Kyle Rittenhouse: Tryumf Prawdy

Sprawa Kyle’a Rittenhouse’a całkowicie obnażyła spustoszenie i ohydę neo-bolszewickiej machiny propagandowej, mającej na usługach całe medialne armie i szczyty rządowej administracji. Wraz z uniewinnionym 18-latkiem ze szczęścia płacze cała Ameryka, której przywrócono wiarę w to, że w tym parszywym, pełnym lewackich kłamstw świecie istnieje jeszcze elementarna, ludzka sprawiedliwość.

25 sierpnia 2020 na ulice miasta Kenosha w Wisconsin wyległy setki bandziorów spod znaku BLM i Antify. Zachęceni przyzwoleniem demokratycznych polityków, tak jak w poprzednich miesiącach, napadali na ludzi, rabowali i palili sklepy, samochody, infrastrukturę miejską i wszystko co wpadło im w łapy. Trasę pochodu wyznaczały łuny pożarów; całość wyglądała jakby przez miasto przeszedł ogromny, ognisty smok.

Na wieść, że upiorny korowód zmierza w kierunku miejsca zamieszkania jego ojca, 17-letni wówczas Kyle nie wahał się poprosić matki, żeby podwiozła go w miejsce, gdzie organizowały się oddziały samoobrony. Na policję nie było co liczyć; funkcjonariusze nie śmieli bowiem zakłócać „słusznych i usprawiedliwionych protestów”.

Zaopatrzony w karabin AR-15, wraz innymi wyczekiwał nadejścia czerwono-czarnej, zamaskowanej hałastry. I ta nadeszła, biorąc na celownik młodo wyglądającego nastolatka. Jeden z agresorów, Joseph Rosenbaum – gwałciciel dzieci, który spędził w więzieniu 14 lat, a w tym dniu został zwolniony ze szpitala psychiatrycznego – groził Kyle’owi śmiercią, a następnie zaczął go ścigać. Chłopak uciekał, lecz napastnik okazał się szybszy. Dopiero kiedy chciał wyrwać mu broń z ręki, Kyle wypalił, zabijając Rosenbauma na miejscu.

To podziałało na rozjuszoną tłuszczę jak płachta na byka. Momentalnie rzucili się w pogoń za wciąż uciekającym chłopakiem i tylko fakt, iż przed chwilą widzieli w działaniu jego AR-15 trzymał ich na dystans. Wszystko zmieniło się jednak, gdy trafiony w głowę Rittenhouse się potknął.

Wykorzystując sytuację, jeden z bandziorów skoczył mu na głowę, a drugi zaatakował deskorolką. Za nimi biegli już kolejni, pragnący zakatować leżącego na ziemi chłopaka. Mając świadomość, że jest to sprawa życia lub śmierci, Rittenhouse ponownie wystrzelił, trafiając w klatkę piersiową skateboardera – Anthony’ego Hubera. Chłopak nie zdążył jeszcze wstać, gdy stanął nad nim kolejny antifiarz, Gaige Grosskreutz, trzymający w ręku pistolet. I tym razem Rittenhouse był szybszy; wystrzelona kula rozerwała ramię napastnika na strzępy.

Po tym nikt nie chciał go już atakować. Kyle natomiast wstał, złożył broń na asfalcie i z podniesionymi rękoma oddał się w ręce policji, która akurat w tym momencie przybyła na miejsce zdarzenia. Ocalenie życia zawdzięczał wyłącznie swojemu opanowaniu, celnemu oku i zdecydowanej reakcji.

Czym jest Prawda?

Dokładnie taki przebieg zdarzenia potwierdził sąd, oczyszczając Rittenhousa z wszystkich zarzutów, na które składały się m.in. oskarżenie o zabójstwo dwóch osób i poważne zranienie trzeciej. Każdy, kto uczciwie prześledził zamieszczone w mediach społecznościowych nagrania, nie ma wątpliwości, że chłopak działał w samoobronie. Ale siły, które w zeszłym roku niemal doprowadziły do kolejnej wojny domowej, w najgłębszej pogardzie mają prawdę, uczciwość i elementarną przyzwoitość.

W lewackich łże-mediach sprawa od początku przedstawiana była jako rasistowski atak „białego suprematysty”, który za pomocą nielegalnie zdobytej broni, z zimną krwią zabił bogu ducha winnych manifestantów. Skazanie Rittenhouse’a, podobnie jak kilka miesięcy temu Dereka Chauvina, miało stać się symbolem upadku „białej”, „faszystowskiej”, „patriarchalnej”, ale przede wszystkim – uzbrojonej Ameryki. Słowa o „białym suprematyście” padły nawet z ust prezydenta Joe Bidena, a śledztwo przez cały czas znajdowało się pod presją aktywistów z ruchu Black Lives Matter. W tej sprawie miał zapaść tylko jeden wyrok. Na szczęście, transmitowany na żywo proces zadał kłam tej całej, skrupulatnie usnutej narracji.

