Sapere Aude. Z ZYGMUNTEM BIAŁASEM GADA ROLEX
Wpisał: ROLEX   
05.07.2013.

Sapere Aude. Z ZYGMUNTEM BIAŁASEM GADA ROLEX

 

 

Prawda jest znana. To musimy przyjąć jako fakt. Prawdę znają nawet służby w Guatemali

 

 

[Przypominam przed 39-tą miesięcznicą „Smoleńska” , bo pamięć ludzka (szczególnie na skutek działań „kreatorów przeszłości”) jest krótka. Szczególnie, gdy pamiętać „się nie opłaca”. md]

 

13.06 http://hekatonchejres.salon24.pl/513992,z-zygmuntem-bialasem-gada-rolex

 

 

 

Miałem niewątpliwą przyjemność być po raz trzeci już indagowany przez p. Zygmunta Białasa. Oryginał wywiadu możecie Państwo znaleźć tu, wraz z komentarzami: http://zygmuntbialas.salon24.pl/

 

Pozwoliłem sobie, dla jeszcze szerszego rozpropagowania tekstu, umieścić również u siebie.

 

Znakomitym uzupełnieniem wywiadu ze mną (a być może to mój uzupełnia ten właśnie) jest wczorajszy wywiad Zygmunta z FYM-em; również polecam: http://zygmuntbialas.salon24.pl/513618,fym-o-roli-dziennikarzy-w-kreowaniu-katastrofy-smolenskiej

 

Podobnie jak poprzednie wywiady autora z prof. Dakowskim, inż. Cierpiszem, i innymi, którzy mieli odwagę Sapere Aude.

 

 

Zygmunt Białas:  Pisałeś w końcu października ubiegłego roku, link:   http://hekatonchejres.salon24.pl/459147,trotylem-y-nitrogliceryna   „96 pasażerów Tu-154 nie zeszło z tego świata w wyniku wypadku lotniczego, cały świat o tym wie. Jak zeszło, nie wiem”. - Masz jednak na pewno jakieś wyobrażenie o tym, co mogło się dziać 10 kwietnia 2010 roku. Proszę, byś przedstawił jakiś prawdopodobny - według Ciebie - ciąg wydarzeń, w wyniku których zginęła polska delegacja udająca się do Katynia.

 

Tomasz Pernak (@Rolex):  Uważam, że o ile należy krytycznie analizowaćprawdy’ na temat 10 kwietnia 2010 roku i je falsyfikować, o tyle należy być ostrożnym w tworzeniu ‘pozytywnych’ scenariuszy tam, gdzie są białe plamy; rzecz jasna w próbach rekonstrukcji ostatnich godzin życia 96 osób należy, na ile to możliwe, odwoływać się do konkretu.

 

Istnieje dość bogata, a do tego zagadkowa, dokumentacja fotograficzna rzeczy osobistych osób, które rzekomo pochodzą z katastrofy lotniczej. Zniszczenia materiału (ubiorów, mundurów) mogą, jak każdy inny dowód materialny, stanowić podstawę badań i analiz na temat tego, co do nich doprowadziło. Jak w każdej dziedzinie specjalistycznej wiedzy i tu są fachowcy, którzy potrafią z dużym prawdopodobieństwem orzec, czy coś uległo zniszczeniu w wyniku wybuchu, spalenia, rozrywania, cięcia, etc... Zamiast bezskutecznie odwoływać się do międzynarodowych gremiów politycznych, najlepiej jest zlecić prywatnie takie analizy na rynku usług laboratoryjnych czy eksperckich, których jest kilka w całym wolnym świecie.

 

Rzecz jasna ocena fotografii jest obarczona o wiele większym ryzykiem błędu niż badanie przedmiotu materialnego, ale pomaga w tworzeniu hipotez (przypomnę, że obydwie funkcjonujące w przestrzeni publicznej hipotezy: wypadkowa i n-wybuchowa oparte są w znacznej mierze o analizę materiałów fotograficznych).

 

Wiem, że rodziny otrzymały część prywatnych rzeczy należących do tragicznie zmarłych 10 kwietnia (bądź około tej daty); uważam, że dobrą drogą byłoby przekazanie tych rzeczy do badań w prywatnych, specjalistycznych instytucjach. Oczywiście, nie można w tym miejscu nie podnieść casus dowodu osobistego śp. Tomasza Merty, kiedy to z jednej strony niefrasobliwość ‘producentów’, z drugiej trzeźwość umysłu i spostrzegawczość wdowy pozwoliła na wychwycenie procederu ewidentnego fabrykowania dowodów katastrofy. Tłumaczenia MSZ-tu można z góry przyjąć za ‘bajania’; w sposób celowy dokonano takich uszkodzeń dowodu rzeczowego, by przypominał uszkodzenia dokonane pod wpływem wysokiej temperatury.

 

Dlaczego? Bo oryginał nie nosił takich śladów. Już ten sam fakt (takiego działania) naprowadza nas na domniemanie rozmyślnego tworzenia fikcji wydarzeń 10 kwietnia 2010, bo po cóż ktoś po polskiej stronie miałby się trudzić fabrykowaniem dowodów wypadku /zamachu, gdyby taki rzeczywiście miał miejsce? No i dlaczego ‘produkcja’ miałaby się odbywać aż na tak wysokim szczeblu?  

 

ZB:  Tuż po tragedii uzgodnili Putin i Tusk, iż będzie ona wyjaśniana zgodnie z załącznikiem 13 do konwencji chicagowskiej. To wyłączyło praktycznie stronę polską z dostępu do dowodów i aktywnego śledztwa. Zwróciłeś niedawno uwagę, link:  http://hekatonchejres.salon24.pl/482636,zarys-metodologii-tworzenia-gier-planszowych   - na fakt, że „państwo polskie zrzekło się prowadzenia wspólnego śledztwa, pomimo propozycji złożonej osobiście przez ówczesnego prezydenta Rosji Dmitrija Miedwiediewa premierowi Tuskowi”. - Czy to miało /mogło mieć istotne znaczenie w wyjaśnianiu przyczyn i okoliczności tragedii?

 

Rolex:  Muszę się przyznać do zmiany zdania w tej sprawie. Dziś decyzję o przyjęciu pozornej metody badania katastrofy oceniam bardzo pozytywnie. Najgorsze, co mogłoby się nam przydarzyć to ‘wspólne’ śledztwo rosyjskich i polskich prokuratur wojskowych – Tusk zachował się tutaj przytomnie, nie zgadzając na rosyjskie propozycje ‘wspólnego’ prowadzenia śledztwa. Wszystkie tropy (moim zdaniem) wiodą do wysokich byłych i obecnych oficerów WP (dawniej LWP); prokuratury wojskowe są z natury rzeczy najbardziej narażone na infiltrację i podporządkowanie interesom ludzi, o których słynny gangster ‘Masa’ powiedział, że "oni byli /są prawdziwą mafią w Polsce. [...] My byliśmy mafią trzepakową”.

 

Nietrudno zgadnąć, czym skończyłoby się śledztwo z jednej strony nadzorowane przez GRU (bo prowadzone przez rosyjską prokuraturę wojskową), a z drugiej przez ich kumpli od interesów w Polsce. Byłoby pozamiatane, to znaczy mielibyśmy dzisiaj nie tylko sytuację istnienia ‘raportów’ fikcyjnych i pozornych ciał, to jest MAK i komisji Millera, ale również organów administracji państwowej, czyli wojskowych prokuratur Rosji i Polski. Z formalnego punktu widzenia sprawa byłaby zamknięta, a jedyną drogą byłoby podważenie legalności władz obydwu krajów, a to jest dzisiaj niemożliwe, a w przypadku Polski również nie jest wskazane.

