R. Stiller - TW i donosiciel. Jaka przykrość...
Wpisał: Izabela Falzmannowa   
22.01.2009.

Izabela Falzmannowa

 R. Stiller - TW i donosiciel. Jaka przykrość ...

    Z prawdziwą przykrością dowiedziałam się z Gazety Polskiej, że wspaniały tłumacz Robert Stiller był tajnym współpracownikiem. Stiller gorliwie walczył o czystość języka polskiego i często wytykał mniej doskonałym tłumaczom popełniane przez nich idiotyzmy. Kilka lat temu, w jednym ze swych felietonów w Rzeczpospolitej przedstawił listę nonsensownych tłumaczeń tytułów znanych filmów. Niestety nie zapamiętałam wszystkich jej pozycji. Oto niektóre z nich:

·                                     Indian Fighter to nie Indiański wojownik, bo Kirk Douglas nie gra przecież Indianina , lecz walczącego z Indianami. (Mógłby być na przykład Pogromca Indian.)

·                                     Crocodile Dundee to nie Krokodyl Dundee tylko Dundee - łowca krokodyli. Dundee to nie imię krokodyla ani głównego bohatera, lecz nazwisko pochodzące od nazwy szkockiego miasta.

·                                     It was an Eve to nie Wieczna Ewa tylko Pewnego wieczora.

·                                     My Life So Far to nie Pierwsze Oczarowanie, lecz Moje dotychczasowe życie.

·                                     The Replacement Killers to nie Zabójczy układ, lecz Zastępczy mordercy.

 Trudno uwierzyć, że nie są to dowcipy w stylu Stanisława Barańczaka, który przetłumaczył kiedyś dla żartu: „honey, I’m home” na „miodzie, jestem domem”, ale każdy, kto obracał się w tej branży mógłby przytoczyć dziesiątki podobnych przykładów.

Przez pewien czas pracowałam dla stacji Planete jako adiustator i tłumacz. Ponieważ większość zleceń była „ na wczoraj”(kierowca przywoził wieczorem do przeczytania film, który był nagrywany następnego dnia rano) zmuszona byłam przyjąć specyficzną metodę pracy. Czytałam polską listę dialogową i jeżeli coś wydawało mi się bez sensu, oglądałam film i słuchałam oryginału. Zawsze zwracałam uwagę na jednostki i terminy naukowe. Ta metoda sprawdzała się na 99%. W ciągu paru lat nie zdarzyło mi się na przykład spotkać tłumacza, który przeliczając milę morską kwadratową na kilometr kwadratowy podniósłby 1,8 (w przybliżeniu) do kwadratu. To, że muszę za tłumaczy przeliczać jednostki i sprawdzać nazwy gatunkowe zwierząt wydawało mi się oczywiste i sprawiedliwe. Na ogół byli to humaniści. Niecierpliwiły mnie natomiast nonsensy językowe oraz złe wysłuchiwanie i rozumienie tekstu oryginału.

      Pewnego razu zadzwoniono do mnie w czasie nagrania, że tłumacz upiera się przy makrofalach, tam gdzie powinny być mikrofale, bo rzekomo tak słyszy ( sporo filmów tłumaczyło się „z nasłuchu”, bo przychodziły bez listy dialogowej).Wyczerpawszy wszelkie argumenty merytoryczne powiedziałam: „słowo honoru, że to mikrofale”. „ Jak słowo honoru to gramy mikrofale”- odpowiedział uprzejmie pan redaktor i tak kazał przeczytać lektorowi.  

    Czytając polską listę filmu o łowcach krokodyli natrafiłam na następujący dialog: „czy mogę już zwymiotować?” – pyta dziewczyna. „Teraz”- odpowiada kolega. Okazało się, że w filmie kobieta stojąca z siecią nad rosłym gadem pyta czy może już ją rzucić (throw up), a partner odpowiada -now. Podobno przez dłuższy czas koledzy z pracy, spotykając niefortunną tłumaczkę na korytarzu, pytali ją złośliwie: „czy mogę już zwymiotować?”.

 Nic się od tego czasu nie zmieniło. Niedawno oglądałam w Polsacie film, którego tytuł przetłumaczono jako Kod milczenia. Nie sprawdzając tytułu oryginału można być pewnym, że chodzi o zasadę (kodeks ) milczenia czyli omertę. Sformułowanie „kod milczenia” nie ma po prostu sensu, ale tłumaczowi nie chciało się nawet zajrzeć do słownika, gdzie termin angielski code tłumaczony jest na pierwszym miejscu jako kodeks.

Wszelkie rekordy bije jednak tytuł Permanentna zakonnica nadany filmowi prezentowanemu (permanentnie) w programie Movies 24. ?atwo się domyślić, że chodzi o Zakonnicę w opałach. Dlaczego tłumacz nie widzi, że proponowany przez niego tytuł, niezależnie od tego, co znalazł w oryginale, nie ma najmniejszego sensu?