17-letni chłopak wcale nie – jak relacjonował na początku CNN – „pojechał do innego stanu, specjalnie żeby wziąć udział w strzelaninie”. Owszem, Rittenouse przybył do Wisconsin ze stanu Chicago, ale między jego domem, a miejscem zdarzenia było… 30 kilometrów, czyli odległość, którą niejeden pokonuje codziennie do pracy. Chłopak posługiwał się bronią w sposób całkowicie legalny. Jak przyznała z resztą sama strona oskarżycielska, karabin AR-15 nie jest bronią krótkolufową, której posiadania zabrania nieletnim prawo Wisconsin. Po usłyszeniu tej opinii, sędzia momentalnie odrzucił oskarżenie o popełnienie wykroczenia.

Chcąc udowodnić celowe zabójstwo Josepha Rosenbauma, zastępca prokuratora okręgowego Thomas Binger przekonywał, że w momencie oddawania strzału Rittenhause znajdował się zbyt daleko od ofiary. Stanowiłoby to przekroczenia prawa do działania w obronie koniecznej. Zaprezentowany na sali sądowej film pokazywał jednak co innego. Podczas samej prezentacji Binger popełnił nawet freudowską pomyłkę stwierdzając: „widzimy jak blisko…eee, to znaczy jak daleko ofiara znajduje się od oskarżonego”.

Nie udało się także – wbrew opiniom wielu „ekspertów” – znaleźć podłoża rasistowskiego całej sprawy. Co więcej, wszystkie poszkodowane w wydarzeniach osoby były białe. W rasistowski i stereotypowy sposób media potraktowały natomiast ławę przysięgłych. Fakt, iż w jej składzie znajdowała się tylko jedna czarnoskóra osoba miał dowodzić „ustawienia procesu”, z założonym z góry werdyktem. Bezrefleksyjne oskarżenia padały równocześnie z toczącym się procesem.

Fiaskiem okazały się także próby oskarżenia o celowe okaleczenie Grosskreutza. Podczas przesłuchania sam poszkodowany przyznał, że Rittenhause wystrzelił dopiero w momencie, gdy ten wymierzył w niego swój pistolet. Zachowanie oskarżycieli, trzymających po tych słowach twarze w dłoniach, mówiło samo za siebie.

Ławie przysięgłych nie pozostało nic innego jak uniewinnić 18-latka. Każde kolejne „not guilty”, odczytywane podczas prezentacji werdyktu brzmiało jak jakaś cudowna litania, która swoją harmonią wlewa nadzieję w serca ogarnięte chaotyczną kakofonią. Popłakał się Kyle, popłakała jego matka, a wraz z nimi ta część Ameryki, która jeszcze wierzyła w elementarną sprawiedliwość.

To nie koniec

Myli się kto myśli, że tak druzgocąca porażka zniechęci lewacki przemysł pogardy. Komentując wyrok prezydent Biden zdawał się zaniepokojony werdyktem, lecz podkreślił, że „prawo działa” i trzeba je szanować. Usłużne media ośmieliły się „z całym szacunkiem nie zgodzić”, twierdząc, że wyrok tylko pokazuje rzekomą patologizację systemu sądowniczego. Jako przykład tej „degrengolady” przedstawiono – wspomnianą już – zbyt małą liczbę osób czarnoskórych wśród ławników, oraz… żart z azjatyckiego jedzenia, opowiedziany przez sędziego.

Demokraci nie dość, że nie przyjęli werdyktu, to w potępieńczym szale zaczęli pleść androny. Sean Patrick Maloney, kongresmen z Nowego Jorku, stwierdził, że: „To obrzydliwe i niepokojące, że ktoś może przynieść naładowany karabin na pokojowy protest przeciwko niesprawiedliwemu zabójstwu Jakoba Blake’a, nieuzbrojonego czarnego mężczyzny”. Problem w tym, że Jakob Blake w momencie oddawania strzałów przez oficera policji sięgał po nóż (jak sam zeznał), a został zatrzymany w związku z przemocą domową i napaścią seksualną. Na dodatek, postrzelony mężczyzna cały czas żyje!

Fakty nie mają jednak dla nich żadnego znaczenia. Tak jak nie przeszkadzały wychodzić na ulice bandytom w Kenosha, tak dzisiaj nie przeszkadzają protestować wobec wyroku sądu w Los Angeles, Nowym Jorku i Chicago. „Zatrzymać białą supremację”, „Kyle znów zabije” – skandowali manifestanci, przekonujący, że „cały system musi upaść”. I dokładnie dlatego wzywa się do obcinania środków na policję („defund police!”) i rozbrajania Amerykanów.

Tym razem system stanął po stronie Prawdy. Ale czy to wystarczy?

Piotr Relich