O literaturze i polityce – przewrotnie, czyli szczerze.

O literaturze i polityce – Tomasz Gabiś https://www.bibula.com/?p=140250

Upodobania mają stale zdumiewającą zdolność do maskowania się jako światopoglądy. (Hermann Hesse)

W jednym ze swoich esejów niemiecki filozof i historyk sztuki Stephan Gross wyjaśnia, po co jego zdaniem, politykowi potrzebna jest (lub powinna być potrzebna) lektura poezji. Po to mianowicie, by mógł zetknąć się z czymś „apolitycznym” i niezmiennym, by znaleźć się na obszarze spokojnego dojrzewania „ja”, co może stanowić przeciwwagę dla jego ciągłej, gorączkowej aktywności publicznej i medialnej.

Dlatego politycy zamiast  dziennikarskich komentarzy i polemik powinni czytać literaturę piękną, co wyjdzie im na zdrowie (emocjonalne). Ciągle aktualny pozostaje postulat, który wysunął przed laty Josif Brodski – postulował on „publiczne egzaminowanie przywódców politycznych in spe ze znajomości wielkiej literatury” (zob. Stanisław Barańczak Poprzez, „Zeszyty Literackie” 1997 nr 1). Barańczak poparł skromną propozycję rosyjskiego poety; i ja również gorąco jej przyklaskuję, apelując do dziennikarzy śledczych, żeby wytropili, jaką literaturę czytają obecni prezesi i czołowi działacze polskich partii politycznych, posłowie, senatorowie, ministrowie jak też panie i panowie kandydujący na te stanowiska.

*   *   *

Trudno niekiedy rozstrzygnąć, jak lektura określonej książki wpłynie na polityka: wzmocni go duchowo, czy odwrotnie – osłabi? Czy po przeczytaniu Premiera Georges`a Simenona (przeł. Hanna Olędzka, Warszawa 1967), premiera nie ogarnie paraliżująca wolę melancholia? Czy mogąca pojawić się w trakcie lektury przejmująca świadomość kruchości, przemijalności i kresu nie tylko politycznej kariery i władzy, ale i życia samego, nie podkopie jego wiary w siebie, a tym samym zdolności do politycznego czynu? Doradziłbym mu raczej sięgnięcie po powieści kryminalne Simenona.

*   *   *

Dla polityka literatura może być „ucieczką” od, dość jednak otępiającej, harówki na demokratycznej niwie publicznej, lecz również skarbnicą interesujących politycznych pomysłów, propozycji, obserwacji, spostrzeżeń i rad. Rzecz jasna, skarby te przydadzą się także a może nawet bardziej, zwyczajnemu, szaremu człowiekowi. Weźmy na przykład dramatyczne wydarzenia związane z ogłoszeniem w 2020 r. stanu pandemii. Kto sięgnie po Nagi lunch Williama Burroughsa, , zdziwi się, jak dużo pisarz wie na temat dróg rozprzestrzenienia się epidemii ludzkiej pryszczycy i jej zwalczania:

„Bakterie wylęgłe w boliwijskim wychodku rozprzestrzeniły się przez futro szynszyli, które odliczono od podatku dochodowego w Kansas City”.

„Przypominam sobie rozmowę z pewnym Amerykaninem, który pracował w Meksyku w Komitecie do Walki z Pryszczycą.. Sześćset dolarów miesięcznie plus zwrot kosztów:

  • ­Jak długo będzie jeszcze trwać epidemia? – spytałem.
  • Dopóki uda się ją podtrzymać…Tak … Może później wybuchnie w Południowej Afryce? – dodał w rozmarzeniu”.

(William S. Burroughs,  Nagi lunch, przeł. Edward Arden, Kraków 2012, s.183 i 193)

 *   *   *

Na niezbyt przyjemne skutki, tak mocno dziś propagowanego, wegetarianizmu, zwraca uwagę narrator Stu lat samotności, gdzie występuje niejaki Melquiades: „Tam zjadał posiłki, które Visitación przynosiła mu dwa razy dziennie, ale w ostatnich czasach stracił apetyt i żywił się tylko jarzynami. Wkrótce przybrał ten mizerny, słabowity wygląd właściwy wegetarianom. Jego skóra pokryła się meszkiem podobnym do tego, który prosperował na staroświeckiej, nigdy nie zdejmowanej kamizelce, a oddech stał się smrodliwy jak u śpiącego zwierzęcia”. (Gabriel Garcia Marquez, Sto lat samotności, przeł. Grażyna Grudzińska i Kalina Wojciechowska, Warszawa 1996, s.82)

Na inny negatywny efekt upowszechnienia się wegeterianizmu zwraca uwagę główny bohater powieści Michela Tourniera Król Olch: „Lubię jeść mięso, bo kocham zwierzęta. Wydaje mi się nawet, że mógłbym udusić własnymi rękami i zjeść z serdecznym apetytem zwierzę wyhodowane przeze mnie i dzielące moje życie. Zjadłbym je nawet ze smakiem bardziej wyrafinowanym, głębszym niż jakieś mięso anonimowe, bezosobowe. Oto, co starałem się na próżno wytłumaczyć tej idiotce, pannie Toupie, która jest wegetarianką z powodu odrazy do rzeźni. Jak ona może nie rozumieć tego, że gdyby wszyscy tak postępowali, to większość zwierząt domowych znikłaby z naszego krajobrazu, co by było niezwykle smutne? Znikłyby tak jak znika koń w miarę, jak samochód wyzwala go z niewoli”.

(Michel Tournier, Król Olch, przeł. Leon Bielas, Katowice1990, s.55)

Warto wiedzieć, że wegeterianizmu nie lubił Eugéne Ionesco. W swoim dzienniku zanotował: „Z pewnością nie pojadę drugi raz do tego sanatorium. Kult wegetarianizmu to rodzaj religii pośledniego gatunku, fałszywa asceza, niska i na prostacki sposób obłudna moralność”. (Eugéne Ionesco, Tagebuch. Journal en miettes, München 1971, s.130)

*   *   *

Przeciwnikom łowienia zwierząt, np. ryb polecam fragment Szklanych pszczół Ernsta Jüngera, w którym rotmistrz Richard uzasadnia – bez odwoływania się do etycznych czy pseudoetycznych argumentów – swoją decyzję o rezygnacji z wędkowania:

„Moją namiętnością było łowienie ryb; obrzydło mi ono, kiedy usłyszałem, że można z potoków i stawów wyłowić wszystko do ostatniego ciernika za pomocą prądu elektrycznego. Nagi fakt, zwykła pogłoska wystarczyły; od tamtego czasu nie wziąłem już wędki do ręki. Zimny cień padł na bystrza z pstrągami i na starorzecza, w których śnią omszałe karpie i sumy, i odarł je z ich czaru”. (Ernst Jünger Szklane pszczoły, przeł. Lech Czyżewski, Kraków 2017, s.130).

