Stanisław Michalkiewicz : Folksdojcze wszystkich krajów… magnapolonia
Co tu ukrywać; Księcia-Małżonka nie opuszcza poczucie humoru. Inna sprawa, że może to być niezamierzony efekt komiczny, bo Książę-Małżonek może traktować swoją osobę serio, jako urodzonego w czepku człowieka Renesansu, który jest zdolny do wszystkiego – to znaczy – do kierowania wszystkimi resortami na raz. No, może nie na raz, bo to chyba byłoby sprzeczne z konstytucją – ale rotacyjnie, to już pewnie by mógł.
W swoim czasie, jako wynalazek ówczesnego ministra obrony, pana Jana Parysa, będąc chyba jeszcze poddanym brytyjskim, został wiceministrem obrony narodowej i tak się zaczęło. Pojawiły się w związku z tym wzruszające wątpliwości, czy nie ma tu jakiegoś konfliktu interesów, ale osoba Księcia-Małżonka została uznana za gwarancję, że żadnego konfliktu nie ma.
W międzyczasie Książę-Małżonek poddanym brytyjskim chyba być przestał, a poza tym został prześwietlony przez Wojskowe Służby Informacyjne, czyli stare kiejkuty, w ramach operacji “Szpak”, więc nic już nie stało na przeszkodzie, by “wataha” to znaczy – Naczelnik Państwa z satelitami – wystrugała go nawet na ministra obrony.
Na tym stanowisku świetnie się prezentował, ale chyba przyczyny, dla których Naczelnik go na to stanowisko wystrugał, albo przestały istnieć, albo utraciły znaczenie, w związku z czym zarówno Naczelnik, jak i prezydent Lech Kaczyński, dali mu do zrozumienia, że mu już nie ufają. Dlaczego – tajemnica to wielka – ale pod tym pretekstem Książę-Małżonek dokonał zwrotu o 180 stopni, deklarując swoje nawrócenie na łono Volksdeutsche Partei Donalda Tuska i oferując swoje usługi w dziele “dorżnięcia watahy”.
W nagrodę za dobre sprawowanie Donald Tusk wystrugał go znowu na ministra, tym razem – spraw zagranicznych. Wsławił się wielkimi czynami, wśród których na uwagę zasługuje zlikwidowanie wielu polskich ambasad. W ten sposób Książę-Małżonek przez czynności konkludentne dał wyraz przekonaniu, że Polska prowadzenie jakiejkolwiek polityki, a już zwłaszcza – polityki zagranicznej – powinna mieć surowo zakazane.
I tak się właśnie stało, co było zadaniem o tyle łatwym, że – zgodnie z moją ulubioną teorią spiskową – Polską rotacyjnie rządziły trzy stronnictwa: Ruskie, Pruskie i Amerykańsko-Żydowskie – co było konsekwencją przewerbowania się na służbę do naszych nowych sojuszników, tubylczych bezpieczniaków, którzy stanowili najtwardsze jądro systemu komunistycznego.
Ponieważ w naszym nieszczęśliwym kraju mamy do czynienia ze zjawiskiem dziedziczenia pozycji społecznej, sprawiającym że dzieci konfidentów zostają konfidentami, zależności powstałe na przełomie lat 80-tych i 90-tych reprodukują się w kolejnych pokoleniach ubeckich dynastii. Obecnie, wskutek wojny, jaką Nasz Najważniejszy Sojusznik prowadzi na Ukrainie z Rosją do ostatniego Ukraińca, Stronnictwo Ruskie ze sceny politycznej właściwie zniknęło, a na placu pozostały tylko dwa: Stronnictwo Pruskie i Amerykańsko – Żydowskie.
Sprawiają one wrażenie, jakby chciały utopić się nawzajem w łyżce wody, ale tak naprawdę, w sprawach najważniejszych dla naszego bantustanu idą ręka w rękę. Tak było w sprawie Anschlussu w roku 2003, tak było w sprawie ratyfikacji traktatu lizbońskiego w roku 2008 i 2009 i tak było w przypadku forsowania przez Reichsfuhrerin Urszulę von der Leyen oraz brukselski gang, rozmaitych wynalazków, zarówno prowadzących do IV Rzeszy, jak i wprzęgniętych w służbę rewolucji komunistycznej, która przewala się przez Amerykę Północną i Europę.
