa X, czytają w rocznicę jego śmierci przy odprawianiu egzekwii przy symbolicznej trumnie zamordowanego króla.

Nie wyróżniając się religijnością, Mikołaj II nie grzeszył manifestacyjnie. Nie prowadził hulaszczego życia. Nie prowadził działań zbrodniczych dla samej zbrodni, jak to inni carowie mieli w zwyczaju.

Jak wygląda sprawowanie kultu ku czci Mikołaja II w Cerkwi rosyjskiej – szczerze mówiąc nie wiem. Na pewno nie uznają tego kultu żadne wspólnego prawosławne poza Rosją. Nie jestem przekonany, do jakiego stopnia jest przestrzegany formularz liturgiczny, który musiał powstać w skutek tej kanonizacji. Trzeba bowiem pamiętać, że Cerkiew jest w innej sytuacji niż Kościół przedsoborowy, gdzie był jednak ścisły rygor i centralizm w zakresie przestrzegania zasad liturgii. W Cerkwi nie jest to tak dokładnie uregulowane. Na pewno kult Mikołaja II nie jest taki, żeby było go widać wyraźnie. Jest to po prostu „polityczna”, bo tak to trzeba nazwać, próba wprowadzenia tego człowieka do grona świętych chrześcijańskich.  

Czy można powiedzieć, że ostatni car Rosji ma jakąś wyjątkowo dobrą prasę na Zachodzie? Przez wielu jest on bowiem postrzegany jako męczennik; jako władca surowy, ale sprawiedliwy; jako ten, który „chciał dobrze”, ale nie dane mu było wypełnić swojej misjo…

Mikołaj II – jak wszystko na to wskazuje – uchodził za człowieka przyzwoitego. Nie był to jednak wybitny polityk, ale człowiek o mentalności oficera armii, co wielokrotnie podnosili historycy. Jest dużo podobieństwa, moim zdaniem, między Mikołajem II a Ludwikiem XVI. Jeden i drugi nie był określonego formatu politykiem. Jeden i drugi zawierał kompromisy: Ludwik XVI zgodził się na monarchię konstytucyjną pod naciskiem rewolucji, a Mikołaj II zgodził się na ograniczenie autokracji caratu w 1905 roku, aby zahamować rewolucję. Dwanaście lat później abdykował, aby uniknąć wojny domowej w kraju.

Jeden i drugi zapłacił bardzo wysoką cenę za swoje panowanie. Była to cena życia. Obaj zostali zgładzeni w imię realizacji zbrodniczej utopii, bo przecież Francja mogła funkcjonować jako monarchia konstytucyjna i wcale nie potrzebny był jej jakobinizm z szalejącym terrorem, kultem Najwyższej Istoty, jak i tym zamachem na Kościół jakim była ustawa o zaprzysiężeniu kleru. Podobnie w Rosji. Gdyby nie przeprowadzono zamachu stanu w Piotrogrodzie w listopadzie 1917 roku, a następnie nie rozpędzono Konstytuanty, to wcześniej czy później stworzyłby się jakiś umiarkowany rząd lub dyktatura wojskowa. To ostatnie byłoby lepsze niż komunizm. Zapewne Rosję czekała by wówczas seria jakichś powikłań, ale to nie byłoby to samo, co przynieśli temu krajowi zbrodniarze wychowani przed Lenina, wychowani do zabijania, bo bez realizacji przemocą „ideałów komunistycznych” są one pustą opowieścią. Tak oto zamordowanie monarchy jest tu kluczowe, ale też symboliczne.

Czy był Pan profesor w Moskwie?

Tak, i to niejednokrotnie.

Czy widział Pan Mauzoleum Lenina?

Z bliska, ale nie byłem w środku. Odnoszę wrażenie, że wchodząc tam człowiek jakby czcił doczesne szczątki tego zbrodniarza. Trzeba też pamiętać, kim był ten człowiek dla nas, Polaków. Niósł nam niewolę zaledwie kilkanaście miesięcy po przywróceniu do życia naszego państwa. Z tych powodów nie miałem na to ochoty.

Pytam, ponieważ nie rozumiem jednej kwestii: z jednej strony Rosyjski Kościół Prawosławny ogłasza świętym ostatniego cara zamordowanego przez rewolucję Lenina, a z drugiej ani Cerkiew, ani sami Rosjanie jakoś specjalnie nie protestują przeciwko mauzoleum Lenina, który ma na rękach krew prawosławnego świętego…

To jest symbol braku tożsamości dzisiejszych ludzi. Wielu konserwatystów na Zachodzie, ale również w Polsce, zdaje się wierzyć w to, że Rosja jakoś wydostała się z komunizmu i wkroczyła na drogę konserwatyzmu oraz próbuje iść drogą zachowania tradycji. Otóż nie! Rosja jest krajem bez tożsamości. Z jednej strony mamy straszliwe i zbrodnicze dziedzictwo komunistyczne, które nie zostało odrzucone, a mauzoleum Lenina wyraża to najmocniej. Z drugiej strony, współczesna Rosja próbuje czerpać ze źródeł swojej przeszłości historycznej. Właśnie dlatego próbuje sięgnąć przede wszystkim do dziedzictwa religijnego, a więc prawosławia, do ideologii caratu jako źródła potęgi, bo carat poprzez realizację despotyzmu, poprzez sprawowanie zaborczych rządów przyczynił się jednak do rozrostu państwa, jego awansu do światowej rangi mocarstwa. A więc Rosja ma powikłaną tożsamość, jeśli już, to dwoistą. Dopiero całkowite porzucenie dziedzictwa sowieckiego byłoby krokiem we właściwym kierunku. 

Oczywiście w historii nie da się wykreślić. Nie da się wykreślić przeszłości z naszego życia, a więc nikt nie może powiedzieć, że komunizmu nie było. Jednak dopiero zburzenie wszystkich pomników Lenina, usunięcie tego mauzoleum na Placu Czerwonym, usunięcie innych obiektów kultu komunistycznego, by sytuację przynajmniej w przestrzeni publicznej rozjaśniło. To się jednak nie stało, chociaż takie postulaty były wygłaszane, zwłaszcza w czasach, gdy od roku 1991 do roku 1999 prezydentem Rosji był Borys Jelcyn. Podnosiły się wówczas protesty, były także manifestacje publiczne, przede wszystkim weteranów komunizmu, różnych działaczy, ludzi z rodzin komunistów funkcyjnych. Miały miejsce wystąpienia, przede wszystkim weteranów „Wielkiej Wojny Ojczyźnianej”, mówiących, że „bez socjalizmu nie byłoby tego zwycięstwa”, że „zwycięstwo przyszło dzięki umiejętnemu przywództwu Stalina”, a wcześniej dzięki zbudowaniu ustroju komunistycznego rękami Lenina i w związku z tym nie należy się tego, co oni zrobili, wyrzekać, bo właśnie wtedy Rosja podetnie swoje korzenie.