Z powieści Jüngera przepisuję do sztambucha politykom popularnym: – „Nic nie zmienia się bardziej niezawodnie niż to, co aktualne, zwłaszcza gdy jest na ustach wszystkich”, politykom potężnym – „Nie jesteśmy w stanie wyrwać się z naszych ograniczeń, z naszego najgłębszego wnętrza. Dlatego również się nie zmieniamy. Oczywiście przeobrażamy się, ale jedynie w obrębie naszych ograniczeń, w wytyczonym kręgu”. Zwykłym obywatelom , dręczonym przez polityków (jak też zaprzyjaźnionych z nimi dziennikarzy wszelkich mediów), przemówieniami, oświadczeniami, „narracjami” i „dyskursami” zalecam postępowanie wedle rady rotmistrza Richarda, usłyszanej przezeń w wiedeńskiej kawiarni i uznanej za bardzo rozsądną: „Nie okazywać nawet braku zainteresowania”.

*   *   *

W czasach wszechogarniającej komputeryzacji, digitalizacji i cyfryzacji powinniśmy poważnie potraktować opinię przyjaciółki Herkulesa Poirot, autorki powieści kryminalnych Ariadny Oliver: „Mylić się jest rzeczą ludzką, ale błąd ludzki jest niczym w porównaniu z tym, co potrafi komputer, jeśli już odważy się spróbować” (przeł. Agata Christie, Wigilia Wszystkich Świętych, przeł. Krzysztof Masłowski, Wrocław 2006, s.48).

*   *   *

Inny rys naszej epoki uchwycił Friedrich Dürrenmatt w opowiadaniu Zlecenie albo o obserwacji obserwatora obserwatorów: „Każdy czuje się obserwowany przez każdego i obserwuje każdego, dzisiejszy człowiek jest człowiekiem obserwowanym, państwo obserwuje go coraz bardziej wyrafinowanymi metodami […] dla państwa człowiek, a dla człowieka państwo staje się coraz bardziej podejrzane”.  O ile jednak na  obserwację ze strony organów państwa obywatel nie ma wpływu, będąc wyłącznie jej biernym, obserwowanym z góry przedmiotem,  o tyle w systemie stworzonym na przykład przez „cyberpanów” (termin Andrzeja Zybertowicza), mamy po do czynienia z procesem  po części oddolnym,  znajdującym oparcie w psychologicznych potrzebach szerokich mas: „człowiek może też pragnąć być obserwowany, bo nie obserwowany wydałby się sobie niegodny uwagi, a niegodny uwagi nie dość poważany, a nie dość poważany nieważny, a nieważny pozbawiony sensu. […] Wpadłby w beznadziejną depresję, i tak wszyscy inni wpadliby w depresję, dlatego wszyscy obserwują się nawzajem, fotografują i filmują się nawzajem ze strachu przed bezsensownością własnej egzystencji”. (Friedrich Dürrenmatt, Zlecenie albo o obserwacji obserwatora obserwatorów, przeł. Iwona Kotelnicka, Warszawa 1993, s.12–14)

*   *   *

Są pisarze nie kryjący się ze swoją antydemokratyczną postawą np. wspomniany William Burroughs wyzłośliwiał się nad najlepszym ustrojem, jaki zna historia ludzkości: „Demokracja to nowotwór złośliwy, dający przerzuty w postaci urzędów. Urząd zapuszcza korzenie, złośliwieje niczym Agencja do Walki z Narkotykami, rozrasta się i rozrasta, tworząc coraz więcej własnych kopii, aż wreszcie dławi organizm macierzysty. Urzędy nie mogą istnieć bez organizmu macierzystego, gdyż są formami pasożytniczymi. […] Biurokracja to odmiana raka, odwrót od naturalnego kierunku ewolucji w stronę nieograniczonych możliwości, indywidualizmu i spontaniczności: zostają one zniszczone przez pasożytniczego wirusa”. (Nagi lunch, s.111)

W pewnym kraju leżącym na wyspie, będącej bazą wojskową obcego mocarstwa, „skrupulatnie przestrzega się reguł demokracji. Istnieje dwuizbowy parlament, nieustannie debatujący na temat wywozu śmieci i inspekcji wychodków, jedynych spraw, nad którymi ma jurysdykcję. Przez krótki okres w połowie dziewiętnastego wieku parlament sprawował kontrolę nad Ministerstwem Hodowli Pawianów (MPH), jednakże przywilej ten cofnięto ze względu na ciągłą absencję senatorów”. Pokazuje to jak istotne jest, aby parlamentarzyści karnie stawiali się na posiedzenia parlamentu. Mogą nawet spać, byle w poselskich czy senatorskich (stąd „sennat”) ławach.

Burroughs wskazuje też na szlachetne w intencjach działania ustawodawców, którzy pragnąc rozwiązać „problem”, tworzą prawdziwy problem: „Problem narkomanii w swojej obecnej formie powstał w Stanach Zjednoczonych wraz z uchwaleniem w tysiąc dziewięćset czternastym roku ustawy antynarkotykowej Harrisona”. Znajdziemy też u Burroughsa, w sumie dość łagodną, krytykę pracy policji, mianowicie „gliniarz” nazwiskiem Hauser, „wali człowieka w mordę – po prostu, żeby przełamać lody”.

*   *   *

Jeśli nie demokracja, to co? Czy jest alternatywa? Ciekawą koncepcję ustrojową przedstawił Fritz von Herzmanovsky-Orlando w Maskaradzie geniuszy. W opisanym przez niego Królestwie Tarokanii, „konstytucja była wzorowa. Opierała się na surowych, nieubłaganych zasadach gry w taroka”. Rządziło czterech królów, których wybierano rokrocznie:

„Ograniczenie czasowe do wymienianego okresu opierało się na następującej obserwacji: w talii taroka króle po całorocznym używaniu są tak zabrudzone, że wprost nie do poznania. Od biedy można je oczyścić benzyną, królów z krwi i kości natomiast nie można. Jak więc odbywał się wybór owych ojców narodu w nieco sztywnych przebraniach? Monarchami czyniono czterech mężczyzn, czterech takich, którzy byli najbardziej podobni do królów z tak zwanej normatywnej talii taroka strzeżonej w stolicy Gradisce. Owa normatywna talia odpowiadała obiektowi podobnemu do »wzorca metra«, który przechowywany jest w Paryżu, metropolii wszelkiego koguciego ważniactwa”.

Zaprojektowany przez Herzmanovsky`ego-Orlando system „odciął drogę wszelkim szwindlom, wszelkiemu łapownictwu i wszelkim intrygom, i tymże trybem do najwyższej godności dochodzili mężowie różnych stanów bez względu na wykształcenie, bogactwo, uczoność, pochodzenie, a nawet niemogący się wykazać nieposzlakowaną opinią”. Tarokowa monarchia? Bardzo pięknie, jestem za , ale co z tego, skoro i tak „najpotężniejszym człowiekiem w państwie był niejaki Skiz, nazwany tak od występującej wśród owych kart nieco komicznej, arlekińskiej figury”. Jako kanclerz, który „władał królestwem mocą władzy dyktatorskiej, niemal w rytmie godzinnym sypał jak z rękawa nowym prawem, a co tydzień przeprowadzał jakąś przełomową zmianę”.

