Czy "człowieki honoru" mogą dopuszczać się "nikczemnych zbrodni"?
Wpisał: Stanisław Michalkiewicz   
19.05.2013.

Czy „człowieki honoru” mogą dopuszczać się „nikczemnych zbrodni"?

 

W tym zamęcie jest metoda!

 

Stanisław Michalkiewicz http://www.michalkiewicz.pl/tekst.php?tekst=2827

Komentarz    tygodnik „Goniec” (Toronto)    19 maja 2013

Ajajajajajajaj! Co się narobiło! Najwyraźniej wszystko się nam rozlata, nie tylko Salon, ale całe demokratyczne państwo prawne, urzeczywistniające zasady sprawiedliwości społecznej!

A najciekawsze, że wszystko to, mniej więcej oczywiście, przewidział jeszcze w 1982 roku pan red. Janusz Anderman, który wtedy sprawiał wrażenie farysa co to ma wprawdzie talent, ale mały - a obecnie, podobnie jak inni farysowie - na łaskawym chlebie u redaktora Michnika. W utworze przedstawiającym życie pod celą opisał klawisza, który co rano opukiwał kratę utrzymując, że „sprawdza, czy się cela nie rozlata”. Więc obecnie objawy rozlatania się celi, to znaczy oczywiście nie żadnej „celi” tylko Salonu i demokratycznego państwa prawnego, urzeczywistniającego... - i tak dalej - mnożą się jak króliki.

Oto pani Henryka Krzywonos, „legenda Solidarności”, puściła bąka, że faktycznym kierownikiem strajku w Stoczni Gdańskiej w 1980 roku nie był Lech Wałęsa, tylko Bogdan Borusewicz. Dlaczego pani Krzywonos, „legenda Solidarności” akurat teraz sobie to wszystko przypomniała - to sprawa osobna, a drugą sprawą jest to, że pan Borusewicz, który w międzyczasie awansował na marszałka Senatu, przyjął rewelacje „legendy Solidarności” do milczącej wiadomości. Nawiasem mówiąc, warto zatrzymać się chwilę nad tymi wszystkimi „legendami”. Legenda to przecież nic innego, jak nieprawdziwa, upiększona wersja wydarzeń. Na przykład o pani Krzywonos też powiadają, że prowadzony przez nią tramwaj zatrzymał się nie z żadnych pobudek ideowych, tylko dlatego, że zabrakło prądu, a zabrakło prądu, bo ktoś go wyłączył - i nie była to ani pani Krzywonos, ani Lech Wałęsa, ani nawet Bogdan Borusewicz.

Więc jak tam było, tak tam było - ale marszałek Borusewicz, zamiast natychmiast sprostować rewelacje pani Krzywonos i po raz kolejny potwierdzić legendę zatwierdzoną do wierzenia, że Lech Wałęsa przeskoczył przez płot i obalił komunizm, milczy, jak ten ogon wilczy - co straszliwie musiało zdenerwować Lecha Wałęsę. Czyż nie mogło mu przyjść do głowy, że rewelacje pani Krzywonos i milczenie marszałka Borusewicza to zaledwie wstęp do dalszej rewizji historii, która obejmie również sprawę „Bolka”? Wiadomo; od rzemyczka do koniczka. Tedy były prezydent naszego nieszczęśliwego kraju ofuknął marszałka Borusewicza za jego zatwardziałe milczenie, wytykając mu zarazem, że podczas tego całego strajku to w ogóle go w stoczni nie było, że pojawił się tam raz czy dwa i był zaledwie tolerowany, bo znał się na strajkowaniu, niczym „wół na gwiazdach”.

