Strach ogłupia. Po to go sieją.

Strach ogłupia

Autor: AlterCabrio, 9 października 2025

Kluczową strategią jest podział. Podziel społeczeństwo na przeciwstawne frakcje, przekonaj każdą z nich, że to ta druga stanowi prawdziwe zagrożenie, i pozwól im krzyczeć do ochrypnięcia, aż ogłuchną na wszystko inne. W tym chaosie konsensus staje się niemożliwy, a ludzie pozostaną nieświadomi pełzających macek państwa policyjnego, aż będzie za późno.

−∗−

Tłumaczenie: AlterCabrio – ekspedyt.org

−∗−

Strach ogłupia

Społeczeństwo, które przestało myśleć niezależnie, jest społeczeństwem, które można łatwo zdominować, ukształtować i kontrolować.

Ameryka zmaga się z epidemią o historycznych rozmiarach. To celowo wywołany kryzys, mający na celu sianie niezgody i utrzymanie kontroli nad społeczeństwem.

Zakażenie nie jest biologicznym patogenem. To mieszanka medialnego szaleństwa, politycznej manipulacji i rozkładu społecznego. Społeczności zamieniają się w pola bitwy, ponieważ właśnie tego chcą ci u władzy – podzielonej Ameryki, w której jesteśmy zbyt zajęci walką między sobą, by dostrzec prawdziwych winowajców.

A co z tymi zazwyczaj łagodnymi ludźmi? Stają się wojowniczymi fanatykami, podczas gdy miłośnicy pokoju gromadzą broń, przygotowując się nie na zagrożenia zewnętrzne, ale na wewnętrzne konflikty. To celowa degeneracja [devolution].

Mówi się nam, że ta plaga paranoi i nietolerancji wywodzi się z Ameryki po 11 września, ale powiedzmy sobie jasno: to strategia. Władze nauczyły się, że strach jest opłacalny. Nie chodzi tylko o to, by trzymać nas w napięciu, ale o to, byśmy byli tak pochłonięci strachem, że nie dostrzeżemy, za jakie sznurki pociągają ci na górze.

Lewica i prawica nie tylko szerzą nieufność. To one są sprawcami podziałów. Wykorzystują naszą nieufność wobec siebie nawzajem, sprawiając, że jesteśmy zbyt rozproszeni przez różnice, by zjednoczyć się przeciwko prawdziwym wrogom: systemowej korupcji i nierównościom ekonomicznym.

Ta strategia kontroli poprzez strach i podziały jest podstępnie doskonała. Utrzymuje nas w ogłupieniu, owszem, ale co ważniejsze, utrzymuje nas w uległości. Podczas gdy my jesteśmy zajęci strachem przed sąsiadami, prawdziwi architekci naszego upadku starają obłowić się jak tylko można, dbając o to, by ich władza pozostała niekwestionowana.

Zmylić ich, rozproszyć niekończącym się szumem całodobowych wiadomości i reality show, zmienić każdą małą różnicę zdań w pełnowymiarową wojnę i wplątać ich w debaty na tematy, które ostatecznie nie mają znaczenia.

Kluczową strategią jest podział. Podziel społeczeństwo na przeciwstawne frakcje, przekonaj każdą z nich, że to ta druga stanowi prawdziwe zagrożenie, i pozwól im krzyczeć do ochrypnięcia, aż ogłuchną na wszystko inne. W tym chaosie konsensus staje się niemożliwy, a ludzie pozostaną nieświadomi pełzających macek państwa policyjnego, aż będzie za późno.

To jest schemat, w jakim wolne społeczeństwa dobrowolnie wpadają w kajdany, umożliwiając tyranom dojście do władzy. To nie przypadek. Jest to precyzyjnie zaplanowane, a jednak niewielu w Ameryce dostrzega tę manipulację. Ludzie są oszukiwani, by postrzegać się nawzajem jako przeciwnicy, inwestując energię i zasoby w wybory, uzbrajając policję, technologie inwigilacyjne i wojny – a wszystko to pod pozorem bezpieczeństwa, które, jak na ironię, nigdy się nie materializuje.

