Hiacyntowa Agentura
Wpisał: ŁŁ   
25.05.2013.

Hiacyntowa Agentura

 

 

w koteriach nikt się nie przejmuje, kto jest, w jakiej partii, a agentura z pewnością jest najcenniejsza tam, gdzie nie chcemy jej widzieć i liczymy, ze jej nie ma.

 

 

Duża część artykułu „Podskórne koterie polityczne” Łażącego Łazarza. Całość jest tu:   http://3obieg.pl/podskorne-koterie-polityczne

 

Gdy słyszymy o ostatnich atakach, wręcz próbie zaszczucia, aktorki, dawnej pupilki okrągłostołowców, czyli Joanny Szczepkowskiej za to, iż ujawniła silny lobbing homoseksualny de facto rządzący szołbiznesem i środowiskiem aktorskim, to nawet nie wiemy jak bardzo zbliżamy się do tematu pt. kto rządzi Polską. To koteria hiacyntowa, której członkami są głownie homoseksualiści, ale nie tylko.

 

Zacznijmy jednak od początku. W połowie lat 80-tych SB rozpoczęło operację werbunkową kryptonim „Hiacynt” polegającą na szukaniu haków o charakterze intymnym i obyczajowym, wśród już znanych lub dopiero zapowiadających się opozycjonistów, księży, naukowców, ekonomistów, artystów i dziennikarzy. Głownie chodziło o układy homoseksualne, ale też zdrady małżeńskie, akty pedofilii, gwałty (w tym gwałty na nieletnich czy osobach niepełnosprawnych), najróżniejsze zwyrodnienia typu sado-maso (czasem kończących się kalectwem) lub chociażby udział w orgietkach.

 Okazało się, że skuteczność werbunkowa kontaktu operacyjnego w „Hiacyncie” jest niemal stuprocentowa. Są podejrzenia, że nie konstruktywność opozycji, ale właśnie jej hiacyntowatość (zapewne z wyjątkami jak zawsze) była gruntownym kryterium przy montowaniu okrągłego stołu. Gdy się tak na zimno zastanowić, to SB-ecja nie dokonała w tej kwestii żadnego spektakularnego odkrycia. Wszak NKWD już w latach 30-tych selekcjonowała homoseksualistów na Oxfordzie czy Harvardzie i czyniła ich agentami, pomagając później w karierze przez łóżko z takimi jak oni i windując do najwyższych stanowisk państwowych (np. Kim Philby szef sekcji w MI-6).

 Tu działo się podobnie, hiacyntowa agentura (głównie homoseksualna, ale nie tylko) nie tylko została uwikłana na sztywno, ale też dostała możliwość radośnie i z przyjemnością wspierać się nawzajem i windować coraz wyżej. Nadszedł rok 89-ty, potem 90-ty i 91-y a akcja „Hiacynt” trwała dalej. Tym razem przejęta przez UOP (a może w części przez nowopowstałe WSI) i rozwijana.

Dochodziło do tego, że gdy pewien znany polityk został złapany na pedofilii z młodymi chłopcami, których zabierał z Placu Trzech Krzyży i sprawa trafiłaby przed sąd, to kolega sędzia pedofil czy homoseksualista umorzył postępowanie, powołując się na brak wiarygodności zarzutu, bo przecież osoba ta jest młodym żonkosiem. Rzeczywiście, bowiem hiacyntowi prowadzący lub koledzy znaleźli mu na szybko pewną lesbijkę, która brylując na rynku zachodnim wpakowała się w kłopoty z policyjną obyczajówką. Przywieziona, odpowiednio zlegendowana wyszła za delikwenta. Taki układ wzajemnego parasola ochronnego.

Podobno od początku uruchomienia akcji pozwoliła ona na zwerbowanie i wywindowanie ok. 4500 polityków, biznesmenów, artystów, dziennikarzy, urzędników państwowych, funkcjonariuszy czy działaczy organizacji pozarządowych. Ulokowanych wszędzie gdzie się dało. I ponoć ta akcja ciągle trwa. Jest to niezwykle silne i można powiedzieć także „sercowe” chomąto, trudne do wytropienia, gdyż dzieję się między garstką panów od wiedzy, oraz między samymi zainteresowanymi gdzieś pod kołdrą, czy też bez, ale zdecydowanie nie jawnie. To powiązania czasem najsilniejsze, bo cóż pieniądze, brudne sprawy, agentura, gdy serce nie sługa i płacz w poduszkę. Co tam odpowiedzialność za defraudację czy nawet morderstwo, jeśli tu wchodzi możliwość całkowitej kompromitacji dla siebie i rodziny, oraz dożywotnie skazanie się na hańbę? Czasem, by dać wyraz realności zagrożenia, daje się komuś publicznie klapsa, niezbyt często, bo szkoda tracić tak „ustosunkowanych” ludzi. Ale kto wie, czy nie hiacyntowa kara stała za ujawnieniem pedofilii Biskupa Juliusza Paetza w 2001 r.?

 Tu mamy praprzyczynę forsowania i nagłaśniania wszelkich coraz większych potrzeb i praw dotyczących homoseksualistów. To tendencja generowana przez tych wpływowych z koterii hiacyntowej. Panowie oczywiście im na to pozwalają, demontuje to, bowiem przy okazji wartości w społeczeństwie i jego spójność, tworząc polską społeczność łatwiejszą do manipulacji. Problem w tym, że przy tak intymnych układach zazwyczaj naprawdę nie wiadomo, kto w nich jest. Możemy za to zaobserwować dwie równoległe tendencja dotyczące prób urwania się ze smyczy lub zabezpieczenia przed trzymaniem.