 

Stopień ‘niezależności’ prokuratury wojskowej dobrze ilustruje znana sprawa poznańskiego prokuratura, którego decyzja o zakończeniu kariery w dość kompromitującym stylu była następstwem niemożliwości działania i strachu przed uwikłaniem. W taki sposób nie odchodzi się ze stanowiska prokuratorskiego w praworządnym kraju. Tusk, który - moim zdaniem – miał blade pojęcie o tym, co zdarzyło się 10 kwietnia (co jest zarzutem, bo powinien był wiedzieć), podjął właściwą decyzję nie podejmując działań w oparciu o wojskową umowę z 1993 roku. Nie wiem, na ile było to efektem doradztwa, na ile wrodzoną w środowiskach ‘liberalnych’ tendencją do niepodpisywania żadnych kwitów, ale jeszcze raz podkreślę: decyzja była słuszna. Od trzech lat mamy możliwość obserwowania działań i zachowań publicznych prokuratorów wojskowych i chyba mieliśmy możliwość wyrobienia sobie zdania na temat profesjonalizmu i odwagi tego środowiska. Wyobraźmy sobie ‘wspólne’ działania naszych prawników w mundurach we ‘współpracy’ z poważnymi panami z Moskwy, a do tego w zakresie podstawowych ustaleń dokonywanych tam, na miejscu.

 

ZB:  Dziewięć miesięcy temu w pierwszej części naszego wywiadu, link:   http://zygmuntbialas.salon24.pl/442821,rolex-jest-faktem-ze-dalismy-sie-podzielic   - mówiłeś: „Słabością wszystkich hipotez jest niedocenienie faktu, że źródło żywotności naszych demonów leży w Polsce, nie w Rosji. I w Polsce należy szukać źródeł Smoleńska”. - Czy możesz rozwinąć ten temat?

 

Rolex:  Z przyjemnością. W roku 1981 zakończyła się epoka władzy partii komunistycznej z takimi zabawnymi postaciami jak Gomułka, Gierek, a rozpoczęła epoka władzy generałów LWP. Władzę w Polsce przejęło wojsko, na czele z generałem Jaruzelskim i szefem wojskowego wywiadu Kiszczakiem w roli cywilnego ministra MSW. Kto nie dostrzega tej rewolucji, błądzi. W 1981 roku miał w Polsce miejsce wojskowy zamach stanu skierowany przeciw społeczeństwu, ale również przeciw polskiej partii komunistycznej, która (zdaniem Kremla) staczała się na pozycje ‘titowskie’, a więc nacjonalistyczne (nie w sensie ‘idei narodowej’, a w sensie kontry wobec moskiewskiego internacjonalizmu). Masowy udział aparatu komunistycznego w ‘Solidarności’ mówił sam za siebie. Ani Moskwa, ani wojsko w Polsce – najbardziej zsowietyzowana instytucja w PRL-u – nie ufało partii i to było powodem przewrotu.

 

Dla Kremla (dla grup biznesowych z Kremlem związanych) najgorszym rozwiązaniem w latach osiemdziesiątych, kiedy sowieccy analitycy mieli całkowitą jasność konieczności pieriestrojki, było przejęcie władzy w demoludach przez nacjonal-komunistów (antyrosyjskich w istocie, bo chcących wykorzystać sytuację do przejęcia całego ‘tortu’ dla siebie); w Polsce postawiono im tamę w roku 1981, w Rumunii konieczny był przewrót zbrojny; w Serbii nie zdążono tego dokonać – stąd sytuacja zamieniła się w wojnę. Państwo Polskie po 1989 roku to państwo LWP; ‘państwo trepów’, dlatego tak siermiężnie wygląda. Kluczowa sprawa dla biznesu to jest zachować spokój i ciszę. A jeśli kogoś razi aż tak szerokie stosowanie analogii w rozwoju sytuacji politycznej w dawnym obozie post-sowieckim, to bardzo proszę, oto łatwiejsze wyjaśnienie: obawiano się, że byli ubecy (służby cywilne) dogadają się z partyjnym betonem i Solidarnością w zakresie uwłaszczenia się na majątku, stąd dokonano ich neutralizacji (wzięcia pod ścisłą kontrolę wojska, przejęcia najważniejszej agentury).

 

To dlatego w Polsce oś sporu została (sztucznie) przekierowana na spór jeśli nie pozorny, to drugoplanowy: służby cywilne - społeczeństwo.  Polscy SB-ecy nie mieli żadnego interesu w ‘transformacji’, bo nie mieli międzynarodowych powiązań i interesów; paradoksalnie ich osobisty interes związany był z państwem polskim (na którym i tak chcieli się uwłaszczyć); inaczej niż interes ‘brązowych butów’, który był ponadpaństwowy; brali udział w interesach globalnych w oparciu o związek przestępczy zwany GRU. Post-sowiecka broń w jedną, narkotyki do Zachodniej Europy w drugą; finalnie nieruchomości (generalnie: własność) była celem i przedmiotem zainteresowania. Jeśli czytamy, że były, najważniejszy swego czasu, prominent post-pezetpeerowski, a przy tym związany ze służbami cywilnymi, ‘dorobił’ się mieszkania, to choćby było to dobro niedostępne dla bardzo wielu Polaków, to to jest jednak poziom małego przekrętasa; Dyzmy, któremu postawiono na szpicy i w nagrodę dano coś ukraść dla siebie (ale właśnie: ukraść, tak  żeby do końca życia nie czuł się pewnie).

 

A inna rzecz, że w taki a nie inny przebieg transformacji, dokonywany rękami przestępczych struktur ponadnarodowych obszaru post-sowieckiego, włączyły się inne organizacje przestępcze z obszaru poza post-sowieckiego. To jest kolejny element układanki smoleńskiej, bo jeśli mówimy o naruszeniu różnych interesów przez grupę ludzi, która stała się przedmiotem ataku, to musimy pamiętać, że to naruszenie dokonywało się nie tylko w obszarze post-sowieckim, ale nieco szerszym.

 

W dniu 19 października 2011 roku w programie Misja Specjalna wyemitowano fragmenty zapisu rozmowy pomiędzy Adamem Michnikiem a Aleksandrem Gudzowatym, zarejestrowanej przez służby ochrony Bartimpexu pod dowództwem Marcina Kosska. Samemu Kosskowi przypadła w udziale rola posłańca, który informację o takim nagraniu i jej fragmenty przekazał do szeregu redakcji, by ‘na mieście huczało’ jeszcze zanim ktoś zdecyduje się na upublicznienie całości (w rzeczywistości całości nigdy nie upubliczniono).

 

Wracam do tej sprawy dlatego, że ona jest świetną ilustracją tego, o czym piszę powyżej. Otóż ‘człowiek z cywila’, Aleksander Gudzowaty, korzystając ze swojej inteligencji, znajomości z urzędnikami rosyjskimi i ‘dziury czasowej’ od rozpadu Związku Sowieckiego do powrotu KGB do władzy, umościł się (zapewne przy pomocy kolegów z PZPR i SB) w roli ‘języczka u wagi’ w kontraktach na dostawy surowców z Rosji. Była to sytuacja wymykająca się schematowi, bo dostawy surowców miały być kontrolowane przez wojskówki obydwu krajów. Dlatego podjęto się zniszczenia Gudzowatego (wymiksowania go z interesu). Na wymiksowanie Gudzowaty się zgadzał, bo zgodzić musiał (próżno się wierzga przeciw ościeniowi), natomiast nie chciał, żeby było to wymiksowanie spektakularne, tak jak to miało miejsce w przypadku wymiksowania z mediów Rywina – a więc związane z aresztem, procesem, i koniecznością podzielenia się majątkiem.

 

Upublicznieniem nagrania dał do zrozumienia, ile wie, ile rozumie, i jakich rewelacji z jego strony można się w przypadku burzliwego rozwodu spodziewać. Udało mu się o tyle, że rozwód był dość aksamitny – z głodu nie przymiera, po sądach go nie włóczą. A dlaczego wybrał sobie za interlokutora ober-redaktora? Nie wiem, ale się głośno zapytam: czy jak się chce rozmawiać z rządem (tym prawdziwym), to nie najlepiej iść do tego rządu rzecznika (tego prawdziwego)? Jakby ktoś w stanie wojennym chciał dotrzeć do Jaruzelskiego, to Urban byłby wcale nie takim złym tropem.

