Wołyńskie pola śmierci
Wpisał: Adam Kruczek   
14.07.2011.

Wołyńskie pola śmierci

http://www.naszdziennik.pl/index.php?dat=20110714&typ=my&id=my07.txt

Adam Kruczek

Co z blisko 150 tysiącami Polaków zamordowanych przez nacjonalistów ukraińskich na Kresach i spoczywających w niepoświęconej ziemi bez żadnego upamiętnienia? Czy państwu polskiemu wystarczy determinacji, aby się o nich upomnieć?

W lesie nieopodal ukraińskiej wsi Sokół w powiecie lubomelskim w ostatnich dniach czerwca br. doszło do odkrycia masowych grobów mieszkańców wsi Ostrówki i Wola Ostrowiecka zamordowanych przez nacjonalistów ukraińskich 30 sierpnia 1943 roku. W tej jednej z najkrwawszych zbrodni OUN-UPA na Wołyniu jednego dnia zostało zabitych prawie 1100 bezbronnych Polaków, w większości kobiet i dzieci. Najnowsze poszukiwania prowadzone przez Radę Ochrony Pamięci Walk i Męczeństwa na wniosek rodzin pomordowanych doprowadziły do zlokalizowania dołów, w których - według relacji świadków - Ukraińcy zakopali zwłoki ponad 300 kobiet i dzieci.

- Wszystkie znaki na niebie i ziemi wskazują, że jest to poważny przełom. Jest szansa, że przeszło dwukrotnie zwiększy się liczba zidentyfikowanych szczątków - powiedział "Naszemu Dziennikowi" Andrzej Kunert, sekretarz generalny ROPWiM.
Jeszcze w tym roku ma dojść do otwarcia wybudowanego przez Radę Ochrony Pamięci Walk i Męczeństwa upamiętnienia w Ostrówkach, a w uroczystościach mają wziąć udział prezydenci Polski i Ukrainy.

Zlikwidować wszystkich Polaków
Apogeum banderowskiego ludobójstwa na Kresach nastąpiło 11 lipca 1943 roku, kiedy Ukraińska Powstańcza Armia dokonała napaści na Polaków jednocześnie w ok. 80 miejscowościach. Tylko tego jednego dnia zginęło na Wołyniu - zależnie od szacunków - od kilku do kilkunastu tysięcy Polaków. A przecież następnego dnia, tj. 12 lipca, zaatakowano 38 miejscowości, 13 lipca - 15, od 14 do 19 lipca - 25... Po Wołyniu rozchodziły się mrożące krew w żyłach wieści o okrucieństwie, z jakim wybijano do nogi polskie społeczności wiejskie. Były one tak przerażające, że dla niektórych aż... nieprawdopodobne. Ludzie, szczególnie starsi, nie chcieli dawać im wiary, sądzili, że ktoś celowo rozpuszcza nieprawdziwe pogłoski. Łudzono się, że jeśli już doszło do spalenia jakiejś polskiej wioski, to nastąpiło to w odwecie za współpracę z partyzantami, za ukrywanie żołnierzy i broni. Mało komu mieściło się w głowie, że można bestialsko wymordować wszystkich mieszkańców osady łącznie z kobietami, starcami i dziećmi tylko i wyłącznie dlatego, że są Polakami. Świadkowie wskazywali na przypadki wyjątkowej dwulicowości ze strony ukraińskich sąsiadów. Zdarzało się, że na wieść o straszliwych mordach starali się uspokajać Polaków, wskazywali na łączącą ich od lat przyjaźń, obiecywali, że w razie niebezpieczeństwa obronią polskich sąsiadów. Potem często brali udział w ich masakrze. Przeważnie jednak w obawie przed identyfikacją mordowali Ukraińcy przywiezieni z odległych okolic. Zdarzały się też całkiem nieodosobnione przypadki ostrzegania i ratowania Polaków przez ukraińskich sąsiadów.
W dniach 29-30 sierpnia 1943 r. w powiecie lubomelskim oddziały OUN-UPA przy wsparciu miejscowej ludności zaatakowały m.in. wsie: Jankowce, Kąty, Czmykos, Borki, Holendry Świerżowskie, Ostrówki i Wolę Ostrowiecką. "Zlikwidowałem wszystkich Polaków od małego do starego. Wszystkie budynki spaliłem, mienie i chudobę zabrałem dla potrzeb kurenia" - w tak lakonicznym meldunku "Łysyj", dowódca kurenia UPA, we wrześniu 1943 r. donosił kierownictwu OUN o wymordowaniu ponad tysiąca mieszkańców Ostrówek i Woli Ostrowieckiej. Był to fragment realizacji rozkazu dowódcy UPA - Kłyma Sawura "Piwnycza" o "całkowitej, powszechnej, fizycznej likwidacji ludności polskiej".
- Koniec lata 1943 r. to czas, kiedy cały ten teren był w zasadzie już "oczyszczony" z Polaków - mówi dr Leon Popek, historyk, przewodniczący Towarzystwa Przyjaciół Krzemieńca i Ziemi Wołyńsko-Podolskiej, którego przodkowie pochodzili z Ostrówek, a dziadek stracił życie w mordzie 30 sierpnia 1943 roku. - To już była końcówka, dorzynanie tych, którzy się jeszcze uchowali. Uderzono wówczas praktycznie we wszystkie wsie i kolonie, gdzie jeszcze mieszkali Polacy. W 20 miejscowościach zginęło wtedy ok. 1700 osób, najwięcej w Ostrówkach i Woli Ostrowieckiej.
O ile w meldunku "Łysoho" "akcja" zaczęła się jeszcze w nocy 29 sierpnia, kiedy nastąpił wymarsz w kierunku polskich wsi, gdy je okrążono, samego mordu dokonano następnego dnia. O świcie 30 sierpnia uzbrojone oddziały UPA bez oporu wkroczyły do obu wsi. Banderowcy, których siły historycy szacują na 2-2,5 tys., działali zgodnie z wypracowaną już wcześniej taktyką. Zapewniając o pokojowych zamiarach, lecz pod groźbą użycia broni, zgromadzili mieszkańców w centralnych punktach wsi, oddzielili kobiety i dzieci od mężczyzn, których mordowano w pierwszej kolejności. W ciągu jednego przedpołudnia zgładzono w ten sposób ponad tysiąc osób.