Tymczasem prawdziwi maklerzy władzy, ci w kieszeniach lobbystów i korporacji, realizują swoje cele, przysparzając ogromnych kosztów społeczeństwu. „My, frajerzy”, płacimy rachunki, znosimy inwazyjne środki bezpieczeństwa i żyjemy pod stałym nadzorem państwa policyjnego.

Alternatywne media codziennie bombardują nas doniesieniami o korupcji rządowej, nadużyciach korporacyjnych, militaryzacji policji i nadużyciach jednostek SWAT. Jednak nie są to jedynie przypadkowe doniesienia. To oznaki systematycznej erozji wolności.

Ameryka rzeczywiście weszła w fazę, w której nawet uczniowie są aresztowani, weterani są karani za rzekome bunty, a życie przeciętnego obywatela jest poddawane kontroli na każdym kroku. To nie są zwykłe zagrożenia. To niezaprzeczalne konsekwencje społeczeństwa, które straciło czujność, pozwalając, by strach i podziały utorowały drogę jego własnemu zniewoleniu.

Jednak jeszcze bardziej podstępny niż te rażące naruszenia naszych praw jest język strachu, w który są one owinięte. To dialekt opanowany przez polityków z całego spektrum, wzmacniany przez media ze swoich nowoczesnych trybun, wykorzystywany przez korporacje dla zysku i wpisany w samą istotę naszego systemu prawnego pod płaszczykiem bezpieczeństwa.

Ten wszechobecny język strachu zrodził politykę zastraszania, której jedynym celem jest rozproszenie naszej uwagi i rozbicie nas. Zniechęca do krytycznego myślenia, czyniąc z nas biernych obserwatorów własnych rządów, przekonując nas, że naszą rolą jest jedynie obwinianie innych lub głosowanie na kolejnego mesjasza, który obiecuje zmianę, ale w rzeczywistości przynosi jeszcze więcej tego samego.

Strach jest jednak sprawdzoną bronią w arsenale polityków służącą do rozszerzania kontroli rządu.

Rozległe, niekończące się wojny rządu – z terroryzmem, narkotykami, przestępczością, pandemiami, imigrantami, a teraz także z „krajowymi ekstremistami” – służą jako pretekst do siania strachu, zmuszając nas do oddania wolności w zamian za iluzję ochrony. Obietnice bezpieczeństwa są niczym marchewki przed osłem, zawsze poza zasięgiem.

Obsesja na punkcie kontroli, ta rządowa paranoja, przedstawia każdego obywatela jako potencjalnego wroga. Po co innego mieliby podsłuchiwać nasze rozmowy, śledzić każdy nasz ruch, kryminalizować nasze zachowanie, traktować nas jak podejrzanych i rozbrajać, jednocześnie uzbrajając swoje siły po zęby?

Te oparte na strachu strategie rzeczywiście działają, zmieniając naszą zbiorową tożsamość i sprawiając, że postrzegamy siebie nie jako obywateli z prawami, lecz jako podmioty, które należy monitorować i kontrolować.

Strach i paranoja zakorzeniły się w amerykańskiej psychice, zmieniając nasze postrzeganie świata, sąsiadów i, co najważniejsze, sposób, w jaki postrzega nas rząd. Staliśmy się tym, co Henry Louis Mencken mógłby nazwać „beczącymi owcami”, błagającymi o odebranie nam wolności w imię iluzji bezpieczeństwa.

Historia uczy nas, że to rządy, a nie samotne wilki, są prawdziwymi mistrzami masowych mordów i ucisku. Prawdziwymi przemysłowymi terrorystami są ci w garniturach lub mundurach, ale bez biernej uległości ogarniętego strachem społeczeństwa byliby bezsilni.

Przestańcie ulegać przesadnej taktyce strachu stosowanej przez państwo i jego media, te masowe i te „alternatywne”. Nie pozwólcie, by histerią z powodu drobnych zagrożeń wpędzili was w ramiona tyranii, która jest prawdziwym zagrożeniem.

