Żydowski słoń, a sprawa polska
Wpisał: Stanisław Michalkiewicz   
30.08.2017.

Żydowski słoń, a sprawa polska



Stanisław Michalkiewicz http://michalkiewicz.pl/tekst.php?tekst=4014

Felieton  •  Portal Informacyjny „Magna Polonia” (www.magnapolonia.org )  •  28 sierpnia 2017



Wśród narodów świata Żydzi chyba najbardziej opanowali sztukę prezentowania się światu w charakterze ofiar, no i oczywiście – sztukę odcinania od tego wizerunku kuponów. Rzeczywiście, nie da się ukryć, doznali rozmaitych tragedii, ale sami też nieźle dokazywali, kiedy tylko mogli.

Weźmy choćby taki kultowy obraz, jak słynny exodus z egipskiego „domu niewoli”. Zanim ten exodus nastąpił, najpierw Żydzi musieli się w Egipcie znaleźć. A w jaki sposób? Ano, w Starym Testamencie czytamy o wyrodnych braciach, którzy sprzedali swego brata Józefa wędrownym handlarzom niewolników. W ten sposób Józef znalazł się w Egipcie, gdzie po rozmaitych perypetiach, został pierwszym ministrem faraona. Na tym stanowisku zapoczątkował serię przedsięwzięć, które dzisiaj nazwano by „politykami interwencyjnymi”. Na początek nałożył nowy podatek w postaci 20 procent zbiorów od każdego chłopa. Zakładając, że podatek ten pobierany był rzetelnie, wymagało to ogromnego aparatu biurokratycznego, który oszacowałby zbiory u każdego chłopa, a następnie wymierzył podatek. Zebrane w ten sposób zboże trzeba było magazynować, a biorąc pod uwagę ówczesne możliwości komunikacyjne, wymagało to wybudowania gęstej sieci magazynów. Te magazyny musiały być pilnowane przez żołnierzy, bo w przeciwnym razie nie uchowałoby się tam nawet ziarenko. Dla tych żołnierzy trzeba było wybudować koszary. Ten ambitny program budowlany wymagał transportu materiałów, do którego trzeba było wielu zwierząt pociągowych, no i robotników, którzy by to wszystko wybudowali. Zwierzęta pociągowe i robotnicy musieli być odciągnięci z rolnictwa, które było główną gałęzią gospodarki egipskiej. Tamtejsze rolnictwo wymagało bardzo dużego udziału pracy ręcznej również przy utrzymywaniu kanałów irygacyjnych. Kiedy jednak zwierzęta i ludzie zostali odciągnięci do programu budowlanego, prace w rolnictwie siłą rzeczy musiały wskutek tego ucierpieć. Wystarczyło 7 lat takiej gospodarki, by w Egipcie nastał głód.

I co wtedy zrobił Józef? Zaczął sprzedawać zboże uprzednio odebrane chłopom w ramach podatku. Jak czytamy w Starym Testamencie, w pierwszym roku zgromadził w skarbcu faraona pieniądze z całej ziemi egipskiej. W drugim roku chłopi musieli wyprzedać inwentarz w zamian za zboże odebrane od nich w ramach Józefowego podatku. W następnym roku mogli kupić zboże już tylko za ziemię, która w ten sposób została upaństwowiona. Wreszcie w zamian za możliwość przeżycia musieli sprzedać w niewolę siebie samych. Przestali być wolnymi chłopami, stając się niewolnikami państwowymi w utworzonych przez Józefa kołchozach.

W dalszej części czytamy, jak to Józef sprowadził do Egiptu swoją rodzinę, której oczywiście przebaczył, no a ona pewnie skwapliwie wykorzystała możliwości, jakie dawało jej jego stanowisko. Minęło wiele lat i społeczność żydowska w Egipcie niezwykle się rozrosła, co zaczęło budzić niepokój faraona. Wtedy pojawił się Mojżesz, któremu Stwórca Wszechświata polecił wyprowadzić Żydów z Egiptu, żeby wzięli sobie w posiadanie ziemię „mlekiem i miodem płynącą”.

