Rocznica końca Polski
Zorard 18 września, 2025 zorard/rocznica-konca-polski
Dokładnie 86 lat temu, w nocy z 17 na 18 września 1939 (piszę to dokładnie o północy), z Polski haniebnie zwiał rząd z ministrem Beckiem oraz Naczelny Wódz Rydz-Śmigły. Zachowały się świadectwa, że Rydz-Śmigły miał jakieś wątpliwości, rozważał dołączenie do walczących oddziałów i chwalebne polegnięcie na froncie, Beck – główny grabarz II RP – zwiewał bez takich skrupułów. Człowiek, który pół roku wcześniej przesądził o losie Polski bredząc o honorze teraz okrywał się hańbą ucieczki.
Czy Beck i Śmigły-Rydz rozumieli wtedy błąd, który popełnili stawiając Polskę w sytuacji, z której nie było już dobrego wyjścia i trwając w tym uporze do końca? Źródła historyczne na to nie wskazują. Przeciwnie, raczej jeszcze bardziej racjonalizowali swoje fatalne decyzje.

Ten dzień – 17 września 1939 – to dzień ostatecznego końca niepodległego państwa polskiego. Warto ten dzień wspominać póki jeszcze w ogóle są jacyś Polacy.
Warto, bo niepodległości tej nigdy nie odzyskaliśmy: PRL był sowieckim protektoratem rządzonym przez moskiewską agenturę, III RP jest kondominium żydowsko-amerykańskim rządzonym przez jawnych zdrajców, różnych Sikorskich, Morawieckich czy Tusków, ludzi żałośnie małych i całkowicie zaprzedanych swoim mocodawcom.
Ba! O ile PRL był formalnie niepodległy to III RP nie jest niepodległa nawet formalnie, bo formalnie jest częścią Eurokołchozu ze wszystkimi tego negatywnymi konsekwencjami – i tymi, które już odczuwamy i tymi, które odczujemy. Zaryzykuję nawet stwierdzenie, że w 1956 roku towarzysz Gomułka miał większe pole manewru niż obecnie mają lokalne władze nawet zakładając optymistycznie, że „dzierżące znamiona władzy” żałosne kreatury chciałyby z takowego pola manewru skorzystać.
Warto ten dzień wspominać i II RP wspominać także dlatego, że II RP – choć splamiona przeżarciem struktur rządowych masonerią, podwiązaną głównie pod loże francuskie – była jednak państwem niepodległym. A mimo intensywnych badań nie udało się znaleźć choćby cienia dokumentu, który potwierdzałby, że członkowie ówczesnego rządu czy naczelnego dowództwa sił zbrojnych byli zdrajcami, świadomie działającymi na szkodę Polski. Oni po prostu byli zbyt głupi, zbyt otumanieni sukcesem jakim było w ogóle powstanie II RP, zbyt prostolinijni by rozumieć perfidię „sojuszników”, nie dość wyedukowani by rozumieć rolę żydowskich bankierów pociągających zza kulis za sznurki. Ale chcieli dobrze, tylko im to katastrofalnie nie wyszło bo sytuacja przerosła ich i to o kilka długości.
Więc choć na nich pluję we wstępie, to jednak i tak stali o niebo wyżej od obecnych naszych – pożal się Panie Boże – współczesnych mężyków stanu (że o „żonach stanu”, tych różnych ministrach i posłankach, nie wspomnę, bo ich poziom intelektualny przynosi wstyd i hańbę nie tylko Polsce ale w ogóle kobietom). To, że są to zdrajcy nie wymaga potwierdzenia w dokumentach – jest praktycznie jawne. Taki Sikorski na przykład, podwójne obywatelstwo, syn, który jest oficerem w US Army i żona Żydówka. Czy trzeba coś więcej by wiedzieć, że komuś takiemu nie leży na sercu los Polski i Polaków lecz jedynie jego pozycja w klubie globalistycnych kanalii, w którym odgrywa rolę lokalnego chłopca na posyłki?
Tu powinna nastąpić jakaś krzepiąca puenta, ale nie ma jej, bo ciężko oprzeć się pewnej analogii, pewnemu deja vue, kiedy akurat dziś naczelny zdrajca Tusk wygłasza przemówienia o potędze naszej armii, ponoć najsilniejszej w Europie a niedawna żałośnie grubymi nićmi szyta prowokacja z dronami (ktoś naprawdę w to wierzy? Albo w brednie, że Rosja dronami atakowała fabrykę strategicznych towarów jakimi są z pewnością panele podłogowe?) pokazuje, że nawet ta żałosna podróbka państwa polskiego może zostać wepchnięta w zupełnie zbędną wojnę z Rosją i Białorusią.
Biada nam.