Jak dobitnie pokazuje historia, strach i paranoja rządowa są prekursorami faszystowskich, totalitarnych państw.

Oto jak to działa: kryzysy, ataki terrorystyczne i przypadkowe strzelaniny utrzymują nas w ciągłym stanie niepokoju. Ten strach uniemożliwia nam myślenie. Pod względem emocjonalnym, panika wywołana strachem dosłownie wyłącza część naszego mózgu odpowiedzialną za logikę i rozum. Zasadniczo, gdy strach przejmuje kontrolę, nasze krytyczne myślenie zostaje zahamowane.

Społeczeństwo, które przestało myśleć niezależnie, jest społeczeństwem, które można łatwo zdominować, ukształtować i kontrolować.

Poniżej mamy podstawowe elementy niezbędne do ustanowienia państwa faszystowskiego, zgodnie z opisem zawartym w dziele Johna T. Flynna z 1944r. pt. „As We Go Marching”:

  • Zasada przywództwa faszystowskiego: rząd kierowany przez dominującą postać, nawet taką, która doszła do władzy drogą demokratyczną, pełniącą rolę paternalistycznego strażnika narodu.
    _
  • Nieograniczona władza rządu: autorytarny reżim, który przekształca się w totalitaryzm, nie uznający żadnych granic swojej władzy.
    _
  • Kapitalizm z kontrolą biurokratyczną: choć gospodarka jest pozornie kapitalistyczna, jest duszona przez rozległy nadzór rządowy.
    _
  • Obsesja na punkcie bezpieczeństwa: nieustępliwa obsesja na punkcie bezpieczeństwa narodowego, połączona z wymyślonymi lub wyolbrzymionymi zagrożeniami.
    _
  • Państwo inwigilacyjne: ustanowienie inwazyjnego monitoringu wewnętrznego i stworzenie niepodlegających odpowiedzialności jednostek paramilitarnych.
    _
  • Nadmierna kryminalizacja: kultura, w której priorytetem jest przestępstwo i kara, co prowadzi do powstania nadgorliwego systemu prawnego.
    _
  • Centralizacja i integracja korporacyjna: rząd współpracuje z korporacjami, aby kontrolować wszystkie aspekty życia, od społecznego po militarny.
    _
  • Gospodarka militarystyczna: gospodarka i system podatkowy opierają się na potędze militarnej.

Podobieństwo do współczesnej Ameryki jest nie tylko uderzające. Jest też niewątpliwie alarmujące.

Każdy sektor przemysłu jest pod kontrolą rządu. Każdy zawód jest skrupulatnie skatalogowany i usystematyzowany. Każdy produkt lub usługa jest opodatkowana. Cykl niekończącego się zadłużenia jest nie tylko podtrzymywany, ale wręcz utrwalany. Słowo „ogromny” ledwo wystarcza, by opisać biurokratycznego molocha. Bębnienie o gotowości bojowej nie ustaje, a widmo konfliktu z jakimś nikczemnym, zewnętrznym przeciwnikiem nieustannie wisi w powietrzu.

Jest błędem, gdy określa się faszyzm jako wyłącznie prawicowy lub lewicowy. Wykracza on poza te etykietki, ucieleśniając elementy obu, nie należąc jednocześnie do żadnej z nich. Faszyzm nie dąży do rozbicia fundamentalnych struktur handlu, rodziny, religii czy tradycji. Dąży raczej do ich zdominowania. Utrzymuje to, co ceni społeczeństwo, ale pod pretekstem wzmacniania naszej tkanki gospodarczej, społecznej i kulturowej, wikła je w sieć kontroli państwa.

Aby faszyzm naprawdę umocnił swoją władzę, społeczeństwo musi wyrazić na to zgodę, wierząc, że takie środki są nie tylko wygodne, ale wręcz niezbędne. W czasach „kryzysu” doraźność staje się przewodnią siłą napędową – dając rządowi możliwość militaryzacji organów ścigania, podważania ochrony konstytucyjnej i kryminalizacji sprzeciwu.