(Fritz von Herzmanovsky-Orlando, Maskarada geniuszy, przeł. Ryszard Wojnakowski, Warszawa 2019, s.12-14)

Co godzina nowe ustawy i zarządzenia? Co tydzień przełomowa zmiana? Toż nawet najprężniej działające rządy, parlamenty i inne demokratyczne fabryki papieru – mimo usilnych starań – do takiej wydajności nigdy raczej nie dojdą. Gdyby przyszło mi żyć w Królestwie Tarokanii, to z racji anarchistycznych sympatii zwalczałbym system Skiza, zaś z racji sympatii monarchistycznych – popierał władzę królów. Ależ musiałbym się politycznie nalawirować!

*   *   *

Idee polityczne są w najlepszym wypadku częścią literatury, a nie odwrotnie. (Josif Brodski)

*   *   *

W Godzinie prawdziwych odczuć Petera Handke referent prasowy austriackiej ambasady w Paryżu Gregor Keuschnig uczestniczy w konferencji prasowej poświęconej programowi nowego rządu. Na pytanie jednego z dziennikarzy, czy pewien projekt zawarty w tym programie nie jest absurdalny, prezydent republiki odpowiedział: „Nie mogę sobie pozwolić na uważanie tego co robię, za absurdalne” ( Handke, Godzina prawdziwych odczuć. Leworęczna kobieta, przeł.Sławomir Błaut, Warszawa 1980, s.65). Taką celną replikę powinien mieć na podorędziu każdy współczesny polityk.

*   *   *

W Kronikach Królewskich Fernão Lopes opowiada o królu Janie (João) I, założycielu nowej dynastii Avis. Po objęciu władzy rozdawał on różne bogactwa i dobra ludziom, którzy go o nie prosili . Któregoś dnia jego stronnik Alvaro Pais, dawny kanclerz króla Ferdynanda, człowiek wielce doświadczony w sprawach rządzenia państwem , rozmawiając z nim powiedział:

„– Panie, przyjmijcie radę, a będzie wam bardzo pomocna, by prowadzić dalej wasze sprawy.

– Co to za rada? – powiedział Mistrz. – Jeśli będzie dobra, bardzo się będę cieszyć.

– Panie – powiedział Alvaro Pais – uczyńcie w taki sposób: dawajcie to, co nie jest wasze, przyrzekajcie to, czego nie macie, i przebaczajcie temu, co wam nie zawinił; to będzie wam wielce pomocne w tych sprawach, w jakich musicie postanawiać. Mistrz powiedział, że rada wydaje mu się bardzo dobra, i tak robił”. (Fernão Lopes, Kroniki Królewskie, wybór, przekład i słowo wstępne Janina Z. Klave, Warszawa 1983, s.189).

W słowie wstępnym Janina Z. Klave pisze, że zapoczątkowana przez króla Jana I nowa dynastia panowała do 1580 roku [czyli 200 lat –TG], a „okres jej panowania jest najświetniejszym okresem historii Portugalii, która stworzyła wówczas – jako pierwsza w historii – imperium zamorskie rozciągające się na trzy kontynenty”. Rady pomocnej król posłuchał i tym sposobem sobie samemu, swojemu rodowi a w końcu i krajowi dobrze się przysłużył.

*   *   *

W Ptolemejczyku Gottfrieda Benna jedna z postaci wypowiada swoje maksymy życiowe, które powinien wziąć sobie do serca nie tylko każdy polityk, ale także każdy z nas:

1.Rozpoznaj swoje położenie.

2.Licz się ze swoimi słabościami, opieraj się na posiadanych zasobach, a nie na hasłach.

3.Udoskonalaj nie swoją osobowość, ale swoje poszczególne dzieła.

(Gottfried Benn Ptolemejczyk. Nowela berlińska, 1947, przeł. Jerzy Kałążny, [w:] tenże, Po nihilizmie, Poznań 1998, s.253)

Przy okazji kamyczek do ogródka tłumacza. W pomieszczonym w tomie Po nihilizmie tekście Odpowiedź literackim emigrantom Benn przekonuje, że to, czego nie wywalczyła dla robotników partia socjalistyczna, „dała im nowa forma narodowego socjalizmu” (s.66). Tymczasem w oryginale stoi „jak byk” neue nationale Form des Sozialismus, czyli nie „nowa forma narodowego socjalizmu” , ale „nowa narodowa forma socjalizmu”. Jerzy Kałążny jest bardzo dobrym tłumaczem, ale w tym przypadku zainterweniowało – zapewne podświadomie – ideologiczne uprzedzenie.

*   *   *

Młodemu politykowi rozpoczynającemu dopiero karierę rekomenduję zdanie z krótkiej prozy Piotra Szewca: „Pospiesz się: przed tobą złamane przysięgi, nie dotrzymane obietnice, zdrady, kłamstwa”. (Piotr Szewc, 1968, „Zeszyty Literackie” 1997 nr 1)

*   *   *

W powieści Z zamku do zamku Louisa-Ferdinanda Céline`a, bohater-narrator , alter ego autora, prosi prezydenta, żeby – w uznaniu pewnych zasług – mianował go gubernatorem wysp Saint-Pierre i Miquelon:

„Obiecane!… Zgoda! Ma pan to obiecane! Zanotuje pan, prawda, Bichelonne?

– Oczywiście, panie Prezydencie!

Najważniejsze jednak: zostałem mianowany Gubernatorem… I jestem nim do dziś!”

Scena ta rozgrywa się w liczącym kilka tysięcy mieszkańców miasteczku Sigmaringen w południowych Niemczech, które od września 1944 do 22 kwietnia 1945 roku było prowizoryczną stolicą „okupowanej Francji” („okupowanej” przez komunistów, gaullistów i Amerykanów) i siedzibą rządu emigracyjnego, na którego czele stał prezydent Fernand de Brinon.

Nauka płynie z tego taka, że w każdej sytuacji, nawet tuż przed „końcem świata”, gdy w najlepsze trwa Götterdämmerung, warto starać się o rządową posadę.