 

Nie ma tutaj czasu na zagłębianie się w ‘sprawę Bartimpexu’, bo to temat na książkę, natomiast kluczowa sprawa to jest kalendarium: kiedy rozpoczyna się odbieranie ‘cywilom’ udziałów w przedsięwzięciach energetycznych, i kto bierze w tym czynny udział. Polecam przeszperanie sieci – można się skutecznie doprowadzić do zadziwiających konkluzji (również w zakresie naszego rozumienia rosyjsko-polskich relacji energetycznych, wiedzy o tym, kto i dlaczego forsował, a kto nie forsował Nordstream, a kto Jamał II i ‘pieremyczkę’ oraz co z tego wynikło).

 

My jednak skupmy się tutaj na innej wypowiedzi Gudzowatego, z maja 2006 roku, przypominanej w sieci przy okazji ‘afery taśmowej’, a zamieszczonej w wywiadzie, jakiego Gudzowaty udzielił Elizie Snowackiej i Piotrowi Bachurskiemu z Gazety Finansowej (http://geralt.blox.pl/2006/10/Aleksander-Gudzowaty-uwazam-ze-istnieje-Loza.html).

 

W tym wywiadzie pada mianowicie taki, dość tajemniczy passus: "Ja uważam, że istnieje Loża Minus Pięć, która działa regularnie od początku prywatyzacji, mając w tym cel własny. Na pewno nie dobro kraju. Ta Loża ma swoje interesy i jest obsługiwana także przez pracowników służb specjalnych, którzy robią wszystko – moim zdaniem – żeby nie ujawnić prawdy. Oni istnieją ponad podziałami politycznymi, ponad rządami. Mają dojścia do każdego kolejnego układu politycznego".

 

‘Loża Minus Pięć’ zrobiła jakąś tam karierę w wąskich kręgach ludzi grzebiących pod powierzchnią polskiej rzeczywistości, ale nie wdarła się do języka potocznego, chociaż samo pojęcie jest jakby szyte na miarę wszelkich teorii spiskowych. Otóż Gudzowaty stosuje tutaj pewnego rodzaju zabieg zawężenia przekazu do bardziej ograniczonego niż czytelnicy Gazety Finansowej kręgu osób – to zresztą często stosowana metoda osób publicznych występujących w mediach, nie tylko werbalna, ale i wizualna, kiedy to np. zza pleców kandydata na premiera ‘wychnie’ nam, ni z gruszki ni z pietruszki, jakiś generał służb, dając znak swoim podwładnym (ale nie nam, my nie wiemy, o co chodzi), że właśnie podjął się misji stworzenia rządu, a tu jest taka ładna marionetka...

 

Zostawmy więc historyczny kostium (chociaż kiedyś tam funkcjonariusze policji kryminalnej powinni ustalić członków tej fizycznie działającej ‘Loży numer pięć’, dla świętego spokoju) i zajmijmy się próbą odpowiedzi na pytanie, o jakich nam tu strukturach Gudzowaty prawi (a w zasadzie nie nam, ale ludziom tworzącym te struktury).

 

Przyjmijmy, że on nam tu opowiada o pięciostopniowej strukturze zarządzania. W bliskiej przyszłości temat rozwinę w szczegółach, lecz tu chciałbym wskazać na oczywisty fakt, że ‘widzialny’ świat polityki jest na bardzo niskim etapie zarządzania, daleko od decyzyjnego centrum. On ma pewne, ograniczone kompetencje. I bardzo często spór polityczny nie jest sporem ideowym, ale sporem o rozumienie zakresu tych kompetencji.

 

Na tym, z grubsza, polega spór pomiędzy środowiskiem PO i PiS-u. PiS uważał, że istnieje możliwość poszerzenia zakresu kompetencji dla środowiska politycznego (wyrwania części kompetencji szczeblom wyższym), a PO uważa, że nie wolno tego ruszać, bo i tak się nie uda.

 

To zupełnie nie jest tak, jak sugeruje wielu wybitnych przedstawicieli różnych kręgów partyjnych, że ktoś tam się ‘zaprzedał’ jakiemuś układowi. Oni wszyscy w obecnej, pięciostopniowej strukturze są jego (niską) emanacją. Bez przynajmniej przyzwolenia nie istnieliby. Wystarczy odciąć kurek pieniędzy z budżetu i po partii... (dla pełnego zrozumienia polecam: http://antykorupcja.edu.pl/index.php?mnu=12&app=docs&action=get&iid=2128,ze szczególnym uwzględnieniem załączonych sprawozdań finansowych partii politycznych).

 

Były w polskiej historii dwa środowiska, które usiłowały odebrać ‘górze’ jakieś tam kompetencje. Jednym był rząd Millera, ufny w poparcie społeczne, w tym poparcie części post-bezpieczniackiego aparatu nastawionego rewanżystowsko (tych, co się nie załapali). On te kompetencje chciał oczywiście odebrać nie po to, żeby nam je dać (nie jest typem prometejskim), ale przejąć. Działał metodycznie. Po zlikwidowaniu ‘mafii trzepakowej’ zabrał się za media. I to już było za wysoko, za daleko, i za łapczywie. Układ go surowo skarcił i wypluł. Warto przypomnieć sobie prawie sześciomiesięczny serial ‘niszczenie Millera’, z jego ‘bratem’ w roli głównej, etc... Miller odebrał tu rolę mitycznego Hefajstosa, który naraził się Zeusowi, za co połamano mu nóżki, ale obdarzono jakimś tam niższego rzędu królestwem, żeby mógł sobie puszczać dymy i straszyć ludzi.

 

Miller z mediami był Millerem silniejszym o circa 10-15% poparcia społecznego. W obliczu jego wrogości miał szczęście, że dostał się do sejmu (a więc pozostał w ‘układzie’, patrz: subwencje). Przestępstwo było średniego kalibru, więc kara też była średnio surowa.

 

O wiele wyżej ‘zamachnął’ się Jarosław Kaczyński. ‘Szedł’ o wiele bardziej brawurowo. Po zapewnieniu sobie medialnego przyczółka w TVP; po jawnym opowiedzeniu się po stronie opcji proamerykańskiej (nominacje w wojsku), postanowił uderzyć w wojskowe służby. Czy to było /jest ‘oko Saurona’? No nie może być, bo żadne ‘oka Saurona’ nie podejmie ryzyka ‘zmieszczenia’ się i ’wyczerpania’ się struktur dowodzenia w ramach jakiejkolwiek formalnej organizacji państwowej. ‘Oko’, nie wspominając o mózgu, było zupełnie gdzie indziej. Jarosław Kaczyński nadepnął ‘układowi’ na łapę, ale – świadomie lub nie – nadepnął celnie, bo nadeptując na łapę, nadepnął na łapę bytu realnego, a nie pozornego. Urzędnicy i współpracownicy Jarosława Kaczyńskiego wbili kopię w mgłę krzycząc: ‘Przebodliśmy go na wylot!’. I faktycznie przebodli, ale to był przebity na wylot pazur. Zabolało.

 

Konsekwencje znamy. O ile Miller mógł dostać ‘z plaskacza’, bo podskakiwał, to tu odwet musiał być krwawy. Więc był. Tak doszliśmy do 10 kwietnia 2010 roku. Inaczej niż w przypadku Millera mamy tu chyba do czynienia z mitem prometejskim, w całej jego surowym dostojeństwie. Kaczyński został skazany na codzienne doznania bycia pozbawianym wątroby, która następnego dnia odrasta; jeśli ktoś nie zrozumiał aluzji, proszę przejrzeć rynek mediów i poruszane na nim tematy. Myślę, że każda kolejny ‘błąd pilota’, każda kolejna ‘bomba’ boli go równie mocno.