Stoimy w przełomowym momencie amerykańskiej historii, gdzie wybór jest jasny: albo obudzić się w obliczu nadciągającego cienia faszyzmu, albo dalej bezmyślnie wpadać w jego objęcia. Czas by stawić opór nadszedł teraz, zanim uderzy ostatni młot, a resztki wolności zostaną wbite w łańcuchy totalnej kontroli.

________________

Fear Makes People Stupid, A Lily Bit, Dec 06, 2024

−∗−

Więcej: strach

Ideologia “zrównoważonego rozboju”. Jej celem jest władza totalna.

Adam Wielomski: Ideologia zrównoważonego rozwoju

12.07.2024 Adam Wielomski nczas/wielomski-ideologia-zrownowazonego-rozwoju

Każdy politolog zna starą definicję ideologii, wywodzącą się z marksizmu, a użytkowaną często przez tzw. socjologię polityki, nauczającą o tzw. społecznej funkcji idei. Mówi ona, że „ideologia to zespół poglądów służących zachowaniu swojej pozycji politycznej i społecznej, lub też uzasadniających jej zmianę, gdzie idee stanowią uzasadnienie i uprawomocnienie takiej zmiany”.

Generalnie podchodzę do tej definicji z dużą rezerwą, gdyż ludzie w sposób masowy potrafią popierać ideologie, które nie tylko nie wyrażają ich interesów, lecz są im nawet przeciwne, ponieważ nie kierują się swoim interesem społecznym, lecz upodobaniami, kulturą, modą, przekonaniami religijnymi i światopoglądowymi, patriotyzmem etc. Jednak definicja ta ma zastosowanie przy ideologii zrównoważonego rozwoju, która jest głoszona przez współczesne kręgi globalistyczne, przez nieprawdopodobnie zamożnych ludzi, którzy akurat swoje interesy umieją świetnie zdefiniować!

Z pozoru ideologia ta wygląda całkiem szlachetnie. Otóż w wyniku rewolucji demograficznej ludzi jest zbyt wielu, a w wyniku rewolucji przemysłowej i doktryny konsumeryzmu produkujemy zbyt dużo śmieci i odpadów, zatruwamy środowisko i przyczyniamy się do ocieplenia klimatu. Przy tej szybkości przyrostu demograficznego, narastającej industrializacji świata i wydalania CO2, za dwa-trzy pokolenia ma dojść do katastrofy. Ziemia ma nie móc nas wyżywić, a wzrost temperatury stworzy suszę na połowie planety, w wyniku czego ludzie będą umierać z gorąca i z głodu. Dlatego trzeba stworzyć światowy rząd lub zarząd, który dokona racjonalizacji zarządzania zasobami w miejsce rynku. Podejmie walkę z rewolucją demograficzną w Trzecim Świecie, zatrzyma rozrodczość, a istniejący już nadmiar ludności przesiedli na bogaty Zachód.

Zarząd światowy zmierzy się z globalnym problemem ocieplenia, ograniczając emisję CO2 i dając każdemu z państw „limity” jego wydzielania, a także wymuszając na nich przeprowadzenie „zielonych rewolucji”. Przy okazji taki światowy zarząd będzie też walczyć z pandemiami, nacjonalizmem, ksenofobią i religiami objawionymi, ponieważ doktryny te nie sprzyjają centralnemu zarządzaniu planetą. W konsekwencji zanikać będą też tradycyjne narody i państwa, aby stworzyć Ludzkość. Mniej liczną, bardziej ekologiczną, mniej nastawioną na konsumpcję i marnotrawstwo, z ekologizmem jako krypto-panteistyczną ni to religią, ni to ideologią globalną.

Jest to program otwarcie głoszony przez Światowe Forum Ekonomiczne w Davos, przez Klausa Schwaba, Yuvala Noaha Harariego, Billa Gatesa i George’a Sorosa.