Céline opisuje także działalność, jaką w Sigmaringen prowadził Simon Pierre Sabiani z Parti Populaire Français Jacques`a Doriota. Wszystko dokoła się wali, polityczna apokalipsa nadciąga, a Sabiani „siedział na zapleczu, w takiej małej kanciapie…przyjmował wnioski o wstąpienie do Partii, wydawał legitymacje, stawiał pieczątki…Miał wszystkie potrzebne pełnomocnictwa”. Oto partyjny funkcjonariusz, który mógłby służyć za wzór dla partyjnych funkcjonariuszy wszystkich państw i wszystkich epok. Przy czym Sabiani, trzeba mu to przyznać, „nie mamił nikogo”: każdemu, kto się do niego zgłaszał, aby zapisać się do Partii, musiał się w oczy rzucać plakat, na którym widniało hasło „Kto jest członkiem naszej Partii, niechaj pamięta, że winien jest Partii wszystko, a Partia nie jest mu winna nic”! I to powinno być (a może już jest?) hasło wszystkich partii na świecie.

(Louis-Ferdinand Céline, Z zamku do zamku, przeł. Oskar Hademann, Izabelin 1998)

*   *   *

W Polsce już od lat toczą się długie i żarliwe debaty na temat funkcjonowania wymiaru sprawiedliwości, nie od rzeczy więc będzie opisać krótko , jak wymiar sprawiedliwości działał w innym – powieściowym – kraju:

„Biuro prezesa sądu okręgowego mieści się w ogromnym gmachu z czerwonej cegły. Rozstrzyga się tam sprawy cywilne, przeciągając postępowanie tak długo, dopóki strony nie umrą lub nie wycofają pozwu. Źródło owych opóźnień to gigantyczne archiwa, w których panuje kompletny bałagan: akta może odnaleźć jedynie prezes sądu i sztab jego pomocników, a poszukiwania trwają często całe lata. W istocie rzeczy prezes ciągle szuka akt procesu o odszkodowanie, który zakończył się ugodą w tysiąc dziewięćset dziesiątym roku. Duża część gmachu popadła w ruinę, a w pozostałych często dochodzi do katastrof budowlanych. […] Kiedy mieszkaniec Interzone zostaje pozwany do sądu, jego adwokaci czynią starania, by sprawę przekazano pod jurysdykcję prezesa. Powód traci wówczas wszelkie szanse na zwycięstwo, toteż na wokandę wchodzą jedynie sprawy wytaczane przez dziwaków i paranoików, którym zależy na rozgłosie. Rzadko udaje im się go zyskać, gdyż reporterzy pojawiają się w sądzie wyłącznie w sezonie ogórkowym. (Burroughs, Nagi lunch, s.139)

*   *   *

Nie problemy codziennego działania sądów, ale teologiczno-filozoficzne fundamenty prawa zajmują Wernera Bergengruena. W jego powieści Władca i sąd walczący o sprawiedliwość dla swojego ojca młody Diomede zwraca się do władcy: „Ale ja uczyłem się i wierzyłem w to, że najmocniejsze jest panowanie, które nie odmawia sprawiedliwości nawet straganiarce. […] Tak więc powiedzenie: fiat justitia, pereat mundus, pozostaje w mocy. »Niech świat się zawali, ale sprawiedliwości musi się stać zadość!«”.

Władca tak mu odpowiada:

Wiem o tym, ­że to powiedzenie wkłada się nieraz w usta wielkich monarchów z minionych czasów, nadużywając jego znaczenia; tak jak gdyby musiało się wypełniać literę prawa nawet wtedy, gdyby przez to żywe twory, dla których prawo stworzono i powołano ­– a do tych żywych tworów zaliczam także państwo ­– ba, gdyby nawet cały świat miał się rozpaść w kawałki. Wiem także, że to jest jedno ze zwykłych pojęć młodzieży, lubiącej rzeczy bezwarunkowe. Ale słyszałem też, że znaczenie tych słów jest inne. Tak mianowicie, jak sprawiedliwość Boża jest nieodwołalna i objawiałaby się także podczas upadku całego świata, tak samo musi sędzia zajmujący się sporem prawnym prowadzić go dalej i wydać wyrok według swej najlepszej wiedzy, nawet gdyby zaczął się koniec świata ze wszystkimi przepowiedzianymi okropnościami. Z takiego pojmowania tego powiedzenia czerpie wymiar sprawiedliwości swą godność i ono jest podstawą pracy organów sądowych.

(Werner Bergengruen, Władca i sąd, przeł. Eustachy Świeżawski, Warszawa 1960, s.188n.)

*   *   *

Inkubatory przeobraziły kury, czyniąc z nich nauczycielki zamiast matek.

Chrapanie jest piłą snu.

Meteory są zębami, które wypadają gwiazdom.

Niekiedy nóż do przecinania książek nie chce się posuwać, bo trafił na węzeł powieści.

Tramwaj wykorzystuje zakręty, żeby skarżyć się na dyrekcję.

Kobieta zmienia pogląd, kiedy sięga ręką do włosów i wpina szpilkę w innym miejscu.

Miała tak dobre serce, że zrobiła szalik termometrowi na balkonie.

Kiedy bokser trenuje skacząc przez skakankę, dziewczynki są przerażone, bo skakanka nie zasługuje na tak straszny użytek.

Przy wejściu do banku czuje się nagły deszcz zimna wywołany przez zamrożone tam kapitały.

(Ramón Gómez de la Serna, przeł. Janusz Strasburger)

*   *   *

Akcja opowiadania Friedricha Dürrenmatta Zimowa wojna w Tybecie rozgrywa się po wybuchu trzeciej, tym razem atomowej, wojny światowej. Jeszcze przed jej wybuchem rząd Szwajcarii, władze administracyjne i obydwie izby parlamentu schroniły się w wielkich bunkrach pod masywem Blümlisalpu:

Uratowanie chronionej przed wszelkim atakiem legislatywy i egzekutywy wydawało się przecież głównym warunkiem obrony kraju. Stołeczny gmach parlamentu razem z tajnymi urządzeniami pod spodem i instalacją radiową został wiernie odtworzony pod Blümlisalpem. Nawet widok był ten sam, zadbali o to dekoratorzy z Teatru Miejskiego, stosując powiększone fotografie i reflektory. Wokół budynku parlamentu wbudowano w Blümlisalp mieszkania, kina, kaplicę, bary, kręgielnie, szpital i siłownię. Dookoła utworzono trzy „pierścienie”: pierścień zaopatrzeniowy z żywnością i piwnicami na wino (głównie Waadtländer).[…] Rząd i parlament obradowały nieustannie. Władze pracowały na wysokich obrotach”.

Szwajcaria została zniszczona, błąkają się po niej tylko jakieś niedobitki w krajobrazie niczym z Mad Maxa, ale jeśli przypadkiem któremuś z nich uda się znaleźć funkcjonujący radioodbiornik, może wysłuchać przemówienia ministra wygłoszonego z bunkra do (prawie nieistniejącego) narodu :

Rząd, parlament, administracja, razem cztery tysiące ludzi, kobiety i mężczyźni, choć głównie mężczyźni, do tego tysiąc stenotypistek, wszyscy przeżyli pod Blümlisalpem, nikt nie uległ napromieniowaniu. Żywności wystarczy im jeszcze na dwa, trzy pokolenia, elektrownia atomowa nadal pracuje, dostarczając im światła i powietrza. Tym samym wszystkie wątpliwości przeciwników energii atomowej zostały chyba raz na zawsze rozwiane. Rząd, parlament i administracja w dalszym ciągu zdolne są kierować krajem i służyć narodowi, jakkolwiek niemożliwe jest opuszczenie Blümlisalpu, gdyż wróg tak był perfidny, że zrzucił bombę na Blümlisalp. Nie skarżą się jednak, bo obowiązkiem władzy i administracji jest poświęcenie dla narodu i oni tak właśnie się poświęcają.

