Andrzej Juliusz Sarwa
WIESZCZBA KRWAWEJ GŁOWY (27)
Paryski spadek
Pan Białecki trzymał w ręku kartę welinową, na której starannym pismem, wcale nie przypominającym nerwowego pismo doktora, widniał taki oto łaciński tekst:
„W razie mojej śmierci albo też mojego zaginięcia, czy też zniknięcia, gdy rok minie od tego momentu, mój dom w Paryżu, przy rue de la Tannerie, ma przejąć na własność z całym jego wyposażeniem – pod warunkiem, o którym będzie niżej – uczeń mój, polski szlachcic, pan Jerzy Białecki herbu Leszczyc. Z tym że jeśli chciałby dom ów sprzedać, ma wpierw obowiązek opróżnić go ze wszystkiego – mebli, ksiąg oraz wszelkich innych sprzętów i ma być on całkowicie pusty, inaczej sprzedaż nie będzie mieć mocy prawnej i ma zostać uznana za niebyłą, spadkobierca utraci do owego domu prawo, dom zaś, jak i cała posesja, przejdą wtenczas w ręce aktualnie panującego króla”.
Ten sam tekst powtórzony był jeszcze dwukrotnie – po francusku i po polsku i opatrzony charakterystycznym podpisem zaginionego doktora Cadavera Illuminatusa. Wyglądało to tak, jakby Cadaverowi podsunięto gotowy tekst, a on był zmuszony go podpisać.
Tak czy siak, pan Jerzy pomyślał sobie, że zaginiony doktor nie powiedział prawdy, iż musiał uchodzić z Francji, bo rzekomo nie miał gdzie się podziać. Przecież posiadał dom i do niego – jeśli istotnie mieszkał w Luwrze – mógł się przenieść. Musiał być zatem inny zgoła powód jego powrotu do Polski. Tak czy inaczej, tkwiąc pod Sandomierzem, nie miał szans na rozwikłanie tej zagadki.
Siedział więc zamyślony, a pewna pokusa powolutku zaczęła mu się wgryzać w mózg i w serce…
* * *
– Kasiu – Jerzy przy kolacji odezwał się do żony. – Kasiu, powiedz mi, co mniemasz na temat owego tajemniczego przybysza, który zabrał ze sobą, na moich oczach, a trzeźwym był i przytomny, naszego doktora?
– Co mniemam? Ano to, iż doktor nie był takim świętoszkiem, za jakiego starał się uchodzić. Miałam czas i możliwości, by mu się dobrze przyjrzeć.
– I cóżeś wypatrzyła?
– A choćby to, że chociaż bywał w kościele, to ani razu się nie przeżegnał, nie ukląkł, nawet na Podniesienie, że o spowiedzi i Komunii świętej nie wspomnę. A widziałeś kiedyś u niego jaki przedmiot poświęcony? Nic – ściany puste. Ni krzyżyka, ni obrazka… Jakby był poganinem. A co się z nim stało? Myślę, że miał konszachty ze Złym i kiedy nadszedł czas, Zły przyszedł po niego, jako po swoją własność… Powiem ci, jeszcze, że kiedy „się zapodział” odczułam ulgę, iż nie będzie miał już żadnego wpływu na nasze dzieci.
– Nie przesadzasz aby, Kasiu?
– Nie, nie przesadzam. Był twoim nauczycielem. Niby niczego zdrożnego cię nie uczył, ale… ale zasiał w tobie wiele wątpliwości, które teraz każą ci wzdychać, zaprzątają głowę i zabierają spokój. Częściej bujasz myślami gdzieś w obłokach, niż jesteś nimi przy mnie i przy dzieciach. Smutne to i to mnie martwi.
– Ale przecie, gdyby nie on, nie jego intryga, to nie bylibyśmy małżeństwem…
– To fakt. Cieszę się z tego, iż jestem twoją żoną i matką twoich dzieci, ale jakiś robak mimo wszystko wgryza mi się w duszę.
– Przecie, zaraz jak wzięliśmy ślub, udaliśmy się z pielgrzymką do Krakowa, do grobu św. Jacka Odrowąża i tam przed ojcem dominikaninem, pod stułą, u kratek konfesjonału wyznaliśmy swoje przewinienie. To oszustwo, jakiego żeśmy się dopuścili… I przecie rozgrzeszył nas z tego, więc – uważam – sprawa już zamknięta!
– Ty może nie, ale przecie ja dalej tkwię w oszustwie, udając córkę człowieka, który nie był moim ojcem… – w oczach Kasi zaszkliły się łzy.
– Nie, moja kochana, nie masz racji, wszak on na łożu śmierci oficjalnie uznał cię za córkę. Nie prowadził w twojej sprawie żadnego śledztwa, a mógł przecie podejrzewać, iżeś dla niego kimś obcym, łasym – jeśli nie na majątek – to na nazwisko. Miałabyś go za durnia? O nie! Ja myślę, że on dobrze wiedział, bo powiedział mi o tym Cadaver, iż wyznał mu to w wieczór przed śmiercią, że rozgryzł intrygę, a mimo wszystko uznał cię za swoje dziecko, za swoją krew. Grał to przedstawienie do końca. Czemu? Tego się już nigdy nie dowiemy. Zatem możesz być w sumieniu spokojna.