Tak było za czasów Jelcyna. Ostatecznie władze ustąpiły, natomiast później, kiedy przyszedł do władzy Putin, te głosy ucichły. Obecny dyktator wypowiedział się kilka razy krytycznie o Leninie, a robił to w imię taktyki odwrócenia hasła z okresu Pierestrojki i wcześniejszej „odwilży” Chruszczowa. Wówczas głoszono hasło streszczające się w prostych słowach: „Dobry Lenin, zły Stalin”. Putin odwrócił to hasło i jego przekaz jest równie prosty: „Zły Lenin, dobry Stalin”. Zły był Lenin, ponieważ w krytycznej fazie I wojny światowej, kiedy wchodziła ona w rozstrzygającą fazę, za jego sprawą został dokonany wielki przewrót rewolucyjny. Państwo zostało rozbite od środka przez samych Rosjan, po czym doszło do jego paraliżu. Państwo to zostało w hierarchii światowej zdegradowane. Rosja po 1917 roku, a później Związek Sowiecki do momentu zawarcia paktu Ribbentrop-Mołotow, były państwami, które nie pełniły roli pierwszoplanowego mocarstwa, chociaż świat się z nimi jakoś liczył, bo nie da się na długą metę izolować tak dużego państwa. Hasło o dobrym Stalinie i złym Leninie ma wykazać Rosjanom przede wszystkim, że to dzięki Stalinowi nastąpiła odbudowa mocarstwowej państwowości rosyjskiej. Trzeba bowiem pamiętać, że państwowość sowiecka jest uznawana za formę państwowości rosyjskiej i Stalin w tym spojrzeniu jest doceniany, a nie potępiany. Jest mowa o jego wielkich zasługach dla kraju. Te zasługi oczywiście są eksponowane w mass-mediach, czy w nauczaniu szkolnym. Głośno nie mówi się tego oczywiście w sposób taki, jak mówiono, gdy Stalin żył i gdy Stalin sam uprawiał kult własnej osoby, tj. że był geniuszem, wodzem narodów, wyzwolicielem, ojcem. Sądzę jednak, że wielu ludzi z obecnego aparatu państwa rosyjskiego tak istotnie myśli.

Cały czas powtarzać trzeba, że w Rosji utożsamia się sowiecką przeszłość z rosyjskim dziedzictwem państwowym. To wzmacnia ciągłość imperialnej państwowości. Zerwanie z nią wydaje się niewyobrażalne. 

Jednak nie przywrócono mauzoleum Stalina…

Nie było mauzoleum Stalina. Zwłoki tego Gruzina zabalsamowano w marcu 1953 r. i złożono obok Lenina, w mauzoleum jego imienia. Nota bene, zastępczą (zamiast religijnej) ceremonię pogrzebową przywódców sowieckich opracował sam Stalin w r. 1946, przy okazji chowania Michaiła Kalinina, przewodniczącego Najwyższego Sowietu. Dyktator nakazał wówczas ustanowić takie „obrzędy” jak wystawienie trumny na katafalku w Domu Związków. Stamtąd trumnę należało wyprowadzić i uformować pochód, kierując się na Plac Czerwony. Z podwyższenia, jakie daje Mauzoleum Lenina, odprawić trzeba ceremonię finalną. Przemówienie przywódcy, który jest następcą zmarłego, to punkt kluczowy. Zmarłego żegna się salutem artyleryjskim. Potem odprawić należy defiladę wojskową. Tak było to sprawowane aż do końca, tj. do śmierci Czernienki.

Dlaczego zatem Stalin nie leży w mauzoleum na Kremlu obok Lenina? Albo i więcej, dlaczego nie wyrzucono Lenina i nie wstawiono tam Stalina?

W 1962 roku obradował XXI zjazd partii komunistycznej i Chruszczow przeprowadził uchwałę o wyprowadzeniu mumii i zakopaniu jej w grobie ziemnym pod Murem kremlowskim. Tak jak wielu polskich turystów, widziałem to miejsce, byłem tam bardzo blisko. Nie ma jednak możliwości swobodnego podejścia, bo wisi tam łańcuch, który odgradza groby komunistycznych zbrodniarzy od dostępu publiczności. Na przykład kwiatów nie można tam położyć. W zabezpieczeniu tego miejsca przed ludźmi chodzi z pewnością o to, aby udaremnić ewentualne zbezczeszczenie tego obiektu. W każdym razie zwłoki zbrodniarza po prostu zgniły i uległy rozkładowi i nie da się już nic zrobić. Uchwały destalinizacyjne XXII Zjazdu stanowiły najdalej idący krok nowego kierownictwa ZSRR w rozliczeniach ze świeżo minioną epoką. To nie były kroki mające na celu systemową desowietyzację, bo na to nie pozwalało nastawienie elit państwa. Zresztą Chruszczow był człowiekiem sowieckim, co jest oczywiste. Jemu chodziło o ograniczoną destalinizację i zwalenie win za zbrodnie na jednego człowieka. To wówczas nie w pełni się udało, bo już w październiku 1964 r. przywódcę zdjęto ze stanowiska. Tak czy inaczej, gdyby ta decyzja Chruszczowa nie zapadła, należy przypuszczać, że na usunięcie zwłok Stalina z mauzoleum zdobyłby się dopiero Gorbaczow lub Jelcyn. A może mumia stałaby tam po dziś dzień… 

Lenin rozpoczął masowe czystki chrześcijan w Rosji. Stalin kontynuował jego „dzieło” do roku 1943, kiedy to ponownie otworzył cerkwie…

Po ustanowieniu dyktatury bolszewickiej w wyniku zamachu stanu w Piotrogrodzie jednym z pierwszych posunięć bolszewików z początku 1918 roku był dekret „O oddzieleniu kościoła i państwa”. Jakże to znajomo brzmi w naszych czasach, prawda?

To prawda…

Dekret ten postanawiał, że budynki kościelne przejmuje skarb państwa. Cerkiew traciła osobowość prawną, mogła funkcjonować jako stowarzyszenie religijne, ale państwo zabierało budynki sakralne na swoją własność. Rewolucyjne prawo stanowiło, iż jeżeli w miejscu, gdzie jest cerkiew (jako budynek) zgłosi się 15 obywateli z życzeniem jego „wypożyczenia” dla kultu, to władze lokalne mogą udostępnić budynek do sprawowania tego „Bogosłużenija”, czyli kultu, o ile jest do dyspozycji pop. Jeżeli popa na przykład zabito, to już może być problem. Przepis taki był z różnym skutkiem realizowany. W jednych miejscach udostępniono możliwość wykorzystania budynku. W innych nie, bo dopraszanie się ludzi u władz o łaskę niczego nie dawało. Charakteryzując możliwie zwięźle bolszewicką politykę religijną, trzeba jeszcze wymienić dwa kroki, jakie miały miejsce później. W 1922 roku, w wyniku prowadzenia zbrodniczej gospodarki komunizmu wojennego, jak też w następstwie wojny domowej i wojny z Polską, a przede wszystkim ogólnego rozprzężenia i wycieńczenia kraju, w tym likwidacji ziemiaństwa – doszło do głodu na ogromną skalę. Głód ten osiągnął niebotyczne rozmiary i szacuje się straty ludzkie na 2-3 miliony w całym kraju. Nie wiem, czy nie jest to zaniżone. 