(Friedrich Dürrenmatt, Zimowa wojna w Tybecie [w:] tenże, Zaćmienie księżyca, przeł. Kosma Złotowski, Kraków 1997, (s.170 i 186)

*   *   *

W czasach sporów o znaczenie i ocenę ruchu LGTB , warto zapoznać się z pozytywną – by tak rzec pacyfistyczną – interpretacją tego zjawiska , której dokonuje Ignacy J.Reilly, główny bohater powieści Johna Kennedy`ego Toole`a Sprzysiężenie osłów:

Ilu przywódców wojskowych na świecie to być może stuknięci starzy pederaści, odgrywający jakąś wyimaginowaną rolę? Prawdę mówiąc, mogłoby to być korzystne dla świata. Oznaczałoby to koniec wszystkich wojen. Mógłby to być klucz do trwałego pokoju. […] Opętani żądzą władzy przywódcy świata na pewno by się zdziwili, gdyby  okazało się, że ich przywódcy wojskowi oraz oddziały wojskowe to jedynie maskarada armii pederastów nader chętnych do spotkania maskarady pederastów innych narodów celem urządzania tańców, balów i nauki zagranicznych kroków tanecznych.

(John Kennedy Toole, Sprzysiężenie osłów, przeł. Barabara Plebanek i Dorota Głowacka, Wrocław 1993, s.273)

*   *   *

W osnutej wokół genezy powstania Protokołów Mędrców Syjonu powieści Umberto Eco Cmentarz w Pradze (przeł. Krzysztof Żaboklicki, Warszawa 2011)

Clemént Fabre de Lagrange z Wydziału Politycznego Generalnej Dyrekcji Bezpieczeństwa Publicznego tłumaczy głównemu bohaterowi Simone Simoniniemu: „Niech pan wie, że kontrolować sektę wywrotową można tylko w jeden sposób: stając na jej czele lub przynajmniej mając na swojej liście płac głównych przywódców. Nie wykrywa się machinacji wrogów państwa jedynie dzięki pomocy bożej Opatrzności. Jak ktoś się wyraził, zapewne nie bez przesady, na dziesięciu członków tajnego stowarzyszenia trzech to nasi szpicle… proszę mi wybaczyć ten termin, ale pospólstwo tak ich nazywa… sześciu to pełni wiary głupcy, a jeden to człowiek niebezpieczny”. (s.198).

Można więc domniemywać, że wśród reprezentujących 12 plemion Izraela dwunastu czołowych Żydów („Mędrców Syjonu”) zebranych nocą na cmentarzu w Pradze (Eco, str.230n oraz 237n), z pewnością czterech było agentami i informatorami różnych tajnych służb, siedmiu pełnymi wiary głupcami, a jeden naprawdę niebezpiecznym człowiekiem. Na agentów i informatorów tajnych służb można typować rabina Gada z Krakowa, rabina Rubena z Paryża, rabina Isaschera z Berlina, rabin Judę z Amsterdamu. Na pełnych wiary głupców wyglądają rabin Beniamin z Toledo, rabin Lewi z Wormacji, rabin Manasze z Pesztu, rabin Symeon z Rzymu, rabin Sebulon z Lizbony, rabin Dan z Konstantynopola, rabin Naftali z Pragi. Jedyny – by odwołać się do klasyfikacji Cleménta Fabre de Lagrange – niebezpieczny osobnik to rabin Aser z Londynu. Aczkolwiek znając zasięg działania i sprawność ówczesnych brytyjskich służb , trudno doprawdy nie przypuścić, żeby i jego nie otoczyły dyskretną kontrolą. Trzeba nam wiedzieć, że istnieje grupa „spiskologów”, którzy stoją na stanowisku, iż „spisek żydowski” , podobnie zresztą jak „spisek masoński” to nic innego jak tylko maska brytyjskiego imperializmu. O tym jak skuteczne były brytyjskie tajne służby, opowiada znana powieść Gilberta K. Chestertona O człowieku, który był Czwartkiem opisująca, jak wiadomo, walkę policji brytyjskiej z anarchistami. Na końcu okazuje się, że wszyscy członkowie Centralnej Rady Anarchistów są agentami policji a tajemniczy Niedziela jest jednocześnie głównym anarchistą,  który ich zwerbował do pracy agenturalnej. W latach siedemdziesiątych XX w. pewna brytyjska gazeta zwróciła się do aktualnych i byłych pracowników wywiadu z pytaniem, jaka powieść najlepiej oddaje ducha ich profesji. Większość pytanych wskazała właśnie na powieść Chestertona.

W powieści Stanisława Lema Pamiętnik znaleziony w wannie prowadzący agenturanturę, znawca problematyki zdradziectwa profesor Barran (jego kolega profesor Deluge kieruje katedrą obojga infiltracji – „agenturystyki i prowokatoryki”) tłumaczy głównemu bohaterowi, że „nasz wywiad” (Gmach) cały składa się z ich agentów, a cały „ich wywiad” (Antygmach) – z naszych; wszyscy są popodstawiani – tamci udają tylko naszych, a nasi – tamtych; „Gmach powymieniał się z Antygmachem i teraz, zdradzając, zdradza się tylko zdradę”.

Profesor Barran w bardzo przejrzysty sposób objaśnia funkcjonowanie wywiadów:

 –Tak, to, co widać, można udać. Kto udaje, że jest prawym gmachowcem, ten, znaczy, tak: był nasz – potem go zwerbowali, zagenturowali, podkupili go tamci, a później nasi go cap! – i z powrotem pozyskać go zdołali. Ale wobec tamtych – ażeby nie zdradzić się – on nadal musi udawać, że tutaj udaje gmachowca. No, a potem to tamci znowu górą i jednak go skaptują, jeszcze raz – wtedy wobec nas udaje, że wobec tamtych udaje, że wobec nas udaje, uważasz?! I to właśnie jest tryplet!!! (…). Zważ, że przy podstawianiu, przekupieniu, zagenturowaniu – sprawą naczelną jest tajność absolutna, ażeby wtyczki umieszczonej nie zdradzić, nie wsypać, tak więc o każdym poszczególnym agencie stamtąd, który pracuje tu, wie – tam – jeden tylko pracownik; to samo na odwrót; więc wobec podwładnych i przełożonych, konkretnego nie wiedząc o nich nic, musi się każdy wykazywać na swoim etacie, polecenia spełniać i wydawać, i wykazy robić, i wrogie knowania tropić, szczuć, ścigać oraz wypalać; a tak działają oni wspólnie dla dobra Gmachu… a choć przy tym wykradają, kopiują, odpisują i fotografują, co mogą, to całkiem nic nie szkodzi, bo to, wysłane tam, w Antygmachu do rąk naszych przecież ludzi trafia…

–I na odwrót? – wyszeptałem, porażony tą gigantyczną wizją.