Wróćmy jednak do naszych ‘poziomów ujemnych’ (‘minus pięć, a więc chodzi o kondygnacje podziemne, niewidoczne).

 

O jakości rządzenia decydują kwalifikacje i kompetencje. Ludowe Wojsko Polskie było szkolone – w świetle wiedzy, którą mamy dzisiaj o czasach zimnej wojny – na rzeź, a więc – umówmy się - w wąskim zakresie. Ta struktura i funkcjonujący w jej ramach ludzie, posiadający jednak pewne kompetencje w zakresie zarządzania, była jednak i tak wystarczająco silna, by poradzić sobie z ‘demokracją’ i jej rachitycznymi strukturami. Do czasu wstąpienia Polski do NATO nie było w Polsce siły, która odważyłaby się ruszyć armii. To dopiero wstąpienie do NATO wymusiło zmiany – włączył się międzynarodowy gracz o wysokim stopniu kompetencji, który dokładnie ‘czytał’, czym LWP było w istocie.

 

Po kilku latach szkoleń na zachodnich akademiach wojskowych pojawiła się w ramach wojska grupa wysokich oficerów o zupełnie odmiennie ukształtowanej mentalności dowódczej – profesjonalistów. To oni właśnie byli zagrożeniem dla ‘starego układu’ i jego interesów, bo ich celem z punktu widzenia szerszego ‘układu transatlantyckiego’ było wyeliminowanie wpływów Saurona w armii; wypchnięcie go poza struktury militarne i w efekcie znaczne ograniczenie dochodów. I z tego punktu widzenia należy patrzeć na wydarzenia lat 2007-2010 oraz na ich, trwające do dziś, konsekwencje.

 

Przypisywaliśmy Rosjanom intencje szkalowania żołnierzy i hańbienie munduru. A gdybyśmy spojrzeli na rzecz z nieco większego dystansu i postawili sprawę tak: mundur był przedmiotem ataku ludzi wywodzących się z LWP oraz ich wspólników i kooperantów na obszarze byłego Związku Sowieckiego. 10 kwietnia uruchomiono po prostu wszystkie dostępne kanały: od Białorusi po Moskwę. Zauważmy, że atakowano nie wojsko, jako takie, ale wojsko i żołnierzy NATO-wskich. To oni mieli być tak źle szkoleni (według NATO-wskich procedur), że sami się zdekapitowali. Wewnętrzny zamach stanu się udał – dziś najwyższe stanowiska w armii sprawują znani wielbiciele peerelu i jego wojskowych zwyczajów. Obserwujmy budżety armii oraz przeznaczenie tych budżetów; analizujmy różne oświadczenia ekspertów i zalecenia ‘reform’; patrzmy, kto na tych reformach skorzysta finansowo – jaka to jest ‘wiązka interesów’. Jeśli w kręgach najwyższych władz państwowych pojawiają się pomysły ‘polskiej tarczy anty-rakietowej’, to widzimy właśnie powstawanie nowego biznesu.

 

Ale jest i druga strona medalu – a tą jest skuteczne zapobieżenie realizacji projektu, który zapowiedział kiedyś wówczas PO Prezydenta – Bronisław Komorowski, a było nim – wyjście ze struktur NATO i wtopienie się w całkowicie w post-sowiecką, szarą strefę. Wydaje się, że wciąż jest jakaś grupa wysokich rangą oficerów wspartych przez polityków różnych opcji, która nie chce wracać do pełnej zależności od Kremla; chcą uczyć dzieci na Zachodzie, a nie w Moskwie. Przyjrzyjmy się zmianie klimatu na linii Moskwa – Warszawa po 10 kwietnia do dzisiaj.

 

Wygląda to tak, jak gdyby Polacy wypowiedzieli w jakimś zakresie ‘pakt Smoleński’. Wydaje się, że jego częścią było ‘przyklepanie’ wypadku przez prokuratury wojskowe bez przeciągania i pozwolenie Polakom być może na lżejszą wersję polegającą na przerzuceniu winy na złą pracę rosyjskich kontrolerów lotu. Dlaczego do wypełnienia umowy o zalegalizowaniu wersji wypadkowej nie doszło, nie wiem. Być może to strona rosyjska odmówiła fabrykowania dowodów szytych na zamówienie w Warszawie; być może zadziałał tu jakiś ponadnarodowy czynnik, w wyniku którego Polacy zostali pozbawieni wsparcia Rosjan w mistyfikacjach, a sami zwyczajnie się boją. Nie wiem, można tu tworzyć różne warianty. W każdym razie strona Polska odmawia realizacji wniosków o pomoc prawną strony rosyjskiej, a strona rosyjska rewanżuje się tym samym; w związku z czym obydwa śledztwa stoją w miejscu. To dobrze, bo dopóki się nie zakończą, wszystko jest możliwe.

 

ZB:  I tak mijają lata, a my drepczemy w miejscu. Kłamliwe hipotezy dotyczące tragedii, narzucone oficjalnie przez moskiewski MAK i potwierdzone przez komisję Millera mają się nie najgorzej. Jak oceniasz w tym kontekście pracę polskiej prokuratury oraz Zespołu Parlamentarnego Antoniego Macierewicza, a także wysiłki blogerów dążących do wyjaśnienia okoliczności zbrodni? I jeszcze jedno pytanie: czy wierzysz w to, że poznamy kiedykolwiek prawdę?

 

Rolex:  Prawda jest znana. To musimy przyjąć jako fakt. Prawdę znają nawet służby w Guatemali. Że nie zna jej społeczeństwo?

 

Po pierwsze bardzo niewiele osób chce ją znać. Ponieważ w postkomunizmie nie doszło do odzyskania niepodległości, a jedynie zmiany zasad księgowania, to z państwem mało kto się w Polsce utożsamia. Mówimy przecież ‘dziadowskie państwo’; dziadowskie’ to znaczy również ‘nie nasze’, bo o sobie mamy zazwyczaj lepsze mniemanie. 10 kwietnia 2010 roku duża część społeczeństwa potraktowała jako zamach ‘onych’ na ‘nie wiadomo, czy aby na pewno naszych’ i uznała, że lepiej tematu nie drążyć, bo skoro nawet NATO-wskim generałom nie udało się zmienić biegu rzeczy, to w jaki sposób ma się ‘nam’ udać?

 

Jeśli chodzi o działania polskiej prokuratury, to jak ma działać, jak nie ma materiałów? Sprawa jakby ruszyła z miejsca po tej prokuratury ‘odrusyfikowaniu’, ale buksuje, bo buksować musi. Polska prokuratura wojskowa, jeśli zgadzacie się Państwo z głównymi tezami analiz powyżej, znajduje się w bardzo newralgicznym miejscu przecięcia się wszelkich, możliwych interesów; podlega więc wszelkim możliwym naciskom; z punktu widzenia prokuratorów najbardziej pragmatycznym działaniem jest przeczekanie aż sytuacja się wyklaruje, a to jest na rękę również sprawcom, bo czas leci.

 

Jeśli chodzi o działania Zespołu Parlamentarnego, to dałem już kilkukrotnie wyraz moim ocenom. Powstał za późno i (proszę mnie trzymać za słowo) nigdy nie dojdzie do żadnych wiążących ustaleń, bo do nich nie dąży. Jest ciałem politycznym. Co więcej – jeśli moje hipotezy są trafne, i pomysł 10 kwietnia narodził się w ramach ‘grupy przestępczej o charakterze zbrojnym’, a następnie zostałby skutecznie wykonany, to pojawia się pytanie: jak to się stało, że przez dwa lata rządów Prawa i Sprawiedliwości nie udało się zneutralizować zagrożeń? Jak rzekomo ujawnione i zdruzgotane formy były w stanie w ciągu błyskawicznie krótkiego okresu czasu pozbierać się, przeformować, odtworzyć struktury dowodzenia, odnowić kontakty międzynarodowe i przeprowadzić akcję ‘Smoleńsk’?