Kiedy więc w marcu ub. roku amerykański prezydent Józio Biden, w nagrodę za dobre sprawowanie, pozwolił Niemcom na urządzanie Europy po swojemu, zaraz na pozycji lidera tubylczej sceny politycznej naszego bantustanu została dokonana podmianka, w ramach której liderem została Volksdeutsche Partei Donalda Tuska z satelitami.
Z uwagi na to, ze Naczelnik Państwa wierzgał przeciwko ościeniowi, deklarując przywiązanie do różnych wstecznych i obskuranckich zabobonów, postępowy prezydent Józio Biden pozwolił spuścić go z wodą, podstawiając w charakterze jasnego idola, w którym nasz mniej wartościowy naród tubylczy powinien się zakochać, pana Szymona Hołownię, dyskretnie prowadzonego przez pana Michała Kobosko. Toteż Volksdeutsche Partei ma wolną rękę, zarówno od Reichsfuhrerin Urszuli von der Leyen, jak i amerykańskich twardzieli, żeby “watahę” pogrążać aż do ostatecznego rozwiązania.
Jak mogliśmy się przekonać, Niemcy robią wszystko, by w czasie darowanym, to znaczy – do listopada br, kiedy to w USA zostanie wybrany następny prezydent – stworzyć fakty dokonane, które ostatecznie przesądzą o powstaniu i okrzepnieciu IV Rzeszy, a w Polsce III Rzeczpospolita zostanie zastąpiona Generalną Gubernią.
Aliści w czerwcu odbyć się mają wybory do Parlamentu Europejskiego, w których sporo miejsc mogą uzyskać rozmaite europejskie Schwein, pragnące sypać piasek w szprychy rozpędzającego się parowozu dziejów, Reichsfuhrerin Urszula von der Leyen zarządziła tedy mobilizację Volksdeutsche Partei we wszystkich bantustanach Rzeszy, żeby również po wyborach nic już nie moglo zagrozić niemieckiemu dziełu odbudowy Europy.
Folksdojcze wszystkich krajów łączcie się! – tak brzmi dzisiejszy rozkaz – toteż Donald Tusk pod ciężarem takiego zadania aż się rozchorował – ale zanim weźmie wolne dla poratowania zdrowia, kazał wszystkim swoim pretorianom wystawić się w wyborach do PE, żeby w ten sposób zablokować miejsca “lunatykom” i “idiotom”. Mają znaleźć się tam czyste typy nordyckie, co to i bez mydła są czyste. One dadzą odpór wrogim siłom, które nieubłaganym palcem wskazała Reichsfuhrerin Urszula von der Leyen, a do których w naszym bantustanie zalicza się Konfederacja.
Toteż kiedy tylko po wyborach do PR Europeische Volksdeutsche Partei się skonsoliduje, przystąpi on do następnego zadania, to znaczy – do “wypalania żelazem każdej zdrady i próby destabilizacji”. Od razu widać, że w Generalnej Guberni nie będzie już miejsca na żadne polskie safandulstwo, tylko nastanie dyscyplina, jak za Adolfa Hitlera. Tako rzecze Zara…, to znaczy pardon – jaki tam znowu “Zaratustra”?
Nie żaden “Zaratustra”, tylko Reichsfuhrerin Urszula von der Leyen, która albo zachowa swoje stanowisko równiez po wyborach, albo zostanie zastąpiona przez jakiegoś innego Reichsfuhrera – bo przecież IV Rzesza bez Reichsfuhrera, to jak Cygan bez drumli! A tymczasem Książę-Małżonek swoje “expose” przedstawił tak, jakby wierzył, iż to on nie tylko uprawia, ale nawet kreuje politykę europejską i światową. Widać, że mimo tylu rozmaitych zawirowań, poczucie humoru go nie opuszcza – bo przecież przypuszczenie, że wierzy w to, co mówi, byłoby niegrzeczne.