–I na odwrót, niestety, tak jest. Bystry z ciebie kompan!

–No, jakżeż, a te… strzelaniny, bitwy? Te… zdemaskowania? — pytałem, wpatrzony w czarne, świetliste źrenice długiej, krzywej twarzy, posępne teraz, choć lewy kąt ust drgał czymś tajonym. Nie zważałem na to.

–A, wsypy bywają. Demaskacje? Cóż, trzeba się wykazywać, są normatywy, plany, mówiłem ci o trypletach, nie pamiętasz? Wszak działalność Gmachu dalej się toczy, także i werbunek agentów, także agenturowanie, zaprzestać go niepodobna, więc wpadunek zdarza się, gdy udający udawanie jest o jedno posunięcie ponadzwerbowany – na przykład dublet demaskuje trypleta albo kwadrupleta – trudności, niestety, rosną, bo już się poszóstni trafiają, pono nawet siódmacy, z co gorliwszych…

(Stanisław Lem, Pamiętnik znaleziony w wannie, Kraków 1983, s.195n.)

Nieco inaczej, ale podobnie wygląda to w powieści Italo Calvino, Jeśli zimową nocą podróżny,

Wchodzi Gertruda-lngrid-Corinna, także i ona w mundurze, kładzie przed oficerem teczkę z dokumentami do podpisania. Ty tymczasem zostajesz poddany rutynowej procedurze, przechodzisz od biurka do biurka, jeden z funkcjonariuszy bierze w depozyt twoje dokumenty, drugi twoje pieniądze, trzeci ubranie, za które dostajesz więzienny kombinezon.

– Co to znowu za pułapka? – udaje ci się zapytać Ingrid-Gertrudę-Alfonsinę, która zbliża się w chwili, kiedy dyżurni odwracają się do ciebie plecami.

–Wśród rewolucjonistów znajdują się agenci kontrrewolucjonistów, to oni wciągnęli nas w zasadzkę policji. Ale na szczęście w policji jest wielu agentów rewolucjonistów, a ci udawali, że rozpoznają we mnie funkcjonariuszkę tego komanda. Jeśli zaś chodzi o ciebie, wyślą cię do fałszywego więzienia, to znaczy do prawdziwego państwowego więzienia, nad którym jednakże nadzór sprawujemy my, a nie oni.

Na myśl nieodparcie przychodzi ci Marana. Któż inny mógłby wymyślić podobną machinację?

–Zdaje mi się, że rozpoznaję styl waszego szefa – mówisz do Alfonsiny.

–To nieważne, kto jest szefem. Mógłby to być fałszywy szef, który udaje, że pracuje dla rewolucji, jego celem zaś byłoby popieranie kontrrewolucji, albo też taki, który udaje, że pracuje dla kontrrewolucji w przekonaniu, iż w ten sposób otworzy drogę rewolucji.

–A ty z kim współpracujesz?

–Mój przypadek jest inny. Ja jestem prawdziwą agentką rewolucji, która przeniknęła do obozu fałszywych rewolucjonistów. Aby mnie nie odkryto, muszę udawać kontrrewolucjonistkę, która przeniknęła w szeregi prawdziwych rewolucjonistów. 1 naprawdę nią jestem: wykonuję polecenia policji, ale nie tej prawdziwej, bo podlegam agentom rewolucji, którzy przeniknęli w szeregi agentów kontrrewolucji.

–Jeśli dobrze zrozumiałem, tu wszyscy są agentami zarówno policji, jak i rewolucji. Ale w jaki sposób udaje się wam nawzajem rozpoznawać?

–W przypadku każdej nowej osoby trzeba sprawdzić, kim są agenci, którzy pozwolili jej przeniknąć w szeregi agentów. A jeszcze przedtem trzeba się dowiedzieć, kto wprowadził tych agentów.

–I walczycie tak do ostatniej kropli krwi wiedząc, że żadne z was nie jest tym, za kogo się podaje?

–A co to ma do rzeczy? Każdy musi odgrywać swoją rolę aż do końca.

(Italo Calvino, Jeśli zimową nocą podróżny, przeł. Anna Wasilewska, Warszawa 1989, s.214n.)

*   *   *

Największa ambicja spektakularności zintegrowanej: z tajnych agentów zrobić rewolucjonistów, a z rewolucjonistów – tajnych agentów. (Guy Debord)

*   *   *

Bohaterami wielu teorii spiskowych są członkowie  „zakonu” Iluminatów,  od początku  zresztą  obserwowanego  przez bawarską tajną policję. Do literatury wprowadzili Iluminatów Robert Shea i Robert Anton Wilson w słynnej trylogii Iluminatus! Czyniąc to niekiedy w nazbyt może dosadny sposób:

„Znajdujemy się przed bungalowem w Los Angeles; Simon stuka, Joe nerwowo rozgląda się. Drzwi otwierają się.

– Więc to ty jesteś tym nowym rekrutem – mówi wesoło starszy pan. – Wejdź i opowiedz mi, jak taki dupowaty mądrala jak ty może nam pomóc rozpierdolić tych jebanych pedałów Iluminatów? – W oczach niskiego, starszawego jegomościa czai się kpiący, stalowy błysk. Nic dziwnego, to właśnie on jest Johnem Dillingerem, który aktualnie funkcjonuje pod nazwiskiem Frank Sullivan i jest prezydentem wytwórni Radosny Fallus, królem przemysłu rockowego”. (Robert Shea, Robert Anton Wilson, Lewiatan, przeł. Teresa Tyszowiecka-Tarkowska, Poznań 1995, s.7)

Po ukazaniu się trylogii zwolennik forteanizmu William Grimstad poinformował Wilsona, że antyiluminackie grupy z Florydy rozpowszechniają teorię spiskową, jakoby Iluminatus! był  diaboliczną próbą wywołania zamieszania wśród sił antyiluminackich  a on i Shea są w rzeczywistości wysoko postawionymi Iluminatami. (zob.Wilson, Cosmic Trigger. Final Secret of the Illuminati, Phoenix Arizona, 1993, s.168 )

*   *   *

W kraju niepokój. Lud tańczy i pije. Mędrki po kątach w dysputy się bawią, a zbir cierpliwie czeka na swą chwilę. Kiedy już wszyscy przytomność potracą od wódki, głupstwa, dyskusji i krzyku, kiedy się wszystkim miara rzeczy wymknie, gdzie zło, gdzie dobro, gdy już nikt nie pojmie, po czyjej stronie stanąć, komu wierzyć, kto jest złodziejem, kto złodzieja goni; gdy już sam siebie zrozumieć nie zdoła nikt, a podejrzeń chmura spowije wszystkich jednaką gęstością, gdy wszystko hańbą zostanie pokryte – jak kiedy szronem w poranek jesienny bieli się ogród, a kolory wszystkie – liście, łodygi – stają się szkliwem białym, zimnym, kruchym, zbir do akcji wkroczy jako wskrzesiciel; na własność weźmie kraj na wpół zabity.