 

Odpowiedź moim zdaniem jest jedna: przeciwnik był lepiej zorganizowany, więc jego struktury nie poniosły większego uszczerbku; jedyne, czego doznały, to wystawienia niektórych elementów biznesu na widok publiczny, co musiało być denerwujące. Zanim doszło do próby reorganizacji struktur w ramach sił zbrojnych trąbiono o tym przez ponad rok. Więc zastanówmy się, czy panowie, którzy żyli i to żyli dobrze dzięki swoim interesom, siedzieli z założonymi rękami i czekali na to, aż trafią na ulicę? Ludzie mający doświadczenie w tak wysoko zorganizowanej i złożonej działalności przestępczej, jaką jest międzynarodowy, ale nielegalny handel bronią? Wolne żarty! Smoleńsk uderza, niestety również w środowisko Prawa i Sprawiedliwości; obnaża braki kadrowe i kompetencyjne, a w samym środowisku musi prowadzić do poczucia klęski i do niewiary w sens podejmowania raz jeszcze próby odbicia Polski z rąk ludzi, którzy Polską rządzą niepodzielnie od 1981 roku.

 

(Tu małe en passant: żeby było jasne, ja się nie wypowiadam krytycznie o czyjejś niewiedzy kiedyś z perspektywy kogoś, który ją wtedy miał – oczywiście, że nie miałem; ja się staram opisać rzeczywistość, tak jak ją widzę dzisiaj. Tamta niewiedza, błąd w kalkulacjach jest faktem, natomiast w jakim zakresie ta niewiedza i błąd była zawinione – a więc nie do uniknięcia? Sądzę, że w znikomym).  

 

Sądy amerykańskie uznały za udowodnioną współpracę wysokich wojskowych WSI w siatce międzynarodowego handlarza bronią Wiktora Buta; zadam pytanie: iloma i jakimi wyrokami zakończyła się procedura likwidacyjna WSI? Procedura likwidacyjna WSI rozdrażniła środowisko, ale mu nie zagroziła. Mafii nie likwiduje się poprzez zamknięcie fikcyjnego biura podróży, w którym nawet nie pierze się mafijnych pieniędzy, ale wykorzystuje do tworzenia przykrywek na spotkania z klientami.

 

Dzisiaj wszystkie siły polityczne w Polsce krzyczą ‘Smoleńsk!’ Wypadek, zamach... Ale tam, daleko, w tej krwiożerczej Rosji; wtedy, 10 kwietnia, ale nigdy nie tu i ani wcześniej, ni później. Jeśli jest jakiś oczywisty interes ludzi, którzy w Polsce sprawują dzisiaj władzę, to jest nim odsunięcie cienia podejrzenia w sprawie Smoleńska byle dalej od Warszawy. I to się w zasadzie udało (w polityce wewnętrznej, bo w zewnętrznej nie). Zauważmy, z jaką nieprawdopodobną zaciekłością zwalcza się nie tych, którzy twierdzą, że wszystko odbyło się jakiejś sekwencji zdarzeń (beczka, linia energetyczna, brzoza, no i ten niewytłumaczalny manewr wykonania ‘wirażu’ w płaszczyźnie poziomej, albo: wybuch, drugi wybuch, ‘wiraż’ w powietrzu, dwa wybuchy naziemne), ale tych, którzy poddają w wątpliwość możliwość wystąpienia i jednej i drugiej sekwencji.

 

Mamy więc tutaj dwie alternatywne propozycje: miała miejsce katastrofa w ruchu lotniczym, a winni nie żyją, oraz winni umyślnego spowodowania śmierci polskiej delegacji są tam, hen, hen, w Rosji – w Polsce są tylko winni zaniedbań. Obydwie te hipotezy są dziurawe jak sita. Jeśli 10 kwietnia państwo polskie się wyłączyło i zawiesiły się wszystkie procedury, to pytanie, kto i na jakiej podstawie je powyłączał.

 

I kolejne pytanie – przykładowe, jedno z długiego szeregu - kto i dlaczego podważał wiarygodność zmarłego w podejrzanych okolicznościach Dariusza Szpinety, i dlaczego pośmiertnie dorobiono mu ‘gębę’ rosyjskiego szpiega? (polecam po raz kolejny przeszukać Internet).

 

Kluczowe pytanie jest następujące: zawieszenie jakich i wdrożenie jakich procedur spowodowało nadesłanie z Pragi czeskiej ostrzeżenia o zamachu terrorystycznym na statek powietrzny Unii Europejskiej? Kto nadał ten meldunek z czeskiego biura systemu SIRENE i jakie decyzje zostały podjęte po rozesłaniu tego meldunku z Komendy Głównej Policji według dziś już znanego rozdzielnika? Jakie ustalone procedury ochronne wdrożono wobec najwyższych władz państwowych i najwyższych zwierzchników armii?  Odpowiedź na to pytanie pozwoli w przyszłości na odtworzenie sekwencji zdarzeń, które doprowadziły do tragicznych zdarzeń 10 kwietnia.

 

Jeszcze raz podkreślę - źródło polskich problemów (wadliwe skonstruowanego państwa) tkwi nad Wisłą. Źródło zagrożeń, mordów politycznych jest tu, nad Wisłą; źródło patologii bije tu, nad Wisłą. Każdy, kto do tej pory usiłował bądź indywidualnie, bądź w ramach organizacji politycznych stawić mu czoła, przegrywał, bo nie zdawał sobie sprawy z rozmiarów problemu, a przede wszystkim zaczynał od złej strony. Nie ma, bo nie może być, w Polsce ‘partii politycznej antysystemowej’. Układ partyjny w Polsce jest celowo tak zaprojektowany, że już na etapie tworzenia partii trzeba się dać skorumpować. Układ przenigdy nie zgodzi się na wypłacanie subwencji swoim realnym przeciwnikom, a więc takim, którzy są w stanie rzeczywiście mu zagrozić. Uprzedzę ewentualne zacietrzewienie niektórych z czytelników i odpowiem wprost na pytanie, które sam sobie zadam: czy PiS był /jest partią systemową? Jeśli w okresie swojej największej potęgi ‘nie zauważył’ w swoich szeregach, na najwyższych i kluczowych stanowiskach ludzi, którzy bądź byli oczywistymi ‘wtyczkami’ systemu, bądź ludźmi chwiejnymi i strachliwymi, którzy w sytuacji próby natychmiast wiali, gdzie pieprz rośnie, to był /jest partią systemową w tym sensie, że był zawsze w zasięgu kontroli systemu.

 

Był pozasystemowy o tyle, że nie popełnił błędu Millera, który oparł się na wewnętrznej oligarchii (system baronii), ale skutecznie wdrożył model wodzowski, gdzie decyzje zapadają jednoosobowo. I ten model wymagał dostatecznie silnej reakcji. Smoleńsk był lekcją i straszakiem; uderzał we wszystkie grupy polityczne; w ludzi, którzy odważyli się pomyśleć, że Polska w jakimś tam momencie stała się częścią Zachodu – tego Zachodu częścią w sensie struktur, przejrzystości oraz gwarancji swobód jednostki. Nie stała się i, tak jak w PRL-u, można było jednym podpisem zniszczyć dorobek życia, tak i dzisiaj można. A jeśli tak jest, to żadnych złudzeń, panowie!

 

Czy sytuacja jest beznadziejna? Nie jest; w ciągu ostatnich lat poupadało wiele reżimów, które wydawały się być stabilne. Tak dzieje się na skutek interwencji z zewnątrz, polegającej na profesjonalnym zaprojektowaniu ruchów opozycyjnych wykorzystujących najnowsze narzędzia komunikacji. [por. Libia, Egipt, Turcja. md]. Świat w roku 2013 jest innym światem niż ten z roku 2010. 10 kwietnia był zamachem wewnętrznym, ale naruszał również szeroko rozumiane interesy atlantyckie. Istotą powodzenia zamachu było właśnie to, że on miał charakter wewnętrzny, a więc żadne umowy, sojusze i obiecanki ‘w przypadku agresji państwa trzeciego’ nie mogły obowiązywać i nie obowiązywały. Natomiast, czy sprawcy zamachu pozostaną bezkarni? Sądzę, że nie, ale nie nastąpi to na drodze oficjalnej, raczej w drodze ‘kreowania’ sytuacji politycznej, oraz otorbiania, izolowania i rozbrajania ‘związku przestępczego o charakterze zbrojnym’ poprzez uniemożliwianie prowadzenia międzynarodowych interesów. Ten nowotwór można zagłodzić.

