KZ: Polska w pigułce – brak poszanowania dla ludzi, brak odpowiedzialności za cokolwiek. Zwykłych ludzi prześladują za byle co, ale urzedasy ponad prawem.
Minęły cztery miesiące, odkąd latarnia w centrum Nowego Targu spadła na przechodzącą ulicą Krzywą 70-letnią panią Krystynę.15 maja uliczna latarnia omal nie zabiła pani Krystyny. Zdj. Czytelnik

Sprawa odbiła się szerokim echem w mediach całego kraju. Było południe, 15 maja, gdy mieszkająca nieopodal 70-letnia pani Krystyna wracała z zakupów w Żabce.Cud, że przeżyłamChodziła tędy tysiące razy. Kątem oka zauważyła, że mężczyzna obok idzie chwiejnym krokiem, więc zrobiła dwa kroki w bok, bardziej na środek ulicy. Dziś wie, że te dwa kroki uratowały jej życie.
– Nagle poczułam, że coś mi się zwaliło na głowę. Przewróciłam się, gdy chwyciłam za głowę, ta cała była we krwi. Dobrze, że lekarze z przychodni obok przybiegli szybko i mnie ratowali. Gdybym nie zrobiła tych dwóch kroków w bok, to by mnie zabiło, to przecież ciężkie żelazo. A tak, uderzył mnie klosz, który rozbił się na mnie. Jeszcze miesiąc później wyciągnęłam z głowy kawałek plastiku, bo się nie chciało goić – wspomina kobieta.
W szpitalu na SOR-ze była do wieczora. Lekarze zrobili badania, założyli szwy i opatrunek, potem do domu odwiozła ją córka. Rozległe siniaki na plecach i boku długo nie chciały zejść. Ból dokuczał tak bardzo, że musiała kupować specjalne plastry, bo tabletki niewiele pomagały.
Rehabilitacja? – Nie mam pieniędzy na prywatne wizyty. Na szpitalu trzeba czekać trzy miesiące w kolejce – przekonuje.
Nietrudno dziś zauważyć, szybciej doczekałaby się na przyjęcie w szpitalnym gabinecie, niż odszkodowanie ze strony miasta. Tymczasem ledwie uciułała półtora tysiąca na naprawę pokruszonych zębów. Nie wszystkich, bo na resztę też zabrakło.
– Śni mi się to po nocach, dobrze, że człowiek przeżył. To był cud, ktoś czuwa nade mną – dodaje cicho nowotarżanka.
Były kwiaty, słodycze… a odszkodowanie?
Sprawa wydawała się oczywista – wina jest, latarnia nie powinna spaść, za uszczerbek na zdrowiu i leczenie należy się stosowne odszkodowanie. Blisko miesiąc po wypadku, gdy pani Krystyna doszła do siebie, udała się na spotkanie z burmistrzem. Oprócz niego przywitało ją jeszcze dwóch urzędników i prawnik. Pani Krystyna została przeproszona, otrzymała piękny bukiet kwiatów i kosz upominkowy. I… to wszystko.
Potem było już mniej miło. Bo pani Krystyna przyszła na to spotkanie z córką oraz prawniczką, która zaproponowała zawarcie ugody.
– Chodziło nam o to, by panią ominął proces związany z zgłoszeniem do ubezpieczyciele, zgłoszeniem szkody, wyceną itd. Wiedzieliśmy, że w sprawę zamieszane jest bardzo dużo osób i nie wiadomo, kto za to ostatecznie ponosi odpowiedzialność, a wszyscy umywają ręce. Chciałam klientkę przed tym ustrzec – tłumaczy nowotarska prawniczka proszą co zachowanie anonimowości.
Padła konkretna kwota, jednak zamiast ugody, kilka dni później pełnomocniczka otrzymała standardowe pismo od ubezpieczyciela domagającego się złożenia stosownych dokumentów.
– Mijają trzy miesiące od spotkania, nie ma wydanej żadnej decyzji, ubezpieczyciel napisał ostatnio, że oczekuje jeszcze na dokumenty od strony miasta i tak na dziś sprawa wygląda – rozkłada ręce prawniczka.
Cena wizerunku Miasta
Przekonuje ona, że tak naprawdę jej klientki nie musi obchodzić jakie są relacje miasta z firmą, która zajmuje się obsługa lamp, kto zawinił czy nie dopilnował. Stało się co się stało, wypadek był głośny na całą Polskę i sprawa jest po ludzku – bulwersująca.
– Nikt nie wątpi, że odszkodowanie powinien wypłacić ubezpieczyciel. Jednak mając na względzie sytuację pani Krystyny i już nadszarpnięty całą historią wizerunek miasta – wydawało się, że burmistrz zgodzi się na uproszczenie całej procedury. Miasto po prostu mogło wypłacić zaproponowana kwotę od razu, a w międzyczasie swoje postępowanie poprowadziłby ubezpieczyciel, który w końcu zwróciłby pieniądze już do miejskiej kasy – podkreśla pełnomocniczka.Gdy pytam o kwotę o jaka się rozchodzi, prawniczka zasłania się tajemnicą, przyznaje jedynie, że nie chodzi o milionowe odszkodowania, a o kilkanaście tysięcy złotych zwrotu kosztów leczenia czy zadośćuczynienia za doznany uszczerbek na zdrowiu.Sąd? To potrwa lataTymczasem swoje postępowanie karne prowadzi w tej sprawie policja. Tu wchodzi w grę artykuł o narażenie na niebezpieczeństwo utraty życia albo ciężkiego uszczerbku na zdrowiu. Grozi za to do 3 lat pozbawienia wolności. Jednak tu ustalenie komu konkretnie postawić zarzut może potrwać całe lata.Wytoczenie miastu sprawy sądowej o odszkodowanie spowodowałoby jeszcze większe wydłużenie sprawy.- Myśmy skierowały propozycję zawarcia ugody chcąc nawet negocjować kwotę. Ona została oszacowana rozsądnie. Ale nie wykluczamy, że jeśli to się będzie przeciągać znajdzie swój finał w sądzie – rozkłada ręce pełnomocniczka.Zmierza to do finałuBurmistrz Grzegorz Watycha przyznaje, że sprawa ciągnie się zbyt długo.- Sprawdziłem, że 27 września miną trzy miesiące jak złożyła wniosek o zawarcie ugody. My go przekazaliśmy do naszego ubezpieczyciela. Zmierza to do finału, ale nie jest jeszcze zakończone. Nie podpisaliśmy ugody, wiem, że korespondują pomiędzy sobą, na coś jeszcze firma czeka ze strony poszkodowanej i będzie to zmierzało do ugodowego załatwienia sprawy. Jak nie dostaniemy ugody do końca tego tygodnia, to nasz prawnik w poniedziałek siądzie do porozumienia, bo nie można tego przeciągać – podsumowuje burmistrz.Tymczasem pani Krystyna czeka.
Józef Figura