Trupie pole
W Ostrówkach kobiety z dziećmi zamknięto w kościele. Mężczyzn zgromadzonych w szkole banderowcy wyprowadzali w dziesięcioosobowych grupach, eskortując do dwóch odległych od siebie i leżących na skraju wsi obejść, jakoby na badania sprawdzające przydatność bojową. Tam obezwładniano ich i układano w przygotowanych wcześniej dołach, a następnie ciosami siekier i młotków służących do uboju bydła rozłupywano czaszki.
- Ojciec miał siedemdziesiąt lat, znał wszystkich w okolicy, prawdopodobnie poznał tych bandytów i zaczął ich wyzywać, więc odrąbali mu ręce i nogi i pozwolili, by w męczarniach skonał na brzegu zbiorowej mogiły - wspomina Tomasz Trusiuk, były mieszkaniec Ostrówek, jeden z niewielu żyjących świadków zbrodni, który pamiętnego 30 sierpnia 1943 r. stracił obydwoje rodziców. - Matkę zapędzili z innymi kobietami i dziećmi pod ukraińską wieś Sokół, gdzie wszyscy zostali zastrzeleni.
W Woli Ostrowieckiej, podobnie jak w Ostrówkach, mężczyzn wyprowadzano grupami do obejścia Strażyca, gdzie mordowano ich również ciosami w głowę. Kobiety zgromadzono w budynku szkolnym, a po jego zapełnieniu w jednej ze stodół. I szkołę, i stodołę podpalono, kosząc z karabinu usiłujących wydostać się z płomieni ludzi.
Około południa w trakcie rzezi mieszkańców Ostrówek w okolicy pojawił się oddział Niemców, którzy co prawda nie garnęli się do ataku na pozycje banderowców, ale ostrzelali je z broni maszynowej. Ukraińcy zaczęli się wycofywać, co uratowało wielu Polaków zaszytych gdzieś w zakamarkach swoich obejść metodycznie plądrowanych i palonych przez rezunów. Swój odwrót banderowcy osłaniali kobietami, dziećmi i staruszkami wyprowadzonymi z kościoła. Podążali najpierw w kierunku cmentarza, gdzie zastrzelono wiele niezdolnych do szybkiego marszu kobiet w stanie błogosławionym, dzieci i starców, a następnie w stronę pobliskiej ukraińskiej wsi Sokół. W czasie drogi kobiety pomagały sobie nieść małe dzieci, cały czas śpiewały pieśni religijne.
Podążającą na śmierć kolumnę widziała Helena Popek, była mieszkanka Woli Ostrowieckiej, dziś 90-letnia kobieta o wspaniałej pamięci, która w czasie ukraińskiego napadu straciła ojca Jana i siostrę Zofię z dwójką małych dzieci.
- Uciekaliśmy w piątkę: mama, dwaj bracia i ja z siostrą - opowiada traumatyczne wydarzenia. - Skierowaliśmy się w stronę cmentarza w Ostrówkach. Ukryci na polu między prosem a koniczyną widzieliśmy, jak Ukraińcy wycofywali się, pędząc kobiety i dzieci. Leżeliśmy płasko na ziemi, żeby nas nie dostrzegli, bo to pewna śmierć.
Gdy kobiety i dzieci doszły na polanę nieopodal wsi Sokół i stało się jasne, że to miejsce ich kaźni, jedna z niewiast, Ewa Szwed, prosiła banderowców, aby oszczędzili przynajmniej dzieci. Zbrodniarze nie zamierzali pertraktować, tylko wyciągali z grupy po kilka osób, kładli je na środku polany i zabijali. Dzieci płakały, najbliżsi żegnali się, wybaczali sobie winy, modlili się. Pierwsze ofiary zakłuwano bagnetami, ale okazało się to zbyt męczące, więc do następnych już strzelano.
"Odprowadzali na środek polany, kazali kłaść się wkoło, twarzami do ziemi. Zaczęli strzelać ofiarom w tył głowy, a my, żywi, musieliśmy na tę tragedię patrzeć, patrzeć, jak giną niewinni ludzie i ich najbliżsi: babcie, matki, siostry, bracia, córki, synowie, bo wszyscy byli ze sobą spokrewnieni" - opowiadał Aleksander Pradun, jeden z niewielu ocalałych z masakry. "Widziałem okropne sceny. Rozstrzeliwani w pośpiechu ludzie nieraz byli trafiani niecelnie. Zranieni śmiertelnie podrywali się konwulsyjnie i znów opadali na ziemię. Dobijano ich, ale najczęściej w męczarniach kończyli żywot. Z jednej grupy, popędzonej na miejsce kaźni, po serii strzałów poderwała się mała dziewczynka, może sześcioletnia, i zaczęła mocno krzyczeć "mamo", ale matka już nie żyła. Widząc to, "bulbacha" podniósł karabin i strzelił do niej. Trafił, ale nie zabił. Dziewczynka upadła, ale natychmiast się poderwała i krzycząc, zaczęła iść po trupach, padając i wstając. Bulbowiec znowu w nią strzelił. Tym razem aż trzykrotnie. Dziewczynka wciąż podnosiła się i krzyczała. Zdenerwowany podbiegł do niej i dobił kolbą karabinu".
Masakrę przeżyło zaledwie kilkanaście osób, z których większość z powodu ran zmarła niebawem. Liczącego wówczas 13 lat Aleksandra Praduna, zalanego krwią zastrzelonej matki, banderowcy przez przeoczenie nie zamordowali. Po ich odejściu wygrzebał się spod ciał i uciekł z trupiego pola, jak później Ukraińcy nazwali miejsce zbrodni.
Początkowo oprawcy nie zamierzali nawet pogrzebać swoich ofiar. Porzucone ciała zaczęły jednak się rozkładać i dopiero ogromny fetor wymusił zakopanie ponad 300 zwłok.
- Wszystko wskazuje na to, że to dowództwo UPA wręcz przymusiło miejscową ludność do pogrzebania zwłok - twierdzi dr Leon Popek. - Dopiero wtedy wykopano doły i hakami, bosakami ściągano do nich szczątki.