Problem z tą ideologią jest taki, że wbrew humanistycznym hasłom, jej celem jest władza. Jest to klasyczny przykład ideologii „służącej zachowaniu swojej pozycji politycznej i społecznej”. Warren Buffet, którego majątek w 2023 roku wyceniano na 108 miliardów dolarów, w 2006 roku powiedział, że „wojna klas jest faktem, ale to moja klasa, klasa bogaczy ją prowadzi i ją wygrywamy” (cyt. za: J.-Y. Le Gallou, „La super-classe mondiale contre les peuples”, Versailles 2018, s. 21). Prawda jest taka, że ideologia zrównoważonego rozwoju służy zachowaniu status quo w świecie, tak aby ci, którzy dziś są bogaci, byli bogatymi po wsze czasy. Ekologizm jest znakomitym straszakiem ideologicznym i narzędziem utrzymania status quo.

Wszystkie przydzielane dziś przez Komisję Europejską, a w przyszłości planowane przez zarząd światowy, limity wydzielania CO2 nie są obliczane w stosunku do ilości ludności państw, lecz w stosunku proporcjonalnym do aktualnego wydzielania CO2. Oznacza to, że pakiet kontrolny posiadają państwa już uprzemysłowione, a te, które dopiero rozpoczynają industrializację, mają maleńkie limity, a niestety, budowa przemysłu wiąże się z wydzielaniem zanieczyszczeń.

Skazuje to Trzeci Świat na stagnację, na brak możliwości przeprowadzenia rewolucji industrialnej, czyli na gospodarkę rolną. Nadmiar ludności zostanie zlikwidowany przez imigrację i depopulację za pomocą polityki antynatalistycznej. Przeludnienie i niski pułap PKB uniemożliwi Trzeciemu Światu poniesienie kosztów „zielonej rewolucji”, którą przeprowadzi Zachód, a temu ostatniemu umożliwi ciągnięcie dodatkowych zysków z odsprzedaży globalnemu południu swoich limitów, które najpierw tym państwom narzucił.

Zielona rewolucja wymaga pauperyzacji także społeczeństw zachodnich. Być może za 40 lat „zielona energia” stanie się tańsza od ropy i gazu, ale w tej chwili tak nie jest, o czym łatwo się przekonać, porównując ceny samochodów tradycyjnych i elektrycznych. Oznacza to w zachodnim świecie radykalną pauperyzację klasy średniej i klas niższych. Klaus Schwab pisze wprost, że w niedalekiej przyszłości będzie kilka centr zamożności – Stany Zjednoczone, Unia Europejska i Chiny – w których całą własność skumuluje nieliczna elita finansowa. O ile dla reszty społeczeństw zachodnich przewidziany jest tzw. dochód podstawowy, to dla Indii czy Afryki nie będzie nawet tego.

Do rewolucji własnościowej przyczyni się zielona rewolucja, która dla miliarderów nie będzie odczuwalna, połączona z antyrynkowym współdziałaniem państwa i korporacji w celu stworzenia planowanego systemu ekonomicznego. Spauperyzowane narody zachodnie zostaną pozamykane w „miastach piętnastominutowych”, a w ramach walki z „dezinformacją” – o której ciągle mówi Ursula von der Leyen – zostanie nam radykalnie ograniczona możliwość porozumiewania się i wymiany myśli.

Ideologia zrównoważonego rozwoju ma więc na celu zachowanie, utrwalenie, a nawet pogłębienie istniejących stosunków na dwóch poziomach:

1/ poprzez sztuczne wstrzymanie industrializacji globalnego południa zachowanie przemysłowej i technologicznej hegemonii Zachodu;

2/ poprzez pauperyzację klasy średniej i gospodarkę kierowaną sztucznie przyśpieszoną akumulację własności w rękach bardzo nielicznej grupy osób, przez socjologów zwanej mianem „światowej super-klasy” lub „ludzi z Davos”.