(Andrzej Kijowski, Grenadier-król, Warszawa 1972, s.53)

*   *   *

Członkowie i członkinie rządów, rad nadzorczych wielkich koncernów, zarządów banków globalnych i centralnych, partyjnych komitetów na szczeblu krajowym i kontynentalnym  zbierają się na posiedzeniach i naradach, zimą w dobrze opalanych, latem w klimatyzowanych pomieszczeniach . Ale niech uważają, bo czasy są trudne i skończyć się może tak, jak to przedstawił Peter Handke w Powitaniu rady nadzorczej.

Początek: „Szanowni panowie, bardzo tu zimno. Nie wiem, w jaki sposób mógłbym ten stan rzeczy wytłumaczyć. Przed godziną próbowałem dzwonić z miasta, by upewnić się, czy wszystko zostało przygotowane do posiedzenia. Nikt jednak nie podnosił słuchawki. Wobec tego czym prędzej przyjechałem tutaj i usiłowałem znaleźć portiera. Nie było go ani w portierni, ani w piwnicy przy piecu, ani na korytarzu”.

Streszczenie środka: W pomieszczeniach nie napalono, wichura, wyleciały szyby w oknach, uszczelniliśmy je plastikowymi workami, żeby nie nawiało do środka śniegu, niezupełnie się udało, proszę skupić uwagę na wynikach kontroli bilansu, siedzą panowie przy stole w paltach, prowadzenie spraw przez zarząd pozostaje bez zarzutu, witam serdecznie, na górze coś trzeszczy, przysuńmy się bliżej do siebie, żebyśmy się mogli zrozumieć, wszyscy panowie otrzymacie należny im udział za bieżący rok gospodarczy, istnieją możliwości powiększenia kapitału drogą wypuszczenia nowych akcji, witam wszystkich obecnych, panów jedzących zmarznięte jabłka też, wynik bilansu jest korzystny, to nie towarzystwo, ale dom trzęsie się w posadach, nie ma powodów do obaw, słychać trzaski w belkowaniu, śnieg padał bez przerwy, sklepienie trzeszczy pod jego ciężarem, proszę usilnie o pozostanie na miejscach, aby tupot nóg nie spowodował zawalenia dachu, dziękuję panom za przybycie i serdecznie wszystkich witam, to tylko trzaski w belkowaniu.

Końcówka:  Witam panów, powiedziałem, że wszyscy powinni siedzieć spokojnie na swoich miejscach, ponieważ budynek grozi zawaleniem. Powiedziałem, iż powiedziałem, że wszyscy mają pozostać na miejscach. Powiedziałem, że powiedziałem, iż powiedziałem, że proszę pozostać na miejscach! Witam panów! Powiedziałem, że panów witam. Witam wszystkich panów, przychodzących w trosce o swoje dywidendy! Witam wszystkich ginących! Witam panów. Witam panów…

(Peter Handke Powitanie rady nadzorczej, przeł. Barbara L. Surowska, Kraków 2020)

*   *   *

„Zapominano przy tym, że wszelkim hipertrofiom grozi próżnia i dlatego przeradzają się często w swoje przeciwieństwo, tak więc hipertroficzny humanitaryzm przerodzić się miał w równie puste, ale nie mniej hipertroficzne przeciwieństwo”. Tę, jakże trafną obserwację, znalezioną w opowiadaniu Cztery mowy profesora Zachariasa Hermanna Brocha ( Broch, Niewinni. Powieść w jedenastu opowiadaniach, przeł. Wanda Jedlicka, Warszawa 1961, s.224), bardziej obrazowo wyraził Ernst Jünger: „Po wegeterianach przychodzą kanibale”.

*   *   *

O korupcji powiedziano i napisano już chyba wszystko, zmieniają się jedynie scenografie oraz osoby korumpujące i korumpowane. Pojawiły się nawet opinie, że najskuteczniejszą metodą zwalczenia inflacji byłoby jej zalegalizowanie. Do tych propozycji nawiązał w jednym ze swoich utworów Ephraim Kishon. W skrócie wygląda to tak:

Urzędnik nazwiskiem Ziegler przychodzi do dyrektora wydziału w Kancelarii Rządu z prośbą o podwyżkę.

Dyrektor: Ziegler, jest tabela płac wypracowana w negocjacjach pomiędzy władzami a Związkiem Zawodowym Publicznego Wymuszania i Grożenia Strajkiem, ponadto, wyobraża pan sobie, Ziegler, co by było, gdyby wszyscy, a jest ich 260, urzędnicy naszego wydziału przyszli do mnie i zażądali podwyżki?

Ziegler: Chociaż 50 szekli netto.

Dyrektor: Nie wchodzi w rachubę.

Ziegler: 50 brutto.

Dyrektor: Nie ma mowy

Ziegler: To znaczy, że znowu będę musiał brać łapówki.

Dyrektor: Na to wygląda.

Ziegler: Miałem nadzieję, że chociaż przez rok nie będę musiał brać, w zeszłym roku wziąłem w sumie 60 000 szekli.

Dyrektor nie bardzo wierzy, że aż tyle, ale Ziegler pokazuje mu notes z zapisami, ile i od kogo wziął. To był dobry rok, ponieważ trwała reorganizacja naszych kolei. Styczeń był słabym miesiącem, w związku z zezwoleniami eksportowymi wpłynęło w łapówkach tylko 8000 szekli. W październiku przy kupnie dwóch starych używanych lokomotyw łapówka od sprzedającego wyniosła 15 600 szekli.

Dyrektor: Już wówczas się dziwiłem, po co ministerstwu aż dwie stare używane lokomotywy, przecież jedna zupełnie by wystarczyła.

Ziegler: W grudniu Robitschek w związku z zamówieniami rządowymi „dał w łapę” 33 000 szekli w gotówce.

Dyrektor: Przeliczył pan,  Ziegler.

Ziegler: Nie miałem jeszcze czasu.

Dyrektor: No Ziegler, nie rozumiem, taki skrupulatny urzędnik jak pan.

Ziegler: Jakoś mi się robi nieprzyjemnie, kiedy biorę łapówkę.

Dyrektor: Dlaczegóż to?

Ziegler: Czort wie, może jestem jakiś zboczony, chciałbym żyć z własnej pensji, wtedy nie musiałbym brać łapówek.