Walka o pamięć
W PRL tłumiono wszelkie próby kultywowania pamięci ofiar banderowskich zbrodni na Kresach, gdyż historia polskiej obecności za Bugiem była nie na rękę zarówno komunistom w Polsce, jak i w ZSRS. Na długie dziesięciolecia nad ofiarami zbrodni w Ostrówkach i Woli Ostrowieckiej, podobnie jak nad zamordowanymi przez ukraińskich nacjonalistów w tysiącach innych osad na Kresach, zapanowała oficjalna grobowa cisza. W tym czasie trupie pole pod Sokołem porósł sosnowy las, a po istniejących od XVI wieku gwarnych wsiach Ostrówki i Wola Ostrowiecka, z kościołem, szkołami i zwartą zabudową liczącą kilkaset obejść pozostało dosłownie kilka zdziczałych drzew owocowych i zalegający gdzieniegdzie ceglany gruz. Wykopano nawet kamienne "kocie łby" z biegnącej środkiem wsi drogi. Dopiero po przemianach 1989 r. w Polsce i rozpadzie ZSRS środowiska kresowe mogły rozpocząć starania o upamiętnienie swoich bliskich spoczywających tysiącami w niepoświęconej ziemi za Bugiem. Jednym z wielu wyrastających wtedy jak grzyby po deszczu stowarzyszeń kresowych było Towarzystwo Przyjaciół Krzemieńca i Ziemi Wołyńsko-Podolskiej. Od 1992 r. jego prezesem jest dr Leon Popek, który nie kryje, że swoje wykształcenie i kierunek badań podporządkował konieczności udokumentowania tragicznego losu mieszkańców jego rodzinnych stron.
- Gdybym ponad 30 lat temu nie zaczął zbierać relacji, dokumentów, ustalać nazwisk, dzisiaj praktycznie byłoby to niemożliwe - wskazuje. - Zebrałem wtedy ponad 70 relacji i był to najwyższy czas, gdyż żyli świadkowie i mieli znacznie lepszą pamięć niż teraz. Dziś ten temat jest już w zasadzie zamknięty.
To głównie dzięki dr. Popkowi zbrodnia w Ostrówkach stała się jednym z najbardziej znanych i najlepiej udokumentowanych mordów dokonanych przez nacjonalistów ukraińskich na polskiej ludności kresowej. Niebawem ukaże się kolejna scalająca dotychczasową wiedzę na temat Ostrówek i Woli Ostrowieckiej publikacja historyka.
Również determinacji dr. Popka należy przypisać fakt, że w 1992 r. udało się przeprowadzić jedyną jak do tej pory ekshumację ofiar zbrodni OUN-UPA na Wołyniu. Do kwatery na cmentarzu parafialnym w Ostrówkach przeniesiono wówczas szczątki 324 osób z dwóch zbiorowych mogił w Ostrówkach i Woli Ostrowieckiej. Uzyskano twarde dowody na to, że banderowcy mordowali, rozbijając swoim ofiarom głowy narzędziami w rodzaju siekier czy młotów.