Czy pozostaje nam w tej sytuacji czekać na to aż się ‘Chińczycy ruszą’, tak jak u schyłku XIX wieku ‘trzymali się mocno’?

Należy, rzecz jasna, działać, i to działać wielotorowo. Jest strategia PiS-u, która jest /stara się być takim powtórzeniem koncepcji ‘państwa podziemnego’. Zunifikowane dowództwo, własne media, budowa struktury organizacyjnej poza systemem (kluby GP obok struktur partyjnych), opracowana strategia propagandy wewnętrznej i zewnętrznej.

 

Minusy: całość zasadza się cały czas na strumieniu pieniędzy płynącym z budżetowego kurka. Zamkną kurek, wszystko zwiędnie; wystarczy, że ktoś przeforsuje w parlamencie zmiany w ustawie o finansowaniu partii politycznych i klops. ‘Tamci’ przeżyją, bo i tak dostaną pieniądze pod stołem (no i tu powstaje problem wymuszonej koalicji z SLD w tej sprawie).

 

Minusy ‘większe’: jest drugi powód, dla którego ‘system’ jak do tej pory był zawsze stuprocentowo skuteczny – to on zaprojektował arenę, na której odbywają się igrzyska. Można popierać najbardziej patriotyczną drużynę kwadryg, ale i ona będzie poruszała się po zaprojektowanym kole. A co, jeśli ktoś nadpiłował oś? Albo przekupił jednego z woźniców? A co w sytuacji, gdy nadludzkim wysiłkiem kontrwywiadowczym wyeliminujemy i zagrożenie podpiłowania, i przekupienia woźnicy, ale ‘przez pomyłkę’ na arenę wypadną dzikie zwierzęta? Pomyłki się zdarzają, czyż nie? 10 kwietnia wypadły i póki co szukamy ich w lesie, zamiast zajrzeć do systemu pomieszczeń pod areną, więc mogą wypaść ponownie.

[Dlatego partie systemowe tak boją się JOW. md]

 

System wymusza charakter i strukturę grup politycznych; poprzez ordynację wyborczą przez system finansowania partii; on wymusza jeszcze coś więcej – poprzez taką strukturę on profiluje mentalność przeciętnego aparatczyka: człowieka bez ambicji, bez osiągnięć; tchórzliwego hipokryty. ‘Państwo to wielki człowiek’. Partia też.

A jeśli do tego dołoży się wymuszoną okolicznościami wodzowską centralizację władzy (bo we wrogim otoczeniu i przy słabości struktur wewnętrznych nie można sobie pozwolić nawet na oligarchię, a co mówić o demokracji), to zjawisko i strukturalnie i mentalnie nam się pogłębia.

    

ZB:  Pisałeś parę miesięcy temu, że główny nurt medialny w Polsce „służył i służy jednemu (temu realnemu) ośrodkowi władzy”. Jakie są tego skutki, mogliśmy (i ciągle możemy) przekonać się, gdy śledzimy informacje dotyczące nie tylko tragedii smoleńskiej, ale w ogóle naszego życia społeczno - politycznego. Czy jesteśmy już skazani na łaskę ‘realnego ośrodka władzy’, który pozwoli podawać prawdziwe informacje lub też nie pozwoli?

 

Rolex:  Żeby układ pozostał domknięty, a przy tym sprawiał wrażenie otwartego, ciągle muszą być tworzone pozorne alternatywy, tak byśmy mieli wrażenie jakiejś walki, i tak byśmy się w nie angażowali myśląc, że są walkami realnymi; walkami o pryncypia. Trzeba kompletnie przestawić sposób myślenia i uruchomić siły drzemiące w Kowalskim z Malinowskim. Te siły są, pomimo upływu krwi, bo ciśnienie cywilizacyjnej tradycji nie uchodzi ze wspólnoty ot tak, chyba, że dochodzi do masowej eksterminacji (wytrzebienia). Problemem opozycji politycznej w Polsce jest niezdolność do uwolnienia tej siły, to jest do zdobycia nie tylko kredytu zaufania, ale również i uczestnictwa.

 

Spójrzmy na opozycyjny przekaz, na to, jak bardzo jest on dzisiaj niespójny. Z jednej strony mobilizujemy zwolenników (skutecznie) po to, by uzyskać większość, która pozwoli dojść do władzy; a jak już dojdziemy do władzy, to zlikwidujemy mafię i rozliczymy za Smoleńsk.

A z drugiej: nasz wschodni sąsiad trzyma nas razem z zachodnim w żelaznym uścisku; jak mu się ‘uwidzi’, to urządza nam bezkarnie dekapitację elity politycznej i generalicji, a NATO ma nas gdzieś.

 

To każdy rozsądny człowiek wysnuje z tego przekazu jasny wniosek: jak już zdobędziecie tę większość i dostaniecie tę władzę, to nasz wschodni sąsiad, który trzyma nas razem z zachodnim w żelaznym uścisku; jak mu się ‘uwidzi’ to urządzi nam bezkarnie powtórną dekapitację elity politycznej i generalicji, a NATO będzie miało nas gdzieś, jako rzeczecie, że ma i dziś.

 

Pytam: jakiego rodzaju mechanizmami (kadrami, strukturami) zabezpieczymy się przed drugim 10 kwietnia? Jeśli nie znamy odpowiedzi, a sojusznicy ‘znów zawiedli’, to kto się będzie wychylał?

 

To jest przekaz ułomny; to jest przekaz niespójny, obliczony na osiąganie skutków tymi samymi technikami, którymi posługuje się i druga strona – sterowania emocjami. A ponieważ przy istnieniu dwóch wrogich ośrodków sterowania emocjami ilość emocji wzrasta, to żyjemy w coraz bardziej zatomizowanym i coraz słabszym społeczeństwie.

Polsce potrzebny jest projekt odpolityczniony. Projekt cywilizacyjny. Taki, który będzie się wzorował na wychowawczej, ekonomicznej, edukacyjnej, kulturotwórczej roli, jaką odgrywały pierwsze wspólnoty chrześcijańskie. To wzór, jak działać w niesprzyjającym otoczeniu, ba, to jedyny znany model pokonywania imperiów. ‘Wspólnota’ jest tu słowem-kluczem. Dzisiaj mamy parafie, ale one nie są wspólnotami. Ile osób, z imienia, nazwiska, zawodu, znacie Państwo we własnej parafii? Z iloma się przyjaźnicie? Ile osób w waszym towarzyskim otoczeniu wyznaje poglądy dokładnie sprzeczne z wartościami, które sami uznajecie za najważniejsze? A w Polsce pogardzana strona ekonomiczna wspólnoty? Dlaczego w takiej małej wspólnocie nie macie sobie Państwo pomagać? Może się okazać, że w naszej parafii jest jeden z najbystrzejszych prawników w Warszawie i pomoże nam rozwiązać jakiś trudny problem; może w oparciu o taką małą wspólnotę uda się Państwu stworzyć żłobek, przedszkole? Podnieść kwalifikacje zawodowe, zdobyć kompetencje?

 

To kościelna, ale może być i ‘cywilna’ strona takiego zrzeszania się, tworzenia wspólnot. Kościół ma cele eschatologiczne, a my tu mówimy o celach doczesnych, o wąsko zakreślonych granicach (obowiązki polskie). Jeśli coś takiego udałoby się zbudować w planie świeckim, to byłaby szansa na powstanie struktury rozproszonej, z lokalnym przywództwem; z taką ilością liderów – upraszczając – że nie dało by się jej ‘upchnąć’ nawet w tysiącu 'tupolewów'. Nie partia wodzowska oparta o prawa do wykluczenia bądź awansu, ale struktura naturalnego autorytetu, który dąży do tego, by wszyscy we wspólnocie uzyskali najwyższy możliwy poziom kompetencji, niezależności i zamożności, a więc dokładnie pod prąd systemu, który obecnie w Polsce jest.