Kasia, słysząc te słowa, odetchnęła z wyraźną ulgą.
– Ty naprawdę jesteś tego pewny, Jur, czy tylko mnie tak pocieszasz?
– Pewny, Kasiu, kochanie ty moje, pewny! Zresztą, jeśli masz wątpliwości, idźże raz jeszcze do spowiedzi, ujawnij kapłanowi te wątpliwości i uczyń tak, jak on orzeknie. Najwyżej nasze dzieci stracą szlachectwo i tyle. Majątku nikt ci nie odbierze, boś go legalnie otrzymała. A tego nikt się nie waży zakwestionować.
– Skoro tak radzisz, tak też i uczynię.
– Proszę cię tylko, nie wyznaj tego naszemu plebanowi! Ani też żadnemu z sandomierskich świeckich księży czy mnichów. Bo wszyscy nas przecie znają.
– To gdzie?
– Jak i poprzednio – w Krakowie. Wybieram się tam za parę dni, to możemy pojechać razem.
* * *
Pani Waleria Białecka, czyli dawniejsza Kasia, odeszła od kratek konfesjonału w krakowskim kościele ojców franciszkanów uspokojona i rozpromieniona.
Wszystko, co jej powiedział Jerzy, potwierdził spowiednik. Mogła wreszcie odetchnąć z ulgą i sypiać spokojnie, bo sumienie nie miało już powodu, by jej cokolwiek wyrzucać.
* * *
Po powrocie do rodzinnego dworu Białeckich Jerzy zaczął się jednak jakoś dziwnie zachowywać.
– Cóż ci to, mój panie mężu? – pytała Kasia.
Ale on tylko wzdychał ciężko i jakoś nie mógł zebrać się w sobie, żeby się jej zwierzyć ze swoich dusznych rozterek.
Ponieważ jednak kobieta nie ustępowała i naciskała coraz mocniej, w końcu, gdy odpoczywali w ogrodzie po obiedzie, wyciągnął zza pazuchy welinową kartę złożoną we czworo i podał żonie.
– Czytaj.
Kasia, wprawna w tej sztuce, szybko przebiegła oczami tekst i ze zdumieniem popatrzyła na męża.
– Coś podobnego!
– Ano właśnie: coś podobnego…
– I co zamierzasz uczynić?
– Sam nie wiem. Dom w Paryżu pewnie co nieco wart. Może pojadę? Może go spieniężę?
– A może pluń na to. Brakuje nam tu czegoś? Żyjemy w dobrobycie, bez tych paru talarów za dom spokojnie się obejdziemy. Nie przesadzając, ale dzięki skarbom hrabiego, mego niby-ojca, jesteśmy bogaczami!
Ale pan Jerzy się zasępił. Nie na domu mu zależało, na to mógłby machnąć ręką, chociaż i domu byłoby żal. W głowie miał ciągle to dziwne zastrzeżenie, że jeśli chciałby budynek sprzedać, to ma go ze wszystkiego opróżnić. Po co? To go zastanawiało. A może była to zaszyfrowana wskazówka – przeszukaj dom, a znajdziesz w nim coś ważnego albo wartościowego…
I to był jedyny powód, dla którego, mimo wszystko, chciałby pojechać do Paryża.
Kiedy zwierzył się z tego Kasi, ta zrobiła kwaśną minę, ostatecznie jednak, wzruszywszy ramionami, powiedziała:
– Skoro to, Jerzy, jest takie ważne dla ciebie, to jedź. Nie będę ci stawała na przeszkodzie.
– To może jedźmy razem?
– Razem? A dzieci? Chcesz je zostawić ze służbą. O! Co to, to nie!
Zamilkli. Minęła dłuższa chwila, zanim Kasia podjęła przerwaną rozmowę.
– A na jak długo chciałbyś się tam wybrać?
– Hm… a bo ja wiem? Pojęcia nie mam, gdzie ta posesja z domem, w jakim jest stanie, ile może być warta, czy prędko znajdę nabywcę, jak długo potrwa opróżnienie domu. Co z tymi sprzętami zrobię? Przecie ich tutaj nie przywiozę… Myślę, że najbiedniej całe to przedsięwzięcie zajmie mi ze 3-4 miesiące, oczywiście licząc z podróżą w jedną i drugą stronę.
– Niechże będzie… jedź, ale pamiętaj, że my tu będziemy za tobą bardzo tęsknić… – Kasia przytuliła swój policzek, do policzka męża.
Książkę w wersji papierowej można kupić tu:
Wydawnictwo Armoryka
wydawnictwo.armoryka@armoryka.pl
ul. Krucza 16
27-600 Sandomierza
e-book tu:
audiobook tu: