EFENDI

Zbliża się dzień pamięci o Żołnierzach Niezłomnych. Wspominamy tych, których imion  zapomnieć nie wolno. Dziś chcę przypomnieć jedną z takich właśnie postaci, znakomitego polskiego lotnika.

https://www.oficyna-aurora.pl/aktualnosci/efendi,p1665268149 Sławomir M. Kozak

www.oficyna-aurora.pl 2022-02-18

————————

W Gallipoli [Turcja] prowadził loty zwiadowcze nad uwięzionymi wojskami australijskimi. Z Turcji wydostał się w stopniu podporucznika, by zaciągnąć się do Wojsk Polskich tworzonych przez generała Lucjana Żeligowskiego. Do Lwowa przedostał się z Rumunii, oczywiście … samolotem. W wojnie z bolszewikami dowodził już eskadrą, przez pewien czas składającą się z pilotów amerykańskich. Późniejszy dowódca bombowej eskadry niszczycielskiej, szef wyszkolenia na poznańskiej Ławicy, zastępca szefa Departamentu Żeglugi Powietrznej generała Francois-Leon Leveque, po przewrocie majowym szef tegoż Departamentu, zdążył jeszcze przecież przelecieć ponad Alpami i oblecieć całe chyba Morze Śródziemne. Doskonały praktyk, jakże inny od swoich wielu następców sztabowych!

Generał Ludomił Rayski, to postać niewątpliwie tragiczna. Przyszło mu pełnić szczególną rolę w trudnych latach, dopiero co podnoszącej się z kolan, II Rzeczypospolitej. Uwikłany w meandry polityki międzynarodowej i politykierstwa wewnętrznego, próbował realizować zadanie budowy polskiego przemysłu lotniczego, siłą rzeczy wtłoczonego w koleiny zbliżającej się wojny.

Wraz z odradzającym się Państwem Polskim stanął wówczas wobec wrogich intencji niemieckich, wywiadowczych zainteresowań sowieckich, interesów francuskich, brytyjskich knowań i krajowych geszeftów. Te ostatnie chyba okazały się najskuteczniejszym przeciwnikiem. W swoich wspomnieniach, oceniając krytycznie ten czas, wskazywał zresztą wyraźnie zarówno na typową V Kolumnę, jak i na zwykłych, otaczających go dywersantów, będących ludźmi bądź to głupimi, bądź to niekompetentnymi, zawsze jednak po prostu zmniejszającymi obronność Polski. Szczerość nakazuje stwierdzić z przykrością, że niewiele zmieniał się ten stan rzeczy w naszym umęczonym kraju przez wszystkie kolejne, powojenne lata.

Obawiam się nawet, że w ostatnich kilku dekadach jest znacznie gorzej, gdyż ilość agentur degradujących szeroko pojęte polskie lotnictwo, wydaje się być o wiele liczniejsza.

Generał Rayski miał piękną kartę pilota, zarówno w czasach swej młodości, jak i w okresie późniejszym, kiedy nikt od niego nie wymagał osobistego zaangażowania w walkę bezpośrednią. Rayski, „Efendi”, czyli po polsku „ekscelencja”.

W tym określeniu zawiera się cała ta wyjątkowa postać. Dzielny pilot, wielokrotnie ranny, kilkakrotnie odznaczany, w tym Krzyżem Walecznych i orderem Virtuti Militari. Wizjoner i patriota, mający odwagę walczyć nie tylko z przeciwnikami w powietrzu, ale i z oponentami zza biurek. To dzięki jego determinacji nastąpił rozwój produkcji lotniczej w Polsce, a polskie lotnictwo mogło w niedługim czasie jakościowo konkurować z siłami powietrznymi Wielkiej Brytanii, Francji, czy Włoch.

Niestety, zabrakło czasu, czego nie można powiedzieć o nieprzebranych pokładach nienawiści u jego politycznych przeciwników. Po wybuchu wojny miał swój udział w konwojowaniu zasobów polskiego złota. To też jest wątek godny odrębnego opracowania. Kiedy, po skandalicznych oskarżeniach pozbyto się Generała z szeregów polskiego wojska, próbował kontynuować walkę w lotnictwie fińskim, a gdy i to się nie powiodło, po rychłym upadku Francji, zajął się pilotowaniem samolotów dostarczanych z Wielkiej Brytanii na Bliski i Daleki Wschód. Nie stawił się w wojskowym obozie Carisay, do którego wezwał Go Sikorski. Aresztowany i skazany na 10 miesięcy więzienia uniknął przymusowego odosobnienia tylko dlatego, że w ówczesnej Francji nie znalazł się żaden oficer, który byłby skłonny Go w nim osadzić. Sikorski nie miał tego typu wahań rozkazując zesłać Rayskiego, już w Wielkiej Brytanii do obozu w Rothesay na wyspie B ute. Nic więc dziwnego, że dopiero po śmierci Sikorskiego przyjęty został ponownie do Polskich Sił Powietrznych, choć następca Sikorskiego, Naczelny Wódz Kazimierz Sosnkowski, nie przywrócił Rayskiemu szarży generalskiej. W czasie, gdy II Korpus Polski wykrwawiał się pod Monte Cassino, zgłosił się na ochotnika do wykonywania lotów bojowych w 318 Gdańskim Dywizjonie Myśliwsko-Rozpoznawczym, w którego samolotach latał za linią frontu, w niezwykle trudnych i niebezpiecznych misjach, których odbył ponad dwadzieścia.