 

Po raz setny już chyba za de Valerą: "Imperium można pokonać jedynie ignorując je". To jest głęboko republikańskie, ale i głęboko chrześcijańskie. Nie służ imperium zła, pierwsza zasada. Działaj wspólnie, zasada druga. Nie czekaj na proroków, bo prorocy są od Twojego zbawienia, a nie zapewnienia Twoim dzieciom porządnej szkoły czy choćby opału na zimę. Nie czekaj, aż ktoś zbawi Polskę, ale zmobilizuj ludzi, żeby naprawili sąsiedztwo. W Polsce trzeba zbudować cywilizację – od podstaw, od nowa. To musi być nowa forma cywilizacji łacińskiej, która nie raz w Polsce zanikała, i nie raz się odradzała. Twoimi sojusznikami mogą być lokalni działacze PiS, narodowcy, konserwatyści, liberałowie, ba, mogą być socjaliści (chyba się powtórzyłem ;) – wszyscy, którzy akceptują podstawy cywilizacji łacińskiej.

 

Będą wybory w imperium? OK, wyślijcie tam i poprzyjcie nie ‘peowca’, ‘pisowca’, ‘eseldowca’, korwinowca’, narodowca, ale łacinnika, do jakiejkolwiek partii nie należy. Czy musi być gorliwym katolikiem? Cóż, do łóżka jeszcze można zajrzeć (chociaż nie powinno się, o ile potencjalne zgorszenie nie staje się publiczne:), do prawdziwego wyznania wiary żadnego człowieka już nie, więc nie musi. Musi akceptować podstawowe zasady cywilizacji, do której Europa wciąż jeszcze należy. Jeśli leżał krzyżem co drugą sumę, ale chwalił się, jak to dzieciom ‘załatwił’ etat, to żaden to łacinnik, ale bizantyniec, chociaż głęboko wierzący, więc do budowy państwa nie nadaje się. Jeśli latał po gabinetach i redakcjach, żeby kogoś szeptaną propagandą ‘wyeliminować’, zniechęcić lub utrącić to to jest mentalny bolszewik pomimo biało-czerwonego znaczka w klapie, więc też się nam nie przyda w budowaniu państwa. To co powyższe to seria pewnych skrótów myślowych, ale już w nieodległej przyszłości będę w stanie zaprezentować długo (już latami) tworzony i analizowany program odbudowy, wraz z intratnymi propozycjami ;) konkretnych działań.

 

A odpowiadając na pytanie: nie, nie jesteśmy skazani ani na jeden i wciąż ten sam ośrodek władzy, ani na dozowanie informacji i wiedzy. Trzeba tylko zacząć od siebie; odbudować swoją własną  suwerenność, a potem pomóc odzyskać ją innym (pomóc, nie znaczy: nadać).

 

ZB:  Przyszło nam przeżyć tragedię smoleńską. Tragedię, której nie można było sobie wcześniej wyobrazić. Żyjemy w kraju, w którym w świetle prawa rozkradziono znaczną część majątku narodowego. Jak wyobrażasz sobie kres tego bałaganu, który narasta i zagraża naszej narodowej egzystencji?

 

Rolex: Narody nie są wieczne, nawet te potężne i w tym, paradoksalnie, upatrywałbym nadziei. Nasze przeżycie zależy dzisiaj od nas i od stanu zdrowia naszych sąsiadów. Z jednej strony mamy potężne i świetnie zorganizowane Niemcy, z drugiej surowcowego kolosa – Rosję. Niemcy wraz z całą Europą pogrążają się w wyniszczającym marazmie polit-poprawności; Rosja jest dzisiaj państwem schyłku, zagrożonym rozpadem, wyludnieniem i unicestwieniem.

 

Nasze trwanie w dłuższej perspektywie zależy od rewitalizacji siły duchowej i zbudowaniu atrakcyjnego modelu cywilizacyjnego; reszta to didaskalia. Są zasoby, są skarby duchowe naszej kultury, które trzeba uczynić podstawami odbudowy. Te skarby to wcale nie nasza megalomania, ale rzeczywistość widziana również przez innych. Na co dzień, w obcym kraju, spotykam się z oczekiwaniem, że to właśnie my – Polacy – powiemy coś ważnego. Zdarzyło mi się kilkukrotnie, że rodzice moich brytyjskich podopiecznych spontanicznie podchodzili czy to na ulicy, czy to przy okazji jakichś ‘party’, żeby podziękować za coś, co ich zdaniem wniosłem do kształtowania charakteru ich nastoletnich dzieci. Skoro nie ma we mnie nic szczególnie nadzwyczajnego – nie widzę w sobie jakichś szczególnych darów, to musi to być emanacja (ułomna) naszej, polskiej kultury, która jak widać ma coś ważnego do powiedzenia, nawet przez tak słaby rezonator, jakim jestem ja.

 

Jestem cywilizacjonistą i są dwa kraje, którym winien jestem służbę – pierwszy to mój kraj ojczysty – Polska, drugi to Anglia, która mnie gości. Postrzegam to jako kwintesencję polskości – gdziekolwiek rzuci nas los, powinniśmy pracować dla dobra lokalnej wspólnoty – w imię ideałów, które kiedyś tam zarośnięte i dzikie krainy Północy zamieniły w tętniące pracą dla pokoleń zakony i uniwersytety. Co roku mam przyjemność wygłosić swoje ‘expose’ do garstki brytyjskich nastolatków, którzy decydują się na żmudną drogę do przyjęcia sakramentu bierzmowania, a więc potwierdzenia przyrzeczeń złożonych w imieniu dzieci przez rodziców chrzestnych i zobowiązania do aktywnego wypełniania misji apostolskiej. Co roku powtarzam ten sam chwyt erystyczny. Mówię im: ‘Jesteście Anglikami; mieszkacie w Anglii, to jest wasza Ojczyzna. Ona ma swoje tradycje, godło i flagę. Na waszej fladze jest czerwony krzyż. Zdejmijcie go z tej flagi i zobaczcie, co zostanie'. Przemawia.

 

ZB:  Pisałeś kiedyś o naszej pozycji w Europie i świecie, link:   http://hekatonchejres.salon24.pl/455927,przemyslenia-obywatela-skorzanego-balonu   -„Gra się rozpoczęła i trwa w najlepsze. Po której stronie my gramy? - Już po żadnej. Robimy w tej grze za skórzany balon”. - Większość polskiego społeczeństwa nie wie o tym albo nie chce wiedzieć. Jak może - według Ciebie - wyglądać nasze przebudzenie?

 

Rolex: Nasze przebudzenie musi polegać właśnie na przebudzeniu. Chłop musi wyjść na pole i powiedzieć sobie: ‘Kurcze, to moje’, przepraszam za kolokwialność. Bez tego nic się nie zmieni. Naród polityczny tworzy się przez uświadomienie sobie władztwa – tego, że to on otrzymał w dzierżawę (na czas swojego życia) te dary. Ta ziemia, ta kultura, ten język ma jemu służyć, a on o to musi dbać. Czy tego narodu politycznego będzie dziesięć czy pięćdziesiąt procent, to mniejsza. Owszem, robimy w tej chwili za ‘skórzany balon’. A lada moment mogą się dramatycznie zmienić zasady gry. W coraz to większej masie pojawiają się informację o powołaniu do życia wspólnoty gospodarczej i kapitałowej USA-UE. Oznaczałoby to ostateczne pogrzebanie planów Eurazji, w kształcie planowanym przez tandem Merkel-Putin. To również dramatycznie poprawiłoby nasze położenie geopolityczne, ale nasze miejsce określiłaby i tak miara naszej determinacji w odbudowie silnej wspólnoty. W każdym razie nasi dotychczasowi suwerenowie nie są zachwyceni tym projektem, bo zupełnie nie przystają do niego mentalnie. Więc zrobią wszystko, byśmy się w ramach tego projektu nie znaleźli, ale właśnie po drugiej stronie. Tu trzeba być bardzo rozważnym, bo będą działali na wszystkich frontach, by doprowadzić do sytuacji (na przykład gwałtownych rozruchów), która mogłaby mieć wpływ na naszą przynależność geopolityczną. Wobec zmieniającej się gwałtownie sytuacji geopolitycznej trzeba zachować umiar i dążyć za wszelką cenę do jedności; nie dać się nabierać na projekty, których jedynym celem jest pogłębienie polaryzacji.