Wszystko to oczywiście być może, bo wprawdzie pan marszałek Borusewicz przez całe lata uchodził za człowieka wielkiego i twardego charakteru, ale nie jest wykluczone, że był tylko uparty właśnie jak wół, co w tamtych czasach mogło być identyfikowane z siłą charakteru. Tak czy owak - jaką wersję historii obalenia komunizmu będzie się teraz podawało do wierzenia „młodym, wykształconym, z wielkich miast”? Czy komunizm obalił Wałęsa, czy może Borusewicz? Bo jeśli stanie na tym, że Borusewicz - to trzeba będzie postawić ten fragment płotu, przez który Borusewicz przeskoczył - bo przecież nie może być mowy o żadnej motorówce Marynarki Wojennej - poza tym trzeba rozpocząć starania o przyznanie panu marszałkowi Borusewiczowi pokojowej nagrody Nobla, trzeba by zrobić go mędrcem Europy i w ogóle.

No dobrze - ale co na to powie świat? Świat, który do tej pory myśli, że komunizm obalił Lech Wałęsa? Jeśli teraz się dowie, że to nie Wałęsa, tylko Borusewicz, to kto wie - może nawet nabierze wątpliwości, czy komunizm w ogóle został obalony? To nawet nie byłoby takie złe - ale jakiż potężny dysonans poznawczy będzie miał Salon i stado autorytetów moralnych, co to zgodnym chórem pobekuje pod dyrekcją pana redaktora Michnika! Trzeba będzie przeprowadzić tam surową reedukację, żeby nawet najmniej spostrzegawczy zrozumiał, że teraz owszem - ma pobekiwać, ale z całkiem innego klucza!

Łatwo powiedzieć - ale kto ma to zrobić, skoro okazało się, że pan redaktor Michnik zdradza objawy utraty pamięci? Oto w Sejmie Umiłowani Przywódcy wpadli na pomysł, by uczcić rocznicę zamordowania Grzegorza Przemyka. Jak wiadomo, został on śmiertelnie pobity przez milicjantów 12 maja 1983 roku, kiedy to obowiązywały surowe prawa stanu wojennego. Wiadomo także, że z inicjatywy generała Czesława Kiszczaka odpowiedzialnością za to zabójstwo bezpieka obciążyła lekarkę i sanitariuszy Pogotowia Ratunkowego, którzy Przemyka przewozili do szpitala, gdzie umarł na skutek pobicia na komisariacie przy ul. Jezuickiej w Warszawie.

Pani prokurator Ewa Chałupczak (w 2010 roku pani prokurator Ewa Chałupczak -Zdrodowska była prokuratorem Prokuratury Okręgowej) taką wersję oskarżenia przedstawiła niezawisłemu sądowi (sędzia Janusz Jankowski - o tym samym nazwisku w 2010 roku był sędzią sądu okręgowego, sędzia Ewa Gutowska-Sawczuk, orzekała jak gdyby nigdy nic również w latach 90-tych i sędzia Andrzej Lewandowski - w 2010 roku prawnik o tym imieniu i nazwisku był adwokatem) który w podskokach oskarżonych skazał.

Ale do uchwały nie doszło, bo pan prof. Tadeusz Iwiński z Sojuszu Lewicy Demokratycznej zaprotestował przeciwko pięciu słowom, że fałszywe dowody fabrykowano na polecenie „najwyższych władz partyjnych i państwowych”. Na takie dictum zareagował sam pan redaktor Michnik, ogłaszając w „Gazecie Wyborczej” spiżowy tekst, że wprawdzie nie pisze tego, „żeby judzić”, ale dlatego, że „wolna Polska powinna (...) oddać hołd ofiarom i nigdy nie zapominać o nikczemnych zbrodniach”.

Już mniejsza o to, że skoro są zbrodnie „nikczemne”, to muszą być też zbrodnie szlachetne - te, których płomienni szermierze wolności popełniają w jedynie słusznych sprawach - ale jak tu nie zapominać o „nikczemnych zbrodniach”, skoro wszystko wskazuje na to, że popełniły je „człowieki honoru” - bo tak właśnie charakterystykę wystawił sam pan redaktor Michnik generału Kiszczaku Czesławu? Czy „człowieki honoru” mogą dopuszczać się „nikczemnych zbrodni”? To jest wykluczone, bo nikczemność i honor pogodzić się nie dają. Jeśli zatem zabójstwo Grzegorza Przemyka i późniejsze fabrykowanie fałszywych dowodów i oskarżeń oraz skazanie niewinnych ludzi było „nikczemną zbrodnią”, to nie da się ukryć, że pan redaktor Michnik traci pamięć. (Panie doktorze, tracę pamięć. Od kiedy? A co; od kiedy?) Tertium non datur.