Ziegler nadal chce się targować o podwyżkę, ale dyrektor jest nieugięty i poucza go, że to nie bazar, ale Kancelaria Rządu. Wzywa sekretarkę i prosi, aby przyniosła dossier o dochodach dodatkowych za dwa ostatnie lata.

Dyrektor: Jak wysoka była cała suma na koniec zeszłego roku?

Sekretarka: Z uwzględnieniem defraudacji ogólny bilans w rubryce łapówki pośrednie, wynosi 240 000 szekli, z tym że 20 000 jest z przeniesienia z poprzedniego roku.

Dyrektor: Niech będzie ćwierć miliona, gdybym wszystkim pracownikom wydziału podniósł pensje o 40 szekli netto, czyli 80 szekli brutto , to razem z dodatkami emerytalnymi, składkami na ubezpieczenie zdrowotne dałoby 100 szekli, w sumie wyszłoby ponad 300 000 szekli rocznie, skąd ja je panu, Ziegler, wezmę, skąd. Nasz kraj jest biedny, nie posiada surowców naturalnych , walczymy o naszą gospodarczą niezależność. Z drugiej strony, wszystkie defraudacje kosztują nas razem nie więcej niż ćwierć miliona, czyli 50 000 szekli mniej niż 300 000 rocznych łapówek. Chce pan, Ziegler, kasę państwową obrabować z tych 50 000 szekli?

Ziegler: Broń mnie Panie Boże!

Dyrektor: No to niech Pan da spokój z tą podwyżką pensji.

Ziegler: Tak jest. Ma pan rację panie dyrektorze.

Dyrektor: Cieszę się, że wrócił panu rozsądek, Ziegler, podwyżka może będzie za kilka lat, kiedy uda się skonsolidować finanse państwa, może…

(Ephraim Kishon, Ein Apfel ist an allem schuld; Mein Kamm. Zwei Romane in einem Band, München 1999, s.269-274)

*   *   *

Szperając w zakamarkach domowej biblioteczki natknąłem się na tom Poezji K.I.Gałczyńskiego (wybór Natalii Gałczyńskiej, wstęp Artura Międzyrzeckiego, Warszawa 1965). Zaintrygował mnie fakt, że było to wydanie szkolne, zalecone przez ówczesne Ministerstwo Oświaty jako „lektura szkolna uzupełniająca dla klasy XI”. Zaintrygował, gdyż w tomie znalazł się, znany chyba każdemu, wiersz Zima z wypisów szkolnych, którego „wywrotowy” charakter jest oczywisty; najwidoczniej ministerstwo to przeoczyło, albo też uznało, że umieszczenie pod wierszem daty jego powstania –1936 , skutecznie ograniczy jego interpretację do czasów, kiedy wojewodami, starostami i ministrami byli przedstawiciele innej, nie pezetpeerowskiej władzy.

U Gałczyńskiego śnieżkiem prószy z niebiosów dobry pan wojewoda, na szybach malują kwiaty starosta ze starościną, referenci, podkierownicy, nadasystenci, „nocą nie spali, hurra! wołali, sople poprzyklejali”. A w stolicy siedzi sobie pan minister , kiedy naciśnie guziczek, sanki zaczną dzwonić i gwiazdki zalśnią nad miastem i nad wsią. Gdyby dzisiaj panie i panowie ze światowych organizacji, europejskich komisji i innych lokalnych, kontynentalnych i globalnych instytucji, nie naciskali na swoje guziczki to, drogie dzieci, kwiaty by nie rosły, drzewa by się nie zieleniły, słonko by nie świeciło. Więc im, drogie dzieci, za ich dobroć, za wszystko, co dla was zrobili, pięknie podziękujcie.

*   *   *

W listopadzie 2022 r. zmarł poeta, powieściopisarz, dramaturg i eseista Hans-Magnus Enzensberger. W 2011 roku nakładem wydawnictwa Suhrkamp ukazała się, wspominana już przeze mnie na tych łamach, jego książeczka Sanftes Monster Brüssel oder Die Entmündigung Europas (Bruksela – łagodny potwór, albo ubezwłasnowolnienie Europy). Bardzo by się jej polski przekład dzisiaj przydał, bo wzbogaciłby paletę krytycznych opinii na temat obecnej Unii Europejskiej i jej postępującej degeneracji. Nieufność wobec utopijnych planów i „emancypacyjnych” projektów, w realizacji których przeszkadzają zwykli ludzie pogrążeni w codziennej krzątaninie, poeta – przez kilka dziesięcioleci sztandarowy intelektualista niemieckiej lewicy ­– wyraził w napisanym  50 lat temu wierszu Trudności z reedukacją:

Po prostu są doskonałe

te wszystkie wielkie plany:

Złoty Wiek

Królestwo Boże na ziemi

obumieranie państwa.

Na wskroś przekonujące.

Gdyby tylko nie było ludzi!

Zawsze i wszędzie przeszkadzają ludzie.

Wszystko stawiają na głowie.

Kiedy chodzi o wyzwolenie ludzkości

lecą do fryzjera.

Zamiast z zachwytem podreptać za pierwszą strażą

mówią : Teraz dobrze by było pójść na piwo.

Zamiast o słuszną sprawę

walczą z żylakami i odrą.

W decydującej chwili

szukają skrzynki pocztowej lub łóżka.

Tuż przed nadejściem millenium

wygotowują pieluchy.

Wszystko rozbija się właśnie o ludzi.

Nie można z nimi budować żadnego państwa.

Worek pcheł to nic w porównaniu z nimi.

Drobnomieszczańskie wahania!

Idioci konsumpcji!

Przeżytki przeszłości!

Nie można ich jednak wszystkich wybić!

Nie można ich całymi dniami przekonywać!

O tak, gdyby nie było ludzi,

wtedy sprawa wyglądałaby zupełnie inaczej.

Tak, gdyby nie ludzie,

wtedy poszłoby to raz-dwa.

Tak, gdyby nie było ludzi,

 to wtedy!

 (Wtedy ja też nie chciałbym tu więcej przeszkadzać).

(Hans Magnus Enzensberger, Trudności z reedukacją, w: tenże, Spotkania innego rodzaju. Wiersze, Kraków 2019, przeł. Ryszard Krynicki, s.19n.)

Zgadzając się całkowicie z diagnozą Enzensbergera, dodałbym tylko, że oprócz oporu wobec różnego rodzaju współczesnych reedukatorów,  planujących dla nas lepszy świat , oporu polegającego po prostu na biernym, upartym trwaniu przy normalnym rytmie życia, potrzebny jest jeszcze opór bardziej świadomy i aktywny –  intelektualny, ideowy, kulturalny i polityczny.

Tomasz Gabiś

Pierwodruk: „Arcana”  nr 168 (6/2022)

Za: Tomasz Gabiś blog (04.30.23) | http://www.tomaszgabis.pl/2023/04/30/o-literaturze-i-polityce/

Wesprzyj naszą działalność [BIBUŁY md]