Izabela BRODACKA
Pani „ministra” Nowacka nie ma dobrej prasy. Swoje urzędowanie rozpoczęła od wykastrowania kanonu lektur szkolnych z książek wartościowych i zastąpienia ich twórczością Olgi Tokarczuk i innych pisarzy nie najwyższych lotów, a raczej zdecydowanych nielotów. Przekonywała, że Julian Tuwim był rasistą i dlatego napisał niepoprawny politycznie wiersz pod tytułem „Murzynek Bambo”.
Później było tylko gorzej i znacznie gorzej. Oskarżyła Polaków o budowę niemieckich, nazistowskich obozów koncentracyjnych. Tłumaczyła się, że się przejęzyczyła. Był to zapewne pierwszy przypadek w historii, kiedy ktoś się przejęzyczył … czytając z kartki.
Następnie zakazała zadawania uczniom prac domowych. Ten, nomen omen, rewolucyjny pomysł nie dawał szans na skuteczne zapoznanie się uczniów z lekturami. Dalej gwałtownie, brutalnie i bez konsultacji i pilotażu wprowadziła nowy, obowiązkowy przedmiot pod nazwą „wychowanie zdrowotne”. Pod presją rodziców, światłych pedagogów i psychologów, a także prawników umiejących czytać ze zrozumieniem Konstytucję RP i inne akty prawne dające rodzicom prawo do wychowania i nauczania swoich dzieci, z tego przymusu się wycofała.
Teraz, od września bieżącego roku szkolnego, jest to przedmiot nieobowiązkowy. Rodzice decydują o udziale w tych lekcjach swoich dzieci. Mieli czas do 25 września na decyzję co do udziału w tych zajęciach swoich pociech. I masowo składali deklaracje o rezygnacji z tej ministerialnej propozycji. W gminie Czarny Dunajec wszyscy rodzice mający dzieci w szkołach zrezygnowali z udziału dzieci w lekcjach wychowania zdrowotnego. Podobnie stało się na całym Podhalu słynącym z tradycji konserwatywnych, narodowych i patriotycznych. W całej Polsce większość rodziców nie chce posyłać swoich dzieci na te zajęcia.
Czego się boją? Czego nie chcą? Lękają się indoktrynacji, seksualizacji i demoralizacji swoich dzieci. Rzeczywiście, przedmiot ten w swojej różnorodności, zawiera dziesięć bardzo różnych zakresów tematycznych, od wiedzy o rozwoju seksualnym, bardzo przedmiotowo traktującej płciowość człowieka, po ekologię rozumianą ideologicznie, z której robi się system wierzeń i przesądów, wiedzę o organizacji społecznej, systemy polityczne, meteorologię.
O małżeństwie, jako związku kobiety i mężczyzny nie znajdziemy w tym programie praktycznie żadnej wiedzy, a informacje o tradycyjnej rodzinie zastępowane są reklamą rodzin alternatywach. Między innymi jest to tak zwana rodzina patchworkowa, w której jedno dziecko ma kilku tatusiów i kilka mamuś. Inaczej niż w tradycyjnej rodzinie w której bywa, że jeden tata i jedna mama mają kilkoro dzieci. A jak uczy historia i nasze indywidualne doświadczenie, rodzina jest wspólnotą niezbędną dla wartościowego wychowania, socjalizacji i przekazywania dzieciom tradycji i wzorów kultury. W każdej niemal cywilizacji rodzina była i jest niezastępowalną instytucją kultury. Mamy na to dowody historyczne i naukowe. Niemiecki socjolog Ferdinand Tönnies jest twórcą teorii podziału społecznych instytucji. Wyodrębnił on instytucje Gemeinschaft i Gesellschaft. Te pierwsze, to wspólnoty naturalne, rodzina i naród. Te drugie, to sztuczne organizacje społeczne takie jak stowarzyszenia, partie, czy państwo. I tym pierwszym nadał znaczenie pierwszorzędne. Nade wszystko twierdził, że rodzina jest instytucją i wspólnotą dla człowieka najważniejszą.
Doktor Szymon Grzelak, pedagog, psycholog i autor wielu programów profilaktycznych, który jest jednym z przywódców sprzeciwu wobec wprowadzenia przez MEN wychowania zdrowotnego, twierdzi, że ten program jest szkodliwy, demoralizujący i godzący w dobrostan wychowawczy polskich dzieci. Zwraca uwagę na fakt, iż w chwili obecnej Polska jest w stanie katastrofy demograficznej. W Polsce nie rodzą się dzieci w liczbie zapewniającej utrzymanie ciągłości trwania pokoleń.
Zatem przedmioty, które w swej konsekwencji pogłębią i wyostrzą ten problem są przejawem głupoty, ignorancji, a może dywersji narodowej. Grzelak postuluje powrót do dawnego, a obecnie wycofanego z programu szkolnego przedmiotu wychowania do życia w rodzinie. Bowiem tylko zdrowa i wydolna wychowawczo i moralnie rodzina daje szanse na trwanie i rozwój społeczeństwa i narodu. Ponadto zwraca uwagę na to, że nie ma szans na zatrudnienie do nauczania tego przedmiotu kompetentnych nauczycieli. Tak różnorodna i obszerna tematyka wymagałaby od uczących tego, aby byli absolwentami kilku różnych kierunków studiów.
Ale pani „ministra” ma nowe, kolejne problemy. Dyrektorka jej biura poselskiego, jedna z najbliższych jej współpracownic, radna Gdańska z Koalicji Obywatelskiej, Sylwia Cisoń, stała się w ostatnich dniach negatywną bohaterką skandalu. Zwyzywała ukraińskiego kierowcę taksówki zamawianej w aplikacji internetowej. Mając pretensję o to, że odebrał ją spóźniony i dowiózł o kilkaset metrów od miejsca, do którego chciała dojechać kazała mu się wynosić z Polski. Używała przy tym kilkakrotnie słowa na literę k, którego bynajmniej nie używają damy.
O zgrozo, pani Sylwia Cisoń, na co dzień, ma do czynienia z dziećmi. Jest nauczycielką i terapeutką. Na koniec, opluła taksówkarza, a on zrewanżował się używając w stosunku do agresorki gazu pieprzowego. Była w tej taksówce w towarzystwie swoich dzieci, dwóch synków, z którymi jechała na mecz Lechii Gdańsk z GKS Katowice. No to mamusia dała „nadobny” przykład zachowania swoim latoroślom. Pani radna jest członkiem komisji oświaty i kultury miasta Gdańska. Ponadto słynie z tolerancji dla emigrantów, wszelkich mniejszości i przybyszów. No to zasłynęła, dając popis ksenofobii, nietolerancji, chamstwa, obłudy i hipokryzji. O takich ludziach mój znajomy mówi, że zioną tolerancją. Ukraiński taksówkarz się o tym dobitnie przekonał.
Cisną się na usta pytania, mam nadzieję nie li tylko retoryczne: Jak długo jeszcze pani „ministra” Nowacka będzie niszczyć polski system edukacji? Ile jeszcze podejmie decyzji szkodzących polskim dzieciom? Jak bardzo będzie pogłębiać kompromitację tego rządu?