 

ZB:  Tu trzeba chyba wspomnieć o tym, że pewne istotne problemy dotykają nie tylko Polaków, lecz wszystkie w zasadzie narody naszego kontynentu. Sam pisałeś, link:    http://hekatonchejres.salon24.pl/467838,przyszlosc-rysuje-sie-nieryzowo     - „Europa się wyabortuje, zbankrutuje, zborsuczy i stoczy”. - Czy wielcy tego świata nie mogli przewidzieć skutków swej antyrodzinnej, antyspołecznej i proislamskiej w istocie polityki?

 

Rolex:  Mam swoje zdanie odrębne, jeśli chodzi o ‘problem islamski’. Od mniej więcej XIII wieku islam przestał być dla chrześcijaństwa wyzwaniem intelektualnym, a od XVII jakimkolwiek zagrożeniem militarnym. Moim zdaniem gracze tego świata grali i grają kartą islamską wykorzystując ją w akcjach wymierzonych w przeciwnika. Raz bijemy talibów, bo są antyzachodni, a gdzie indziej wspieramy talibów, bo są prozachodni. Wyraźnie widać to w Syrii, gdzie sojusze się odwróciły i rzeczywiste strony konfliktu – Rosja i USA – zbroją oddziały nie patrząc na wyznanie i przekonania. Najbardziej islamskie w sensie doktryny państwowej i religijnej kraje arabskie są sojusznikami USA; gdzie indziej jest dokładnie odwrotnie, a więc linie podziałów to nie konflikt cywilizacji (wartości), ale konflikt stricte polityczny i surowcowy.

 

Inwazja islamu na zachodzie Europy jest pochodną słabości cywilizacji, obłąkanej doktryny nie posiadania doktryny duchowej, bez której nic nie rośnie; marnotrawstwa państwa dobrobytu, konsumpcji przed wartościami. Mikstura kultur, religii i etnosów miała doprowadzić do jakiegoś konsensusu, ale nie doprowadziła i nie doprowadzi. Istniało takie złudzenie, że doprowadzi, dopóki nie doszło do kryzysu ekonomicznego. Wspólnoty sklejone ekonomią trwają tak długo, jak działają na nie efekty wzrostu ekonomicznego (zysku, konsumpcji, dobrobytu). Spółka handlowa rozleci się w przypadku bankructwa, bo przestanie istnieć cel i nici łączące wspólników. Rodzina przeżyje kryzys, ale ma duże szanse przetrwać, bo łączą ją więzy ponadekonomiczne. Podobnie ze zrzeszeniami większymi niż rodziny.

Oprócz terytorialnych i środowiskowych (np. kibice :) nie ma w Polsce innego zrzeszenia opartego o więzi ponadekonomiczne niż naród (Kościół jest ponadnarodowy). A naród to też nie udziałowcy w firmie, ale coś dużo więcej. Wiele krajów Zachodu utraciło istotne składniki cywilizacji, ale póki co zastąpiło je ‘protezami’ religii republikańskich, dopełniając sprawnymi organizacjami państwowymi, realizującymi interesy lokalnych oligarchii. Na jak długo to pomoże zatrzymać napór demograficzno-cywilizacyjny, nie wiem, widzę zagrożenia, a proces zapaści semantycznej jest na pewno o wiele bardziej zaawansowany niż w Polsce. W Polsce społeczeństwo musi odzyskać państwo i wypełnić je wciąż funkcjonującym językiem idei; na Zachodzie społeczeństwa muszą odbudować wspólny język idei, a to (przy wycofaniu się z tej sfery państwa) jest bodajże czy nie trudniejsze. Ja tam w każdym razie walczę, więc szanse są ;)

  

ZB:  Wydałeś pół roku temu książkę pt. „Kasyno”. Zapewne piszesz następną. Powiedz Czytelnikom parę słów na ten temat. Może masz inne projekty dziennikarskie lub literackie? Myślę, że Internauci chcieliby dowiedzieć się czegoś więcej o Twoich planach i może o Twoim życiu na emigracji.

 

Rolex:  Trzeba mieć świadomość, że pisanie i wydawanie książek w Polsce jest ekskluzywnym hobby, na które nie każdy i nie zawsze może sobie pozwolić. Rynek książki jest zawalony tłumaczeniami niskich lotów anglosaskiej sensacji i tanich romansów. „Kasyno” było przypadkiem – po prostu jakiś dobry człowiek (Pan Piotr z wydawnictwa Bollinari Publishing House, pozdrawiam) postanowił wydać jeden z moich dłuższych artykułów uznając, że powinien się ukazać w wersji drukowanej. Oczywiście, to miło mieć książkę z własnym nazwiskiem na półce. Natomiast w szufladzie leży powieść i kilka projektów (w tym dwa prawie zrealizowane). Mam taką fatalną cechę nieprzystosowania do współczesności, którą jest brak choćby minimalnych zdolności handlowych i autopromocyjnych. Rzecz jasna, jeśli któryś z Czytelników tego wywiadu i Twojego bloga chciałby ryzykownie zainwestować, służę :)

 

Moje życie na emigracji było i jest fantastyczną przygodą – tak to traktuję. Decyzja została podjęta już dziesięć lat temu, i nie było ‘wymuszona’ jakimiś ekonomicznymi ‘parciami’. Źle znoszę brak wyzwań i ‘ciągnie’ mnie do podróży. Nie żałuję, myślę, że gdybym wtedy tej decyzji nie podjął, to po latach żałowałbym, że coś mnie ominęło, właśnie jakieś ważne życiowe doświadczenie, jakaś przygoda. Zawodowo zajmuję się tłumaczeniami, wkrótce mam nadzieję nabyć uprawnienia urzędnika imigracyjnego; tak na wszelki wypadek. Jest takie słowo w języku angielskim, ukradzione z języka francuskiego: 'entrepreneur'. To dla mnie je ukradziono, bo od dziesięciu lat przyjmuję również zlecenia na różne projekty biznesowe, co pozwala na stawanie przed coraz to nowymi i innymi wyzwaniami i na zachowanie niezależności. Obok działalności zarobkowej ‘param’ się pracami społecznymi; jestem asystentem w drużynie skautowej (Beavers – odpowiednik polskich Zuchów), katechetą w zakresie rocznych przygotowań do sakramentu bierzmowania, doradcą w Parafialnej Radzie Finansowej w parafii Our Lady Immaculate and St. Andrews w Hitchin. Jestem również członkiem organizacji ekumenicznej ‘Churches Together in Hitchin’ oraz klubu ‘Ognisko Polskie’ w Londynie.

 

Poza tym jestem zupełnie przeciętnym członkiem polskiej społeczności w Zjednoczonym Królestwie; podobnie jak circa milion moich rodaków staram się być przydatny i nie być ciężarem.

 

ZB:  Dziękuję Ci w imieniu Czytelników i swoim za rozmowę. Za pięć lub sześć miesięcy - z nadzieją, iż nie odmówisz - poproszę Cię o udzielenie odpowiedzi na następne pytania.

 

Rolex:  To ja dziękuję, zawsze z prawdziwą przyjemnością odpowiem na Twoje pytania.