W sierpniu 1944 roku, kiedy w Warszawie wybuchło Powstanie, z odległego od serca Polski Brindisi ratunek w postaci uzbrojenia i lekarstw niosły maszyny brytyjskie i amerykańskie. W ich kokpitach znaleźli się również Polacy. Straty wśród załóg były ogromne, wiele z nich nie powróciło z tych straceńczych lotów. Przetrzebiona została też polska Eskadra Specjalnego Przeznaczenia. Generałowi Rayskiemu, mającemu już wówczas 52 lata, udało się wyrwać nad ukochaną Polskę w charakterze pilota bojowego. Wiedział, że gdzieś tam na dole, wśród gruzów stolicy, jest jego żona. W sumie, wziął udział w trzech tego typu eskapadach, bo poza lotami nad samą Warszawę dokonywał zrzutów również nad Puszczą Kampinoską. To wtedy widział Polskę po raz ostatni.

Nielicznym gościom z Polski, odwiedzającym Go po wojnie, pokazywał swą postrzelaną w owych lotach kurtkę lotniczą. Nosiła ślady kul i nadpalenia. Wraz z uratowaną cudem z Powstania żoną, opowiadali niezwykłą historię.

Otóż, pani Stanisława, podczas jednego z nalotów, schroniła się w piwnicy warszawskiej kamienicy. Wraz z nią znalazł się tam Stefan Ossowiecki, najbardziej znany polski, przedwojenny jasnowidz, któremu już w lutym 1939 roku udało się przewidzieć dokładny dzień wybuchu II Wojny Światowej, jak i to, że Polskę zaatakują wkrótce zarówno Niemcy, jak i Sowieci. Kiedy kamienica drżała w posadach, pośród huku i płomieni szalejących nad lokatorami piwnicy, Ossowiecki chwycił panią Rayską za rękę i powiedział, że ma wizję, w której jej mąż znajduje się na pokładzie płonącej i pociętej kulami maszyny, lecącej właśnie nad miastem. Jasnowidz mówił o otoczonym ogniem, pokrwawionym Generale, aż nagle uspokoił się i powiedział, że Generał żyje, a samolot odleciał bezpiecznie znad Warszawy.

Trudno w to uwierzyć, ale rzeczywiście, Generał znalazł się wówczas ze zrzutem nad Warszawą, maszyna została solidnie pokiereszowana, a płonącą kurtkę ugasił siedzący obok pilot. Po latach, tę właśnie lotniczą, popaloną skórzaną kurtkę, w której widniały ślady 34 przestrzelin, państwo Rayscy pokazywali, w swym angielskim domu, znajomym. Tę i wiele innych historii dotyczących życia wielkiego Polaka, znajdziecie Państwo w książce „Efendi” wydanej nakładem Oficyny Aurora, dostępnej w Polskiej Księgarni Narodowej.

Nawiasem mówiąc, warszawski dom Generała, przy ulicy Idzikowskiego 25, podczas wojny służył za sierociniec, który prowadziły Siostry Niepokalanki. A, w odpowiedzi na skandaliczny atak wyznawców żydowskiego przemysłu holokaustu na Państwo Polskie, który miał miejsce w chwili, w której pisałem wstęp do książki, warto przypomnieć, iż z pomocy katolickich sióstr korzystały również tam i wtedy, dzieci żydowskie. Poniżej prezentujemy fotografię tego miejsca, już z roku 1947, pod którą złożono podpis „tak teraz wyglądamy”.

Całe życie Generała naznaczone było walką. Nie tylko w latach młodości i w życiu dojrzałym, ten dzielny żołnierz polski walczył do końca swych dni. Po wojnie, o odzyskanie dobrego imienia, o rehabilitację. Jego żona nie doczekała tego najważniejszego zwycięstwa swego męża. Zmarła w roku 1966. Generał Ludomił Rayski został zrehabilitowany w roku 1977, na dziewięć dni przed swoją śmiercią.

Felieton pochodzi z 7 numeru Warszawskiej Gazety