Szara strefa jest dobra na wszystko i nawet Bestia może nie dać jej rady
Wpisał: Stanisław Michalkiewicz   
01.07.2013.

Szara strefa jest dobra na wszystko i nawet Bestia może nie dać jej rady

 

Oczekując na dni ostatnie

 

...ona nigdy nic nie myśli, tylko zdaje egzamin

 

Stanisław Michalkiewicz

Felieton    tygodnik „Najwyższy Czas!”    28 czerwca 2013

Podczas kiedy we dworze sztab wesoły łyka...” - nad Polską przemknęła ognista kula. Niby nic - ale jeśli dodać do tego inne znaki, to kto wie, czy przypadkiem nie zbliżają się słynne dni ostatnie? Jak wiadomo, jednym z apokaliptycznych zwiastunów ma być pojawienie się „znamienia Bestii”. Charakterystyczne przy tym jest to, że temu znamieniu nie odpowiadają żadne metafizyczne odloty, tylko skutek bardzo konkretny; bez niego nikt nie będzie mógł niczego sprzedać, ani kupić. Jeden z Czytelników zwrócił uwagę, że to już się stało, a „znamieniem Bestii” jest... kod kreskowy, w którym powtarza się sekwencja odpowiadająca cyfrom 666. Rzeczywiście - bez niego niczego nie da się już sprzedać, ani kupić, chyba, że... w szarej strefie, w której ratunku szukał w swoim męczeństwie nawet niegdysiejszy jej przeciwnik w osobie Jana Marii Rokity.

Okazuje się, że szara strefa jest dobra na wszystko i nawet Bestia może nie dać jej rady - co polecam łaskawej uwadze wszystkich wątpiących w mechanizmy rynkowe. Jak wiadomo, jest ich bardzo wielu; tym więcej, im więcej ludzi zostaje objętych programem duraczenia, opracowanym przez Ministerstwo Edukacji Narodowej w porozumieniu z Ministerstwem Szkolnictwa Wyższego. Zaraza pojawiła się nawet w Grenadzie, to znaczy - na Katolickim Uniwersytecie Lubelskim, gdzie uruchomiono tak zwane studia genderowe. Jak wiadomo, jest to rodzaj szamaństwa, konstrukcyjnie podobnego do teorii słynnego hochsztaplera Trofima Łysenki, którego wyznawcy w osobie prof. Kazimierza Petrusewicza utrzymali się w Polskiej Akademii Nauk, aż do lat 60-tych. Trofim Łysenko utrzymywał, że zmiany genetyczne w organizmie dokonują się na skutek zmian jego zewnętrznego otoczenia.

Podobnie genderowcy - ich zdaniem płeć nie jest uwarunkowana biologicznie, tylko kulturowo. Pani prof. Alina Kacperska wspomina, jak to w 1956 roku egzaminował ją z genetyki właśnie prof. Petrusewicz i zażądał, by skrytykowała prawa Mendla. Powtórzyła tedy wszystkie zarzuty łysenkowców - co przez ścianę usłyszał dr Gajewski, który w ramach kontynuowania egzaminu zażądał z kolei, by słuszność praw Mendla potwierdziła. I to potrafiła, więc dr Gajewski zapytał: a pani sama co myśli? - na co magistrantka Kacperska odparła, że ona nigdy nic nie myśli, tylko zdaje egzamin.

Toteż kiedy JE bp Mering wyraził zainteresowanie przyczynami uruchomienia genderowych studiów na KUL, rektor uczelni wyjaśnił, że nie uruchomiono takiego kierunku, a tylko studia nad zjawiskiem, w czym niezwykle pomocny okazał się lubelski Ośrodek Brama Grodzka.

Okazuje się, że tu bije krynica mądrości. To samorządową instytucją kieruje laureat honorowej nagrody Izraela, pan Tomasz Pietraszewicz, który zdaje się miał w Lublinie więcej szczęścia, niż pan Marek Żydowicz w Łodzi. Ten chciał wydoić od łódzkiego magistratu pół miliarda w zamian za radosny przywilej urządzania w tym mieście festiwalu Camerimage, ale lodzermensze nie dały się wykiwać.

W Lublinie jest inaczej. Ponieważ jacyś nieznani sprawcy wrzucają panu Pietraszewiczowi przez okno cegły ze swastykami, to jako męczennik Najsłuszniejszej Sprawy jest on w Lublinie postacią, której nikt niczego nie śmie odmówić - o czym m.in. świadczy jego kolaboracja z KUL-em. W tej sytuacji tylko patrzeć, jak tamtejszy Instytut Filologii Polskiej uruchomi studia również nad rusałkami, małymi elfami, a zwłaszcza - południcami, które na Lubelszczyźnie występowały nagminnie jeszcze za mego dzieciństwa. Byle tylko ktoś sypnął złotem, a wnet się pojawią prace magisterskie, doktoraty i habilitacje z genderowszczyny - podobnie jak za komuny z „centralizmu demokratycznego”. Ja na miejscu pana Pietraszewicza sam bym co jakiś czas wrzucał sobie przez okno cegły ze swastykami - a nie sądzę, by był on głupszy ode mnie.