Niestety, wynik tych badań jakby zaszokował władze ukraińskie, które na długie lata "zamroziły" możliwość poszukiwań i upamiętnień zbiorowych mogił ofiar banderowskiego ludobójstwa. Nie wywołało to żadnej reakcji państwa polskiego, preferującego politykę schlebiania za wszelką cenę wschodniemu sąsiadowi. Zielone światło na krótko pojawiło się jeszcze w 2003 r., kiedy Ostrówki miały stać się miejscem symbolicznego pochylenia się nad ofiarami nacjonalistów ukraińskich przez prezydentów Polski i Ukrainy, ale ostatecznie wybrano Poryck, gdzie jednak skala dokonanej zbrodni była znacznie mniejsza.
Nieustające monity słane do władz polskich i ukraińskich, wydawane książki i albumy, wreszcie coroczne pielgrzymki do Ostrówek organizowane przez Leona Popka zaczęły kruszyć mur ukraińskiego oporu. W październiku 2007 r. również dzięki aktywności śp. min. Andrzeja Przewoźnika, sekretarza generalnego ROPWiM, władze ukraińskie zgodziły się na poszukiwania pozostałych zbiorowych mogił w Ostrówkach i Woli Ostrowieckiej. Wtedy nie przyniosły one jednak pozytywnego rezultatu. Dopiero prace badawcze wznowione w ostatnich dniach czerwca br. doprowadziły do odkrycia wspólnej mogiły na tzw. trupim polu w pobliżu ukraińskiej wsi Sokół, gdzie w pięciu dołach zakopano ponad 300 kobiet i dzieci.
- Po przeprowadzonych badaniach archeologicznych mamy niemal pewność, że udało się nam odnaleźć osławione pole śmierci. Sądzimy, że liczba zidentyfikowanych może wzrosnąć nawet dwukrotnie - poinformował Andrzej Kunert.
Według zapowiedzi szefa ROPWiM, dalsze poszukiwania i ekshumacja odnalezionych ciał będą przeprowadzone jeszcze w tym miesiącu, po czym Rada przystąpi do budowy okazałego upamiętnienia zamordowanych w Ostrówkach i Woli Ostrowieckiej. W związku ze znalezieniem zbiorowej mogiły planowane wstępnie na koniec sierpnia spotkanie prezydentów Komorowskiego i Janukowycza w Ostrówkach może zostać przesunięte o miesiąc lub półtora.
- Oprócz tych 300 osób w lesie pod Sokołem, w mogile u Suszka leży ok. 100 ludzi, w pobliżu szkoły w Woli Ostrowieckiej trzeba szukać kolejnych 250, którzy zostali spaleni tak jak 25 osób w stodole Witjów, i jeszcze 25 zabitych koło kuźni Bałandy, 5 na tzw. księżym wygonie - wylicza dr Leon Popek. - Wraz z pojedynczymi zwłokami rozrzuconymi po okolicy - w studniach, na polach czy w obejściach - daje to ustaloną przez nas liczbę zamordowanych sięgającą ok. 1080 osób.
Warto pamiętać, że są to zabici zaledwie z dwóch polskich wsi na Wołyniu. A co z ok. 150 tysiącami Polaków zamordowanych przez nacjonalistów ukraińskich na Kresach i w 90 proc. spoczywających w niepoświęconej ziemi bez żadnego upamiętnienia? Czy państwu polskiemu wystarczy determinacji, aby upomnieć się i o nich?