Jedna to moda na coming-outy, bo cóż można zrobić homosiowi, który sam się ujawnił? Druga to zakorzenienie się w wartościach, czyli takie postępowanie na zewnątrz, by nawet po ujawnieniu nikt nie uwierzył, w to wchodzi agresywne medialne atakowanie homoseksualistów (oczywiście, oczywiście większość atakujących to zwykli hetero ze zdrowym rozsądkiem i konserwatywnymi poglądami) i wpisanie się w środowisko, które obroni i zaświadczy, oraz zakładania tradycyjnej rodziny z żonką, dziećmi i często „wyleczenie się” ze swojego zboczenia. Bo prawdę powiedziawszy podejrzewam, że często nie jest to nawet zboczenie tylko cyniczne karierowiczostwo przez łóżko.

 W mojej ocenie wszelkie obce wpływy, wszelkie wielkie przekręty gospodarcze, wszelkie psucie państwa, nasza bieda i brak ratunku (a nawet sensownych, zdecydowanych propozycji) ze strony oficjalnych partii politycznych, ciągle nieudane wybory, zapaść kultury, dominowanie w mediach głupstwa i sianie głupstw przez upadające szkolnictwo. Aż w końcu utrata polskiego intelektu i zapaść demograficzna to efekt rządów tych wszystkich koterii – zamiast rozumu, uczciwości, honoru i zdrowej konkurencji gospodarczej – które robią wszystko, by dla większości być niewidocznymi.

 Po to mają koncesje, by dawać swoim, po to dziurawe prawo i upadły system sprawiedliwości, by swoi byli bezpiecznie, a innych można gnoić, po to lichwiarski system finansowy by swoi mogli innych doić, po to w końcu swoje media, by o tym się nikt nie dowiedział, by nikt z tych, co chce mówić o tym nie zdobył poparcia i by zniszczyć można było każdego niebezpiecznego.

 EPILOG

 I tu dotarliśmy do końca właściwego tekstu bo… nie potrafię go kontynuować, gdyż nie mam kwitów. Pracowałem nad nim rok i nic nie potrafię udowodnić (no prawie nic, ale o tym kiedyś w przyszłości) bo są relacje, ale kwitów brak. Wiem za to gdzie znajduje się ich część i co powinien postulować każdy polityk będący poza koteriami agenturalnymi. Otóż są w Zbiorze Zastrzeżonym IPN, gdzie znajduje się ta cała część operacji Hiacynt, która nie znajduje się w służbach typu SKW i ABW oraz w prywatnych kieszeniach. I rekomendowałbym ufać tylko tym politykom, którzy będą domagać się otwarcia całości akt IPN, w tym Zbioru Zastrzeżonego, do którego wcale nie trafiali nasi agenci wywiadu i kontrwywiadu przewerbowani z czasów PRL – oni zazwyczaj się sprywatyzowali, a jakoś nikt się pozostałymi nie martwił publikując raport WSI (i słusznie, bo głownie byli kombinatorami i agentami GRU) – ale ci formalnie rządzący Polską, na których ci nieformalnie rządzący chcą mieć skryte trzymanie.

 Nie dajmy się nabierać, na żadne obawy przed ujawnianiem intymnych obyczajowych kwestii, dziką lustracją czy polowaniem na czarownice, bo instytut Gaucka to przerobił na serio i oprócz traumy wśród zdemaskowanej agentury nic złego się nie stało, a społeczeństwo niemieckie poczuło się oczyszczone i nauczyło z tym żyć. Moim zdaniem to właśnie hiacyntowi zadbali (nie tylko homoseksualiści powiadam, także gwałciciele, pedofile i zboczki lubiące się przebierać w damskie fatałaszki po narkotykach), że w Polsce do lustracji nigdy nie doszło, a jeśli już do jakiejś, to takiej, by nie dotknęła ona najbardziej wpływowych i uwikłanych.

 Nie dajmy się wkręcać także w parlamentarny teatr polityczny. Oczywiście, jasne jest, że tam gdzie się mówi o wartościach jest więcej ludzi, co wartości tych szukają, tam gdzie o luzie, korycie, cynizmie więcej wpada cyników luzaków łaknących dostępu do koryta, ale w koteriach nikt się nie przejmuje, kto jest, w jakiej partii, a agentura z pewnością jest najcenniejsza tam, gdzie nie chcemy jej widzieć i liczymy, ze jej nie ma. W coś wierzyć trzeba. Ja w każdym razie nie wierzę już starym politykom, są dla mnie zbyt podejrzani (podejrzanie łatwo trzymają się stołków mimo „ostrego ostrzału”), nie pewni i nieautentyczni. Pewnie wielu z nich niewinnych, ale boję się pomyłki.  Dlatego chcąc ominąć wszystkie koterie polityczne stawiam na młodych, a także tych przeczołganych przez życie i te kilka nazwisk, które choć znane i bez skazy jakoś ciągle na marginesie.

Ale to moje prywatne zdanie wynikające z osobistej wiedzy i doświadczenia. Tak jak ten cały artykuł.

Tomasz Parol (ŁŁ)