      Osobnym problemem są klisze językowe, które dzięki kiepskim tłumaczom i dziennikarzom zadomowiły się w języku polskim. Nie ma na przykład „lasów deszczowych” (rain forests) –są „lasy tropikalne”. Nie powinno się mówić „każdego dnia” (every day) lecz „codziennie,” oraz „ właśnie” (lub w ostateczności „ dokładnie tak”) zamiast „dokładnie” (exactly). A coś takiego jak „kompletna, zbalansowana dieta” może powiedzieć tylko kompletny idiota. Prawie codziennie („codziennie”, a nie „każdego dnia”) czekając na wiadomości, słyszę reklamę jakiegoś środka przeciwbólowego zaczynającą się od słów: „dzielę pasję wraz z synem”. Czy w firmie reklamowej nie ma nikogo, kto wie, że można wprawdzie wraz z synem uprawiać wspinaczkę albo zapisać się na wycieczkę, ale pasję dzieli się z synem, a nie „wraz z synem”?

 Jak walczyć z błędami językowymi, które ludzie ( a szczególnie dzieci) przyswajają sobie z reklam? Kilka lat temu w całej Warszawie straszył billboard z napisem: „ Jeździj z nami”, reklamujący jakąś korporację taksówkarzy. To właśnie Robert Stiller umieścił wówczas w Rzeczpospolitej felieton pod tytułem: „Nie jeździj z nimi pod żadnym pozorem” i po kilku dniach reklama znikła.

 źle mówi po polsku młodzież, źle mówią nauczyciele. Nie umie mówić po polsku większość polityków. Na przykład pan Kalisz zamiast „ nie rozumiem” zwykł wymawiać: „nie rozumie”. Nieprawidłowo używają końcówek również bracia Kaczyńscy, co wyklucza klasową interpretację genezy błędów językowych polityków. Na własne uszy słyszałam jak rzecznik prasowy Ministerstwa Edukacji, podczas konferencji prasowej poświęconej liście lektur szkolnych, kilkakrotnie wymówił nazwisko autora Pani Bovary dokładnie tak jak się je pisze, czyli flaubert (z akcentem na a i z t na końcu) zamiast flober (z akcentem na e). Czy wśród licznych osób odpowiedzialnych za wizerunek polityków, pilnujących ich garniturów i właściwego doboru ich krawatów, nie ma nikogo, kto zwracałby uwagę na poprawność językową ich wypowiedzi?  

     A może niepotrzebnie się czepiam? Przecież Prezydent Bush w inauguracyjnym przemówieniu pomylił (we własnym języku!!) słowo: opportunity (możliwość) ze słowem: opportunism ( oportunizm) i mówił o oportunistycznych studentach amerykańskich, mając –jak sądzę- na myśli fakt, że przed młodzieżą amerykańską świat stoi otworem. Nie przeszkodziło mu to rządzić przez dwie kadencje.

 Parę dni temu, ( 13. 01.2009 ) dziennikarz stacji TVN 24 pomylił „Odę do radości” Schillera z „Odą do młodości” Mickiewicza, za co uczeń gimnazjum dostałby pałę z wykrzyknikiem. Na pewno nie przeszkodzi mu to w dalszej, błyskotliwej karierze.

  Jeżeli ani erudycja ani poprawny język nie są potrzebne przedsiębiorcy, dziennikarzowi czy politykowi to, po co męczymy dzieci ortografią? Po co uczymy je od przedszkola angielskiego? W Anglii młodzi ludzie, zamiast językiem literackim, porozumiewają się jakąś bełkotliwą wersją pig Latin, a we Francji verlanem (przestawia się wyrazy, na przykład na metro mówi się trom). W Polsce natomiast jak wiadomo, większość poglądów i emocji można wyrazić za pomocą kilku, powszechnie używanych wyrazów. Odmieniając je wdzięcznie przez przypadki można nawet- jak Dorota Masłowska- zostać znaną pisarką.

Nie chciałabym zrobić wrażenia, że stylizuję się tu na eksperta językowego, jak pewien recenzent ekskluzywnych lokali, potraw i win, którego- choć udaje zblazowanego konesera- regularnie spotykam na obiedzie w barze mlecznym przy ulicy Kruczej. Dobrze wiem, że opanowałam języki obce w sposób nader mizerny. Tym większą, estymą obdarzałam zawsze tak wybitnego tłumacza, jak Stiller i z tym większą przykrością przeczytałam tekst Macieja Marosza.

Zastanawiam się teraz czy fakt, że Stiller był równie gorliwym donosicielem, jak dobrym tłumaczem powinien unieważnić jego osiągnięcia w tej ostatniej dziedzinie. A Odojewski, Kapuściński i wielu, wielu innych. ?atwo wykreślić czyjeś nazwisko z kalendarzyka, ale czy można i czy należy odmawiać wykreślonemu, uznania jego wkładu w naukę i kulturę? Ale to zupełnie inna historia.

Zmieniony ( 24.01.2009. )