Mówimy o Rosji, a nie o Wielkim Głodzie na Ukrainie?

Oczywiście mówimy o głodzie w Rosji w r. 1922, czyli 10 lat przed Wielkim Głodem na Ukrainie, który pochłonął przynajmniej dwa razy tyle ofiar śmiertelnych i w odróżnieniu od pierwszego nie był wywołany sztucznie przez państwo. W 1922 roku głód ogarnął głównie tereny Rosji rdzennej, Rosji europejskiej bez Ukrainy. Na Syberii miejscowi ludzie od zawsze się zmagali z głodem i tam ich położenie niewiele się w tym czasie zmieniło. Głód w Rosji ogarnął te tereny, które pod względem rolniczym kiedyś kwitły i dawały możliwość eksportu zboża na wielką skalę, co robił rząd carski (do 1914). W obliczu głodu, jak wiadomo, z dużą pomocą przyszedł polityk i filantrop amerykański, czyli Herbert Hoover, wybrany później na prezydenta. Jego misja nosiła nazwę American Relief Administration, czyli Amerykańskiej Administracji Pomocy. Gdyby nie akcja Hoovera, straty ludzkie podczas głodu w 1922 roku byłyby może nawet kilka razy większe.

Otóż w takich to realiach Lenin wpadł na pomysł o wydaniu dekretu o konfiskacie naczyń liturgicznych, żeby je sprzedać za granicę, bo są ze złota, ze szlachetnych metali. Wypowiedział wtedy zresztą słynne słowa: „Nadeszła taka sytuacja, jaka się już nie powtórzy nigdy, bo możemy ostatecznie przetrącić kręgosłup Cerkwi”. Cerkiew jest podporą kapitalizmu i musi być zniszczona. Nastąpił zrozumiały opór kleru prawosławnego i wtedy zaczęły się aresztowania nawet i biskupów, którzy odmówili realizacji wydania naczyń liturgicznych. Był to potężny cios w Cerkiew. Naczynia liturgiczne były konfiskowane, a Cerkiew była po prostu ograbiona.

Kolejny wielki krok antychrześcijański bolszewików to stalinowski dekret o stowarzyszeniach religijnych z 1929 roku. On ustanawiał szereg obostrzeń w stosowaniu przepisów i tak już wybitnie restrykcyjnych. Stalin teoretycznie nie podważał, ani nie znosił zasady, że jak 15 osób chce w cerkwi nabożeństwa, to budynek może być przez państwo wypożyczony, jeżeli znajdzie się pop i odprawi liturgię. Wprowadza się za to na przykład takie zarządzenia, jak choćby postanowienie, że podejmowanie ze strony Cerkwi jakiejkolwiek akcji charytatywnej jest surowo zabronione pod rygorem najdalszych sankcji karnych. Za prowadzenie katechezy również grozi obóz, albo nawet kara śmierci. Za wszelkie formy kultu publicznego, procesje etc. – to samo. To zbrodnicze „prawo” zniósł dopiero Gorbaczow w 1987 r. Można by jeszcze dodać, że w czasie, kiedy Rosja wchodziła do I wojny światowej latem 1914 roku, w Rosji było 290 biskupów. W latach trzydziestych, kiedy Stalin kierował państwem, zostało ich już tylko czterdziestu. O czymś to świadczy, prawda?

Z Kościołem katolickim rozprawili się Sowieci totalnie. Pozostały na terytorium całego imperium dwie czynne świątynie, aby zadośćuczynić żądaniom dyplomacji francuskiej i włoskiej, a z państwami tymi jakoś się liczono. Chodziło o umożliwienie słuchania mszy ambasadorom.  

Walka z chrześcijaństwem trwała, nie ustając ani na chwilę. Cerkwie były zamknięte, wysadzane w powietrze, podpalane etc. Oczywiście w tym samym czasie, kiedy działy się te straszne rzeczy na terytorium ZSRR, dyplomacja sowiecka oskarżała Polskę, że prześladuje prawosławnych w imię promocji katolicyzmu. To jednak inny temat, na inną rozmowę.

Chciałbym zwrócić uwagę, że w walce z religią bardzo istotną rolę pełniła tzw. Żywa Cerkiew. Był to ruch nie tyle inspirowany, co zorganizowany przez władze, w jakiejś mierze podobny do „księży patriotów” w PRL, tylko działający w dużo gorszym stylu. „Żywa Cerkiew” głosiła pogodzenie się Kościoła z ustrojem komunistycznym, bo skoro Pan Bóg dopuścił taką sytuację, to znaczy, że tak On chce. Niektórzy popi do tego się przystąpili, po to tylko, żeby zachować możliwość sprawowania kultu.

Gorszą, dużo paskudniejszą rolę odgrywał założony już wcześniej, ale silnie aktywny od 1934 r. Związek Walczących Bezbożników. W latach trzydziestych prowadzono wielką ofensywę ateistyczną. Do zagranicy Stalin konsekwentnie mówił, że w jego kraju panuje wolność religijna i w związku z tym każdy, kto chce, wyznaje religię, jaką chce. Gwarantuje to konstytucja z 5 grudnia 1936. Ale od razu dodawał, że ponieważ w ZSRR jest wolność w ogóle, to nie można zabronić i „walczącym bezbożnikom” swojej działalności. Oni też mają prawo uprawiać swoją propagandę, chociaż jest ona zwrócona przeciw religii jako takiej. Kiedy francuski minister spraw zagranicznych Pierre Laval zwrócił Stalinowi uwagę, że dla Francji nie jest dobrze być sojusznikiem kraju, który prowadzi prześladowania religijne, bo o wolność dla religii katolickiej upomina się Stolica Apostolska, a Francuzi są z reguły katolikami – Stalin spontanicznie odpowiedział słynnym pytaniem: „Papież. Ile on ma dywizji?”.

Należy pamiętać, że propaganda tzw. ruchu bezbożników była wyjątkowo obrzydliwa i miała zohydzić religię. Wystarczy może wspomnieć taki epizod. Mianowicie jednym z najbardziej popularnych w latach trzydziestych emblematów w walce z religią był bluźnierczy plakat przedstawiający Pana Jezusa (w domyśle pijanego) jak kupuje wódkę w jakiejś budzie (sklepie). Tego typu prymitywna propaganda była rozpowszechniana przez państwo wszystkim środkami masowego przekazu.