Ale to jeszcze nic w porównaniu z tym, że zachwiały się fundamenty świata, a w każdym razie - fundamenty Rzeczypospolitej. W ramach stopniowego zwijania parasola ochronnego nad Platformą Obywatelską, w kierowanym przez znanego z żarliwego obiektywizmu pana red. Lisa tygodniku ukazała się publikacja jak to Umiłowani Przywódcy z PO za pieniądze z budżetowej subwencji obsprawiają się w markowe garniturki i kreacje, wynajmują stadiony do „haratania w gałę”, zalewają pały dobrymi winami i zaciągają wonnymi cygarami, słowem - używają życia całą paszczą.

Przesłuchiwany ostro przez „Stokrotkę” poseł Niesiołowski już tylko próbował spierać się o różnicę łajdactwa ze znienawidzonym PiS-em, który wydaje krocie na ochronę bezcennego prezesa Kaczyńskiego - ale „Stokrotka” potraktowała go bez niegdysiejszej rewerencji, co stanowi nieomylny znak, że i poseł Niesiołowski już długo nam nie popyskuje. A co potem? Potem pewnie będzie cienko śpiewał, niczym Jan Maria Rokita - „kędyś podstarości”.

Zresztą mniejsza o tego Umiłowanego Przywódcę; nażył się, nadoił Rzeczpospolitą i wystarczy - bo ważniejsze jest oczywiście zachwianie fundamentów. Ktoś mianowicie przypomniał premieru Tusku, że likwidacją subwencji budżetowej dla partii jeszcze w 2007 roku stręczył się naiwniakom - toteż w intencji poprawienia swojej zrujnowanej reputacji zapowiedział „przyspieszenie prac” nad stosowną ustawą.

Rozwścieczyło to koalicyjnego posła Kłopotka do tego stopnia, że zaczął publicznie się odgrażać, iż tego całego premiera Tuska ma już po dziurki w nosie. Wprawdzie kultowa pieśń ruchu ludowego „Gdy naród do boju” chłoszcze „panów w stolicy”, że „palili cygara” - ale pamiętam scenę, jak to jeszcze za głębokiej komuny na wojewódzkim zjeździe ZSL w Tarnowie, zaraz po odśpiewaniu pieśni chłoszczącej „panów” za „cygara”, ówczesny prezes Gucwa zasiadł za prezydialnym stołem i jak gdyby nigdy nic - zapalił cygaro. Poseł Kłopotek może cygar nie lubi, ale wiadomo, że tradycję obsprawiania się na koszt Rzeczypospolitej zapoczątkował premier Waldemar Pawlak zaraz po „nocnej zmianie” w 1992 roku. Czyż deklaracja posła Kłopotka nie jest ostatnim słowem przed zerwaniem koalicji - a tu bezpieka jeszcze nie zdążyła przygotować lewicowej alternatywy na podmiankę! Ajajajajajajaj! „Niebo i ziemia przemijają, chwieją się fundamenty światów”.

Ale - jak partia mówi, że zlikwiduje subwencje - to mówi. Tym bardziej, że zapowiedź bronienia subwencji jak niepodległości zapowiedziało już nie tylko PSL, ale i PiS oraz SLD. W tej sytuacji premier Tusk może odgrażać się całkowicie bezpiecznie - podobnie jak kiedyś AWS, która do ustawy o restytucji własności wprowadziła prowokujący „paragraf aryjski” - chociaż przekazałem posłom tego klubu pisemne aide memoire, co w celu osiągnięcia tego samego rezultatu trzeba zrobić bez ostentacji. Myślałem, że AWS chce przeprowadzić restytucję własności znacjonalizowanej za komuny, podczas gdy ona chciała tylko to zamarkować, „paragrafem aryjskim” prowokując prezydenta Kwaśniewskiego by ustawę zaskarżył, a TK ją uwalił - co ostatecznie się stało. Więc chociaż znaki zapowiadające nadejście dni ostatnich mnożą się jak króliki, chociaż dni ostatnie nieubłaganie się zbliżają, to na koniec świata trzeba będzie chyba jeszcze trochę poczekać.

Stały komentarz Stanisława Michalkiewicza ukazuje się w każdym numerze tygodnika „Najwyższy Czas!”.