Rozpoznanie walką

Rozpoznanie walką
Stanisław Michalkiewicz
Komentarz  •  tygodnik „Goniec” (Toronto)  •  14 listopada 2021
Ósmego listopada nastąpiła eskalacja wojny hybrydowej, jaką przy pomocy egzotycznych turystów prezydenta Łukaszenki prowadzi Białoruś z Rosją w tle przeciwko Litwie i Polsce. Jeśli chodzi o prezydenta Łukaszenkę, to motywem jego działania może być pragnienie zemsty na Polsce i Litwie za uczestniczenie w próbie jego obalenia przy pomocy pani Swietłany Cichanouskiej. Ta zabawa w mocarstwowość nie przyniosła spodziewanego rezultatu. Pani Cichanouska jest obecnie znacznie dalej od prezydenckiego fotela w Mińsku, niż była podczas kampanii wyborczej, jej zwolennicy zostali spacyfikowani na oczach bezradnych przyjaciół, a polscy działacze na Białorusi – wyaresztowani. Motywy rosyjskie są z pewnością bardziej rozległe i bardziej ambitne, bo ta wojna hybrydowa to rodzaj rozpoznania walką zarówno polskiej determinacji w obronie swoich granic, jak i gotowości zarówno Unii Europejskiej, jak i NATO do pomagania swoim sojusznikom. Czy to, że eskalacja wojny hybrydowej przeciwko Polsce nastąpiła niemal zaraz po dintojrze, jaką w amerykańskim Kongresie urządziła przeciwko Polsce prezeska German Marschall Fund, będącej dalszym ciągiem dontojry urządzonej wcześniej przeciwko Polsce w Parlamencie Europejskim, jest rzeczą przypadku, czy też ruscy szachiści wszystko to sobie starannie wykalkulowali? Moskwa mogła uznać tę dintojrę za rodzaj zachęty ze strony sojuszników do podniesienia agresji przeciwko Polsce na wyższy poziom, no i podniosła. Dotychczas bowiem granicę białorusko-polską próbowały forsować stosunkowo nieliczne grupy egzotycznych turystów prezydenta Łukaszenki. 8 listopada pojawiła się wataha licząca ponad 1000 osób, która podjęła próbę przełamania granicy szturmem. Straż Graniczna, policja i żołnierze udaremnili tę próbę m.in. dzięki użyciu gazu łzawiącego, ale według doniesień płytkiego wywiadu, w stronę granicy ciągną kolejne watahy, ściągane na Białoruś z Bliskiego i Środkowego Wschodu, miedzy innymi – Kurdowie. To by tłumaczyło udział w całej operacji również tureckiego prezydenta Erdogana, który chętnie i pod każdym pretekstem odeśle możliwie najwięcej Kurdów możliwie jak najdalej od granic Turcji. W tej sytuacji należy spodziewać się kolejnego zwiększenia naporu na polską granicę, naporu, który coraz trudniej będzie odeprzeć stosowanymi dotychczas łagodnymi środkami. Zachętą do takich działań może być to, że zarówno Unia Europejska, jak i NATO, jak dotąd groźnie kiwa palcem w bucie, oferując pomoc w postaci wątpliwej jakości usług urzędasów z „Frontexu”. Ta unijna agenda teoretycznie ma chronić granice Unii przed podobnymi zamachami, ale – jak pamiętamy z apogeum kryzysu migracyjnego z roku 2015 roku – Frontex stał się absolutnie niewidoczny, a piastująca stanowisko unijnego ministra spraw zagranicznych włoska komunistka Federika Mogherini, w kulminacyjnym momencie się rozbeczała. W tej sytuacji udział Frontexu mógłby być wykorzystany jedynie do stworzenia wrażenia, iż przejął on nadzór nad polskim terytorium.