 Niestety, ale wiele się w tej kwestii nie zmieniło… No może poza tym, że obserwujemy – również w Polsce – jeszcze bardziej wulgarne, prymitywne i bluźniercze treści uderzające w Pana Boga, Kościół, katolików… Aż strach pomyśleć, z czyjego dziedzictwa czerpał niejaki Sławomir Nitras mówiąco o „opiłowaniu katolików”…

Tak niestety jest. Jestem – nie będę ukrywał – pod silnym wrażeniem, rzecz jasna, negatywnym, jak bardzo rządzący dzisiejszą Polską ustawiają się w roli przeciwników religii katolickiej. Nie do wyobrażenia było wcześniej, że czeka nas niemal lawina inicjatyw mających na celu przynajmniej zaszkodzić Kościołowi, jeśli już nie da się go pokonać. Hierarchia, nota bene, niezwykle słabo się broni. Właściwie to przeprasza, że żyje. Postępowi księża robią swoje. Naganiają ludzi – brzydko mówiąc – do liberalizmu i podważając każde słowa, które wypowie jakiś przytomny hierarcha. Martwi też słaby opór ludności przeciw restrykcyjnej i zaczepnej polityce wobec Kościoła. 

Wracając do Rosji. Do tego wszystkiego, co Pan profesor wymienił dodałbym jeszcze „proces Trockiego”, w którym bolszewik skazał Pana Boga na śmierć. Trocki też ma przecież dobrą prasę na Zachodzie. Dlaczego świat jest w nim tak bardzo zakochany? Dlaczego możemy często usłyszeć, że gdyby to on, a nie Stalin, doszedł do władzy, no to w Rosji na pewno byłby „raj na ziemi”.

Trocki był z pochodzenia Żydem, podobnie jak liczni przywódcy bolszewiccy (z wyjątkiem takich jak Stalin, Bucharin, czy Mołotow, nie licząc wyższych dowódców armii jak Tuchaczewski albo Woroszyłow, czy też szef dyplomacji Cziczerin). Trocki był fanatycznym wyznawcą „ducha” rewolucji komunistycznej, aż do granic możliwości. Nie miał żadnego interesu, ani żadnego celu, aby prowadzić inną politykę niż Stalin wobec religii. Gdyby mu udało się zagarnąć władzę po Leninie – na pewno nie byłoby lepiej na tym polu.

To zaś, że utrzymuje się uznanie dla Trockiego – podobnie jak gloryfikuje się „męczennicę rewolucji” Różę Luxemburg – jest zadziwiającym dowodem na to, że sfery intelektualne na Zachodzie utraciły równowagę umysłową. Jest to stwierdzenie bardzo oględne. Zresztą niedawno widzieliśmy kult Marksa na okoliczność jego dwustolecia urodzin w Niemczech. W tym kraju wspólnoty protestanckie poparły to jawnie. Co wyjątkowo skandaliczne, zaangażowała się w to dobrymi słowami również postępowa hierarchia katolicka, czy też może pseudo-katolicka. Myśl tych ludzi była prosta. Chciał sprawiedliwości. Promował walkę klas, ale inaczej się nie dało, bo był wyzysk. A że przy okazji głosił, iż religia to opium – to trudno. Dyskretnie to przemilczano.

 Decyzja Stalina z 1943 roku okazała się „strzałem w dziesiątkę”. Do dzisiaj przypomina się, że „to Stalin otworzył cerkwie”…

Stalin złagodził prześladowania religijne w 1943 roku, po zwycięskiej bitwie pod Stalingradem, kiedy już widział, że patriotyzm wielkorosyjski wymaga odwołania się także do religii, żeby się skutecznie bić z Niemcami aż do końca, angażując cały naród. Pod hasłami walki klas i z dewizą głoszącą, że „proletariusze nie mają ojczyzny” to nie wyjdzie.

Gdyby mógł jednak Pan profesor krótko rozwinąć ten wątek… Czy ktokolwiek uwierzył Sowietom? Jak na te oskarżenia reagowała Polska? A może faktycznie miały u nas miejsce prześladowania prawosławnych?

Myślę, że odwilż w zbrodniczej polityce antyreligijnej pozwalała na odwołanie się do uczuć ludności imperium (tej rosyjskiej przede wszystkim). Uczuć religijnych nie dało się przecież wygasić zupełnie, mimo ogromnego wysiłku państwa, bo od przewrotu Lenina mijało zaledwie 25 lat. Dużo większe znaczenie tych posunięć było w polityce zagranicznej. Stalin demonstrował sferom Zachodu (amerykańskim głównie), że kieruje się na drogę jakiejś polityki tolerancji. Cieszyło to zwolenników Rooseveltowskiego kursu na rzecz ugody z ZSRR.

Wróćmy do decyzji Stalina z 1943 roku…

Władze bolszewickie nie wycofały się z przepisów dotyczących ewentualnego wypożyczenia obywatelom budynku cerkwi dla celów kultu. W r. 1943 rzeczywiście cerkwie otwierano. Problem jednak w tym, że prawosławny episkopat Rosji został zdziesiątkowany, to po pierwsze. A po drugie: doszło do degeneracji Cerkwi, ponieważ służby bezpieczeństwa werbowały popów. Do cerkwi przysyłano agentów służb specjalnych.

Stalin zgodził się jeszcze na dwie bardzo ważne rzeczy. Na dopuszczenie, czy też na stworzenie akademii duchownej, żeby kształcić popów (czego nie było wolno) oraz na odbudowę Patriarchatu w Moskwie, który po 1917 roku został zlikwidowany.

To były dwa kluczowe ustępstwa Stalina, na które się zdobył w 1943 roku. Moim zdaniem, nie może być w związku z tym mowy o odrodzeniu religijnym. Patriarchat to oczywiście symbol i określony prestiż. Trzeba przecież pamiętać, że selekcja biskupów odbywała się przez NKWD, bo jak inaczej to sobie wyobrazić? To byli ludzie, których się udało zwerbować. Z nich wybierano ludzi do kierowania stolicami kościelnymi.

Ilu było agentów NKWD, GRU, KGB etc. wśród prawosławnych duchownych, a ilu prawdziwych kapłanów, biskupów etc.? Czy mamy tu dostępne jakieś konkretne, prawdziwe, albo chociaż przybliżone liczby?