Jednak czysty typ nordycki i bez mydła jest czysty. Być może pan red. Michnik traci sobie pamięć, ale cadyk, nawet zdemenciały cadykiem przecież być nie przestaje. Toteż kiedy tylko w „GW” ukazał się ów spiżowy tekst, Leszek Miller się zreflektował i odsunął profesora Iwińskiego od gmerania przy wspomnianej uchwale. Oko do ubecji zostało już puszczone, więc teraz można spokojnie pokazać, że SLD to płomienni demokraci, co to nie boją się stawić czoła przeszłości upiorom. Nawet prof. Iwiński złożył samokrytykę, że jeśli dotychczas trwał w sprośnych błędach Niebu obrzydłych, to dlatego, że stał na nieubłaganym gruncie wiary w niezawisłość niezawisłych sądów - ale skoro sam Jerzy Urban przyznał, że „najwyższe władze” jednak kręciły, no to nie ma rady - kręciły. Okazuje się, że w 23 roku od rozpoczęcia sławnej transformacji ustrojowej ostatnie słowo nadal należy do pana Jerzego Urbana - ewentualnie w porozumieniu z panem redaktorem Michnikiem. Czegóż chcieć więcej?

Zatem pora odpowiedzieć na pytanie, skąd ten zamęt, dlaczego Salon nam się rozlata, podobnie jak całe demokratyczne państwo prawne, urzeczywistniające... i tak dalej?

Zgodnie z moją ulubioną teorią spiskową, oznacza to, że przygotowania do podmianki na politycznej scenie wkraczają w decydującą fazę, że dotychczasowy kompromis między okupującymi nasz nieszczęśliwy kraj bezpieczniackimi watahy uległ erozji i trzeba będzie przygotować nowy. Właśnie rzecznik rządu Paweł Graś oznajmił, że szykuje się „poważna rekonstrukcja” Rady Ministrów, ale jej szczegóły stanowią tajemnicę serca gorejącego pana premiera Tuska.

Uważam, że spokojnie możemy włożyć to między bajki, bo skoro szczegółów przyszłej rekonstrukcji nie zna pan minister Paweł Graś, to tym bardziej nie zna ich pan premier Donald Tusk. Podejrzewam bowiem, że w rzeczywistej hierarchii pan Graś stoi wyżej i to znacznie, od pana premiera Tuska, który w chwilach wolnych od „haratania w gałę”, jest tylko rodzajem notariusza kompromisu zawartego między bezpieczniackimi watahy, podczas gdy ministrowie firmowanego przezeń rządu są legatami poszczególnych watah, delegowanymi do Rady Ministrów gwoli pilnowania interesów tej watahy, która ich delegowała. To po pierwsze.

A po drugie, to sytuacja rozwija się zgodnie z linią nakreśloną jeszcze w roku 2010 podczas szczytu NATO w Lizbonie, po którym proklamowane zostało strategiczne partnerstwo NATO-Rosja. W ramach tego partnerstwa również nasz nieszczęśliwy kraj ma wyznaczone pewne powinności - o czym świadczy porozumienie o „pojednaniu”, podpisane na Zamku Królewskim w Warszawie przez Jego Świątobliwość, Metropolitę Moskwy i Wszechrosji Cyryla oraz JE abpa Józefa Michalika.

Skoro padł już rozkaz pojednania, to trzeba sobie szczerze i otwarcie powiedzieć, że nikt lepiej nie pojedna nas z Rosją, niż Sojusz Lewicy Demokratycznej. Dobiegające ze wszystkich stron naszego nieszczęśliwego kraju sygnały powrotu komuny pokazują, że przygotowania do podmianki są bardziej zaawansowane, niż mogłoby się wydawać.

Stały komentarz Stanisława Michalkiewicza ukazuje się w każdym numerze tygodnika „Goniec” (Toronto, Kanada).

Zmieniony ( 19.05.2013. )