Wolny rynek – wymuszony przez rządy państw Oświecenia?

Prof. Wielomski: Jak rodzi się wolny rynek?

28.11.2025 Adam Wielomski nczas/prof-wielomski-jak-rodzi-sie-wolny-rynek

Kilka dni temu w mediach społecznościowych doszło do małej scysji, gdy stwierdziłem, że wolny rynek nie rodzi się spontanicznie, sam z siebie, lecz jest dziełem zaplanowanych działań państwa, które powołuje jego instytucje za pomocą ustawodawstwa. Wskazałem, że w Europie kontynentalnej dla powstania instytucji rynku decydujące znaczenie miała ustawa Le Chapelier z 1791 roku, która jedną decyzją zlikwidowała cały system korporacyjny, czyli cechy, gildie i związki robotnicze, wprowadzając w to miejsce zasadę wolnej konkurencji. Wydawało mi się, że przestawiona powyżej teza jest dość banalna i oczywista. Tymczasem zostałem poddany ostrzałowi kolegów z „NCz!”, twierdzących, że rynek jest instytucją naturalną, gdyż ludzie z natury są indywidualistami i wymieniają się rzeczami lub pracą, a gdy pojawia się państwo to jedynie im w tym przeszkadza.

Teza moich krytyków oparta jest na przekonaniu, a w sumie na liberalnej bajeczce, że kiedyś istniał przedpaństwowy stan natury, gdzie ludzie cieszyli się pełną i nieskrępowaną wolnością, handlowali bez żadnych państwowych uregulowań i podatków. Potem zaś pojawiło się państwo i zaczęło budować „socjalizm”. Problem polega na tym, że opisany powyżej stan to wyłącznie model teoretyczny.

Jeśli zamiast do pism Johna Locke’a oraz innych teoretyków liberalizmu i libertarianizmu sięgniemy do prac historyków i antropologów, to rzeczywistość wyglądała zgoła inaczej.

Oczywiście, od zawsze ludzie wymieniali się towarami lub pracą w zamian za towar. Organizacja plemienna czy państwowa pojawiła się jednak z tego powodu, że handel i wymiana barterowa to tylko ta jasna część tego, co możemy zobaczyć w stanie natury. Podstawowym środkiem zmiany struktury właścicielskiej były wojny plemienne. Przerażające wojny trybalne, w których mordowano całe wsie i miasta. Mężczyźni szli pod nóż, a kobiety i dzieci sprzedawano w niewolę. Najazdy, wojny i grabież ziemi, a także chwytanie i sprzedawanie niewolników były głównymi środkami bogacenia się, a nie handel.

Co więcej, często działalność handlowa i wojenna były trudne do rozdzielenia. Kartagińczycy czy Wikingowie handlowali, gdy napotykali silniejszego, a mordowali, grabili i uprowadzali w niewolę, gdy napotykali słabszego. W warunkach „stanu naturalnego”, czyli przedpaństwowego, dominowała przemoc. Dlatego słowiańszczyzna przez wiele stuleci była głównym źródłem niewolników dla Europy zachodniej i Bliskiego Wschodu – nie stworzyła instytucji państwa, które mogłoby bronić jej mieszkańców. Ten sam los spotkał Murzynów we wczesnej Nowożytności, gdy handlowali nimi dosłownie wszyscy. W sytuacji przedpaństwowej nie istnieje prawo, nie można odwołać się do sędziego, a gdyby taki sędzia się znalazł, to nie istnieje możliwość egzekucji wyroków, gdyż świat przedpaństwowy opiera się na przemocy pomieszanej w jedno z idolami religijnymi, duchami przodków, magią etc. Są tutaj akty wymiany rzeczy i usług, ale są wtórne wobec pierwotnej przemocy.

Gdy wreszcie powstają instytucje państwowe, to szybko okazuje się, że ludzie bynajmniej nie są indywidualistami i wcale nie tworzą instytucji rynkowych. W miastach powstają kompletnie nierynkowe systemy cechowe, a osoby wytwarzające poza nimi muszą się chronić na prywatnych gruntach (tzw. partacze). Kupcy organizują się w gildie, nie dopuszczając do handlu zewnętrznej konkurencji. Cechy i gildie regulują ceny, zasady sprzedaży etc. W średniowieczu każde liczące się miasto i miasteczko wymusza na kupcach tzw. prawo składu, czyli zakaz przejazdu przez miasto bez obowiązku wystawienia swoich towarów na sprzedaż. Na każdym moście płaci się myto za przejazd. Jednostka nie istnieje poza wielopokoleniową rodziną, zarządzaną przez patriarchalnego ojca, który swoimi dziećmi, wnukami i prawnukami zarządza despotycznie dzięki prawu testowania majątków. Gdy w średniowieczu czytamy o jakiejś jednostce ludzkiej, to jest to ojciec takiej rodziny, a nie jednostka w naszym pojęciu tego słowa. Nawet w okresie feudalnego rozbicia w średniowieczu, gdy państwo dramatycznie słabnie, nie ma mowy o jakimkolwiek indywidualizmie koniecznym dla osiągnięcia warunków rynkowych!

Aby mogła powstać instytucja rynku, najpierw musiało powstać silne państwo, którego kierujący musieli dojść do wniosku, że z punktu widzenia podatkowego dochodzi do szybszego wzrostu zasobów za pomocą instytucji wolnej wymiany dóbr i usług, niż za pomocą tradycyjnego kolektywnego systemu.

Państwo musi dokonać, za pomocą prawa, emancypacji jednostki od władzy korporacji i władzy ojcowskiej. Temu służyła wspomniana na początku ustawa Le Chapelier z 1791 roku i stopniowe zmniejszanie wolności testowania. Likwidując pańszczyznę i nadając (za pomocą ustaw!) chłopom wolność indywidualną (np. Kodeks Napoleona), państwo uniezależniło chłopów od ziemi, ich panów i od władzy ojcowskiej, pozwalając im migrować ze wsi do miast. Następnie za pomocą ustaw państwo musiało nie tylko uznać istniejący stan majątkowy, lecz także częstokroć go ustanowić. Chodzi o tzw. własność podzieloną, gdzie chłop posiadał tzw. własność użytkową, a pan tzw. własność zwierzchnią. Arbitralną decyzją władzy, ujętą w formie ustawy, było przypisanie własności w pełnym liberalnym znaczeniu jednej ze stron (na ziemiach polskich tzw. Dekret Grudniowy), pozbawiając zwykle chłopa własności użytkowej, czyli wyzuwając go z własności, którą jego przodkowie mieli przez stulecia. Państwo musiało jeszcze pokasować wewnętrzne cła i myta, a także zacząć ściągać podatki, aby wprowadzić sądy rozsądzające spory o własność i rozstrzygające znaczenie zawieranych umów. Musiało te sądy wyposażyć w policjantów, którzy te wyroki egzekwowali.

O ile pewne zachowania wymienne są rzeczywiście naturalne, to wolny rynek jako instytucja jest dziełem nowożytnego państwa. Powstał za pomocą narzucanych ludziom ustaw, których ci niekoniecznie pragnęli, woląc tradycyjne instytucje korporacyjne dające od stuleci stabilizację życiową.

Oto paradoks, którego liberalna ortodoksja nie chce dojrzeć.