Ja takich statystyk nie znam. Nie wiem, czy ktokolwiek zdołał to policzyć, bo Rosja do tej pory nie otworzyła archiwów swoich służb na tyle, żeby dogłębnie zbadano to zagadnienie. Niewątpliwie jednak werbunek służb komunistycznych był stosowany na szeroką skalę zwłaszcza duchownych wyższego szczebla. Poczynając od nowego patriarchy, Aleksija I, to byli ludzie powiązani z państwem w ten właśnie sposób. Obecny patriarcha Cyryl nawet nie ukrywa tego, że był człowiekiem związanym ze służbami. Można by jeszcze dodać, że kiedy Sobór Watykański II ogłosił ekumenizm, którego wcześniej Kościół katolicki nie znał, otworzyły się duże możliwości penetracji na Zachodzie Kościoła katolickiego a nie tylko wspólnot protestanckich. Rosja wysyłała na Zachód hierarchów-agentów. Hierarcha, który jedzie na przykład do Genewy na spotkanie ekumeniczne z Moskwy w latach 60-tych albo 70-tych, udaje się tam nie tylko jako hierarcha, ale także jako pracownik służb. Pracuje dla służb i sprawozdaje służbom różne rzeczy. To są wszystko fakty zupełnie bezsporne i dzisiaj o tym wolno szeroko mówić, oczywiście wszędzie poza Rosją. Przypadków nie było. Związek Sowiecki do ostatnich dni jego istnienia prowadził politykę wykorzystania hierarchii kościelnej, prawosławnej do zadań specjalnych. Jest wybitnie dziwne, że hierarchia katolicka a Kuria Rzymska w szczególności (zwłaszcza obecnie) nie pojmuje tego stanu rzeczy, a w każdym razie tak działa, jakby tego rozeznawała.

Wiktor Suworow w książce „Akwarium” pisał, że jest tylko jeden sposób, żeby odejść ze służby… przez komin. Agentem KGB, czy GRU jest się dożywotnio i bardzo często to służby decydują, kiedy ktoś z agentów ma zakończyć swój żywot. Czyżby nic w tej kwestii się nie zmieniło po upadku ZSRR? A może się zmieniło? Może popi-agenci autentycznie się nawrócili?

Moim zdaniem praktycznie nic się tutaj od upadku ZSRR nie zmieniło. Służby specjalne Rosji Putina stosuję bezwzględnie odwet za porzucenie tej służby i schronienie się na Zachodzie. Ten odwet to po prostu skrytobójcza egzekucja. Przypadki tego rodzaju przecież dobrze znamy.

Jaką rolę odegrali prawosławni duchowni – w zdecydowanej większości agenci KGB – w II Soborze Watykańskim oraz posoborowym ekumenizmie?

W tej kwestii mamy dwa zagadnienia – jawne i ukryte. To jawne określić łatwo. Starali się o udaremniali potępienia komunizmu, o co zabiegała duża część ojców soboru. Wspierali też ekumenizm, aby Kościół osłabić. Prawosławie operuje pojęciem własnego terytorium kanonicznego. Nie akcentuje uniwersalizmu, tak jak katolicyzm. Nie wyznaje dogmatu o powszechnej jurysdykcji ani Biskupa Rzymskiego ani jakiegokolwiek hierarchy. W tych warunkach ekumenizm nie jest takim zagrożeniem dla Cerkwi jak dla Kościoła.

To zaś ukryte działanie prawosławnej hierarchii na arenie międzynarodowej sprowadza się do pracy specjalnej dla służb państwa sowieckiego. Tu nie wiemy dokładnie niemal niczego, bo akta wywiadów rozmaitych państw (a już zwłaszcza Rosji) są chronione tajemnicą.  

Skoro Cyryl nawet nie ukrywa swojej współpracy ze służbami, to zastanawiam się, ilu „zwykłych” popów, którzy na przykład święcą nowo wybudowany pomnik Stalina, jest ludźmi służb, a ilu robi to z innych powodów…

W prawosławnych sferach nie istnieje coś takiego, jak jakiś rodzaj rygoryzmu moralnego. Przyzwoitość się nie liczy. Po prostu dobre jest to, co chce państwo. Reszta nie ma znaczenia. Państwu trzeba służyć i tak się to tłumaczy. Ci ludzie sami, którzy poszli na współpracę, byli donosicielami – tak się usprawiedliwiali, chociaż służyli państwu będącemu narzędziem zła. Imperium zła. Tu nic innego nie sposób powiedzieć, jak to, że taka jest po prostu specyfika Rosji. Tam jest inna mentalność. Państwo jest traktowane jako ta siła, której trzeba służyć do ostatnich granic. Tam nie ma oporu w imię zasady, że tak się nie godzi, że to jest służba „Bogu i mamonie”, albo „Bogu i szatanowi”. A jeżeli się wyłonił ktoś taki jak ojciec Mień w latach 90. XX wieku, który zaczął to odważnie krytykować, od razu zginął. Oczywiście śmierć zadano mu skrytobójczo.

Symbolicznie przyjmujemy, że upadek komunizmu następuje z chwilą rozwiązania ZSRR. Dla mnie jest to dyskusyjne, bo przecież KGB nie zostało ani wówczas ani później rozwiązane. Rozwiązuje się państwo ZSRR w Białowieży w 1991 roku, ale KGB dalej istnieje. Zmienia się jedynie jego nazwa. Po tym przewrocie, jakim był upadek ustroju komunistycznego, hierarchia prawosławna, która otrzymała teraz poparcie państwa, nie dopuszczała do stworzenia jakichkolwiek ośrodków ludzi autentycznie głoszących wiarę i pragnących nią żyć; żeby na przykład z tych środowisk wydobywał się głos krytyki także i wobec posunięć państwa, kiedy trzeba. Tego nie było i nie ma. Takie próby stłumiono w zarodku, a jeżeli ktoś się „wychylił”, to zginął, albo był przynajmniej ekskomunikowany.

Nie jest chyba bez znaczenia, że ze strony Cerkwi nie padło ani jedno słowo strofujące rządzących w ich polityce prowadzenia zaborczej wojny. Padły, owszem, słowa zagrzewające do walki i wytrwałości na tej drodze. Co gorsza, przywódca Cerkwi nawet groził światu, odwołując się do ulubionego motywu grożenia, jakim są zapowiedzi użycia broni atomowej.

Ktoś w kontrze może stwierdzić, że przecież Rosja po upadku komunizmu odbudowała Sobór Chrystusa Zbawiciela… Mało tego: Putin wpisuje do rosyjskiej konstytucji słowo „Bóg”, stoi w pierwszej ławce w cerkwi podczas uroczystości Bożego Narodzenia… To są tylko puste gesty? Zwolennicy Rosji jako nadziei dla cywilizacji chrześcijańskiej, którzy powtarzają, że Zachód zgnił, którzy wskazują, że żaden liczący się przywódca państwa na Zachodzie nie pójdzie do kościoła, nie mają jednak trochę racji? Nawet jeśli jest to wszystko maska, nawet jeśli to wszystko na pokaz, to czy nie jest to lepsze niż ateizm na serio, jaki mamy na Zachodzie?

To bardzo dobre pytanie. Moim zdaniem te fakty, o których Pan Redaktor przypomniał, są zupełnie nie znaczące. Słowo „Bóg” w rosyjskiej konstytucji jest ozdobnikiem. Tekst preambuły nie ma formy sankcji w postaci odwołania się do instancji wyższej (ponadludzkiej). Pojawianie się Putina w pierwszej ławce w cerkwi w wielkie święta, to nawiązanie do czasów Rosji carskiej.

Skoro to nic nie znaczące gesty, to dlaczego nie stać na podobne działania nikogo na Zachodzie?

Ponieważ tam jest szalejący liberalizm lewicowy, który nie popuszcza i próbuje przeprowadzić przymusową ateizację. Tam nawet wspomnienie słowa Bóg w jakimkolwiek akcie państwa nie przechodzi. W Rosji – póki co – tego nie ma. W Rosji się przymusowo nie ateizuje, ale za to Cerkiew została podporządkowana państwu jako jego agenda. Cerkiew po prostu pomaga rządowi, jak może, w utrzymaniu władzy. Polityki zaś, którą ten rząd prowadzi, nie poddaje się jakiejkolwiek próbie oceny z punktu widzenia moralnego.

Tutaj chyba dotykamy kwestii kluczowej: czy w takim modelu władzy Cerkiew jest niezbędnym elementem państwa, narodu, władzy w Rosji?

Moim zdaniem sprawa wygląda następująco: gdyby Cerkwi nie było, to nie sądzę, żeby władza post-komnustycznej Rosji musiała ją stworzyć, aby się utrzymać. Jednak Cerkiew jest, chociaż nie pełni takiej roli jak za carów. Skoro do prawosławnych kościołów chodzi jednak jakiś odsetek obywateli, chociaż niewielki, to państwo inwestuje w jej istnienie, żeby wspierała władzę, jak potrafi. Nawet jeśli Cerkiew nie wywiera większego wpływu na rosyjskie masy społeczne, to dobrze, że jest, bo tych kilka procent wiernych zawsze się przyda. Jej głos może też się liczyć dla tych, którzy nie praktykują, ale na przykład dobrze im odpowiada nawiązywanie do historii państwa, której od religii oderwać się nie da.

Trzeba wziąć pod uwagę i to, że ideologia komunistyczna w Rosji upadła i jest martwa. Nikt już nie wierzy w Marksa, Engelsa czy Lenina. Skoro nie ma się do czego odwołać, to odwołuje się do ideologii imperializmu i jednocześnie podkreśla się chrześcijańskie korzenie Rosji, jako przeciwwagi dla zgniłego, bo laickiego Zachodu, który cnotę i występek stawia na równi.

Bardzo dobrze działający system dyktatury (nie waham się tego podkreślić) wygląda dla niektórych konserwatystów na Zachodzie jako pozytywna alternatywa dla gnijącej cywilizacji w ich krajach. Upatrują zatem w Rosji współczesne państwo, które realizuje współpracę na linii państwo-Kościół. To dla państwa rosyjskiego z Putinem na czele jest korzystne. W rzeczywistości liczy się to, jak wygląda naprawdę ta współpraca. To dobrze, że patriarcha Cyryl od czasu do czasu przypomni, że istnieje piekło, że będzie Sąd Ostateczny, że Pan Bóg jest miłosierny, ale i sprawiedliwy. Z drugiej jednak strony ten sam człowiek nie krytykuje wywołania wojny przeciw Ukrainie.

Cerkiew de facto zniknęła w ZSRR, o czym już Pan profesor mówił. A państwo trwało…

Zniknęła, to prawda. Trzeba tutaj podkreślić, że jednak w czasach Gorbaczowa zaczęły się odtwarzać na niewielką skalę wspólnoty wierzących i dzięki temu nie doszło do kompletnego wyplenienia. Prawosławie jednak przetrwało. Nie uległo totalnej zagładzie. Oczywiście gdyby Cerkwi nie było, to państwo w jakimś kształcie by i tak funkcjonowało w oparciu o rządy twardej ręki, ideologię imperializmu i tak dalej. Rosjaninowi (chociaż z pewnością nie każdemu) miłe jest jednak odwoływanie się (choćby tylko odświętne) do dziedzictwa historii z prawosławiem jako jego istotnym elementem. To wcale nie musi oznaczać życia po chrześcijańsku.

Trzeba pamiętać, że państwo zainwestowało duże środki na małe cerkiewki, małe kapliczki, które można spotkać na każdym osiedlu w rosyjskich miastach. To wszystko zostało wykonane siłami państwa. Cerkiew tu była beneficjentem polityki państwa, którą prowadził zarówno rząd Jelcyna jak i rząd Putina.

Ktoś znowu mógłby odpowiedzieć: dlaczego czegoś takiego nie ma na Zachodzie? U nas nie dość, że państwo nie inwestuje w kaplice i kościoły, tylko bardziej w meczety, to dodatkowo robi wszystko, aby przejąć, sprzedać i zarobić na świątyniach, do których nie przychodzą już wierni…

Rewolucja francuska zafundowała nam rozdział Kościoła od państwa. Kościół ogłosiła stowarzyszeniem, do którego ludzie wchodzą bądź wychodzą. Państwo ma być na papierze bezstronne wobec wszelkich religii. W praktyce ateistyczne. System ten działa. Nie widać, aby się kończył.

Jak odnosi się Pan do głosów mówiących, że w Rosji nie ma takiego „szaleństwa dogmatycznego”, jakie ma obecnie miejsce w Kościele katolickim, ze względu na to, że Rosję ominął II Sobór Watykański? Właśnie dlatego, że w Rosji nie było II Soboru Watykańskiego istnieje tam „prawdziwa wiara”, która nie została wypaczona…

Rosję nie tylko ominął II Sobór Watykański, Rosję ominęły wszystkie sobory katolickie drugiego tysiąclecia, w tym oczywiście również Sobór Trydencki, który na nowo zdefiniował tożsamość Kościoła, w obliczu tragedii, jaką był rozłam wywołany przez Luta i jemu podobnych. Nie da się zaprzeczyć, że Kościół katolicki – o czym zresztą już mówiłem wielokrotnie – decyzją swoich przywódców zafundował sobie coś bardzo niedobrego. Mam tutaj na myśli i nie waham się użyć tego słowa, pierestrojkę po Soborze zakończonym w r. 1965. O ile jeszcze papieże tacy jak Paweł VI, Jan Paweł II, Benedykt XVI starali się mówić, że tu chodzi tylko o modyfikację taktyczną przede wszystkim duszpasterstwa, to Franciszek Kościoła już nawet nie ukrywał, że to, co się teraz dzieje, to rewolucyjna „terapia”. Ja nazywam to pierestrojką przez odwołanie do analogii historycznej.

Prawosławni nie mieli (i nie mają) pierestrojki u siebie i ciężko się nie zgodzić, że to dla nich dobrze. Tak samo prawosławni nie robią reform liturgicznych. Cerkiew bezwzględnie tłumi wszelkie próby eksperymentów liturgicznych i próbuje to absolutnie uniemożliwić. Gdyby pop wprowadził jakieś eksperymenty liturgiczne u siebie, w swojej parafii, i dowiedziałby się o tym jego ordynariusz, to byłby natychmiast suspendowany albo i ekskomunikowany. Myślę, że to nie ulega żadnej wątpliwości. Liturgia jest traktowana przez prawosławie jako skarb, którego ruszyć nie wolno. Były postulaty oczywiście, żeby liturgię skrócić, bo jest zbyt długa, ale zostało to oczywiście odrzucone przez hierarchię. Hierarchia nie odstępuje od tego, co jest i trudno mi nie powiedzieć, że to jest bardzo dobrze, bo ta liturgia wyrosła organicznie z wiary w przeszłości, a nie za biurkiem, jak obecna liturgia liberalna, narzucona w naszym Kościele.

Mówiąc zupełnie osobiście, bo do tego każdy ma tu prawo, nie jestem specjalnie zbudowany liturgią prawosławną pod względem estetycznym. Niespecjalnie te śpiewy cerkiewne na mnie działają… Jestem człowiekiem, który pozostaje pod ogromnym wpływem liturgii rzymskiej, oczywiście takiej, jaka była powszechna w Koście przed rewolucją soborową. Natomiast nie sposób nie przyznać, że w liturgii prawosławnej jest sacrum.

W tym wypadku istotnie Cerkiew ma określone dziedzictwo. Tylko pytanie: co z tego wynika? To, że nie są wykreślane dogmaty; że nikt nie próbuje zburzyć ustroju Cerkwi, co niestety ma obecnie miejsce w Kościele katolickim – jest ważne. Cerkiew jakoś broni się przed rewolucją, jaka ma miejsce w Kościele. Ale to nie wszystko. Prawosławie nie prowadzi działalności misyjnej… Działalność charytatywna jest tam ograniczona do minimum. Jeżeli gdzieś są ludzie mówiący po rosyjsku, to oczywiście idą do cerkwi. Tak jest w wielu miastach Zachodu. Problem jednak w tym, że za tym nie idzie budowanie społeczeństwa chrześcijańskiego. Na pewno nie można mówić o społeczeństwie chrześcijańskim w Rosji.

Kondycja religijna społeczeństwa rosyjskiego nie jest dobra. Zwracałbym uwagę na to, że jeśli na uroczystościach wielkanocnych pojawia się niewielki jednak odsetek wiernych w kraju, to fakt ten bardzo wiele znaczy. Jakiś czas temu podana wiadomość, że w całym kraju w uroczystość Zmartwychwstania Pańskiego, czyli święto nad świętami, do cerkwi poszło kilka procent Rosjan. To pokazuje, że przeciętny Rosjanin żyje raczej bez Boga.

A jak odniesie się Pan do argumentu, że w sumie to dobrze, iż w prawosławiu nie ma papieża, ponieważ nie jest ono przez to uzależnione od decyzji jednego człowieka, tylko wszystko jest organiczne, lud może się nie zgodzić z hierarchą, a hierarcha z ludem etc…

Nie sądzę, aby to był właściwy trop w naszym myśleniu. Prawosławie jest wyznaniem w sumie niewielkim . Obejmuje oczywiście Rosję, ważna jest Grecja. Dochodzi diaspora Rosjan na Zachodzie i wspólnoty eklezjalne na Bliskim Wschodzie. Kościół katolicki jest dużo większy i ma swoje główne centra na Zachodzie. Tam zaś występuje silna infiltracja wrogów zewnętrznych – tj. sił liberalnych.

Przede wszystkim silnie oddziałuje jednak protestantyzm jako rodzaj chrześcijaństwa które się zreformowało. Zastąpiło ołtarze stołami, uznało, że małżeństwo można rozerwać itd. Z protestantyzmu wreszcie wyszedł impuls do ekumenizmu. To oddziaływanie protestantyzmu prowadzi do spustoszenia. Warto nadmienić, że w Kościele posoborowym nie są wprowadzane żadne innowacje, które nie byłyby już aplikowane przez protestantów u siebie. A ponieważ w ich wspólnotach nie przyniosło to bynajmniej rozkwitu, tym większe jest dla mnie zdumienie z powodu zaślepienia posoborowych hierarchów, przekonujących swych wiernych, że to wszystko dla dobra Kościoła…

Gdy zaś idzie o prymat Biskupa Rzymskiego i dogmat jego nieomylności – nie stanowią one na pewno przeszkody dla zdrowego rozwoju Kościoła. Zresztą instytucję nieomylności wprowadzono po to, aby papież nie musiał dla każdej decyzji swojej zapewniać sobie przyzwolenia Kościoła – czy to wówczas, kiedy definiuje nowe treści dogmatyczne, czy też określa zasady moralne. W czasach wielkiego zamętu to bardzo ważne. Tyle tylko, że aby ten system działał, papieżem nie może być hierarcha liberalny.

W mediach pojawiają się analizy na temat rosnącej liczby Rosjan wierzących w zmartwychwstanie Pana Jezusa. Jednocześnie ci sami ludzie wierzący w zmartwychwstanie bardzo często wierzą również we wróżki, czarownice, legendarne bestie i inne zabobony. Czyli dzieje się to, co konserwatyści zafascynowani Rosją krytykują na Zachodzie, gdzie zdarzają się przypadki, że osoby chodzące do kościoła czytają horoskopy etc. W przypadku Rosjan jakoś jednak zawsze udaje się znaleźć usprawiedliwienie dla wiary w zmartwychwstanie i jednocześnie wiary w czary… Dlaczego?

Jeżeli tak jest, nie sądzę, aby w dzisiejszym świecie Rosjanie byli społecznością wyjątkową. Na Zachodzie też tak to wygląda, a podobnie jest i u nas. Niemało Polaków ucieka się przecież do wróżenia i innych podobnych praktyk. A uchodzimy w oczach zagranicy za społeczeństwo konserwatywne.

Szereg miesięcy temu gubernator obwodu smoleńskiego Wasilij Anochin zapowiedział, że budynek rzymskokatolickiego kościoła Niepokalanego Poczęcia Najświętszej Maryi Panny w Smoleńsku zostanie w pełni odrestaurowany. Jak jednak informuje archidiecezja Matki Bożej w Moskwie, nie jest przewidziane przekazanie kościoła wiernym. Nie było również żadnych rozmów na temat możliwości pełnienia w nim posługi duszpasterskiej. W 1936 roku neogotycki kościół został odebrany wiernym, zdemontowano dzwony i krzyże, zdemontowano organy, a budynek przekazano na archiwum NKWD. Następnie pomieszczenia kościoła były wykorzystywane jako magazyn Archiwum Państwowego Obwodu Smoleńskiego. Jednak budynek został uznany za awaryjny i ostatecznie w 2013 r. instytucja opuściła dawny kościół – od tego czasu pomieszczenia są puste. W  rezultacie budynek uległ dewastacji. Wiadomość o odrestaurowaniu świątyni i nieprzekazaniu jej wiernym przeszła jakoś bez echa. Czy słusznie? Moim zdaniem jest ona pewnym symbolem…

Myślę, że nie może być inaczej. Wszystko co służy wzmocnieniu katolicyzmu na terytorium państwa rosyjskiego jest nie do przyjęcia dla jego władz. Katolicyzm jest – tak jak to było – pojmowany jako narzędzie sił obcych w penetrowaniu i przekształcaniu Rosji na modłę Zachodu. Przed takim działaniem trzeba się bronić. I to jest dewiza Cerkwi.

