Zdradzieckie drony
Stanisław Michalkiewicz „Goniec” (Toronto) • 21 września 2025
http://www.michalkiewicz.pl/tekst.php?tekst=5897
Kiedy wydawało się, że jedyną wojną, która zagraża naszemu nieszczęśliwemu krajowi, jest wojna polsko-polska, jaka ze zmiennym szczęściem i rozejmami toczy się od co najmniej 20 lat między obozem zdrady i zaprzaństwa, z Volksdeutsche Partei obywatela Tuska Donalda na czele, a obozem „dobrej zmiany” z Prawem i Sprawiedliwością Naczelnika Państwa Kaczyńskiego Jarosława, w nocy z 9 na 10 września, kiedy to „wszyscy patrioci” przygotowywali się do uroczystych obchodów kolejnej miesięcznicy smoleńskiej ku czci prezydenta Lecha Kaczyńskiego – zimny ruski czekista Putin dopuścił się zbrodniczej prowokacji. Jak zarządziła nasza niezwyciężona armia, prowokacja polegała na wystrzeleniu w polską przestrzeń powietrzną 19 dronów-wabików, z których trzy zostały zestrzelone viribus unitis Paktu Atlantyckiego, a pozostałe spadły na ziemię, z wyjątkiem jednego, który miał spaść na dach i go uszkodzić.
Energiczne śledztwo grupy prokuratorów, którzy zlecieli się na miejsce niczym ruskie drony, co prawda ustaliło, że dach wcześniej zniszczyła zbrodnicza wichura, ale jeśli nawet, to wichura była też sprokurowana przez Putina, a poza tym – wyjątki potwierdzają regułę. Skoro padł rozkaz, że to ruska prowokacja, to obywatel Tusk Donald natychmiast ostrzegł ludność cywilną, że jeśli ktoś będzie powielał ruską „dezinformację”, to będzie z nim brzydka sprawa. I rzeczywiście – jak tylko pan red. Lisicki, naczelny redaktor „Do Rzeczy”, wyraził pogląd, że cała ta historia mogła być następstwem przypadkowego zbłądzenia dronów, zaraz został ofuknięty jako ruska onuca przez zapomnianego trochę dzisiaj pana red. Piotra Zarembę, który zarazem ujawnił, że takie wypowiedzi wzbudzają sprzeciw „ekspertów i publicystów” – oczywiście publicystów posłusznych, co to słuchają rozkazów swoich oficerów prowadzących.
Co prawda identyczny pogląd wyraził był też amerykański prezydent Donald Trump, ale – co wolno wojewodzie, to nie tobie, smrodzie – a poza tym Wielce Czcigodny Giertych Roman od razu go zdemaskował: „Trump nas zdradził. Kto w Polsce wspiera Trumpa, należy do zdrajców.” Jak to pisał w „Towarzyszu Szmaciaku” Janusz Szpotański? „Depesza pędzi już do Gnoma. Donald Trump – zdrajca. Punkt i koma.”
Wprawdzie na mieście pojawiły się fałszywe pogłoski, że te całe drony, to właśnie wabiki, skonstruowane ze sklejki. Kosztują grosze – ale na radarach wyglądają tak samo, jak te bojowe, więc dotychczas Ukraińcy zestrzeliwali je przy użyciu drogich kartaczy, z których każdy kosztował ciężkie dolary. Aliści właśnie tej nocy przestali je zestrzeliwać, wskutek czego wleciały one do Polski, niektóre nawet przez Białoruś, która Polskę o nich ostrzegła. Coś mogło być na rzeczy, bo już następnego dnia ukraiński minister spraw zagranicznych przypomniał, że Ukraińcowie od dawna domagali się, by państwa NATO, przede wszystkim Polska, zestrzeliwały ruskie drony nad Ukrainą i Białorusią. Oczywiście w tych fałszywych pogłoskach nie może być słowa prawdy, bo prawdę, to głoszą „eksperci” i zaangażowani publicyści w rodzaju pana red. Zaremby, a nie jakiś tak Trump Donald. Jeśli chodzi o penetrowanie prawdy, to nasz, tubylczy Donald jest lepszy od amerykańskiego Donalda, ale Donald to jeszcze nic w porównaniu z Księciem-Małżonkiem. Od pewnego czasu mówi się, że Książę-Małżonek szykowany jest na stanowisko premiera rządu – gdyby obywatel Tusk Donald się zaśmierdział – a w perspektywie – nawet na prezydenta naszego bantustanu – żeby Żydowie, za pośrednictwem Pierwszych Dam – mogli kręcić głową państwa.