Żeby przekonać do tego pomysłu niechętnego mu faraona, Stwórca Wszechświata, w ramach odpowiedzialności zbiorowej, zsyłał na Egipt kolejne plagi, z których ostatnia polegała na uśmierceniu wszystkich pierworodnych w ziemi egipskiej. Ciekawe, że aby ułatwić zadanie Aniołowi-Niszczycielowi, Żydzi musieli oznaczyć drzwi swoich domów baranią juchą. Anioł pewnie mógłby się obejść bez takiego oznakowania, natomiast dla komanda nocnych morderców było ono wskazówką konieczną – gdzie nie wchodzić. Toteż kiedy nastał ranek, Żydzi zrozumieli, że jedyny ratunek w natychmiastowej ucieczce gdzie oczy poniosą, bo zanim faraon przekona się, że te nocne morderstwa były dziełem Anioła Niszczyciela, to niejedna głowa spadnie z karku, więc lepiej takiego eksperymentu nie ryzykować tym bardziej, że wcześniej wypożyczyli od egipskich sąsiadów kosztowności, z których potem ulali nawet złotego cielca. Najwyraźniej opinie o panującym wówczas w Egipcie antysemityzmie musiały być mocno przesadzone, skoro egipscy sąsiedzi zaufali Żydom swoje precjoza. Potem, to znaczy, po ucieczce, te nastroje mogły rzeczywiście się zmienić na gorsze, ale Żydzi chyba do dnia dzisiejszego nie mogą tego zrozumieć. Najwyraźniej muszą wyznawać zasadę, że czysty typ nordycki i bez mydła jest czysty, czyli, że jeśli ktoś jest ofiarą cudzej irytacji, no to jest, nawet wtedy, gdy ta irytacja została wywołana prowokacyjnym zachowaniem ofiary.

Dodatkową poszlaką która na to wskazuje, jest obchodzone wśród Żydów do dnia dzisiejszego radosne święto Purim, będące pamiątką udanego ludobójstwa, jakiego Żydzi dokonali w Persji, mordując co najmniej 75 tysięcy ludzi.

Toteż nie można się dziwić, że i teraz żydowska gazeta dla Polaków retuszuje historię, starannie wymazując udział Żydów w ludobójstwie. Właśnie panu redaktoru Wacławu Radziwinowiczu redakcyjny Judenrat z Czerskiej wydrukował artykuł o operacji polskiej NKWD w 1937 roku. Pan redaktor Radziwinowicz twierdzi, że korzystał z materiałów archiwalnych rosyjskiego stowarzyszenia Memoriał, ale to albo gówno prawda, albo też sam autor lub redakcyjny Judenrat niektóre informacje starannie mu powyskrobywał. Opisuje tam rozmaite okoliczności i wymienia osoby w to ludobójstwo na Polakach zaangażowane, a nawet opisuje, jak to Jeżow biegał po korytarzach lefortowskiego więzienia, a nawet – jak nazywał się NKWD-dzista, który zszywał albumy ze skazanymi Polakami – ale ani słowem nie odważył się wspomnieć, jak nazywała się „dwójka”, która te albumy dla Wyszyńskiego i Jeżowa przygotowywała. Nic dziwnego – bo byli to dwaj odescy Żydowinowie, z których jeden nazywał się Aleksander Minajew-Cykanowski, a drugi – Włodzimierz Cesarski.

Jak tam się nazywali naprawdę – czort z nimi – bo ważniejsze jest to, że w książce dra Tomasza Sommera, o której pan redaktor Radziwinowicz pewnie miał surowo zakazane słyszeć – jest nawet fotografia tego Minajewa-Cykanowskiego i to zaczerpnięta z archiwum tego samego Memoriału, z którego korzystać miał niby pan redaktor Wacław Radziwinowicz. Tego słonia w menażerii miał widać zakazane zauważyć. Widać, że w żydowskiej gazecie dla Polaków panuje iście stalinowska dyscyplina, podobnie jak orwelowskie obyczaje, kiedy to w Ministerstwie Prawdy przygotowywane były skorygowane zgodnie z potrzebami „etapu” wersje historii dla mikrocefalów. Najwyraźniej jakiś Sanhedryn musiał surowo przykazać („NU!”) wszystkim autorytetom moralnym, by starannie usuwali wszelkie wzmianki o udziale Żydów w ludobójstwie XX wieku. Nietrudno się domyślić dlaczego – bo ujawnienie tego, dodajmy – masowego udziału Żydów w tym ludobójstwie i to nie w charakterze ofiar, ale katów i organizatorów tej zbrodni – zniszczyłoby martyrologiczny wizerunek tego narodu.


Zmieniony ( 30.08.2017. )