Stolica Apostolska chce dialogu z prawosławiem, o czym świadczą wypowiedzi niektórych hierarchów, którzy twierdzą nawet, że w 1054 roku nie było żadnej schizmy. Moskwa jednak ekumenizmu nie chce. Czy jednak można tutaj mówić o jakimkolwiek ekumenizmie, czy jest to już po prostu czysta polityka zarówno ze strony Watykanu jak i Cerkwi? Co obie strony, czyli Watykan zapraszający do rozmów i Moskwa, która nie chce rozmawiać, chcą ugrać?

Istotnie Watykan dzisiejszy mnoży swoje starania i pragnie dialogu dla dialogu… Proszę jednak zważyć, że mimo bardzo licznych gestów prorosyjskich (bardzo zresztą niepotrzebnych) ze strony poprzedniego papieża i jego Kurii – nie doszło do żadnego otwarcia dzisiejszej Rosji na katolicyzm. Z Moskwy nie wyszedł tu żaden impuls. Oczywiście rosyjska hierarchia powtarza hasła o ekumenizmie, ale czyni tak pro forma. Przewrót w nauce moralnej Kościoła, który przyniósł np. faktyczną akceptację homoseksualizmu przez papieża i jego otoczenie, doszedł jako dodatkowe uzasadnienie wielkiej ostrożności rosyjskiej Cerkwi w tzw. dialogu, ale to tylko pretekst. Dla prawosławnych wymarzoną jest sytuacja, kiedy sami nie ustępują w niczym, a partner, owszem, idzie na ustępstwa.

Na koniec pozwolę sobie zapytać o koncepcję neo-unii. Co to było i czy miało szansę się udać? Wiem, że jest to temat na kolejną, bardzo długą dyskusję, ale prosiłbym Pana o kilka słów na temat tej idei.

Neo-unia to idea Piusa XI. Ten wybitny papież zrozumiał, że Kościół greko-katolicki, który w Rzeczypospolitej powstał w następstwie unii brzeskiej z 1596 r. jest Kościołem dla narodowości ukraińskiej. Trudno było zakładać, że np. Rosjanie czy Białorusini przyłączą się do tej wspólnoty eklezjalnej. Wierząc więc w słuszność idei unii, postanowił papież nawracać prawosławnych, dając im ofertę powrotu do jedności ze Stolicą Apostolską w ramach nowego obrządku – bizantyjsko-słowiańskiego. Rosjanie, czy Białorusini mogliby zachować liturgię prawosławną, wschodnie prawo kanoniczne i inne osobliwości, ale przyjmowali by posłuszeństwo Biskupowi Rzymskiemu.

Sama ta idea nie była na pewno zła. Wyrastała z nauki zawartej w encyklice Mortalium animos (1928), która głosi, że bez powrotu do Owczarni Chrystusa nie ma zbawienia dla chrześcijan od niej oddzielonych. W ówczesnych komentarzach katolickich wokół tego dokumentu wybrzmiewało stwierdzenie, iż papież nie może uchylić niczego z depozytu wiary, a ten depozyt zawiera nakaz posłuszeństwa Biskupowi Rzymskiemu. Idąc tak wytyczoną drogą, papież wydał jeszcze specjalną encyklikę Rerum orientalium, zapowiadając nowy rodzaj misji jaką miało być nawracanie prawosławnych właśnie poprzez neo-unię. Powołał Papieską Komisję Pro Russia w Kurii. Stworzył wreszcie Instytut Orientalny (Wschodni), aby kształcił księży w Rzymie z umiejętnością choćby odprawiania mszy w rycie wschodnim. Nad sprawami neo-unii opiekę sprawował jeden z kardynałów Kurii. Po odwołaniu z urzędu nuncjusza w Polsce objął te obowiązki kardynał Francesco Marmaggi.  

Planów papieskich nie można było jednak realizować na terytorium Rosji, bo państwo sowieckie postarało się o to, aby wszystkie takie starania udaremnić. W połowie lat dwudziestych misja jezuity o. Michela D’Herbigny do ZSRR dała zupełne fiasko. Tajnie wyświęconych biskupów rychło uniemożliwiło NKWD. Sytuacja byłaby niewątpliwie inna, gdyby w międzywojennej Rosji utrzymywał się taki ustrój, jaki zaprowadził Rząd Tymczasowy (1917), albo działała jakaś dyktatura wojskowa. Z pewnością można by było zrobić wówczas dużo więcej. W państwie Stalina to było niepodobieństwo. Każdy ksiądz z zagranicy, który przybyłby do „ojczyzny proletariatu” – z polecenia jakichkolwiek zewnętrznych ośrodków władzy – aby uprawiać duszpasterstwo, to szpieg winien śmierci.  D’Herbigny zostały tylko wydalony, bo gorsze potraktowanie groziło niepożądanymi powikłaniami w stosunkach z Francją, czego Sowieci chcieli uniknąć.

W tych okolicznościach akcja neo-unijna dała określone rezultaty (zresztą bardzo skromne) na terytorium jedynie Polski. Może dałoby to większy skutek przy poparciu władz. Trzeba jednak zauważyć, że rząd piłsudczykowski nie odnosił się do tej koncepcji watykańskiej życzliwie. Panowało w Warszawie przekonanie, iż popierając takie przedsięwzięcie, państwo polskie zafunduje sobie jeszcze jeden nowy konflikt religijny, bo prawosławni zaciekle bronili się przed neo-unią, oskarżając Stolicę Apostolską o zamach na ich tożsamość i w ogóle o wszystko, co najgorsze.  

Podkreślmy jedną rzecz. Idea unii była podstawowym środkiem realizacji idei jedności chrześcijan w Kościele sprzed soboru Watykańskiego II. Po tym soborze obrządki unijne zachowano, bo też trudno sobie wyobrazić, aby takie wspólnoty rozpędzać. Rzym poszedł jednak daleko w odstąpieniu od idei unii. Znalazło to wyraz w deklaracji podpisanej w Balamand (1993), w której Stolica Apostolska nawet odżegnała się do stosowania unii jako metody działania. Dokument ów operuje neologizmem „uniatyzm”, a zjawisko to krytykuje, zaliczając go do prozelityzmu. Tu oczywiście zaznaczyła swoją obecność ideologia ekumenizmu, jakże groźna. Nie nawracajmy, ale uprawiajmy dialog – tak można streścić to stanowisko. Jednym słowem, ważniejszy jest ekumenizm niż unia.

Dziękujemy za rozmowę