Mikołaj Machiavelli napisał w „Księciu”, że Rzymianie nie pozwalali dojrzewać niebezpieczeństwom przez uchylanie się od wojny. Wtedy bowiem wojnę i tak trzeba będzie prowadzić, ale już nie na warunkach własnych, tylko podyktowanych przez nieprzyjaciela. I właśnie z taką sytuacją mamy obecnie do czynienia. Inicjatywa jest po stronie prezydenta Putina i prezydenta Łukaszenki, a Polska próbuje tylko jakoś odpowiadać na ich posunięcia. Tymczasem na tę agresję trzeba było zareagować od razu i w taki sposób, by uświadomić agresora, że on sam zostanie wciągnięty w sytuację, którą może przestać kontrolować. Możliwości były dwie; po pierwsze – ogłosić zaminowanie granicy polsko-białoruskiej i rzeczywiście ją zaminować. Niestety ta możliwość była czysto teoretyczna, bo w 1999 roku Polska lekkomyślnie podpisała konwencję o zakazie używania min przeciwpiechotnych. W tej sytuacji pozostawała możliwość druga w postaci ogłoszenia, że każda próba nielegalnego sforsowania granicy spotka się z otwarciem ognia. Myślę, że tego rodzaju deklaracja, zwłaszcza gdyby pojawiły się jakieś ofiary, podziałałaby mitygująco na amatorów egzotycznej turystyki na Białoruś, bo kiedy ktoś jest tam wabiony możliwością przeszwarcowania do Niemiec, gdzie na koszt tamtejszych podatników prowadziłby tak zwane „godne życie”, to możliwość gwałtownego przerwania podróży wielu skutecznie by zniechęciła. Dzięki temu można byłoby również uniknąć ganiania się z posłami, a już na pewno – przerwać operację niszczenia urządzeń granicznych przez pana Bartosza Kramka. Dlaczego tak się nie stało? Myślę, że z kilku powodów. Po pierwsze, pana Kramka z zagadkowych powodów boi się cała Polska, a na swoje usługi ma on niezawisłe sądy, gotowe dla niego na wszystko. Po drugie, podjąć taką decyzję mogliby podjąć politycy podobni do Małgorzaty Thatcherowej, ale dzisiaj w Europie i Ameryce takich już nie ma. Wreszcie, nasi Umiłowani Przywódcy przyzwyczaili się w swojej działalności do kierowania się obawą, co też tam powiedzą o nich w Paryżu czy gdzie indziej. Tymczasem i w Paryżu i gdzie indziej mówią to, co się z nimi wcześniej załatwi. Być może podniosłyby się jakieś hałasy przeciwko Polsce, ale – po pierwsze – po to mamy dyplomację, by na takie hałasy nakładać surdynę, a jeśli już nie można, to zawsze można wynająć takich, którzy też by hałasowali, ale już według naszych wskazówek. To z pewnością byłoby tańsze od stawiania 180-kilometrowego płotu, a poza tym już na samym początku moglibyśmy rozpoznać prawdziwe zamiary naszych sojuszników.
Na domiar złego okazało się, że dochowaliśmy się całych zastępów pożytecznych idiotów, którzy nie przepuszczą żadnej okazji do zaprezentowania swego serca gorejącego. Pół biedy, gdy takie demonstracje urządzają na odpowiednim etapie. Nie zawsze jednak czujność rewolucyjna im dopisuje – jak to miało miejsce w przypadku pani Barbary Kurdej-Szatan. W kierunku Straży Granicznej bluznęła „k…wami”, ale to jeszcze nic, bo najgorsze było to, że bluznęła akurat w momencie, gdy rzecznik Departamentu Stanu USA obsypał Polskę komplementami i złożył gorące wyrazy solidarności. W takiej sytuacji nawet medialna tuba obozu zdrady i zaprzaństwa się zreflektowała, że bluzganie na Straż Graniczną, wojsko i policję na tym etapie jest zakazane. Toteż pani Barbara została – jak to mówią gitowcy – z f…tem w garści, bo nie pojawił się żaden głos poparcia. Przeciwnie – podniosły się głosy krytyki, że w swoich bluzgach jest mało finezyjna, że jest monotonna że szkoda, iż przynajmniej nie zacytowała byłego ministra spraw wewnętrznych, pana Sienkiewicza, który krytykował naszą biedną ojczyznę w sposób znacznie bardziej wyrafinowany, choć też dosadny. Na domiar złego prokuratura wszczęła przeciwko niej postępowanie, które jednak na pewno zakończy się wesołym oberkiem, bo czyż jest taki niezawisły sąd, który odważyłby się zrobić pani Barbarze krzywdę, skoro przecież chciała dobrze?