Toteż ruska prowokacja najwyraźniej stała się dla Księcia-Małżonka prawdziwym darem Niebios. Zaraz pośpieszył do Kijowa, gdzie wysłuchał zbawiennych pouczeń prezydenta Zełeńskiego i już wiedział, że Donald Trump nie miał racji mówiąc o ruskiej pomyłce – gdy to była prowokacja. Kogo słucha ten cały Donald Trump, komu on właściwie służy? Jakby słuchał Księcia-Małżonka, to od razu spenetrowałby prawdę, a Wielce Czcigodny Giertych Roman nie miałby żadnego powodu, by go demaskować, jako zdrajcę. Toteż i Książę-Małżonek zaraz załatwił był w Kijowie, że polscy żołnierze pojadą na Ukrainę, gdzie przez Ukraińców będą szkoleni w zakresie zestrzeliwania ruskich dronów i to nie tylko nad Polską – ale również nad Ukrainą i Białorusią.
Wywołało to w części opinii publicznej zaniepokojenie, bo spełnienie ukraińskich oczekiwań oznaczałoby wciąganie Polski w wojnę z Rosją i to w sposób nie pociągający za sobą żadnych zobowiązań ze strony NATO. Chodzi o to, że słynny art. 5 traktatu waszyngtońskiego przewiduje możliwość uruchomienia procedur sojuszniczych, nawiasem mówiąc – bez żadnego automatyzmu – ale tylko „w razie zbrojnej napaści” na państwo członkowskie. Jeśli natomiast ono samo włączy się do konfliktu, który się toczy od kilku lat, to warunek „zbrojnej napaści” nie jest spełniony. Z uwagi na te obawy, „eksperci” musieli wytłumaczyć Księciu-Małżonku, że chociaż oczywiście chce dobrze, to znaczy – pragnie wciągnąć Polskę w wojnę, to trochę się zagalopował.
W rezultacie Książę-Małżonek sprecyzował swoje poprzednie stanowisko zarówno w kwestii szkolenia polskich żołnierzy w zwalczaniu ruskich dronów – że owszem, będą szkoleni – ale w Polsce, a nie na Ukrainie, a po drugie – w kwestii zestrzeliwania ruskich dronów nad Ukrainą i Białorusią – że decyzja w ten sprawie musi zapaść w kierowniczych gremiach NATO. Z uwagi na to, że o żadnym awansie na stanowisko premiera Książę-Małżonek nie może nawet marzyć bez poparcia Niemiec, zwłaszcza w sytuacji, gdy ma szlaban do Białego Domu, zanim jeszcze pan prezydent Nawrocki przyjedzie do Berlina, już zaczął przekonywać kanclerza Merza do koncepcji zestrzeliwania. Jestem pewien, że kanclerz Merz nie będzie miał nic przeciwko temu, bo z punktu widzenia Niemiec, wkręcenie również Polski w maszynkę do mięsa byłoby prawdziwym darem Niebios.
Z Polski przekręconej przez maszynkę do mięsa, można by zrobić wszystko, nawet dokończyć proces zjednoczenia Niemiec i to nie według granicy z 1937 roku, tylko według granicy z roku 1914. Czegóż chcieć więcej? Jeśli tedy Książę-Małżonek już nie może doczekać się wojenki, to od razu widać, że najlepiej nadaje się i na premiera rządu, a potem – na prezydenta. W dodatku robi dywersję prezydentowi Nawrockiemu, który uparł się na te całe reparacje – a tymczasem, dzięki Księciu-Małżonku – Niemcy poczęstują prezydenta Nawrockiego ofertą „gwarancji bezpieczeństwa” dla Polski. To znakomite wyjście, bo jeśli Niemcy gwarantowałyby Polsce bezpieczeństwo, to znaczy – iż to one w razie czego miałyby tytuł do negocjowania z Putinem. W tej sytuacji tylko patrzeć, jak Książę-Małżonek dostanie od Niemców jakiś Ritterkreuz.
Stały komentarz Stanisława Michalkiewicza ukazuje się w każdym numerze tygodnika „Goniec” (Toronto, Kanada).