Dziedzictwo, proroctwa Cypriana Kamila
Wpisał: Zofia Kossak   
03.05.2015.

Dziedzictwo, proroctwa Cypriana Kamila

 

Zofia Kossak, Dziedzictwo, tom I, str. 189

 

[Juliusz Kossak z młodziutką żoną,  Zofią z Gałczyńskich, początek życia w Paryżu. MD]

 

Cyprian Norwid coraz wyraźniej nie dosłyszał i coraz był chudszy. Zofię korciło, by go porządnie nakarmić, podejrzewała bowiem (podobno nie bez słuszności), że ten dziwak nie dojada. Milczała jednak, wiedząc, że częstowa­nia nie lubi i odchodzi, zaledwie padnie wzmianka o jedzeniu. Tego dnia przyszedł odwiedzić Juliusza, zgnębiony świeżo otrzymaną wiadomością, że przyjaciel jego, Jan Gajewski, pracujący w angielskim mieście Manchester w fabryce, zginął na skutek wybuchu kotła parowego.

- Taki człowiek - mówił z żalem - człowiek całkowity, z jednej bryły dzielności ukuty. Do heroizmu stworzony, poszedł w służbę wyzysku i pary... Nie symbol to? Nie zapowiedź?

Drzwi się otworzyły. Zofia wprowadziła swoje duplikaty [bliźniaki – Wojtek i Tadzio md] uczepione u spódnicy. Roześmiana trójka była tak piękna, że obaj artyści zapatrzyli się na nią w milczeniu. Zofia przyjęła z zadowoleniem ten hołd złożony, jak mniemała, jej dzieciom. Uwolniła suknię, postawiła na podłodze pudło kloc­ków i zabawek, a gdy bliźniacy rzucili się z zapałem do wznoszenia wież, usiadła na fotelu, rozkładając fałdy sukni w sposób maskujący jej stan.

- O czym mówiliście? - zapytała.

Norwid powtórzył wiadomość, która go tak obeszła.

  - Nie w tym rzecz - tłumaczył - że Gajewski umarł. To los każdego człowieka. Buntuję się przeciw temu, że śmierć zadała mu bezduszna maszyna. Gajewski... Gdybym usiłował wyobrazić sobie jego zgon, to z chorągwią w ręku na czele ludów spragnionych wolności. Kula w serce wodza... To była śmierć dla niego. Lecz maszyna... Kocioł parowy, walce żelazne, tryby, trans­misje... Nienawidzę maszyn. Co miesiąc słyszymy o nowych, a czym zmyślniejsze, tym dla ludzkości bardziej niebezpieczne... Przyjdzie czas, że zajmą miejsce człowieka. 

             - Co też pan mówi? Przecież to człowiek robi maszynę, żeby mu posługi­wała. Jakże by mogła zająć jego miejsce?

- Nie wiem, lecz lękam się czasów, jakie idą. Teraz jest wiek romantycznej tęsknoty do wolności. Tęsknoty dogasającej, niestety, na oczach na­szych. Przyjdzie wiek maszyn. Biada ludziom, gdy będą zagnanymi niewolnikami maszyny...

- Nie rozumiem wcale. Przestaną maszyny wyrabiać i koniec.

  - Święta logika młodości! Mogą się spostrzec za późno. Byście nie mó­wili, kiedy wyjdę: "Kruk!" - powołam się na Zygmunta Krasińskiego. Czy państwo znają jego wiersz: "Mord elektrycznym prądem się rozpostrze"?

- Ach, nie doczytałam do końca, bo taki okropny i nieprawdopodobny;

- Dantejska wizja - poparł żonę Juliusz. - Zresztą Krasiński nie wspomina wcale, by katastrofę spowodowały maszyny.

- Chorować razem będą wielkie mnóstwa

Na gorszą klęskę niż klęska ubóstwa:

Na nieczłowieczą chorobę bezbóstwa...

 

począł recytować Norwid:

- Jad niezaznanych i strasznych boleści

Półbożą postać człowieczą zbezcześci.

Psuć się kształt pocznie popsutej już treści.

Gnić będą  wody, gnić będzie smug lądu,

Aż światło prawom ulegnie bezrządu,

Aż słońce samo dostanie plam trądu.

 

- Kto wywoła, jeśli nie maszyny? Postęp, co rzekomo ma nas uszczęśli­wić! Wszystko w naturze Boga zna i czuje. Tylko maszyna duszy nie posiada. Bezduszną będąc, nie może znać Boga. I będzie ze światem, jak pisze Krasiń­ski, gdy z maszyn uczynią bożyszcze...

- Nie! Nie! Niech pan nie mówi takich rzeczy...

  Zofia wstała, podeszła do chłopców, którzy wybudowali wysokie ruszto­wania z klocków, by je z wybuchami radości przewracać. Choć trudno jej było schylać się, pochyliła się nad nimi, jakby pragnąc osłonić przed ponurą wizją. Poetyckie wymysły bez sensu! Woda miałaby gnić, ziemia? W umyśle zama­jaczyła przezroczysta struga, płynąca pod siąszyckim ogrodem, w cieniu zarośli prześwietlonych słońcem... Jaki piękny jest świat, skoro nawet maleńka rzeczka ma tyle uroku.

  Mężczyźni zmienili temat. Norwid namawiał Juliusza, by wymalował symboliczną walkę ducha z materią. Biali i zieloni...

    - Czegoż pan dobrodziej sam nie wymalujesz? - bronił się gospodarz.

    - Nie mojej tu ręki trzeba. Brak mi daru kompozycji... Widzę rzecz, ale jej na papier przenieść nie potrafię.

- Przeceniasz, panie Cyprianie, moje zdolności. Pomysł piękny, bez wąt­pienia, lecz ja się do tego nie nadaję. To fantazja, imaginacja, ja cóż, reali­sta - to potrafię odrysować, co oczami widzę...

- Dobrodziej uważasz się za rea­listę? Chyba żartem? Wierzaj mi, pa­nie Juliuszu, żem większego idealisty od pana nie spotkał. Świat pańskich obrazów nie jest prozą, lecz. poezją. Ucieleśnione marzenie o pogodzie. To w nich takie cenne, bo ludziom, szcze­gólnie Polakom, najwięcej brakuje pogody...

Chłopcy, sprzykrzywszy sobie klo­cki, siedzieli u matki na kolanach. Opowiadała im półgłosem bajkę.

 - ...Ta tylko, która niańczy

I ten, co pędzel imał...

- zadeklamował gość.

 

  - Znów Krasiński? - zaniepokoiła się Zofia.

  - Cyprian Kamil Norwid, do usług.

Zmieniony ( 03.05.2015. )